Odwrócone spojrzenia, przyspieszony krok, drzwi zatrzaśnięte z hukiem – to chleb powszedni wielu „nagabywaczy” pracujących dla organizacji charytatywnych. Niektórzy jednak świetnie sobie radzą i zgarniają sowite prowizje.
Z jednym z naszych rodaków o pracy nagabywcza w UK rozmawiał Maciej Kwiatek. Jego rozmówca, Marek Jagieło, jest w Wielkiej Brytanii od 4 lat, jako zbieracz datków pracuje od 2.
Jak zacząłeś pracę w tym zawodzie?
Studiując ekonomię musiałem się jakoś utrzymywać, imałem się różnych zajęć. W poszukiwaniu czegoś z dowolnymi godzinami pracy znalazłem kwestę uliczną – najpierw jako taki stacz w zielonej kamizelce, później przeszedłem do pozyskiwania stałych sponsorów. I tak praca tymczasowa zmieniła się w być może karierę.
Co to znaczy stałych sponsorów?
Zasadniczo ludzie wspierają organizacje albo z odruchu, albo z potrzeby serca. Tych pierwszych znajdujemy przy centrach handlowych w leniwe dni, ci drudzy z kolei ukrywają się przed nami w domach. Chodzi o to, żeby ktoś podpisał zobowiązanie, że będzie, przykładowo, pił jedną kawę tygodniowo na mieście mniej i przekazywał te pieniądze w ramach zlecenia stałego. Ta kawa generalnie najlepiej działa na wyobraźnię, chyba najlepiej mi idzie mówiąc właśnie o tym. W każdym razie - chodzi o takich dawców z konta, nie z portfela.
Twój dzień pracy to takie chodzenie po domach jak akwizytor?
W zasadzie tak, tylko mam lżejszą teczkę, bo sprzedaję dobre samopoczucie i pozytywną zmianę charakteru, a nie muszę targać odkurzaczy.
Jak wygląda taki dzień pracy?
Idę do biura, dowiaduję się na jaki szczytny cel zbieramy tego dnia – może to być woda w Sudanie, może to być leczenie raka albo pomoc dzieciom dotkniętym przemocą. Później idziemy od drzwi do drzwi, stukamy, pukamy, rozmawiamy. Później zbieramy podpis pod umową i kolejne drzwi.
Część domów ma tabliczki, że akwizytorom dziękują – jak ludzie się odnoszą do ciebie?
Trzeba wiedzieć gdzie chodzić. Muszę powiedzieć, że szybko okazuje się prawdą stwierdzenie, że prędzej ubogi komuś pomoże. Na pewno nie spotykam się z wrogością, w każdym razie nie często. Wiele osób jest bardzo miłych, a starsi ludzie potrafią zaprosić też na herbatę i schodzi u nich z godzina. Jeśli ktoś jest nie do końca miły, to nie oznacza, że będzie chamski – często jest to po prostu taka jakby wyniosłość.
Co masz na myśli mówiąc, że ubogi prędzej pomoże?
Może trochę źle się wyraziłem – ulubionym miejscem fundraiserów są domy councilowe. Lokatorzy często sami przeszli trudne chwile, więc wiedzą, że pomoc bywa naprawdę potrzebna. Z kolei w bogatszych domach sporadycznie udaje się coś podpisać, więc po pewnym czasie stara się takie omijać – przez co w jednych domach ktoś się pojawia dosłownie co trzy dni, a inne nie widziały zbieracza od lat. Ale trzeba tu uczciwie powiedzieć, że od bogatszych klientów zbiera już kto inny i oni jeśli już wspierają, to dużymi pieniędzmi, nie “kubkiem kawy”.
Mówiłeś, że w zasadzie zajmujesz się sprzedażą – naprawdę to tak wygląda?
Na szkoleniu nikt nam tego tak nie przedstawił. Ale odkąd zacząłem tam pracować to widzę wiele podobieństw między dzwoniącymi z ofertą Internetu, albo zagadującymi na ulicy Who’s your Internet provider? z naszą pracą. Rozmowy wyglądają podobnie, zapewne uczą nas dokładnie takich samych technik.
Mówiłeś że praca dorywcza zamieniła się w karierę?
