“Witajcie w Belfaście. Życie tu wymaga dodatkowych kompetencji. Trzeba koniecznie znać republikańską i protestancką topografię, drażliwe tematy oraz godziny otwarcia bram w murach pokoju, które dzielą miasto, by nie wybuchło.” – napisała Ewa Winnicka w komentarzu do książki Aleksandry Łojek “Belfast: 99 ścian pokoju”.
Belfast jest miastem, którego trzeba się nauczyć. Niebezpiecznym, wciąż cierpiącym, ale jednocześnie żywym i fascynującym. Pomimo, że żyje tu mnóstwo Polaków – wciąż jest też dla nas miejscem egzotycznym. Podobnie jak cała Irlandia Północna.
Medialnego entuzjazmu, jaki wytworzył się nad Wisłą po zeszłotygodniowej premierze “Belfastu” nie należy jednak upatrywać w egzotyce tematu. Faktem jest, że dzieło Aleksandry Łojek okazuje się po prostu świetnym reportażem.
Z autorką udało mi się porozmawiać w dzień po premierze książki, która miała miejsce 1 lipca br.
Krzysztof Mielnik-Kośmiderski: Skąd wzięło się w Tobie pragnienie napisania o tym właśnie miejscu?
Aleksandra Łojek: Irlandia Północna jest miejscem fascynującym, ale jednocześnie dość niezrozumianym. Dopóki trwał konflikt, zakończony w 1998 roku Porozumieniem Wielkopiątkowym, media wspominały o IP zawsze w kontekście bomb. Teraz jest w sumie dość podobnie – gazety i portale piszą o północnej Irlandii, gdy dojdzie do alertu bombowego, czy - w przypadku polskich mediów, ataków rasistowskich na rodakach. A przecież to tylko część prawdy. I to mniejsza. To dużo bardziej skomplikowane miejsce i jest w nim dużo więcej dobra, niż chcą tego środki masowego przekazu. I też dużo zła, bo to miejsce pokonfliktowe.
O książce pomyślałam dość szybko. Było to, gdy zaczęłam robić notatki, żeby zrozumieć to miejsce. Słuchać ludzi. Spotykać ofiary konfliktu. Pracować z nimi. Pomyślałam, że to najbardziej niezrozumiały skrawek Europy i że coś trzeba z tym zrobić.
“Belfast” opowiada o sprawach trudnych, naznaczonych osobistym cierpieniem osób, których historie opisuje. Jak wyglądał proces docierania do tych ludzi?
Nie miałam żadnych trudności z dotarciem do nich. Jedyną barierą była kwestia zaufania. Dlatego wielu bohaterów książki ma pozmieniane imiona - zgodzili się, bym o nich opowiadała, ale jednocześnie nie chcieli, bym podawała dane umożliwiające ich identyfikację. Chcieli się podzielić własnymi historiami, tym bardziej, że są one pełne paradoksów, zwrotów akcji zupełnie nieprzewidzianych.
Czy nazwisk nie chcieli ujawniać z powodu własnych czynów z przeszłości?
Po części tak. Jednym z moich rozmówców był ktoś, kto zamordował inną osobę na zlecenie. On zgodził się wystąpić pod imieniem i nazwiskiem. Inny - zabił parę osób z nudów. Nie podaję jego personaliów, bo nie chciał. Ale obojgu nam zależało, by świat usłyszał jego historię.
Kiedyś, w innych okolicznościach padły pewne nazwiska i faktycznie stworzyło to nieprzyjemną sytuację. Tym razem zabezpieczyłam i swoich bohaterów i siebie. Chcę pokazać sytuację, okoliczności, a nie piętnować poszczególnych ludzi.
Podziały społeczne w kraju, w którym mieszkasz są wciąż równie wyraźne, jak przed kilkunastu laty?
To teren, na którym latami toczył się konflikt. Nic nie jest proste w takim miejscu. Nawet tradycyjne podziały ulegają zatarciu, czasem wyolbrzymieniu, czasem złagodzeniu. Wszystko zależy od samoświadomości ludzi i tego, czego chcą od przyszłości.
Znam katolików i protestantów nienawidzących się z całej siły. Znam takich, którzy się przyjaźnią i pracują razem. Niektórzy utknęli emocjonalnie w przeszłości. Inni chcą zemsty, na co niespecjalnie pozwala im stan prawny. Są miejsca, w których rządzą organizacje paramilitarne i to one dyktują warunki.
