Właśnie wróciłam z tygodniowego pobytu w Polsce. Moje obydwie siostry mają dzieci w podobnym wieku, więc miło nam się rozmawiało przy kawce o “szkolnych” problemach dzieciaków. Co mnie najbardziej zadziwiło, to temat prac domowych.
Dzieci jednej i drugiej siostry przesiedziały połowę niedzieli nad książkami. A przecież to weekend, czyli ustawowe wolne od szkoły. Przyznam, że byłam tym widokiem mocno zasmucona. Dzieci były porządnie wymęczone po całym tygodniu nauki i nie miały okazji odpocząć nawet w niedzielę. Okazuje się, że gdyby matka pozwoliła im na to, dostałoby im się za takie lenistwo w szkole. A przecież to dopiero wrzesień!
Dlaczego w Polsce dzieci dostają do domu taką masę pracy domowej, której nie są w stanie odrobić samodzielnie, bez mocnego zaangażowania i pomocy ze strony rodziców? Przecież nie każdy jest urodzonym pedagogiem, z odpowiednim wykształceniem. Jak mają sobie radzić rodzice, którzy sami nie potrafią rozwiązać zadań? Jaką pomoc oferuje szkoła? Dlaczego rodzice są zostawieni sami sobie, albo na pastwę prywatnych korepetytorów, którzy sporo kosztują? Wydaje mi się to głęboko niesprawiedliwe.
Po pierwsze, posyłając dziecko do szkoły powinniśmy oczekiwać, że placówka nauczy dziecko samodzielnego rozwiązywania zadań, a rodzic powinien jedynie nadzorować ich wykonanie. Rodzic nie jest nauczycielem, a przynajmniej - nie każdy rodzic. Rodzic ma zapewnić dziecku odpowiednie warunki do życia i nauki, ale na Boga nie powinien “bawić się” w nauczyciela. Niestety, obawiam się, że tak “bawią się” wszyscy rodzice w Polsce.
A jak sytuacja pracy domowej wygląda w Wielkiej Brytanii? Moje dzieci chodziły w Londynie do wielu szkół, starsza córka zakończyła już edukację średnią i jest studentką architektury w Bristolu, więc i moje doświadczenie jest w tej kwestii bogate.
Śmiało mogę powiedzieć, że w Anglii rodzic spędza mało czasu na odrabianiu lekcji. Pracę wykonuje dziecko samodzielnie, a jeśli ma z jakimś zadaniem problem, woli zapytać o to następnego dnia nauczyciela w szkole, niż rodzica. Podobnie ma się sprawa z wypracowaniami. Córka wolała samodzielnie popełnić błędy i być pouczoną przez nauczycielkę niż przez własną matkę, czyli mnie.
W Wielkiej Brytanii granica między szkołą a domem jest bardzo wyraźnie określona. Dom to dom, a nie szkoła i odwrotnie. Oczywiście, indywidualne różnice zależą od poszczególnych szkół. W katolickiej podstawówce mojego syna praca domowa była zadawana raz w tygodniu, w czwartek. Należało przynieść ją do szkoły we wtorek.
W innej podstawówce dyrektor kategorycznie zabronił rodzicom ingerencji w prace domowe tłumacząc się tym, że rodzice tłumaczyli z błędami, co dzieciom robiło “wodę z mózgu”. W kolejnej szkole nauczyciele zorganizowali korepetycje dla… rodziców, na których uczono jak dziecku pomagać w nauce. Pomagać czyli wspierać, zachęcać, wspólnie czytać itd. W klasie mojego syna (7 lat) poranek to kwadrans dla rodziców, którzy wchodzą do klasy, siadają ze swoim dzieckiem w jego ławce i wspólnie czytają. Ma to zachęcić dzieci i otworzyć je na czytanie.
W szkołach są kluby, w których wspólnie z nauczycielami odrabia się lekcje. Mało tego, jeśli nauczyciel widzi, że dziecko nie radzi sobie z jakimś przedmiotem, sam organizuje mu dodatkowe zajęcia w czasie zajęć szkolnych. Podczas, gdy cała klasa uczy się, dziecko wychodzi z dodatkowym nauczycielem do osobnego pokoju i tam przerabia materiał tak długo, aż zrozumie.
