Do góry

"Belfast: 99 ścian pokoju" - fragment książki Aleksandry Łojek

O książce Aleksandry Łojek zrobiło się w polskich mediach bardzo głośno. Autorka, wywiad z którą udało nam się przeprowadzić tuż po premierze, jest wprost rozchwytywana. Nie może to dziwić, gdyż jej książka dotyka złożonego tematu Irlandii Północnej w sposób bardzo przystępny.

Dziś publikujemy dla Was fragment rozdziału “Jak działa sprawiedliwość naprawcza”, wybranego dla czytelników Emito.net przez samą autorkę:


Wayne ma pięćdziesiąt lat, ale zupełnie nie wygląda na swój wiek. Jest niewysoki, krępy, ruchliwy. Jego twarz nabiera bardziej surowego wyrazu, gdy słucha, mniej, gdy mówi. A już najmniej, gdy zwraca się do młodzieży, z którą pracuje. Wtedy jego skupione oczy robią się bardziej ojcowskie, głos mu mięknie.

Trzydzieści lat temu Wayne zabił katolików. Wraz z przyjacielem wzięli auto i wjechali w jedną z uliczek, która łączy lojalistyczną Shankill Road z republikańską Falls Road.

Dziś dzielnice te odgrodzone są najdłuższą w Belfaście ścianą pokoju, w której środku znajduje się zamykana na noc brama. Jeśli ktoś nocą wezwie ambulans, by ratować czyjeś życie, karetka nie będzie mogła tamtędy przejechać. Musi nadłożyć drogi. Raptem kilka minut. Być może decydujące kilka minut, ale ten argument, wielokrotnie podnoszony przez lekarzy, nie wpłynął na lokalnych mieszkańców. Brama musi być zamykana. Obie strony tego chcą. Obie strony nie wyobrażają sobie, że mogłoby być inaczej.

Ale wróćmy do przeszłości.

Siódma trzydzieści rano. Dwóch młodzieńców. W ich głowach wojna.

Mają broń. Szybkie auto. Mają plan.

Ulicą idzie dwóch innych młodych mężczyzn. Bracia. Do pracy na ósmą. Niewątpliwie katolicy.

Zginęli na miejscu.

Działaniom Wayne’a z młodości przyświecało graniczące z pewnością przekonanie, że dwaj bracia za życia mieli powiązania z IRA. Wielu ludzi jest zresztą przekonanych, że bracia byli bojownikami z IRA, być może planującymi zamach. Zatem zginęli na wojnie.

Dziś Wayne dla trudnych dzieciaków ze wschodniego i północnego Belfastu jest mentorem, ale nie samozwańczym. W sposób naturalny, dzięki wyjątkowej charyzmie, zgromadził wokół siebie wielu błądzących młodych ludzi, może szukających w nim ojca. Liczą się z jego słowami, patrzą mu w oczy, obserwują go. Jego towarzysz broni angażuje się w promowanie lojalizmu i dbanie o interesy młodych, którzy mieli nieszczęście urodzić się w miejscowych gettach.

Po wyjściu z więzienia Wayne założył organizację zajmującą się tak zwaną sprawiedliwością naprawczą. To znaczy, że kiedy jakiś młody Bill zejdzie na złą drogę, kiedy zacznie handlować narkotykami albo bić młodszych, zanim paramilitarni zaczną przebierać nogami, by wymierzyć mu lokalną sprawiedliwość, wkracza organizacja. Wayne mówi wtedy: “Nie rób tego. Pomożemy ci. Są kursy, na których nauczysz się liczyć i obsługiwać komputer. Są kursy, dzięki którym podniesiesz samoocenę. Nie jesteś taki, jak twój wiecznie pijany, agresywny tata, jak twoje otoczenie. Masz potencjał. Masz talent. Możesz jeszcze wybierać”.

Sprawiedliwość naprawcza oznacza dawanie szansy i pracę u podstaw. To proces trójtorowy, w który zaangażowany jest sprawca, społeczność, w której żyje, i ofiara – i wszyscy stanowią klucz do rozwiązania problemu.

