Do góry

Będę słuchać londyńskiej Polonii - wywiad

Coraz większymi krokami zbliżają się wybory nowego włodarza brytyjskiej stolicy. W maju 2012 po raz kolejny o nasze głosy walczyć będzie ta sama trójka kandydatów, która zmierzyła się 3 lata temu.

Brian Paddick, fot. Laurence Boyce

Jednym z nich jest Brian Paddick, który uważa, że tym razem ma realne szanse na zdobycie ratusza.

Historia się powtarza. Do wyborów staje ta sama trójka: pan, Ken Livingstone i Boris Johnson. Jak tym razem określiłby pan swoje szanse?

Kiedy rozmawiam z ludźmi, słyszę, że mają już dość Borisa. Myśleli, że zrobi coś dobrego dla miasta, a tak się nie stało. Nie chcą też Kena, nie chcą, żeby wracał do ratusza, bo już w nim był. Ludzie chcą wiarygodnej alternatywy. Mają mnie. Uważam, że tym razem walka rozegra się między mną a Borisem. Ken Livingstone stracił to „coś”, co go wyróżniało, co powodowało, że szli za nim ludzie. Nie jest już tak błyskotliwy, skupiony, jak dawniej.

Jak, pana zdaniem, wielka polityka wpłynie na rozgrywki lokalne. Liberałowie stracili sporo zaufania wyborców, kiedy powstał rząd i kiedy pojawiły się pierwsze decyzje. Jak choćby te związane z opłatami za studia?

Wielka polityka to nie to samo co samorząd. Rząd to koalicja, Londyn to jednostka. Burmistrz Londynu to wyłącznie jedna osoba, jedna partia. Mieszkańcy stolicy będą mieli wybór między programami i konkretnymi osobami, z których tylko jedna zasiądzie w ratuszu. Wielka polityka nie może mieć wpływu na sprawy lokalne. Od tego są lokalne władze.

Przed poprzednimi wyborami powiedział pan, że czuje się w Londynie bezpiecznie. Podtrzymuje pan tę opinię?

Przyznaję, że nie. Nie czuję się tak bezpiecznie, jak te 3-4 lata temu.

Statystyki mówią, że w ciągu ostatnich 9 miesięcy: liczba napadów z użyciem noża wzrosła o 12%, gwałtów o 10%, morderstw o 3%, włamań o 7% i kradzieży o 12%. Londyn nie jest więc bezpiecznym miejscem.

W Londynie jest jeszcze wiele do poprawienia w kwestii bezpieczeństwa. Zdaniem Borisa Johnsona przestępczość spadła. Ale jeśli przypatrzymy się statystykom w innych miastach w tym kraju, okazuje się, że przestępczość spadła tam w dużo większym stopniu. Boris ma niską świadomość tego, co dzieje się w Londynie. Niestety, nie zrobił nic, żeby przestępczości zapobiegać.

Zmniejszył też budżet policji. Kiedy wybuchły zamieszki w Londynie i kiedy Boris Johnson wreszcie wrócił do miasta z urlopu, skrytykował rząd centralny za cięcia w budżecie, które dotknęły policję. A to przecież dokładnie to samo, co on sam zrobił w mieście. Mamy teraz mniej policjantów na ulicach niż rok temu. Cięcia w policji są ostatnią rzeczą, jaką powinien wprowadzać burmistrz miasta.

Ostatnie zamieszki pokazały też, jak bardzo niektórzy ludzie nie liczą się z policją, nie czują żadnego respektu. Oglądaliśmy zdjęcia, na których policja nie robiła nic. Przestępcy czuli się bezkarni pod nosem policjantów.

Już w niedzielę, zaraz po nocnych zamieszkach w Tottenham, komendant policji, burmistrz i przedstawiciele społeczności powinni byli przekazać wszystkim jasną wiadomość. Pokazać, że stają ramię w ramię i nie będą tolerować żadnych rozrób. Boris Johnson powinien był powiedzieć komendantowi policji, że ten ma wysłać więcej policjantów na ulice i zakończyć wszelkie zamieszki.

A nic takiego się nie stało. Nie było w kraju premiera, nie było w kraju burmistrza. Krytykowano policję za nadużycie siły podczas ubiegłorocznych protestów w centrum Londynu, podczas szczytu G20 czy demonstracji studenckich. To, co zaczęło się w Tottenham, nie było manifestacją pokojową. Niszczono mienie, okradano sklepy, niszczono mieszkania.

Pierwsze zdjęcia, jakie oglądaliśmy, nie powinny pokazywać protestujących, okradających sklepy i beztrosko paradujących przy policjantach. Na zdjęciach powinniśmy byli widzieć policjantów aresztujących tych ludzi. A nawet używających pałek policyjnych, jeśli taka byłaby potrzeba.

