Emigracja i emigranci. Codziennie piszemy o Waszych (i naszych, bo przecież jesteśmy emigrantami, jak Wy) problemach, troskach, nadziejach i przeżyciach. No, właśnie - przeżycia, będące udziałem emigrantów. Co czuje się w sytuacji emigracji? Wy to wiecie, my to wiemy - a co na to fachowiec? Specjalnie dla Was o emigracji i emigrantach: o ciekawości świata, o frustracji Polską i o (niełatwej) miłości do niej rozmawiamy z psycholog, Lidią Polsakiewicz.
Emito.net: Dlaczego ludzie w ogóle emigrują?
Lidia Polsakiewicz: Najczęściej ciągle jednak z pobudek materialnych. Najczęstszym powodem wyjazdu są po prostu finanse, to podstawowe skojarzenie. Ciągle jeszcze jesteśmy krajem łączonym raczej z ubóstwem, niż bogactwem. Tak jesteśmy postrzegani - i tak się też czujemy. I to - czynnik materialny - jest głównym powodem wyjazdów.
W szerszym kontekście natomiast, gdyby spróbować zastanowić się odwrotnie: “dlaczego ktoś woli zostać na swoim starym podwórku?”, można powiedzieć, że wyjeżdżają ludzie, którzy są ciekawi - chcą spróbować, wyjrzeć na świat, zobaczyć coś nowego i innego. W głównej mierze jednak ludzie wyjeżdżają z pobudek materialnych - dążą do polepszenia sobie swojego statusu.
Korzyści wynikające z niewyjeżdżania, z pozostania w swojej kulturze i w kraju swojego pochodzenia są bowiem tak duże, że człowiek musi mieć bardzo silny bodziec do tego, żeby dać się “wypchnąć” z tego swojego dotychczasowego miejsca, wyrwać się ze swojego miejsca, “odciąć się” od swoich korzeni. Jeżeli tego bodźca, dostatecznie silnego, nie ma, to człowiek nie wyjedzie. To może też być inny silny bodziec - ktoś się na przykład zakochuje i wtedy też ma silną, emocjonalną podstawę do takiej decyzji. Ale to się zdarza rzadziej.
Skoro decyduje czynnik materialny, to jak to się dzieje, że jakaś część ludzi decyduje się próbować swoich sił na miejscu, a jakaś część decyduje się na wyjazd? W końcu i jedni i drudzy w wyniku swojej decyzji walczą o byt. Co więc ich różni, że podejmują różne decyzje?
Jest kilka różnych możliwości. Po pierwsze: statystycznie najczęściej wyjeżdżają ludzie z klasy, nazwijmy to “średniej”, choć chodzi mi tutaj raczej o takiego “przeciętnego” zjadacza chleba. Psychologicznie rzecz biorąc - łatwiej jest człowiekowi, który przed taką decyzją za dużo się nie zastanawia, nie rozmyśla, nie rozdziera szat rozpatrując tysiące “za” i “przeciw”. Jest mniej zajęty zastanawianiem się nad sobą i takimi nazwijmy to “wydumanymi” problemami jak przynależność narodowa, poczucie tożsamości kulturowej, wyznawane przez niego wartości, mówiąc wprost - on “ma inne problemy”. I jest mu po prostu łatwiej.
Ale czynników, który mogą się przyczynić do podjęcia decyzji o wyjeździe jest więcej. To, co generalnie przyczynia się do decyzji o wyjeździe zagranicę - to poziom frustracji, którą człowiek przeżywa w związku z tym, co go otacza. I to nie tylko frustracji materialnej. To może być frustracja tym, co otacza go w samej Polsce, ale także z tym, co go dotyka i spotyka bliżej - na przykład w rodzinie. Wyjazd zaś jest swoistą “ucieczką”.
Jak wyjaśnisz to, że zagranicą, w środowisku imigrantów, często można spotykać ludzi, o których można powiedzieć, że byli naprawdę odważni, wyjeżdżając - bo kiedy na nich patrzeć wydaje się, że wcale nie mają jakiejś szczególnie mocnej “bazy” takiego wyjazdu. Takiej podstawy, która sprawiałaby, że jest im łatwo. Nie znają języka, albo dość słabo, nie mają punktu zaczepienia - noclegu, pracy, a jednak podejmują ryzyko. A inni, mimo na przykład braku perspektyw, długotrwale bezrobotni, zostają.
