Prezentujemy drugą część wywiadu ze specjalistą psychologiem - Lidią Polsakiewicz. Tym razem poruszamy temat powrotu do kraju i związanych z tym problemów oraz rozmawiamy o szoku kulturowym.
Emito.net: Ludzie, którzy "gdyby mogli, toby wrócili". Co tak naprawdę sądzisz o takich wypowiedziach? Może gdyby naprawdę chcieli, to po prostu by wrócili? Może to jest tylko wymówka? "Jakby w Polsce nie było inflacji, jakby babcia miała wąsy, jakby mój Johny/Emilio był Polakiem, a nie Irlandczykiem/Hiszpanem/etc., jakby praca była lepsza, jakby wszystko było zupełnie inne, to ja bym wtedy wróciła" ? W końcu to nie są azylanci, uciekinierzy polityczni, nie grozi im rozstrzelanie, więzienie. Pewnie byliby biedniejsi, mieli trochę więcej problemów. Ale może nawet niekoniecznie.
Jedną z oczywistych konsekwencji emigracji jest tęsknota. Fot. apdk (CC BY 2.0)
Lidia Polsakiewicz: Trudno jest mi doszukiwać się jakichś "niewiadomego pochodzenia" przyczyn, dla których ludzie nie wracają. Jako psycholog wiem, że człowiek dąży do dwóch rzeczy - do przyjemności i do jak najłatwiejszego jej zdobywania. To jest coś, co rządzi naszą naturą.
Ludzie, także ci którzy emigrują, po prostu chcą mieć dobrze. Zwłaszcza, gdy to nie są, nie wiem, jacyś intelektualiści, działacze, osoby o jakiś wyjątkowych priorytetach... Ludzie nie mają takiej potrzeby, żeby wrócić, bo "tak będzie bardziej ambitnie", coś sobie w ten sposób udowodnią. Ludzie co do zasady chcą mieć dobrze, jak najprostszą drogą osiągnąć maksimum efektu - życie na najlepszym dostępnym poziomie. Takim, który zapewnia czerpanie przyjemności z życia, z tego, na co możemy sobie pozwolić, a zapewnia przy tym poczucie bezpieczeństwa.
To, co bowiem jest niezmiernie ważne to poczucie bezpieczeństwa, w tym bezpieczeństwa finansowego. Człowiek musi mieć zaspokojone podstawowe potrzeby - musi mu być ciepło, bezpiecznie. Potem - żeby mu starczyło na wyjście do kina i jeszcze trochę zostało. Czuje się wtedy dobrze, można to nazwać "wygodą". Człowiek ma taką naturę, że dąży do przyjemności, do poczucia komfortu. Tak jesteśmy skonstruowani, że chcemy mieć najłatwiej i najprzyjemniej.
Czy to nie jest tak, że posługujemy się tylko takimi wymówkami? Skoro bowiem ta frustracja, o której mówiłaś, spowodowała, że uciekliśmy na emigrację, to chyba frustracja blokuje nas przed powrotem? Bo przecież jeśli wrócimy, to frustracje też wrócą? Czyli skoro uciekliśmy przed problemami, to tak naprawdę gdybyśmy stawili im czoła na samym początku, to nawet nie musielibyśmy wyjeżdżać?
No, w tym sensie wracamy do punktu wyjścia, czyli tej potrzeby wygody, którą ma każdy z nas. Wygodniej, łatwiej jest załatwić problem w ten sposób.
Czyli w sumie koło się zamyka.
Tak.
Czy ludzie wyjeżdżają nie myśląc o tym, że nie wrócą? Nie planują, że zostaną na zawsze, więc jest im łatwiej? Nie myślą wcale w ten sposób: "wyjeżdżam, wyrywam korzenie, koniec".
Może tak być.
Podejmowanie decyzji o dużych, drastycznych zmianach jest zawsze trudne. Same zmiany są bowiem trudne. Zmiana mieszkania, pracy - to wszystko wiąże się zawsze z jakimś kryzysem w życiu, jakąś trudnością. Człowiek jest tak skonstruowany, że lubi status quo. Jak tylko może, to wraca do tego, co zna. Zmiana powoduje zawsze jakiś rodzaj napięcia, więc - i tu znowu wracamy do tej frustracji, o której była mowa na początku - ta frustracja musi być na tyle duża, żeby dać radę wyrwać człowieka z tego jego wygodnego, przytulnego gniazdka, jego status quo.