Tak, bo okazuje się, że patrzenie z pogardą na płacę “minimalna i prowizja” to błąd. Co więcej – tu jest gdzie iść wyżej. Robiłem za stacza, teraz już podpisuję z ludźmi kontrakty, później można wejść do gry z partnerami biznesowymi. Co prawda nie wyobrażam sobie, żeby puścili świeżego imigranta z Polski do klientów mieszkających w Wielkiej Brytanii od czasu chrztu Polski, ale przecież przyjezdni też otwierają firmy. Żyliński zrobił pieniądze, ale on nie jest jedyny, są prawnicy, lekarze z Polski. To rodzi zapotrzebowanie na „dywersyfikację kulturową”, jak firma ładnie mówi na wysyłanie Muhammada do wschodniego Londynu.
No dobrze, ale to ile wynosi ta minimalna plus prowizja?
Minimalna to minimalna – haczyk jest taki, że można łazić przez 10 godzin, a jako praca liczy się z tego 6 godzin. Ale są koledzy, którzy w tydzień podpisują kontrakty na 10 tysięcy funtów dotacji – prowizja z tego to tysiąc funtów. W tydzień. Ja takich wyników nie mam, ale i tak nie narzekam. Przynajmniej sumienie mnie nie gryzie.
To znaczy?
Pamiętasz sprawę babki, która się zabiła nękana przez zbieraczy? Czasem trafia się ktoś, kto widzisz że nie do końca kojarzy rzeczywistość. Niektórzy wówczas zaczynają cisnąć, ja wolę się pożegnać. Nie oceniam kolegów, oni mają na utrzymaniu na przykład niepracującą żonę z dzieckiem. Nie wiem, co bym zrobił w ich sytuacji. Ale są sposoby zwiększania kontraktów dzięki odpowiedniemu formułowaniu zdań.
Strasznie to enigmatycznie brzmi.
Hmmm, no na przykład można powiedzieć: wszystkie środki trafiają do potrzebujących w okolicy darczyńcy. Ale przecież nikt tego nie sprawdzi, pieniądze to pieniądze, skąd mam wiedzieć który funt jest czyj. Albo na przykład: można zrezygnować z umowy po pierwszym miesiącu. Wszyscy wiemy, że mało kto rezygnuje. Niektórzy, którym w tym tygodniu lub miesiącu naprawdę nie idzie, mogą powiedzieć: „To jednorazowa donacja” – choć to oczywiście nieprawda.
I nie wychodzi to na jaw?
Generalnie zasada jest taka, że jeżeli stoją za tym dobre wyniki, to nikt takiemu fundraiserowi złego słowa nie powie. Jest ciche przyzwolenie na granie nie fair. Nie jest to tylko kwestia jednego czy drugiego managera - w całej firmie nie widziałem, żeby ktoś darł szaty z tego powodu.
To brzmi w zasadzie jak wyłudzenie.
Jak mówiłem – ja kolegów i koleżanek nie osądzam, nie znam przecież ich sytuacji życiowej. Trzeba przecież pamiętać, że datki zbierane są w szczytnym celu. Może ufundowany tak lek na raka uratuje takiej babci wnuka, albo prawnuka? Na pomaganiu biedniejszym i tym w gorszej sytuacji zyskują przecież tak naprawdę wszyscy.
Komentarze 9
to pijawki. wiekszosc charity's przeznacza 1/3-1/4 datkow na deklarowany cel, reszte przezera administracja, domokrazcy/stacze oraz oczywiscie zarzad.
ludzie sie od siebie oddalaja, wstydza i krepuja sie pomoc innym, potrzebe bycia pomocny/dobrym zatykaja datkami do skarbonek czy wyslaniem jakiego SMSa
tak naprawde liczy sie tylko pomoc bezposrednia, tylko wtedy pomagamy naprawde i skutecznie, tylko wtedy ten komu pomagamy czuja pomoc i nie traci wiary w innych
to ze wciaz coraz wiecej jest ludzi ktorzy potrzebuja pomocy swiadczy o tym ze panstwo przestaje byc skuteczne a nasze podatki rozchodza sie do kieszeni roznych niby organizacji, trudny problem, ale wystarczy ze media powiedza ze te wszystkie nieszczescia ktore nas dotykaja to wina beneficiarzy i emigrantow i ludzie juz czuja sie w pelni uswiadomieni z problememi i szukaja rozwiazac takich jakie sa w stanie sami wymyslec, przykladow co wymyslaja mamy coraz wiecej
To widze Tomku ze tylko o tych uczciwszych slyszales
moze i tak. kiedys wspieralem kilka z nich, ale mialem okazje dowiedziec sie jak to wyglada od srodka i szybko sie wycofalem.
Ja wspieram ludzi ktorzy sami wychodza na przeciw wyzwaniom (ludzie-instytucje) i bezposrednio kieruja srodki na ludzi w potrzebie.