Do góry

„Kilka razy już w szpitalu wylądowałem... ale kocham to, co robię”

„To, co biorę do ust, to olej parafinowy. Jeśli dostanie się do płuc, mogą nastąpić bardzo poważne komplikacje” - opowiada Marcin Styczyński, który „pluje ogniem” podczas tegorocznego festiwalu Fringe w Edynburgu.

Choć kuglarstwem zajmuje się od 12 lat, Styczyński po raz pierwszy gości w stolicy Szkocji:

To największy festiwal artystyczny, dobre miejsce do pokazania się. (…) Miasto ma niezwykły klimat. Na występy tutaj namówili mnie znajomi i absolutnie nie żałuję, że przystałem na ich propozycję.

– wyznaje podczas rozmowy, na którą umawiamy się pomiędzy jego występami.

Początki w tym fachu łatwe nie są. Marcin wspomina, że sam uczył się go metodą prób i błędów, przez podpatrywanie.

Nie znałem żadnych książek, czy szkoleń na ten temat. Wszystkiego trzeba było nauczyć się samemu. Teraz można skorzystać z internetu, ale gdy zaczynałem, dysponowałem jeszcze ograniczonym dostępem do sieci.

Zdobywanie wiedzy w takiej dziedzinie nie jest łatwe. Trzeba być ostrożnym na każdym etapie pokazu. To, co biorę do ust, to olej parafinowy. Jeśli dostanie się do płuc, mogą nastąpić bardzo poważne komplikacje. Kilka razy już w szpitalu wylądowałem z tego powodu.

Osobną kwestią jest sam ogień. Moglibyśmy używać fałszywego, by było bezpieczniej… ale nie robimy tego. Dlaczego? Pewnie dlatego, że takiego ognia na świecie nie ma.

– żartuje.

Marcin pokazami zajmuje się od wiosny do jesieni. Zimy spędza zaś w Polsce.

Kiedy trwa sezon, jeżdzę po całej Europie. Można mnie spotkać w przeróżnych miejscach kontynentu. Zimą pozostaję w kraju, ale jako, że pracuję wtedy w sklepie cyrkowym, można uznać, że cały czas trzymam rękę na pulsie.

Plucie ogniem to rzecz niezwykle widowiskowa. Ale czy z tego typu zajęcia da się żyć? - pytam.

Żyć da się ze wszystkiego…

– odpowiada ze śmiechem.

Prawda jest jednak taka, że jeśli nie reprezentuje się odpowiednio wysokiego poziomu, nie można liczyć na przyciągnięcie dużej rzeszy obserwatorów. Żeby zaś wejść na ten poziom, trzeba spędzić lata na ćwiczeniach i praktyce.

Nie ma w Edynburgu stałego miejsca, w którym można by obejrzeć występ Marcina. Uliczni artyści opracowali pewien system, z którego codziennie korzystają:

Zebrało się nas tutaj mniej więcej siedemdziesięciu. Każdego ranka losujemy miejscówkę na dany dzień. Można się na mnie natknąć na Royal Mile, ale również na West Parliament Square, czy Hunter Square… Każdego dnia gdzie idziej.

Czy tam będę, czy nie, The Royal Mile po zmroku zawsze warte jest odwiedzenia, gdy festiwal w pełni.

– zachęca.

Jeśli chcielibyście dowiedzieć się więcej o działalności utalentowanego polskiego kuglarza, odsyłamy do jego profilu na Facebooku.

Komentarze 2

Profil nieaktywny
beato
#125.08.2016, 19:19

jak smok wawelski

makxkondon
87
#225.08.2016, 21:21

spoko szkoty to lubią