Policja nie powinna się obawiać używać siły. Jestem przekonany, że miałaby poparcie większości londyńczyków. Londyńczycy nie zdają sobie także sprawy z tego, że program "bezpieczne sąsiedztwo" chyli się ku upadkowi. Patrole będą coraz mniejsze i coraz rzadsze. Nie prowadzi się już naborów do "police community supporters". W związku z tym, jeśli któryś z nich z jakichś powodów zrezygnuje z pracy, nie zostanie nikim zastąpiony.

Poprosiłby pan wojsko o pomoc?

Z jednej strony, wprowadzanie wojska na ulicę pokazuje, że policja straciła kontrolę nad sytuacją. Ale z drugiej strony, jak pokazał przykład norweski, jeśli jest potrzeba chronienia mienia, to odpowiedzialne jest za to wojsko. Policja zajmuje się łapaniem i aresztowaniem przestępców.

Moim zdaniem wojsko mogłoby pomóc policji w czasie zamieszek, mogłoby chronić budynki, mieszkania, sklepy, a policja zajęłaby się tym, do czego jest powołana – przywracaniem porządku. Także wojsko mogłoby pomóc w takich sytuacjach, z tym że jego rola powinna być bardzo wyraźnie określona.

Jeśli mieszkańcy Londynu wybiorą pana na nowego burmistrza, jakie zmiany uzna pan za najważniejsze, najpilniejsze?

Przede wszystkim będę burmistrzem, który słucha mieszkańców miasta. Kiedy pracowałem w policji, nauczyłem się słuchać tego, co mają do powiedzenia przedstawiciele społeczności. Słuchanie mieszkańców i ich potrzeb buduje dobrą współpracę i zwiększa efektywność pracy. Do grudnia bieżącego roku będziemy pojawiać się w najróżniejszych częściach Londynu i będziemy spotykać się z ich mieszkańcami.

Chcemy słuchać. Chcemy poznawać ich bolączki. Ale nie chcemy jedynie listy problemów, chcemy też wiedzieć, jak oni sami chcieliby je rozwiązywać. Burmistrz musi reprezentować wszystkich, znać ich problemy i robić wszystko, by je wspólnymi siłami rozwiązać. Niezależnie od tego, czy są to problemy związane z bezpieczeństwem, mieszkaniowe, związane z pracą, komunikacją miejską. O kwestiach bezpieczeństwa już mówiłem.

Drugą istotną bolączką wszystkich jest oczywiście transport w mieście. Boris Johnson wydaje pieniądze, jak gdyby nie było żadnego kryzysu. Odkąd został burmistrzem, ceny biletów wzrosły już o 55%. A przecież londyńczyków na to nie stać. W szczególności tych, którzy z trudem wiążą koniec z końcem. Proszę zobaczyć, jak wygląda stacja Green Park. Zrobili z niej pałac. Wydano miliony funtów na to, żeby stacja wyglądała... ślicznie. A dla kogo? Dla turystów, którzy przyjadą na olimpiadę.

Zamiast wydawać miliony na coś, co nie odzwierciedla prawdziwego Londynu, Boris powinien oszczędzać pieniądze i nie podnosić cen biletów. Większość ludzi nie dostała i nie dostanie podwyżek. Ale za to wszystko dookoła drożeje. Boris Johnson zignorował ten fakt. Innym problemem są mieszkania. Za dużo mieszkań, domów jest przepełnionych, przeludnionych. Właściciele posesji wynajmują je za kosmiczne czynsze. Musimy się z tym zmierzyć. Musi powstać więcej mieszkań.

Niedawno premier zapowiedział, że lokatorzy mieszkań komunalnych będą mogli kupić je po preferencyjnych cenach. To jest kompletny nonsens. Desperacko potrzebujemy więcej mieszkań. Ich liczba musi być większa, a nie redukowana poprzez sprzedaż.

Wróćmy na chwilę do komunikacji miejskiej. 3 lata temu proponował pan godzinny bilet, na którym można byłoby jeździć autobusami. Dlaczego ten pomysł nie został wdrożony przez obecnego burmistrza?

Nie mam pojęcia. Takie rozwiązanie powinno być wprowadzone już dawno, bo ma sens. Za używanie metra płacimy raz i możemy zmieniać pociągi, ile nam się podoba. Dlaczego taki sam system nie miałby obowiązywać w przypadku autobusów?

Ostatnio oświadczono, że jest to niemożliwe technicznie, że mikrochip w karcie Oyster nie byłby w stanie przechowywać i przetwarzać tak wielkiej ilości informacji. Udowodniono już, że to nieprawda. Technicznie jest to możliwe do wprowadzenia. Wygląda na to, że burmistrz po prostu woli zdzierać z ludzi pieniądze, niż zaoferować im sprawiedliwe rozwiązania.