Zanim ktoś dostanie lanie albo zanim – co ważne – przedstawiciele organizacji naprawczej zawiadomią policję (protestanci ufają policji trochę bardziej niż republikanie), zanim ktoś wypadnie z systemu i zniszczy sobie życie, dostanie szansę naprawienia błędu, przyjrzenia się swoim działaniom. Na przykład będzie musiał przeprosić ofiarę, której ukradł rower. Albo sprzątnąć dzielnicę i skończyć dwa kursy, wybrane przez specjalnie szkolonego mentora, dostosowane do indywidualnych potrzeb. Policja wstrzyma działania, paramilitarni wstrzymają działania.

Niech młody Bill sam wybierze.

Niełatwy to wybór.

Bo handel narkotykami jest, co tu dużo mówić, dużo bardziej opłacalny niż uczciwa i niewątpliwie niehańbiąca praca w magazynie na tyłach sklepu. Młody Bill bardzo by może i chciał wieść uczciwe życie, ale ono jest nudne – po tygodniu Bill uświadamia sobie, że nie stać go na te ilości alkoholu, jakie pił, te ciuchy, które nosił, i te auta, które rozbijał.

I tu wkracza Wayne.

I Bill go słucha.

Bo Wayne przyznaje, że jest świadom paradoksu, że wyrok może otworzyć wiele innych drzwi w równoległym świecie. Więzienie oznacza kontakty, biznesy, możliwości zarobku, ugruntowanie się tego, przed czym powinno chronić, co ma naprawiać.

I Wayne jest jedną z niewielu osób, które mówią tym dzieciakom: “Tak, wyrok wprowadzi was do innego świata, który się wam może spodobać. Do bytu poza systemem. Tyle że ja tam byłem i zupełnie nie cieszy mnie to, co robiłem w przeszłości. Nie cieszy mnie moja historia. Ale ja mogłem zatoczyć koło, mogłem wrócić do normalności, bo była wojna. Teraz wojny nie ma. Jeśli raz wypadniecie z systemu, już nigdy do niego nie wrócicie.”

Siedzimy w biurze Wayne’a.

Siedzi z nami i kolejny Bill. Ukradł komórkę pakistańskiemu chłopcu, nie po raz pierwszy zresztą. Nawet nie jakąś fajną, zwykłą, ale można było ją skutecznie spieniężyć .

Wayne otwiera usta. Ma spokojny głos. Przedstawia chłopakowi możliwości wyboru. Bill ma już ustalone priorytety w życiu. Mimo raptem dziewiętnastu lat wie wszystko. Kiwa głową na znak zgody, ale oczy ma nieobecne.

Bill został dzisiaj ściągnięty z łóżka przez Wayne’a o pierwszej po południu. Obudzony przez skacowanego ojca na żądanie Wayne’a, sam skacowany w środku tygodnia, zdołał doprowadzić się do porządku, ale na spotkanie dotarł spóźniony, bo po drodze musiał omówić parę ważnych spraw z kolegami z ulicy. Poza tym nie chciał pokazać, że się boi, bo jednak się trochę zaniepokoił – Wayne jest znany.

– Co z nim będzie? – pytam Wayne’a.

– Nad Billem trzeba będzie bardzo popracować. Słucha, ale niewiele do niego dociera. Nie wie, jak bardzo podpadł paramilitarnym. Może w każdej chwili dostać ostrzeżenie, że będzie musiał się wynieść z kraju. Na razie jeszcze nie zostało ono wystosowane, ale zbierają się nad nim czarne chmury.

Widzę, jak Wayne idzie do swojego samochodu. Żegna się z nową wolontariuszką, która stoi na parkingu.

– Następnym razem, kiedy przyjdziesz na spotkanie w sprawie pracy, przynieś, na litość boską, jakieś ciasteczka – mówi do niej na odchodnym.

Wolontariuszka wybucha śmiechem.

– Zabijasz mnie! (You are killing me).


Fragment książki Aleksandry Łojek, Wydawnictwo Czarne

Komentarze 1

Profil nieaktywny
nick_na_emito
#113.07.2015, 12:01

Więcej felietonów Oli, które powstawały podczas prac nad książką można znaleźć na www.gazetae.com