Do trzech razy sztuka? Agnieszka Holland już po raz trzeci ma szansę na Oscara, tym razem za film "W ciemności", którego początkowo nie chciała nakręcić. Tym razem, jej najnowszy obraz reprezentuje Polskę, więc presja i nadzieje wydają się ogromne. Wszystko wyjaśni się dokładnie 26 lutego, w niedzielę. Z Agnieszką Holland - specjalnie dla Cooltury - rozmawia Filip Cuprych.
Agnieszka Holland, fot. Sławek / Flickr
Od samego początku media (zwłaszcza zagraniczne) mówiły o filmie, że to "odpowiedź na 'Listę Schindlera', obraz lepszy od 'Pianisty', arcydzieło, najlepszy film Holland". Jak odbiera pani takie opinie?
Przyznaję, że lubię je, bo wolę, kiedy mnie chwalą, niż ganią. Ale oczywiście mam do tego dystans, bo dziennikarze muszą coś takiego pisać. To też świadczy o tym, że film im się podobał . Oznacza to też, że udało się przełamać wstępną niechęć zagranicznych mediów do tematu filmu, bo dzisiaj nie jest to łatwe. Było już sporo tego typu obrazów, wiele słabych. Jeżeli więc film robi na kimś wrażenie, to jestem szczęśliwa, bo znaczy, że strzelił w serce.
Ale czy to dobrze, że "W ciemności" porównuje się do produkcji typu "Pianista", "Lista Schindlera"?
Wydaje mi się, że nie jest to za specjalnie eleganckie. I nie jest to też dla mnie jakoś specjalnie wygodne, ale niestety porównań nie da się uniknąć. Z jakiegoś powodu porównania są jedną z form mówienia o filmie. Tutaj jest podobna tematyka. Te filmy się różnią. Tamte są bardziej epickie, bardziej hollywoodzkie, choćby w sposobie produkcji, są wielkobudżetowe, z udziałem wielkich gwiazd. Tamte historie są bardziej operowe, bardziej teatralizujące. Mój film jest skromny, bardziej intymny, chyba bardziej autentyczny, bardziej wewnętrzny, bardziej skupiający się na ludziach, prawdziwych bohaterach.
Najpierw był rok 1985 i "Gorzkie żniwa", potem rok 1991 i "Europa, Europa". Do trzech razy sztuka?
Ma Pan na myśli to, żebym już więcej takich filmów nie kręciła? (śmiech).
Nie, tylko wypadałoby, żeby pani wreszcie tego Oscara dostała.
(śmiech) No... byłoby to bardzo sprawiedliwe. Tym bardziej, że pierwszy raz mój film reprezentuje Polskę. Ta wygrana byłaby bardziej narodowa.
Z pewnością jest to marzeniem każdego reżysera choćby dostać się do grupy filmów nominowanych. Udało się to pani już po raz trzeci. Jakie zatem emocje towarzyszyły pani tym razem?
Przede wszystkim musiałam odreagować, jeszcze przed ogłoszeniem nominacji, bo nagle uświadomiłam sobie, że zrobiłam potworny błąd, że sama się wpakowałam pod jakieś koło młyńskie i zrzuciłam sobie na barki potworne napięcie ciągłą promocją filmu na całym świecie. W dniu ogłaszania nominacji, już przed 7 rano rozdzwoniły się telefony, wszyscy chcieli wiedzieć gdzie w tym czasie będę, gdzie będzie mnie można złapać, gdzie ze mną porozmawiać.
W dodatku, wszyscy powtarzali mi, że film na pewno będzie nominowany. To było potworne napięcie. Nagle człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że Bóg mi powierzył honor Polaków, na dokładkę wszyscy się na mnie rzucają. Poczułam potworne napięcie i stres. A sama nominacja była dla mnie ogromną ulgą, bo miałam wrażenie, że gdyby jej nie było, to zawiodłabym miliony ludzi.
Mało brakowało, a ani filmu, ani nominacji w ogóle by nie było. Pani nie chciała go nakręcić. Dlaczego?
Nie chciałam po raz kolejny wchodzić w ten temat.
No tak, ale przecież tematy będą się zawsze powtarzać. Kwestia tylko ich przedstawienia.
Zgadza się, ale ja mam na myśli samo wchodzenie w temat. Żeby zrobić film o tak strasznych rzeczach, trzeba tym tematem bardzo długo żyć. Taki film robi się parę lat. Trzeba przygotować dokumentację, przejść przez wszystkie horrory, przepuścić je przez siebie, wyobrazić sobie co ci ludzie przeżyli, co czuli.