Wydaje mi się więc, że jest to możliwe że ludzie wyjeżdżają właśnie z takim poczuciem - że wyjadą, sprawdzą i jeszcze "zobaczą, co dalej". To, z punktu widzenia psychologii, zostawia im furtkę: "zawsze mogę tu wrócić". Wtedy jest to na pewno łatwiejsze do zniesienia, bo tworzymy sobie wyobrażenie, że to tylko próba. Próbowanie zaś jest zawsze znacznie łatwiejsze, niż zmienianie czegoś na serio. Z próby na przykład można się wycofać, a przy zmianie wiemy, że to już naprawdę, że musimy przyjąć także konsekwencje tego, co zdecydowaliśmy się zrobić.
No, właśnie - konsekwencje. Jakie są? Na przykład - co się dzieje z tymi, których tu zostawiamy? Bo zawsze przecież coś, kogoś za sobą zostawiamy. I jak to się dzieje, że się na to decydujemy?
Przyczyny podjęcia takiej decyzji - że kogoś za sobą zostawiamy - są złożone.
Dobra strona emigracji - Polacy i ich rodziny otwierają się na świat, podróżują. Fot. aj82 (CC BY-SA 2.0)
Może być tak, że tak naprawdę chcemy kogoś zostawić, z jakiegoś powodu niewygodnego dla nas. Co się wtedy dzieje z tą osoba, którą zostawiamy? No, jest jej trudno. To zawsze jest jakoś trudne do przyjęcia, choć też zależy w dużej mierze od rodzaju relacji relacji. Ten, który wyjeżdża - jeśli w ten sposób "załatwia" sobie jakiś problem, ma motywację dla tego, co robi, jest mu tak wygodnie - to dla niego ma to mniejsze znaczenie, niż dla osoby, która zostaje.
Druga grupa, która wyjeżdża, to ludzie, którym przede wszystkim jest trudno odnaleźć się na polskim rynku pracy i oni zostawiają kogoś, bo muszą. I wtedy się tęskni - bo się zostawia, a wcale się tego nie chce. Ponosi się wtedy konsekwencje tego swojego wyboru (polegającego na wyborze opcji polepszania sobie statusu). A odbijają się one na relacjach rodzinnych. I to są te osoby, które utrzymują kontakt - dzwonią, porozumiewają na Skypie, przylatują, korzystają z tanich lotów - utrzymują relacje. Są takie rodziny, które bardzo często do siebie jeżdżą, albo dzieci przyjeżdżają do Polski, albo rodzice wyjeżdżają "tam", np. opiekują się dziećmi, "tam" - na emigracji.
I to też ma swoje pozytywne strony - bo np. rodzice to są ludzie już na emeryturze i nagle dzięki dzieciom poznają kawałek świata. To są pozytywne konsekwencje - ludzie się otwierają. Polacy są bowiem generalnie bardzo zamknięci na obce nacje. Jest to w naszym przypadku cecha m.in. uwarunkowana historycznie, ale ogólnie rzecz biorąc jest to cecha bardzo ludzka.
Ludzie mają silną skłonność, by tworzyć zróżnicowanie (a także antagonizmy) na podstawie przynależności narodowej. I tu np. muszę powiedzieć, że ja osobiście odczuwam wielki podziw dla Wielkiej Brytanii i Brytyjczyków - jak tam jestem, to widzę, jak bardzo jest kolorowo, jak bardzo zróżnicowana jest i ulica i kultura i nieraz bardzo się zastanawiam, jak oni (miejscowi) to tolerują. Jak Brytyjczycy muszą być odmienni od nas, żeby tolerować taką różnorodność? (Chociaż na pewno, po części przynajmniej, jest to dla nich po prostu wygodne. Bo na przykład my - jako imigranci - robimy dla nich to, czego oni sami po prostu nie chcą, nie lubią robić. Jednak różni nas status).
Zawsze ktoś lub coś zostaje, nie wszystko da się zabrać. Fot. zeevveez (CC BY 2.0)
No, a podstawową konsekwencją emigracji jest po prostu tęsknota i to obustronna. Ona może nawet wprowadzać poczucie permanentnej wątpliwości - zostać, czy wracać? Może warto wrócić? To, rzecz jasna, zawsze zależy od siły i jakości więzi, bo może być i tak, że to więzi z tym, co człowiek w Polsce zostawia, z niej go właśnie "wypychają". Jak ktoś ma złe relacje z rodziną, to wtedy im dalej, tym łatwiej. A jak ktoś jest związany blisko - to jest mu ciężej.
No i zostają rzecz jasna konsekwencje kulturowe.
