Do zdarzenia doszło w sobotę 18 listopada około godziny 8:30 rano w domu komunalnym w Coatbridge, miejscowości między Glasgow a Edynburgiem.
22-letnia Kamila, sama w domu z dwójką dzieci: 2-letnią córeczką i pięciotygodniowym synkiem, wstała przygotować śniadadanie. Po dziesięciu minutach w mieszkaniu rozległ się alarm przeciwpożarowy, a korytarz, kuchnię i sypialnię wypełnił gryzący dym.
Byłam przerażona. Weszłam do salonu, spod podłogi buchał czarnożółty, żrący, chemiczny dym. Jak najszybciej zabrałam dzieci, zadzwoniłam do partnera na telefon, by wezwał straż pożarną. Okazało się, że ta jest już w drodze. Zgodnie z instrukcją, wyszłam na balkon, by ułatwić strażakom pracę. Na balkonie obok stali sąsiedzi. Podśmiewując się robili nam zdjęcia, nagrywali całą sytuację na telefony
– opowiada Kamila.
Noc wcześniej sąsiedzi z mieszkania obok urządzili imprezę. Około północy Kamila i jej partner, 22-letni Jakub, usłyszeli hałas z opuszczonego mieszkania poniżej. Wcześniej polska para zetknęła się już z szykanami ze strony szkockich sąsiadów; miały to być wypowiedzi w stylu „Fucking Polish, go home”, kopanie w drzwi ich mieszkania, oplucie framugi.
Trudny los polskiej pary
Jakub pracuje jako mechanik samochodowy. Ona sama zajmuje się w domu dwójką dzieci. Po pożarze para zatrzymała się na weekend u rodziców Jakuba, w jednopokojowym mieszkaniu. Polacy próbowali zwrócić się o pomoc do lokalnego oddziału Citizens’ Advice Bureau. Usłyszeli tam jedynie, by starać się o nowe mieszkanie od lokalnego Councilu. Nie dostali się nawet na wizytę. Jak twierdzą, lokalny Council z nimi nie współpracuje.
Najbardziej pomocni są policjanci śledczy prowadzący sprawę. Wiemy, na jakim etapie jest ich śledztwo, są pełni współczucia. Natomiast nie możemy dodzwonić się do Councilu w sprawie przyznania nam mieszkania zastępczego, trudno nam doprosić się o tłumacza. Jakub mówi po angielsku, ja nie. Usłyszeliśmy też, że po wyremontowaniu mieszkania, trafimy z powrotem do tego samego lokum. Nie wyobrażam sobie tego. Do tej pory nie mogę w nocy spać, zastanawiając się, co by było, gdybym obudziła się 10 minut później
– mówi Kamila.
Moja córeczka po zdarzeniu dostała wysypki. Wszystkie sprzęty w domu i ubranka dla dzieci nadają się do wyrzucenia; przeszły zapachem chemicznego dymu. Obsługa w szpitalu była dla nas bardzo miła, natomiast mimo że na miejsce zawiozła nas karetka, najwyraźniej nikt tam nie wiedział, co się zdarzyło. Musieliśmy sprawę pożaru i gryzącego dymu tłumaczyć od zera
– dodaje.
Lokalna policja potwierdza, że prowadzi śledztwo w sprawie podpalenia domu w Coatbridge, zaprzecza jednak, by jednym z tropów w dochodzeniu było przestępstwo z nienawiści, tzw. „hate crime”. Jak wyjaśnił w rozmowie telefonicznej z Emito.net funkcjonariusz z działu śledczego Coatbridge CDI, jest to wykluczone, ponieważ mieszkanie na pierwszym piętrze, w którym doszło do pożaru, jest własnością Szkota. Jednocześnie policja odmawia potwierdzenia, czy pożar mógł być spowodowany celowo; sprawa wciąż jest w toku.
Komentarze 37
Ktos smazyl fryty po imprezie albo sie dogrzewal jakims wynalazkiem. Nie ma co sie drugiego dna doszukiwac.
A ze sasiedzi na w councilowym bloku sa jacy sa, no coz...to powinno byc wliczone w ryzyko mieszkania w takim przybytku. I nie mowie ze to w porzadku, poprostu stwierdzenie faktu.
Wspolczuje rodzinie,niestety brexit przynosi zniwo.Nie chce myslec co bedzie jak juz wyjda,niedaj Boze bedzie mniej pracy,to wszytkie pomyje i nienawisc przeniosa na Polakow.Moze byc kolorowo.
Doprosić się o tłumacza?
Po wielu latach mieszkania na Wyspach większość Polaków nadal nie widzi potrzeby nauki angielskiego. Niektórzy nawet oczekują od Anglików że ci powinni się uczyć polskiego. Dlatego też uważają że darmowy tłumacz przysługuje im 24/7.
Znajomość angielskiego nie pomoże jak szkot po szkocku zacznie do ciebie gadać,często oni sami siebie nie rozumieją.Znając angielski i tak będziesz gamoniem.
To chyba naturalne że mieszkając w Szkocji trzeba się uczyć mówić i rozumieć po szkocku.
Ja, będąc w Szkocji, nie miałem problemów ze swoim angielskim.