Zrobiłam to w sumie 3 razy, licząc "Korczaka", którego napisałam dla Andrzeja Wajdy. Po filmie "Europa, Europa" przysięgłam sobie, że na tym już koniec, tym bardziej, że prawie wpadłam wtedy w depresję kliniczną. Poza tym, chciano, aby film "W ciemności" był nakręcony w języku angielskim, na co się nie zgadzałam.
Trudniej jest robić film oparty na historii?
I trudno, i łatwo. Łatwo, bo opieram się na faktach, na opowieściach i wspomnieniach tych, którzy ocaleli. A proszę mi wierzyć, niektórych z nich nie wymyśliłby żaden scenarzysta. Z drugiej strony, jest to trudne do zrobienia, bo mamy do czynienia z prawdziwym życiem prawdziwych ludzi. Trzeba to uszanować, nie można wkraczać w to kompletnie brutalnie. W każdym razie, ja miałabym opory.
W którym miejscu historia daje reżyserowi wolną rękę?
Jeśli robi się film fabularny, istnieje pewien margines wolności w zmienianiu czy przekomponowywaniu niektórych rzeczy czy kompilowaniu postaci. Właściwie, w przypadku każdej tego typu historii taki margines sobie dawałam. Ważne jest, żeby duch historii był prawdziwy, by złapać to, co jest jądrem danej historii, danej postaci. Czasami zmienia się chronologia. W przypadku "W ciemności", zmniejszyliśmy liczbę postaci, trzy młode kobiety stały się jedną, zmieniliśmy nazwiska tych, którzy mieli jakieś ciemne plamy w swoich biografiach.
Ale robiliśmy to z powodów głównie kompozycyjnych. Nie byłoby po prostu czasu na to, żeby opowiedzieć w zindywidualizowany sposób przeżyć zbyt wielu postaci. Ważny był główny bohater i jego prawdziwa historia. Takim swoistym sprawdzianem była dla mnie reakcja Krystyny Chiger, która była świadkiem opowiedzianych przeze mnie zdarzeń. Po obejrzeniu filmu powiedziała "Absolutnie tak było". Przyznała, że prawda została pokazana tak, jak ją zapamiętała.
Dlaczego polskie filmy tak rzadko trafiają na listę oscarową?
Wydaje mi się, że brakuje im tak zwanej uniwersalności. Wiem, że to jest banalne słowo, ale nie chodzi mi o jakieś kosmopolityczne ogólniki. Mam na myśli to, że nasze przeżycia muszą być tak opowiedziane, żeby były one zrozumiałe i istotne dla ludzi z innych kultur i doświadczeń historycznych, geopolitycznych.
Moim największym konkurentem jest irański film "Rozstanie", który jest rzeczywiście wspaniały, wybitny i jednocześnie bardzo prosty. Ma świetnie napisany scenariusz i ogląda się go w ogromnym napięciu. Film opowiada bardzo specyficzną, bardzo lokalną historię, ale w taki sposób, że wszyscy odbierają ją ze zrozumieniem i przejęciem. W przypadku większości polskich filmów, nawet bardzo dobrych, musielibyśmy najpierw długo tłumaczyć kontekst. Wydaje mi się, że kiedyś wychodziło nam to dużo lepiej. Dzisiaj na polskie filmy patrzy się za granicą raczej jako na ciekawostkę, a nie na filmy, które mówią też "o mnie".
A skoro jesteśmy przy Oscarach... czy to prawda, że Więckiewicz mógł mieć szansę na nominację?
Amerykańscy dystrybutorzy, rzeczywiście, chcieli, żeby film mógł zaistnieć też w innych kategoriach. Żeby to się udało, trzeba zainwestować sporo pieniędzy. W grudniu, film był przez tydzień pokazywany w Los Angeles i w Nowym Jorku, więc zakwalifikował się do tego, żeby brać go pod uwagę w przypadku innych kategorii. Członkowie Akademii otrzymali filmy z prośbą o sugestie związane z nominacjami. Na tej liście był Robert Więckiewicz, ja, scenarzysta i operatorka. Gdyby film silniej istniał w świadomości członków Akademii Filmowej, to być może w jakieś innej kategorii miałby szansę.