No, właśnie. Co to jest szok kulturowy? Podobno człowiek przeżywa go zarówno, kiedy wyjeżdża na emigrację, jak i wtedy, kiedy wraca? Podobno nie da się od tego uciec?
Człowiek ma silną tendencję do tworzenia wspólnoty, "uwspólniania" zjawisk, przeżyć, przestrzeni. Kiedy przebywasz na tak zwanej obczyźnie kilka lat, to chcąc nie chcąc, nabierasz nowych nawyków. Na przykład obchodzisz "tam" Święta, uczysz się innego spotykania ze znajomymi (masz np. istotną z naszego punktu widzenia różnicę miedzy wychodzeniem do pubów, a tym naszym polskim zapraszaniem się do domu). I jak z tej rzeczywistości znowu wyjeżdżasz do poprzedniej kultury, której się już oduczyłeś, to jest Ci znowu dziwnie, niekomfortowo.
A to dlatego, że z jednej strony człowiek się boi zmian, a z drugiej - jest doskonale przystosowany do bardzo szybkiego adaptowania się w nowych warunkach, zarówno pod względem psychicznym, jak i fizycznym. To cecha wspólna w ogóle żywym organizmom. Są takie obserwacje, które dowodzą, że żywe organizmy potrafią w jednym pokoleniu zaadaptować się do nowych warunków. Ptaki tego samego gatunku, żyjące na odseparowanych wyspach, potrafią w jednym pokoleniu "wyhodować" sobie nowy kształt dzioba, dostosowany do rodzaju pokarmu, który występuje na tym obszarze.
Ta adaptacyjność jest także ludzką cechą. Jest taka fantastyczna książka, autorstwa Oliviera Sacks'a: "Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem". Jej autor opisuje ludzki mózg, który ma absolutnie niesamowite zdolności adaptacyjne. Kiedy jakiś jeden jego obszar jest zaburzony, nie może wykonywać swoich zadań, inny obszar mózgu potrafi przejąć jego zadania. Człowiek pozbawiony rąk nagle uruchamia nogi, etc. I ta adaptacyjność spokojnie przenosi się na wszystkie obszary - na przykład na obyczaje.
No i teraz, wiedząc to, o czym właśnie powiedziałam - chcąc nie chcąc, ale także przecież chcąc (bo przecież każdy przynajmniej trochę chce się w nowym środowisku odnaleźć, ma taką potrzebę a i przymus, bo jak np. przykład chce spotykać tych znajomych, to musi do tego pubu wyjść) się do tej nowej rzeczywistości adaptuje.
Na emigracji napotykamy nowe tradycje - tu na fotografii: anglosaski Easter Egg Hunt. Fot. MDGovpics (CC BY 2.0)
To rzecz jasna zależy do długości pobytu. Inaczej będzie się działo z osobą, która przebywa na emigracji od roku, inaczej z taką, która przebywa tam kilka lat. Ktoś, kto wróci do kraju po roku wyjazdu nie przeżyje jakiegoś masywnego szoku kulturowego. Ale po pięciu latach, kiedy te nowe zachowania się człowiekowi "zaimpregnują", może to odczuwać bardzo silnie. Zwłaszcza, że w międzyczasie może wręcz zacząć uważać je za lepsze.
Jest jeszcze bowiem takie zjawisko jak racjonalizacja. Kiedy wyjaśniamy samym sobie, dlaczego jesteśmy zagranicą, a to zawsze jest jakoś tam trochę przynajmniej trudne - bo tęsknota, bo obcość, bo zmiany - to żeby sobie ułatwić "racjonalizujemy" sobie, że to co się "tutaj" z nami dzieje" jest dla nas "lepsze, ciekawsze, to coś nowego". Znowu wracamy tu do wygody i przyjemności - chcemy się poczuć dobrze ze swoją decyzją, więc tłumaczymy sobie, że to co robimy zagranicą, to co się dzieje z nami w związku z wyjazdem, jest dla nas dobre. A wtedy łatwiej nam o akceptację tego, co się z nami dzieje, kiedy uczymy się nowej rzeczywistości - chętniej przyjmujemy nowe. Tłumaczymy sobie to, co przeżywamy, żeby dobrze się poczuć.
