W operacji organizowania broni dla powstańców styczniowych największym problemem nie był sam jej zakup, ale sposób przerzutu na teren Polski będącej pod zaborami. Najbezpieczniejszą trasą zdawała się droga morska przez Bałtyk lub Morze Czarne. Pozostałe szlaki były zbyt ryzykowne, gdyż pozostawały pod ścisłą kontrolą zaborców.
Jako miejsce realizacji militarnych zakupów został wybrany Londyn. Operacją pozyskiwania sprzętu zajęli się Józef Demontowicz i Józef Ćwierczakiewicz, przedstawiciele Tymczasowego Rządu Narodowego. Zapas broni i wyposażenia dla rewolucjonistów został zakupiony w firmie Withword and Sons. A przy zakupach pośredniczyli m.in. niemiecki filozof i działacz rewolucyjny Karol Marks, rosyjski pisarz i działacz polityczny Aleksander Hercen oraz włoski prawnik i demokrata Giuseppe Mazzini.
Oprócz broni, drukarni polowej, zamówiono też mundury dla żołnierzy, polskie chorągwie, a także zwerbowano 162 ochotników, którzy mieli pomóc w polskim powstaniu. Wśród zwerbowanych bojowników znaleźli się głównie Włosi i Francuzi, ale chęć do pomocy Polakom zgłosili też Anglicy, Niemcy, Belgowie, Holendrzy, Szwajcarzy, Chorwaci, Węgrzy i Rosjanie.
Aby przetransportować pomoc dla powstańców za cenę 1300 funtów szterlingów, wynajęto statek parowy „Ward Jackson” od przedsiębiorstwa żeglugowego West Hartlepool Steam Navigation Company Ltd. Dowódcą statku był doświadczony na trasach bałtyckich, kapitan Robert Weatherley. Przewodnictwo nad całym przedsięwzięciem objął płk Teofil Łapiński, oficer z dużym doświadczeniem bojowym.
Prawdziwe kłopoty ekspedycji rozpoczęły się już w porcie Gravesend, gdyż podstępne knowania Rosjan sprawiły, że „Ward Jackson” dostał zakaz opuszczania Wielkiej Brytanii. Pomimo sprzeciwu angielskich celników kapitan Weatherley wyprowadził statek wraz z trefnym ładunkiem na pełne morze. Chwilę potem Anglik chyba pożałował swojej brawurowej decyzji, bo pod pozorem fikcyjnej potrzeby uzupełnienia zaopatrzenia, wpłynął do portu w Kopenhadze i zrejterował wraz z całą swoją załogą z pokładu „Warda Jacksona”.
Więcej szczegółów oraz finał tej sensacyjnej i mało znanej historii przeczytacie na stronie: podróże.onet.pl.
Komentarze 4
Powstanie raczej reklamą tej broni nie było.
Autor zapomniał napisać o jakie powstanie chodzi...
chyba jednak nie:
#3 artykuł był edytowany po moim wpisie wiec teraz już nie.
Zgłoś do moderacji