Do góry

Polskie play-grupy na emigracji: dlaczego warto zabrać tu dziecko?

Podczas ostatniej dyskusji na jednej z grup dla polskich mam w Wielkiej Brytanii padło pytanie, czy warto odwiedzać polskie grupy dla dzieci na obczyźnie? Jedna z mam zapytała wprost: - A po co? Nie po to wyjechałam z Polski, żeby teraz dzieciaka wychowywać po polsku. Nie zależy mi, by utrwalał polską mowę, wręcz przeciwnie. Niedługo idzie do szkoły i musi uczyć się angielskiego, by potem nie mieć problemów.

Polskie “play-groups”, czyli spontanicznie zakładane przez rodziców grupy, w których polskie dzieci wspólnie się bawią, powstają jak grzyby po deszczu. Fot. © Rawpixel - Fotolia.com

Czy takie podejście ma sens? Czy faktycznie dziecko przebywające wśród polskich rówieśników będzie miało problemy w szkole, w której wszyscy mówią w obcym dla niego języku?

Nic bardziej mylnego. Ku zaskoczeniu rodziców, dzieci zwykle bardzo szybko uczą się obcego języka, w którym zwracają się do niego nauczyciele i koledzy w klasie. Skąd więc obawy przed posyłaniem maluchów do polskich grup przedszkolnych? Skąd w nas, Polakach taka chęć odcięcia siebie i naszych dzieci od polskich korzeni?

Polskie “play-groups”, czyli spontanicznie zakładane przez rodziców grupy, w których polskie dzieci wspólnie się bawią, powstają w Londynie jak grzyby po deszczu. Zwykle prowadzone są w klubach osiedlowych, świetlicach i lokalnych bibliotekach. Grupy mogą funkcjonować oficjalnie, za przyzwoleniem osób, które kierują klubem i które są takim grupom przychylne. Przy wsparciu kierownika placówki można wydrukować ulotki, które rozwieszamy w osiedlowych sklepach. Informacja napisana w języku polskim może zainteresować inne polskie mamy mieszkające w okolicy, a które chcą poznać nowe osoby i wspólnie spędzić czas.

Grupy spotykają się zwykle raz w tygodniu. Podczas, gdy dzieci bawią się w specjalnie przygotowanych salach, mamy mogą wymienić się doświadczeniami i niezbędnymi informacjami. Podczas takich rozmów można dowiedzieć się o tym, w którym osiedlowym sklepie jest obecnie najlepsza promocja na pieluszki lub gdzie jest najbliższy rodzinny basen. “Play - grupa” prowadzona w placówce lokalnej, czyli w klubie ma ten plus, że dzieci przebywają pod opieką wykwalifikowanych opiekunek i w miejscu, które jest przystosowane do prowadzenia opieki nad dziećmi. Miejsce takie wyposażone jest w odpowiednią ilość toalet, a dzieci mogą liczyć na drobne przekąski i napoje.

Wizyta w “play-grupie” jest zwykle bezpłatna, a jeśli trzeba partycypować w kosztach, to zwykle są to symboliczne kwoty. Dzieci w takim miejscu nie zostawiamy - są one cały czas pod naszą opieką. Jednorazowa sesja trwa zwykle półtorej godziny. W tym czasie dzieci korzystają ze wszystkich zabawek dostępnych w dziecięcym centrum, a jeśli jest tam ogródek, wychodzą również na zewnątrz. Taka play-grupa jest również świetnym przygotowaniem przed pójściem do przedszkola.

Poza polskimi grupami organizowanymi w klubach dziecięcych, istnieją także grupy nieformalne. Właśnie z takiej formy korzystałam, kiedy malutki był mój synek. Na południu Londynu, gdzie mieszkałam polskich rodzin było zbyt mało, by założyć profesjonalnie działającą polską grupę przedszkolną. Z tego powodu spotykałyśmy z polskimi matkami nieformalnie. Poznałyśmy się w jednym z klubów dziecięcych: cztery matki mówiące do swoich dzieci po polsku. Od słowa do słowa okazało się, że bardzo wiele nas łączy i w ten sposób narodziła się wieloletnia przyjaźń.

Nasze spotkania w “play grupie” przeniosłyśmy w warunki domowe. Spotykałyśmy się raz w tygodniu - na zmianę w domu kolejnej z nas. W ten sposób nasze dzieci miały okazję, by mówić ze sobą po polsku, a my przerabiałyśmy przy kawie i domowym cieście “matczyne” problemy. Kilka lat później wszystkie “nasze” polskie dzieci poszły do angielskich szkół i żadne z nich nie miało problemów z aklimatyzacją w warunkach mowy anglojęzycznej.