Ludzie, którzy są bardzo ubodzy, mało sprawni, “nieobrotni”, długotrwale bezrobotni - są na tyle słabo przystosowani do życia, że ich emigracja byłaby skazana na niepowodzenie. Nie mają szans zaaklimatyzować się i przetrwać w nowym środowisku. Oni najzwyczajniej w świecie by sobie nie poradzili. Wyjeżdżają ludzie, którzy czują się na tyle dobrze - z samymi sobą, ze światem, a przy tym są na tyle sprawni, obrotni, żeby sobie poradzić. Jednocześnie muszą odczuwać ten bodziec - tę frustrację, o której wcześniej mówiłam, na tyle silnie, żeby mieć powód, by wyjechać.
Właśnie - ta polska obrotność - polscy imigranci, których się spotyka zagranicą są zaradni albo nawet bardzo zaradni. Potrafią się w tej nowej rzeczywistości świetnie odnaleźć. Często nawet ma się wrażenie, że ludzie zwyczajni, w porównaniu z jakimiś wybitnymi, na przykład z bardzo wysokim wykształceniem, radzą sobie w sumie lepiej. Dlaczego? Może mniej się boją, mniej się zastanawiają, bardziej bezstresowo czerpią z możliwości, które stały się dla nich dostępne?…
Mniej też może od siebie wymagają, nie mają potrzeby, by stawiać sobie poprzeczkę za wysoko?… Generalnie to jest tak, że jeśli człowiek ma skłonność, by od siebie bardzo dużo wymagać, to zagranicą będzie mu jeszcze trudniej - bo otacza go obca kultura, obcy język, brak zrozumienia. Nawet jeśli poziom języka obcego, którym ktoś się posługuje, jest wysoki, to ten brak zrozumienia i tak go spotka.
Znamienne jest tutaj na przykład poczucie humoru: pewnych rzeczy nie daje się przetłumaczyć, pewnych żartów nie potrafimy wyłapać, są takie drobiazgi, które zwłaszcza na tle poczucia humoru są takie nieprzenoszalne, a tak bardzo to widać. Cała masa okazji do żartów przepada, bo wynikają z jakichś przekręceń, lapsusów, utartych powiedzonek, albo tkwią w całym kontekście kulturowym - typowo narodowych tradycji, starych kabaretów, czy filmów.
Nie ma tematu do wspólnych żartów, bo żarty często oparte są na wspólnym języku.
I kontekście kulturowym. Albo historii, która też jest wspólna, a bez jej znajomości nie ma tego poczucia wspólnoty. Na przykład żarty polityczne, wszechobecne w polskiej rzeczywistości, a nieprzetłumaczalne praktycznie, “nieprzenoszalne” do innej. Kto z Brytyjczyków zrozumie dowcip o Kaczyńskim? Mnie na przykład zagranicą, kiedy tam jestem, bardzo tego brakuje. Tego poczucia wspólnoty.
No właśnie, braki. Co przeżywa człowiek, który wyjeżdża na emigrację, który wyjeżdża ze swojego kraju?
To zależy, czy pytasz mnie jako psychologa, czy jako człowieka?… Jako człowiek odpowiem - ja nie wyemigrowałam, więc trudno mi powiedzieć.
Mogę Ci powiedzieć, co czuję ja kiedy “emigruję” tymczasowo - na dwa, trzy tygodnie. Na pewno: wyobcowanie. Poczucie obcości, trudu językowego, niezrozumienia, blokady w nawiązywaniu kontaktów, mimo jakiejś tam mojej sprawności językowej, trudu przestawienia się na myślenie w innym języku. Najbardziej mi tu pasuje słowo “wyobcowanie”, w szeroko pojętym znaczeniu.
Czy każdy człowiek przeżywa to mniej więcej tak samo? Jako psycholog też tak to oceniasz - że emigrant musi przeżywać wyobcowanie?
Tak, jako psycholog też tak to właśnie oceniam.