Prywatne, indywidualne korepetycje w Anglii istnieją, ale nie są zbyt popularne. Dużo większym wzięciem cieszą się grupy dokształcające, czyli małe szkółki prywatnych korepetytorów, w których dzieci uczą się po lekcjach, kilka razy w tygodniu. Grupa liczy maksymalnie pięciu uczniów i jednego nauczyciela, a koszt takiej nauki jest niewielki.
Wydaje się, że angielski system edukacyjny wychodzi z założenia, że rodzic mało wie i niewiele umie, dlatego cały obowiązek przekazania wiedzy spoczywa na nauczycielach. Może to i lepsze podejście od polskiego, gdzie wymaga się wybitnej inteligencji i wiedzy od każdego rodzica i oczekuje się, że jest chodzącą encyklopedią.
Od redakcji: ciekawy wpis i ciekawa opinia pani Małgorzaty Mroczkowskiej. A co Wy sądzicie o tym problemie? Czy polska szkoła wymaga zbyt wiele? Czy może wysiłek poświęcony edukacji dziecka jednak się w ostatecznym rozrachunku opłaca? Która szkoła lepsza - brytyjska czy polska? Piszcie, co sądzicie, zapraszamy do dyskusji.
Komentarze 37
no i pewnie dlatego oni sa takimi glabami ktorzy nic nie wiedza w porownaniu do nas. debilny temat do publikacji ;] wolalem byc meczony i zdobyc wiedze ktora mam w tej chwili, jakakolwiek ona by nie byla niz sie wstydzic jak sie mnie ktos zapyta o stolice niemiec i nie wiedziec co to za miasto i inne banaly. a co dopiero trudniejsze rzeczy
oczywiście, oczywiście i dlatego oni masowo emigrują do Polski za chlebem, bo tutaj wszystko leży przez brak edukacji:)
ze mną nikt nie siedział nad lekcjami, bo nie było czasu, teraz ja siedzę z dzieckiem i wiem jedno - ocipiałabym gdybym miała dzieci w polskiej szkole i kilka godzin dziennie spędzała z nimi nad lekcjami plus weekendy - nie każdy się nadaje na nauczyciela to raz, a połowy stolic, które kiedys umiałam już nie pamiętam i po co mi to było? Ani budowy pantofelka, całek już tez nie policzę... Tyle się nauczyłam, że będę wiedziała, co ważne co nie i to zamierzam dzieciom przekazać.
Widok dziecka objuczonego tornistrem 15kg nie jest w Polsce niczym szczególnym. Liczba zajęć lekcyjnych jest za duża. Za dużo nauczycieli za dużo niepotrzebnej nauki. Chyba pora na jakąś sensowną reformę. Więcej zajęć matematycznych i technicznych. Mniej biologii i historii, mniej geografii politycznej. Więcej zajęć fizycznych, mniej poezji. Mniej podręczników - więcej pieniędzy w domowym budżecie.
#3
Oczywiscie ze tak!!!!!!! Nalezy jak najszybciej wykszalcic narod ktory bedzie dobrze liczyl i budowal BEZ rzadnej swiadomosci narodowej. TAKIE ameby ktore bardzo sprawnie pracuja i obojetne im jest kto gdzie co i po co . Oczywiscie w praktyce juz sie to stalo. Przecietny obywatel GB w wieku szkolnym ma prawo byc przekonanym , ze CHurchill to pierwszy czlowiek na ksiezycu. W Polsce jest zbyt duzo grup interesu zeby na to pozwolic. Wszyscy sie podniecaja brytyjskim szkolnictwem ktore produkuje 20% ludzi ktozy odniosa sukces i 80% debili nie potrafiacych znalezc rozwiazania problemu jezeli ten wyuczony nie dziala. Kazdy normalny polski rodzic bedzie sie staral douczyc swoje dziecko .
fast foody na przerwach pomagają pewnie w przyswajaniu wiedzy...