Do góry

Adrian Carton de Wiart – brytyjski generał, który pokochał Polskę

O ile lordowi Curzonowi zapamiętamy wyznaczoną przez niego linię, czyli granicę na Bugu, a premierowi Lloydowi George’owi słowa, że: „Dać Polsce Śląsk, to jak dać małpie zegarek”, to o o generale de Wiart można mówić tylko dobrze.

Trafił z misją aliancką do Lwowa jesienią 1918 r. jako łącznik między Brytyjczykami a polskim sztabem. Zabiegał o wsparcie dla naszej armii i po skończeniu misji osiedlił się na Polesiu i spędził w naszym kraju czas międzywojenny.

Adrian Carton de Wiart na portrecie Williama Orpena, National Portrait Gallery

Był odważny jak mało kto, walczył na wielu frontach, a śmierć towarzyszyła mu przez całe życie. Mimo to dożył sędziwego wieku i powtarzał, że jego miłością była Polska. I to od pierwszych chwil gdy odzyskaliśmy niepodległość.

Na generała Adriana Carton de Wiarta Polska mogła liczyć w najtrudniejszych chwilach, gdy rodziła się na nowo po rozbiorach. Po zakończeniu I wojny światowej trafił do nas jako członek misji wojskowej i nie krył, że wcześniej nie bardzo wiedział, gdzie ta Polska leży.

„Wiedziałem, że to gdzieś blisko Rosji (…) Dowiedziałem się także, że Polska aktualnie prowadzi jednocześnie pięć wojen: z Niemcami, bolszewikami, Ukraińcami, Litwinami i Czechami” - zapisał.

Najodważniejszy człowiek XX wieku

Kim był Adrian Carton de Wiart? Nie bez powodu mówiono o nim „najodważniejszy człowiek XX wieku”. Ranny kilkadziesiąt razy, stracił oko, rękę i złamał kręgosłup. Nie zdał wojskowych egzaminów, uciekł z włoskiej niewoli, po stracie oka zastanawiał się, jak przechytrzyć lekarzy, by pozwolili mu wojować, a o amputacji ręki mówił, że było to jak wyrwanie zęba. Ranny w głowę, przeżył katastrofy lotnicze, co każdego innego uziemiłyby do końca życia. Ale nie jego.

Adrian Paul Ghislain Carton de Wiart urodził się 5 maja 1880 r. w arystokratycznej rodzinie w Brukseli. Jego matka była Irlandką. Po jej śmierci, jako dzieciak, wyjechał z ojcem do Egiptu. Angielska macocha zrobiła z niego Anglika. Kazała go uczyć języków obcych, jazdy konnej, strzelectwa, posłała do Oxfordu, ale studiów nie skończył, miał bowiem w głowie wojaczkę.

Adrian Carton de Wiart. Fot. Wikipedia

Przywdział mundur w wojnie angielsko-burskiej w 1899 r. „zmieniając” dane personalne (jako cudzoziemiec nie mógł wstąpić do armii brytyjskiej). Wojenną przygodę zaczął fatalnie. Został ranny w brzuch i trafił do szpitala. Tam odkryto jego prawdziwe pochodzenie, za co wyleciał z wojska. Szybko wrócił do Kapsztadu i tym razem wstąpił do kawalerii, gdzie awansował na kaprala.

Cudem dostał patent oficerski i został podporucznikiem. Gdy w sierpniu 1914 Anglicy przystąpili do wojny z Niemcami, trafił do Somalii. Tam podczas ataku oberwał w oko i stracił je. Wyprosił medyków, by pozwolili mu walczyć i już w lutym 1915 r. trafił do Francji.

W kwietniu pod Ypres kula poszatkowała mu lewą rękę, którą amputowano. Chwalił się potem, że godzinę później jadł już bez jej pomocy obiad. W lipcu 1916 prowadził batalion pod Sommą. Tam kula trafiła go w głowę, ale na szczęście rana nie okazał się poważna.

„Polubiłem wojnę”

Krótko po wyjściu ze szpitala znów oberwał, tym razem w kostkę. Po kolejnym pobycie w szpitalu w ciągu roku awansował z kapitana na generała brygady. W kwietniu 1917 znów zarobił odłamkiem, tym razem w ucho. Do Francji wrócił tuż przed końcem wojny.

„Prawdę mówiąc polubiłem wojnę (…) dostarczała mi emocji (…) – pisał we wspomnieniach.

Wtedy zaczął przygodę z Polską. Jako członek brytyjskiej misji wojskowej widział jak toczyliśmy śmiertelny bój z Sowietami. Imponował mu Józef Piłsudskiego, z którym się zaprzyjaźnił. Pisał o nim: „W ciągu mojego życia spotkałem niejedną znakomitość, nie wyłączając największych ludzi tego świata. Piłsudski niewątpliwie plasuje się między nimi wysoko, a jako polityka umieściłbym go na samym wierzchołku”.

I w Polsce kule o nim nie zapominały. Podczas inspekcji frontu w Równem, po ostrzale jego wagonu mógł trafić w łapy bolszewików, ale znów miał szczęście. Pech prześladował go również w powietrzu. Gdy lądował w Kijowie, jego samolot rozbił się, a lecąc aeroplanem do Rygi maszyna została ostrzelana.

Adrian Carton de Wiart (drugi z prawej w pierwszym rzędzie) w czasie misji w Polsce w 1919 roku. Fot. Wikipedia

Osiadł na Polesiu

Po zakończeniu misji w 1924 roku, osiadł na bagnach Polesia w majątku Prostyń księcia Karola Radziwiłła, blisko granicy z Sowietami. Pochłonęły go polowania na ptaki, a czas tam spędzony wspominał jako najszczęśliwszy w życiu.

Latem 1939 jako szef Brytyjskiej Misji Wojskowej w Polsce znów przywdział mundur. Nakłaniał bezskutecznie marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza, aby odpuścił walkę z Niemcami na granicach, a oparł obronę na linii Wisły.

W czasie bombardowań Warszawy ewakuował brytyjską misję, a po wejściu Rosjan 17 września do Polski, złożył propozycję marszałkowi: Zostanie w Polsce, jeśli ten będzie dalej walczył. Śmigł-Rydz jednak opuścił kraj, co było dla generała szokiem.

„Jego postępowanie było zaprzeczeniem wszystkiego, co wiedziałem o Polakach. Wręcz trudno mi opisać, co wtedy czułem” – napisał o Śmigłym-Rydzu.

Pech nie opuszczał go do śmierci

W kwietniu 1940 walczył pod norweskim Trondheim, a w kwietniu 1941 jako szef brytyjskiej misji wojskowej leciał do Jugosławii. Przeżył chwile grozy, bo w samolocie padły silniki, trzeba było wodować. Generał trafił do niewoli włoskiej. Odzyskał wolność w 1943, gdy Włosi wykorzystali go do rozmów o zawieszeniu broni.

Długo nie odpoczął, bo Winston Churchill polecił mu z brytyjską delegacją lecieć na konferencję w Kairze. Potem udał się do Chin jako osobisty przedstawiciel Churchilla przy Czang-Kaj-szeku.

Adrian Carton de Wiart stoi pierwszy z prawej. Fot. Wikipedia

Pech go nie opuszczał. Zaraz po wojnie spadł ze schodów i złamał kręgosłup. Doszedł do siebie po kilku miesiącach rehabilitacji.

Adrian Carton de Wiart mógłby obwiesić swój mundur najwyższymi orderami, ale nie dbał o sławę. Zmarł w 1963 r. Miał 83 lata. Dziwne, że Hollywood do tej pory nie nakręciło o nim filmu.

Komentarze 7