Człowiek rodzi się w jakimś kraju, grupie. Jesteśmy tak skonstruowani, że przynależność do pewnego “stada” jest przez nas naturalnie przypisywana, z ogromną łatwością. W naturze ludzkiej jest bardzo głęboko zakorzeniona potrzeba, by gdzieś należeć. Przeprowadzono na ten temat mnóstwo badań.
Wystarczy wyznaczyć dwie grupy ludzi, wg nawet kompletnie abstrakcyjnych, czy wręcz niedorzecznych kryteriów, np. “miłośników sera ementaler” i “miłośników sera gouda”, by wytworzyć w członkach tych grup takie fenomeny psychologiczne, jak poczucie przynależności (do swojej wspólnoty), uprzedzenia, antagonizmy. Nawet najdrobniejszy element decydujący o przynależności do większej całości powoduje, że ludzie mogą się łączyć.
A państwo, naród - to są potężne kryteria takiej przynależności. To są byty o wielkiej sile jednoczenia. Oparte na ogromnych filarach - historii, przeszłości, wspólnych doświadczeń, wszystkim, co łączy ludzi w grupę. Przynależność językowa, obyczajowa - to wszystko tak mocno łączy, że kiedy człowiek zostaje wrzucony w coś, co jest kompletnie inne, to poczucie wyobcowania po prostu musi mu towarzyszyć.
I to zresztą słyszę, kiedy rozmawiam z osobami, które wyemigrowały. Z kimkolwiek nie rozmawiam, to - niezależnie od stopnia zaadaptowania, od tego jak się komuś powodzi, czy znalazł pracę w swoim zawodzie, czy jest usatysfakcjonowany - każdy o tym poczuciu wyobcowania mówi, że go doświadcza lub doświadczył. I to niezależnie od tego, jaki prezentuje stopień zaadaptowania do tej nowej rzeczywistości.
Mam przyjaciółkę terapeutkę, która mieszka w Londynie. Odnalazła się, pracuje w swoim zawodzie, jest usatysfakcjonowana, doskonale zaadaptowana do nowej rzeczywistości. I mówi, że zawsze będzie tęskniła za Polską. Że gdyby mogła, gdyby jej sytuacja rodzinna, życiowa, finansowa na to pozwalały - to wróciłaby do Polski. Dlatego, że zawsze, jak mówi, będzie się “tam” czuła obca. I sądzę, że jest to bardzo wspólne doświadczenie emigrantów, niezależnie w zasadzie od stopnia zaadaptowania się.
Mogą oczywiście być różne poziomy wyobcowania, bo przecież dobrze wiemy, że zdarza się, że ktoś przebywa w UK kilka lat i nadal nie nauczył się np. języka i jego poziom wyobcowania będzie inny.
Z powodu zaś tego wyobcowania - i to jest bardzo istotne zjawisko - zauważmy, że emigranci zawsze tworzą grupy. Polacy tworzą polskie grupy, szukają polskich sklepów, produktów, gazet, nawzajem się wspierają w swojej polskości i nawet nie muszą wcale próbować poznawać tamtej obcej kultury.
Druga część wywiadu pojawi się na Emito.net już za tydzień.
Komentarze 202
Zdecydowana większość ,zawsze będzie chciała wrócić na swoje miejsce w Polsce...
...jak sie ma do czego:) w sumie jak czytam co tam w kraju i gadam z ludzmi co wrocili(wiekszosc juz planuje powrot na wyspy), to ja nie wiem kto chce tam wracac.
Dokladnie,ludzie majacy wrocic do czego nie poddaja sie biegom wypadkowo i temu co sie wydarzy.Przyjechali tu zarobic i wrocic.Nie sa zmuszeni tu zostawac i dziadowac na tutejszej misce.Maja piekne domy i rodziny w Polsce.Nie musza zakladac portali typu emito czy poscott.
jakie to szczescie, ze mamy tu prawdziwych patriotow, czlonkow jedynego slusznego stada
ci zrobia wszystko zebysmy sie za bardzo nie wyobcowali
;)
Tak a Rząd będzie nas witał z szeroko otwartymi ramionami,
Wielkim uśmiechem od ucha do ucha , i jeszcze powie ,że to przyjemność ... Po ich stonie.
Jestem ciekaw jak by wyglądały akcje Polskiego Rządu gdyby je wprowadzić na GPW w Warszawie ... Ale by były jaja :DDD