Z polskich sklepów w Wielkiej Brytanii w ostatnich trzech tygodniach z półek zaczęły znikać towary, które do tej pory leniwie sobie na nich zalegały. Makaron, mąka, kasza, ryż, mrożonki, a nawet mleko i drożdże stały się produktami deficytowymi. Pandemia koronawirusa sprawiła też, że w przyspieszonym tempie ubywało świeżych owoców i warzyw.
W porównaniu do tego, co widziałem w Lidlu, to my mamy pełne półki. Towar na bieżąco dowozimy. Mimo to niektóre produkty schodzą błyskawicznie. Są chwilowe problemy z mąką, kaszą, ryżem i drożdżami. Ludzie kupują na zapas. Obroty wzrosły nam o sto procent. Zaczęło przychodzić nieco więcej Szkotów
– mówi Artur Wonsik, właściciel sklepów Food Plus w Edynburgu. Nie obawia się wstrzymania dostaw, co najwyżej niewielkich opóźnień, bo wszyscy właściciele sklepów zaczęli robić większe zamówienia. Sklep Artura ograniczył liczbę osób, które jednocześnie mogą przebywać w pomieszczeniu. Zakupów nie moga robić całe rodziny, tylko jedna osoba. Sklep wprowadził też limity sprzedaży na mleko, mąkę, ryż i drożdże.
Puste restauracje i bary
Restauracja Sowa na londyńskim Ealingu ma zamkniętą część, w której znajdowała się restauracja i kawiarnia, ale cały czas działają delikatesy mieszczące się tuż obok. Ruch jest znacznie większy niż jeszcze dwa tygodnie temu.
Nie mamy take-awaya, ale w sklepie można kupić garmażerkę, którą oferowaliśmy gościom w restauracji, w tym oczywiście nasze ręcznie robione pierogi
– mówi jeden z pracowników Sowy i podkreśla, że sklep jest bardzo dobrze zaopatrzony.
Jest praktycznie wszystko, no może z wyjątkiem drożdży, których teraz nie ma nigdzie
– dodaje.
Autograf Restaurant na londyńskim Duckett’s Green jest zamknięta, ale sprzedaje na wynos dania kuchni polskiej, w której się specjalizuje. Odkąd w poprzedni piątek musiała zamknąć drzwi dla gości, obroty spadły o połowę.
Pracujemy, ale nie jest to już to samo, co wcześniej. Nikogo nie zwolniliśmy, ale musieliśmy ograniczyć godziny pracy
– mówi właściciel restauracji Tomek. Jeszcze nie przyjrzał się pomocy, którą oferuje rząd dla firm. W sytuacji, gdyby sytuacja się pogorszyła, to chętnie z niej skorzysta.
Zbigniew Gacek, właściciel Gyros&kebab Grill House w szkockim Bathgate oferuje kebab, ale też dania polskiej kuchni.
W pierwszy weekend po wprowadzeniu zakazu wychodzenia z domów obroty spadły nam o połowę . O ile wcześniej w soboty było to 700-900 funtów, to teraz tylko 400. Ludzie narobili zapasów w domach i wstrzymali się z kupowaniem na wynos. W dodatku zdrożało mięso w hurtowniach, a ja nie mogę sobie pozwolić na podniesienie cen, bo wtedy to już nikt by nie przyszedł
– mówi Zbyszek.
Branża transportowa panikuje
Panikę odczuwają właściciele firm przewozowych. Wielu Polaków musiało zrezygnować z przeprowadzek, zarówno tych wewnątrz Zjednoczonego Królestwa, jak i do Polski.
Czuje się panikę. Ludzie są zdezorientowani. Nie wiedzą, co mają robić. Zamieszanie jest i tu i w Polsce
– mówi Adrian, właściciel firmy Adrian-Parcel. Na razie nie obawia się spadku obrotów, ale zdaje sobie sprawę, że wszystko może się zmienić z dnia na dzień. Na przykład wtedy, gdyby zostały zamknięte granice między Holandią i Belgią a Niemcami, przez które jeździ gros polskich kierowców. Zapewnia, że on na pewno nie pojedzie do rodziców, bo bałby się ich zarazić, gdyby się okazało, że ma koronawirusa, ale bezobjawowego. Przewoźnicy stykają się bowiem z ogromną liczbą ludzi w czasie swoich tras.
Dopóki można, będziemy jeździć. Ludzie wciąż chcą przewozić towary i sami wracają transportem kołowym
– zapewnia Adrian.
Styczeń i początek lutego to standardowe zwolnienie tempa w branży transportowej i nikogo to nie dziwiło. Minęł jednak marzec i w momencie, kiedy powinien być już zauwazalny wzrost kursów, to wszystko stanęło na poziomie podobnym do poczatku stycznia. Są jednak klineci, którzy nie robią sobie nic z koronawirusa. Są tacy, którzy mimo wszystko muszą realizowac swoje plany
– mówi Piotrek, właściciel firmy przewozowej Ultimate Removals Ltd. Nie ma wątpliwości, że zastój może potrwać kolejnych kilka miesięcy, a nie każdy ma takie zasoby finansowe, żeby przetrwać. Dlatego na forach branżowych przewoźników pojawiła się panika.
To może potrwać kilka miesięcy
Krzysztof, właściciel firmy taksówkowej White Eagle Cars z Londynu:
To jest to najgorszy początek roku w całej historii mojej firmy, a istnieje od 2012 roku. To chyba najgorszy czas w historii całej branży taksówkarskiej w Wielkiej Brytanii. Ludzie zaczęli rezygnować z już zaplanowanych wakacji. Gwoździem do trumny w naszej branży stała się informacja o zamknięciu granic przez Polskę. Tak się składa, że około 60 proc. klientów w naszej firmie to Polacy. Po ogłoszeniu przez polski rząd zamknięcia granic z naszego systemu zniknęło około 80 rezerwacji do lub z Polski. Obecnie kursów jest może kilka procent tego, co powinno być. Wszyscy taksówkarze mówią, że takiego marca jeszcze nigdy nie było.
Krzysztof, jak wszyscy inni, ma nadzieję, że ogłoszony przez rząd brytyjski lockdown szybko się skończy i wszystko wróci do normalności. Z wypowiedzi przedstawicieli rządu wynika jednak, że różne zakazy mogą być jeszcze zaostrzone, a obostrzenia w poruszaniu się mogą potrwać miesiące, a nie tygodnie.
Komentarze 21
To juz raczej wszyscy wiedza ze kilka miesiecy
'...w postaci liczby osób'
o widzę, że ktos wycina - Jacku można poprosic o moderację zgłoszonych w ub. tygodniu postów i reszty?
Ojej, jaka wzorowa czujność rewolucyjna. ;)
Kolejny raz (aż do bana):
wrzucanie linków do strony reklamującej własną działalność (#1), pod płaszczykiem chęci podzielenia się opinią, uważam za żerowanie, w obecnej sytuacji szczególnie żenujące. Ale cóż... przecież to częsty sponsor serwisu, a rok podatkowy właśnie się kończy. ;)
@7
Ano widzi Szanowny Pan, cała ta Pandemia prosze pana, to w ludziach, mój Panie, wywołuje zachowanie, mówie Panu, które nigdy nie miałoby rachi bytu w czasach, prosze Pana, normalnych.