Czyli, w wyniku zaadaptowania się do nowych warunków, do życia "tam", możemy faktycznie nawet przeżyć ten sam problem, konieczności zaadaptowania się - w drugą stronę - po przyjeździe do Polski. To wynika ze zdolności do szybkiej adaptacji człowieka do nowych warunków. Skoro bowiem najpierw człowiek wyjechał i musiał sobie "tam" wytłumaczyć - dlaczego to miało sens, zaakceptować to, co się z nim dzieje i co go teraz otacza, to jeśli wraca, znowu musi sobie rzeczywistość wokół siebie wytłumaczyć.
Co się dzieje z człowiekiem, który po raz pierwszy ląduje w takiej zupełnie nowej, emigracyjnej rzeczywistości? Wielu rzeczy przecież musi się nauczyć od zera - nowych obyczajów, nowych, nieraz drobnych, ale zupełnie obcych na początku rzeczy. Choćby tego, że w brytyjskim kalendarzu niedziela jest na początku tygodnia. To drobiazg, ale takich drobiazgów są tysiące, a razem zaczynają urastać do rangi problemu. Czy to jest na przykład "stresujące"?
Bardzo! Takie rzeczy, cała "nowość" dookoła, są bardzo, bardzo stresujące. Jak już mówiłam - zmiany wywołują napięcie - nawet te drobne. A taka zmiana - przerzucenie samego siebie w kompletnie nową rzeczywistość, w kompletnie nowy kontekst, stawia nas w sytuacji, w której na nowo trzeba odszukać swoją tożsamość, na nowo sobie poszukać odpowiedzi na pytanie "kim ja właściwie jestem?", "kim ja tutaj jestem teraz?". Musimy sobie znaleźć te argumenty, których potrzebuje nasz umysł do wspomnianej przeze mnie wcześniej racjonalizacji. Musimy sobie wytłumaczyć, dlaczego tu jesteśmy, dlaczego się tu znaleźliśmy i co tu robimy.
To wymaga bardzo dużo wysiłku - bo musimy znaleźć argumenty, żeby wytłumaczyć sobie, że to, co robimy jest dobre. Mimo, że na przykład czujemy przecież, że nie jest - bo subiektywnie jest trudne, stresujące, wywołuje napięcie. Bardziej stresującą sytuacją byłaby owszem np. wojna, kataklizm, katastrofa naturalna, sytuacja zagrożenia życia - te można wskazać jako jeszcze trudniejsze. Ale sytuacja emigracji na liście zdarzeń stresogennych stoi bardzo wysoko. Nie znam wprawdzie statystyk, ale jest to jedna z najbardziej stresujących psychologicznie sytuacji.
Nagle bowiem znajdujesz się w obcej rzeczywistości, w obcym kraju, nie masz znajomych, nie masz za bardzo przyjaciół, musisz mówić obcym językiem. To, co daje poczucie bezpieczeństwa - ludzie, poczucie stałości, stale obecne wokół nas miejsca, obiekty, przestrzeń - znika.
Wszystko jest nowe, inne. Wszystkiego trzeba się nauczyć od nowa.
Czytaj także: O polskiej obrotności, frustracji oraz miłości do Polski - polscy emigranci oczami psychologa - cz. 1 wywiadu
Koniec części drugiej. Ciąg dalszy rozmowy we wtorkowym wydaniu Emito.net
Lidia Polsakiewicz: specjalista - psycholog oraz terapeuta Gestalt, a także długoletni nauczyciel jogi. Na co dzień mieszka w Polsce, w Gliwicach. Prowadzi własną praktykę psychoterapeutyczną (terapia osób dorosłych w konwencji Gestalt), jak również pracuje z osobami chorymi na schizofrenię.
Komentarze 26
Ostatni gasi swiatlo.
Ja w tym artykule za wiele o powrotach nie widze...
"...nie są jacyś intelektualiści, działacze, osoby o wyjątkowych życiowych priorytetach, czy szczególnym morale..." czyli co, chamy i trole jestesmy. Do tego niemoralne :)
No baa, dlatego napisalem ostatni gasi swiatlo...artykul jest bardziej o wyjezdzajacych i trudach im towarzyszacym niz o powrotach na umowy smieciowe lub do szarej strefy.
"Cykliczny Odcinek Psychiczny" w skrocie COP.
Ja po prawie 7 latach w UK jak mam jechac do Polski to na sama mysl mnie bierze na wymioty. Nielad, chamstwo i nerwica spoleczna, to przyczyny dla ktorych ludzie nie chca wracac, no i jeszcze chyba najwazniejsze- spokojna robota, TU pracodawca jest czlowiekiem, powie dziekuje przepraszam, a Tam kazdy wie jak jest i nie beda wracac Polacy bo TU ich szanuja!