Do tego doszła niemała liczba imigrantów i medialnie nadmuchany kryzys ekonomiczny. Trudno jest się w tym wszystkim odnaleźć komuś, kto przeżył wojnę - wojnę o swoją tożsamość; brytyjskość czy irlandzkość.
Wielu obywatelom nie podoba się zwierzchnictwo Londynu. Która opcja – pozostania w UK, przyłączenia do Irlandii, czy całkowitej separacji – znajduje największą liczbę zwolenników? I która z nich na dłuższą metę wydaje Ci się najbardziej prawdopodobna?
Trzeba jasno powiedzieć, że pragmatyzm przebija nawet tendencje narodowościowe. Większość Irlandczyków zamieszkujących Irlandię Północną chce zostać w Zjednoczonym Królestwie z powodów finansowych. Bo np. w Republice Irlandii płaci się za wizytę u lekarza, a w UK - nie. I recepty są tutaj za darmo.
Wciąż są i tacy, którzy chętnie życie by oddali za przyłączenie do Republiki, choć to naprawdę mniejszość.
Sporo mówi się ostatnimi czasy o wspomnianych przez Ciebie atakach na Polaków. Odnoszę wrażenie, że nie tylko o dyskryminację w tym wszystkim chodzi. Nasi rodacy osiedlając się w Belfaście i okolicach wkraczają wszakże do świata, w którym wciąż tli się echo The Troubles. Czy zawsze zdają sobie sprawę z tego, co to oznacza i jak należy się w tej rzeczywistości poruszać?
Nie uważam, by Irlandia Północna była rasistowskim miejscem. Choć – nie ma co ukrywać - dochodzi do ataków na tle rasistowskim. Myślę, że wszędzie na świecie do nich dochodzi.
Słusznie zauważyłeś, że to teren tak odmieniony poprzez trudną przeszłość, że by tu żyć, trzeba to rozumieć. I dostosować się do panujących reguł. Chyba że wybierze się wygodne przedmieścia. Tam jest zwyczajnie. Z racji ceny wynajmu, nie wszyscy obcokrajowcy decydują się jednak na piękne domki klasy średniej. W pewnych dzielnicach jest więc trudniej żyć, jeśli nie rozumie się lokalnych zasad i ich nie szanuje. Nie ma wtedy znaczenia, czy się mieszka w dzielnicy republikańskiej czy protestanckiej.
Jak Polakom żyje się w Irlandii Północnej? Jak postrzegacie mieszkańców Belfastu, a jak oni Was?
Dobrze się żyje… i trudno się żyje. Myślę, że brak świadomości, że tu wciąż tli się konflikt, może bardzo utrudnić życie. Wszystkim. Trzeba się przestawić na inny sposób myślenia. Może mniej oceniający, bardziej empatyczny.
Polacy mają niezmiennie opinię ciężko pracujących. Ale i takich, którzy głośno imprezują - to prowadzi do napięć. Tabloidy robią z nas handlarzy narkotyków i alkoholików, oszustów zasiłkowych albo naciągaczy. Taka “dziennikarska” robota niespecjalnie pomaga naszemu wizerunkowi. Do tego dochodzi wciąż odczuwalny kryzys, ostre cięcia budżetowe brytyjskiego rządu, które dotykają wszystkich, imigrantów też.
Skutkiem jest niechęć do imigracji. Uważa się ją za źródło cięć, obciążenie finansowe. Zatem nie tyle chodzi w tym wszystkim o rasizm, ale o trudną sytuację ekonomiczną.
Moje wrażenie jest takie, że i tak ludzie z Irlandii Północnej są bardziej tolerancyjni, niż wielu Polaków. Wynika to pewnie z brytyjskiej kultury tolerancji, czy irlandzkiej kultury gościnności. Co nie wyklucza napięć.
Komentarze 27
Fajny wywiad, trafne spostrzezenia, wreszcie cos rzetelnego na temat. Czuje juz przyjemnosc na mysl o czytaniu ksiazki.
Jest więcej takich fascynujących miejsc - Syria, Irak, strefa Gazy, a ostatnio również Tunezja.
wykladala ideologie dzichadu, iranistka, dlaczego nie mamy ksiazki o muslimach w UK i ich nastrojach oraz wplywu na zycie, Polakami sie zajac kazdy moze, aby islamistow opisac szczerze to brak jajec
raytoo
Pomysł masz, to i wykonaj.
Jeżeli masz jaja, chociaż czasami!
Ale raytoo nie jest iranistą i nie wykłada idealogii dżihadu @Legoski.