Wielu uważa, że najróżniejsze społeczności powinny odgrywać istotną rolę w życiu każdego miasta. Pan chce ze społecznościami współpracować. Jak zachęciłby pan Polaków do bliższej współpracy?

Niemal każda społeczność powie to samo: "Nikt nas nie słucha". Burmistrz musi stać po stronie każdej społeczności. Nie tylko, jak to ma miejsce w przypadku Borisa, po stronie tych bogatych. Chciałbym odbywać regularne spotkania z przedstawicielami polskiej społeczności w Londynie.

Chciałbym poznawać ich bolączki, słuchać ich głosu. Robiłem tak, kiedy byłem szefem policji w Brixton. Słuchaliśmy mieszkańców i pracowaliśmy tak, żeby jak najszybciej i skutecznie mierzyć się z ich największymi bolączkami. To działało. Jestem gotów robić to samo jako burmistrz.

Jeśli zostanie pan wybrany, zmierzy się pan z największym wyzwaniem, jakie przyniesie rok 2012: igrzyska olimpijskie. W przygotowaniach już niczego pan nie zmieni, ale jeśli coś pójdzie nie tak, mieszkańcy miasta nie będą winić Borisa Johnsona, ale burmistrza miasta, potencjalnie właśnie pana.

Już wiele problemów się pojawiło, o wielu już się mówi, jak choćby o przepełnionym transporcie publicznym, który nie jest gotowy na przyjęcie tak wielkiej liczby gości, jakiej się wszyscy spodziewają. Władze miasta zachęcają mieszkańców Londynu, żeby na czas igrzysk wzięli 2 tygodnie urlopu, na co większość nie może sobie pozwolić.

Proponuje się, żeby używać komunikacji miejskiej po godzinach szczytu, ale ludzie pracują w różnych godzinach i w pracy muszą się zjawić. To będzie bardzo ciężki okres dla władz miasta. Trzeba też brać pod uwagę groźbę zamachu terrorystycznego, ewentualnych zamieszek. Jeśli to ja zasiądę w ratuszu, będę miał trochę czasu, aby dokładnie zapoznać się ze wszystkimi kwestiami organizacyjnymi, będę współpracować z szefem policji, którego znam osobiście.

Mam świadomość tego, że to na mnie będzie spoczywała odpowiedzialność za spokojny przebieg olimpiady. Jeśli będzie taka konieczność, będę tam, gdzie wymagać będą tego okoliczności. Robiłem już tak i jestem gotowy to powtórzyć. Jestem przyzwyczajony i przygotowany do radzenia sobie z sytuacjami kryzysowymi.

W przypadku każdych wyborów kandydaci obiecują dosłownie wszystko. Jaką mamy pewność, że po ewentualnych 4 latach sprawowania władzy w mieście nie okaże się pan jednym z tych, którzy jedynie obiecywali?

Wydaje mi się, że mieszkańcy miasta są już gotowi na zmianę. Ken Livingstone obiecuje zmniejszyć ceny biletów o 5%. Według danych TfL to jest fizycznie niemożliwe. Ken nie będzie w stanie dotrzymać tej obietnicy. Ja obiecuję, że będę oszczędzać pieniądze tam, gdzie to możliwe, jeśli chodzi o wydatki związane z jakimiś kosmetycznymi zmianami w mieście.

Nie będę składać pustych obietnic i rzucać jakichś liczb, których nikt dzisiaj nie jest w stanie zagwarantować. Moje obietnice są rozsądne i jest to wyraźnie widoczne. Jestem bardziej zdecydowany niż 3 lata temu, bardziej doświadczony politycznie i jestem w znacznie większym stopniu gotowy reprezentować wszystkich londyńczyków w ratuszu.

Komentarze 4

Profil nieaktywny
Konto usunięte
#119.11.2011, 09:48

Szczery facet! Przynajmniej będzie słuchał. Nie jest tak zle. Zawsze to cos :I

Profil nieaktywny
Konto usunięte
#219.11.2011, 10:04

A ja tam lubię Borysa, niezły świrus z niego i pomimo że jest politykiem zachowuje się jak człowiek :)

Profil nieaktywny
AgaRomka
#319.11.2011, 11:39

spodziewaj się najlepszego, przygotuj się na najgorsze.

Stirlitz
Edinburgh
1 926
#419.11.2011, 11:42

Mówi rozsądnie, ale tak mówi większość polityków przed wyborami. Za nim stoi sztab PRowców i tym podobnych którzy też mówią mu co i jak ma obiecywać. Może być najszczerszym facetem na świecie ale bez poparcia sztabu ludzi nie miał by szansy się przebić.