Umożliwiając naszym dzieciom swobodny kontakt z rówieśnikami pochodzącymi z tego samego kraju sprawiamy, że dziecko może tylko zyskać. Nie tylko poznaje nowych przyjaciół, ale ma możliwość rozmowy o sprawach, które dotyczą naszej (czyli polskiej) grupy kulturowej. O ile z angielskim kolegą może porozmawiać o Supermanie, o tyle z polskim może porozmawiać i o nim i na przykład o Koziołku Matołku. To ważne, by dzieci miały platformę do wymiany zdań o wspólnych bohaterach bajek, które znają od małego, a o których nie dowiedzą się ze szkolnych lektur pisanych w języku angielskim.

Komentarze 8

bus_37
Dundee
24 199 114
bus_37 Dundee 24 199 114
#111.07.2014, 11:23

Umożliwiając naszym dzieciom swobodny kontakt z rówieśnikami pochodzącymi z tego samego kraju sprawiamy, że dziecko może tylko zyskać. Nie tylko poznaje nowych przyjaciół, ale ma możliwość rozmowy o sprawach, które dotyczą naszej (czyli polskiej) grupy kulturowej.

Czyli?

Ile mama czekała na council i gdzie jest dobry i tani polski mechanik?

O dziwo najwiecej o polskiej kulturze rozmawiałem ze szkotami.

Esha_
42 985
Esha_ 42 985
#211.07.2014, 12:30

obosze.

Esha_
42 985
Esha_ 42 985
#311.07.2014, 12:32

a po cholerę dziecku polska grupa kulturowa... Superman spuściłby bęcki Koziołkowi Matołkowi. Należy trzymać z silniejszymi.

Esha_
42 985
Esha_ 42 985
#411.07.2014, 12:36

Moje dziewczę poszło na zajęcia "polskiej play grupy". Wynudziło się setnie... no ale ona inteligentna jest i kiepsko się bawi w towarzystwie mamusiek wpatrzonych w swoje srajfony, baczących tylko na to, aby dziecko przypadkiem nie ufajdało sobie niebieskiej (chłopiec) lub różowej (dziewczynka) koszulki, bo wtedy słit focię na fejsboga szlag trafi. Gadanie o zupkach i kupkach równiez ja nudzi.

Profil nieaktywny
yourteacher
#511.07.2014, 16:58

bo kiedys to my sie bawili i w gry grali na dworze...
nikt nikogo nie namawial do zabawy ....
zreszta po co bylo siedziec w domu jak tylko radio dorota byloo...

Esha_
42 985
Esha_ 42 985
#611.07.2014, 19:42

...a w domu wszędzie walały się butelki po owocowej prycie... i puszki po tuszonce... mozna było nadepnąć i się skaleczyć... a w wyszmelcowanym barłogu jacyś dziwni panowie spali... w sześciu... a jeden to miał nawet pół brzytwy w szyi i z miesiąc się nie ruszał... az go muchy wyniosły... i okno się nie otwierało...
...ale na szczęście ktoś wypindolił szyby... tym wiaderkiem, które służyło do szczania...

...i tak było zawsze, gdy wpadałem z odwiedzinami do ticzera...
:/

...niemniej jednak fajnie bawilo mi się jego kolekcją pudełek po zapałkach... on mnie do dziś nie lubi, bo mu je wszystkie zdeptałem na miazgę...

Profil nieaktywny
yourteacher
#711.07.2014, 21:58

Esha_
#6

hoooja prawda...
w domu to siem z butelek po occie zdrapywalo nalepiki zeby poszly u "szmaciarza " jako flaszki po wódce .
I papier toaletowy byl,, alez sie czulo wtedy powiew zachodu .....

Esha_
42 985
Esha_ 42 985
#811.07.2014, 22:09

...papier chomikowalismy na zimę... w lecie, cóż... za domem rosła lipa, duzo liści miała... i fakt, powiew był...
Tata byli kombajnisto... lubił te robotę, bo zawsze mógł podczas jazdy odsypiać nocne libacje... kto podskoczy do "Bizona"? Heniek podskoczył, to go przemieliło, poszedł na paszę dla świń... a myśmy potem te świnie żarli...
Pozarlismy Heńka... :(

Ech, dzieciństwo... A teraz te "play grupy" i inne takie...