O ciekawym, chyba dość dobrze znanym, a wstydliwym zjawisku pisze Małgorzata Mroczkowska w serwisie Mums from London: “niepoznawaniu”. Dlaczego Polacy udają przed sobą nawzajem, że Polakami wcale nie są? A poszło o scenę na placu zabaw.
Interesujące spostrzeżenie, które mogło być także i waszym udziałem: słysząc język polski udajemy, że… nie rozumiemy, nie mówimy tym językiem, w ogóle nie mamy z nim nic wspólnego. Słowem, siedzimy jak mysz pod miotłą i to na tureckim kazaniu.
Oto, co opisuje Małgosia Mroczkowska:
Ostatnio sama miałam tego typu przygodę w parku. Obok nas siedziała na ławce kobieta z dzieckiem, nie miałam pojęcia, że jest Polką dopóki to ja się nie odezwałam. Otóż kiedy zawołałam do syna po polsku, odruchowo odwróciła głowę w moją stronę, co było znakiem, że rozumie nasz język. Dyskretnie zmierzyła mnie wzrokiem z góry na dół i od tej pory mówiła do swojego dziecka po angielsku, jakby głośniej tak, żebym słyszała. Mogłam mieć wątpliwości, czy to Polka, ale zdradziła ją reklamówka ze sklepu “Polski smaczek”, którą trzymała w dłoni.
Znacie to?
Zdaniem autorki, opisującej tę przygodę, takie reakcje powoduje np. niechęć do zawierania nowych znajomości (z rodakiem). Sugeruje ona, że warto jednak jakkolwiek zareagować, np. skomentować fakt wspólnego pochodzenia z tego samego kraju: “O, pani też z Polski”.
Tyle od autorki z Mums from London, a my zostajemy z pytaniem, czy opisane zachowanie to dobra strategia? Ciekawi nas, co sądzicie. Przyznajecie się do pochodzenia z Polski? Zawieracie znajomość z przypadkowo spotkanym rodakiem? I dlaczego w ogóle uważamy, że ten moment - usłyszenia jak ktoś obok nas też mówi po polsku - stanowi dla nas problem? W końcu, czy mamy obowiązek reagować na to, że ktoś mówi w tym samym języku?
Przypominamy Wam w tym momencie także przeprowadzoną przez nas kiedyś rozmowę z psychologiem, Lidią Polsakiewicz, o polskich emigrantach. Padło w niej m.in. pytanie… “Dlaczego na emigracji irytują nas rodacy?”.
Pani psycholog wyjaśniła:
Też to widzę i też się nad tym zastanawiam. Sama, jak ostatnio byłam w Irlandii i zobaczyłam Polaków, to po pierwsze od razu zamilkłam. Nie chciałam się absolutnie przyznawać, że jestem Polką.
Z tymże - to ma dwojakie oblicze. Bo ja - ja się nie chciałam przyznać, że jestem Polką - w towarzystwie dwóch panów w dresie i z piwem, którzy na ławce w parku w centrum Dublina opowiadali sobie coś za pomocą dwóch wyrazów, z których jednym była “k…a”, a drugim “mać”. Było mi po prostu wstyd. Ale już jak spotykam kogoś na lotnisku i słyszę polski język, to jest mi przyjemnie - że jest fajnie, że nie muszę się już wysilać, bo ktoś mnie rozumie, jak mówię. - O, super, Polacy! - tam mi się wtedy myśli.
I sama się zastanawiam nad tym, jak to jest. Mam wrażenie, że to jest jakieś takie bardzo podwójne, pomieszane uczucie. Bo z jednej strony mam ochotę się schować, a drugiej - jest mi przyjemnie.
Pierwsze, co mi się nasuwa - kiedy myślę o antagonizmach wśród Polaków na emigracji - to zjawisko konkurencji, po prostu. Najzwyklejszej w świecie konkurencji. Jak przyjechałam tutaj po to, żeby zarabiać na życie, żeby mi było lepiej, to jak Ty przyjeżdżasz tu w tym samym celu, to mi zagrażasz, zmniejszasz moje szanse.
A przyjeżdżają, pamiętajmy, ludzie, którym nie jest w tym poprzednim miejscu dobrze. Więc przyjeżdżają w konkretnym celu, który staje się jeszcze trudniej w takim momencie osiągalny. A heurystyka jest od razu taka, że on tu przyjeżdża w tym samym celu. Nie zastanawiasz się, czy on - Twój potencjalny rywal - nie przyjechał tu np. pozwiedzać. Widzisz go jako konkurenta. Zagrożenie.
Emito.net: Czasem mam takie wrażenie, że my w ogóle, jako naród, jesteśmy, a może nawet lubimy - być zantagonizowani? Jesteśmy kłótliwi? Łatwo popadamy w spory, utarczki?…
Może tak być. Wracamy tutaj znowu do takiej absolutnej podstawy - poczucia bezpieczeństwa. Stabilizacji. (…)
(fragmenty wywiadu z Lidią Polsakiewicz, który zamieściliśmy już jakiś czas temu, ale który nie traci naszym zdaniem na aktualności).
No, to jak to właściwie jest? Macie jakieś zdanie?
Komentarze 102
Artykuł porusza ciekawy i moim zdaniem ważny temat. Przekaz jaki niesie ze sobą powyższa treść powinna dać do myślenia.
Przyznaję się do takiego zachowania każdego dnia, ale nie zawsze tak postępuję. Źródłem niechęci zawierania znajomości z rodakami jest obawa, że po raz kolejny zostanę przez nich "odarty z szat" lub w jakiś sposób wykorzystany (nie chcę użyć słowa "okradziony").
Wyobraźcie sobie, że emigrujecie w konkretnym celu, zazwyczaj by żyło wam się lepiej - ta teza dotyczy wszystkich, ale "lepiej" dla każdego oznacza co innego. Ktoś może chce lepiej pić, lepiej palić trawkę lub lepiej zająć się nielegalnym biznesem.. Dla innych ten sam wyraz oznacza lepiej zarabiać, lepsza praca, lepiej spędzać czas wolny, lepiej się odżywiać.
I teraz jak te dwie skrajności się ze sobą spotkają, to zwykły obserwator może z łatwością wskazać kto ma rzeczywiście lepiej. Zmierzam do tego, że istnieje obawa, że spośród tych dwóch skrajności jedna zagraża drugiej. Ten co oddaje się rozpustom zazwyczaj niesie ze sobą problemy i troski, ale czy właśnie między innymi przed tym nie uciekaliśmy z Polski?
To jest moim zdaniem przyczyna nie przyznawania się do siebie nawzajem.
Polacy to klopoty, :-(
jak widze i słysze łysych drechów z twarzami nieskalanymi inteligencją, którzy mówia co drugie słowo ku.fa, ku.fa i nosza sie po ulicy jakby nosili arbuzy pod pachami, to też czasami chciałbym udawać że nie jestem z Polski...
Eeee tam. Wystarczy wiedziec, gdzie ustawic prog asertywnosci i informowac glosno i wyraznie o jego przekroczeniu. Czasem nawet w krotkich, wojskowych slowach.
Pozdrawiam prawdziwych polakuff.
Przy okazji pożyczcie stówkę, kiedyś wam oddam ;).