Cała zabawa polega na tym, żeby w pewnym sensie "zmusić" jak największą liczbę głosujących do tego, żeby film obejrzeli. W kategorii filmów zagranicznych muszą zagłosować wszyscy, którzy się do obejrzenia filmu zobowiązali. Głosy w innych kategoriach zależą od liczby osób, które dany film zobaczą. Liczba członków Akademii sięga niemal 7 tysięcy osób. Oni dostają dziesiątki filmów do obejrzenia. Sama jestem członkiem Akademii i widzę po sobie, jak jest to trudne. Jest stos filmów, więc sięga się po te, o których coś już się słyszało.
No i jak zmusić kogokolwiek, żeby obejrzał produkcję, którą z góry odkłada na drugą czy trzecią stertę? Do tego potrzebna jest osobna strategia. Jest to niezwykle trudne, jeśli dany obraz nie istnieje jeszcze w świadomości oglądających i decydujących. Z jednej strony potrzebny by był jakiś zmasowany atak, ogromna ilość pieniędzy na promocję. A z drugiej strony, jak jest za dużo zamieszania, to taka akcja może odnieść zupełnie odwrotny skutek. Wydaje mi się, że wśród aktorów, którzy oddają głosy na tę właśnie kategorię, niewielu widziało ten film i w ten sposób Robert Więckiewicz został pominięty. Aktorzy są dość leniwi. Oni wolą oglądać filmy, w których obsadzane są znane wszystkim gwiazdy.
Czy na reżyserze, który po raz kolejny osiąga to, o czym marzą inni, czyli choćby nominację do Oscara, spoczywa większa odpowiedzialność za to, co robi?
Myślę, że nie. Myślę, że emocje temu towarzyszące są zawsze takie same. Każdy film jest nową przygodą. Życie pod ciężarem odpowiedzialności i oczekiwań byłoby destrukcyjne. Myślę, że odpowiedzialność czuje się robiąc każdy kolejny film. Robi się go zawsze z nadzieją, że znajdzie publiczność. Jeżeli ta publiczność się nie zjawia, z takich czy innych powodów, to jest bolesne. Jeśli zrobi się film, który odnosi sukcesy to daje to ogromną satysfakcję. Ale jeśli następny nie zostanie zauważony, to można wpaść w depresję. I nie pomaga mi czuć się lepiej ten poprzedni, ten zauważony. Reżyser jest tyle wart, co jego ostatni film.
Wiele rozbija się o pieniądze. Czasami te pieniądze się znajdują, ale wtedy producenci życzą sobie zastosowania "product placement", czyli dają pieniądze, ale za to, gdzieś w filmie ma się pojawić ich produkt, czy logo. Pani jest reżyserem specyficznym. Czy zgodziłaby się pani na taką formę dofinansowania filmu?
Czasami taki "product placement" może zniszczyć film, dlatego wolałabym nie pokazywać czegoś, co nijak by do niego nie pasowało, albo wyglądałoby po prostu idiotycznie, byłoby zbyt nachalne i przez co straciłabym widza. To ma sens wtedy, kiedy zrobi się to inteligentnie i naturalnie wtapia się w akcję filmu.
Czyli byłaby pani w stanie odmówić, pożegnać się z pieniędzmi i schować pomysł do szuflady?
Rzadko cały budżet filmu zależy od czyjegoś "product placement". Żeby zachować integralność filmu, byłabym skłonna zrezygnować z większego budżetu, czy nawet z honorarium. Tak też było w przypadku "W ciemności". Kiedy uparłam się, żeby film nie był po angielsku, straciliśmy dużą część pieniędzy. Ale wybrałam tę opcję, ponieważ czułam, że tak będzie lepiej dla filmu i dla historii, którą opowiada.
W przypadku innych produkcji, product placement występował kilkakrotnie, choć nawet mogłam sobie z tego nie zdawać sprawy. Jeśli ktoś pije Coca Colę, której nie zależy na reklamie w filmie, no to jednak reklama jest. Jeśli ktoś pije w filmie piwo, takie, a nie inne, to jest mi to obojętne co tam jest na puszce. Jeśli ktoś jedzie samochodem, to jest mi to obojętne jakim. Firma daje pieniądze, daje samochody i aktorzy tymi samochodami jeżdżą, ale nie ma to wpływu na treść filmu.
Jaka jest pani opinia na temat wszechobecnej kultury celebrytów. To dobrze, że aktorzy stają się celebrytami?
Nie. Nadmierna obecność i naruszanie prywatności w mediach czy portalach społecznościowych jest niedobra. Następuje pewna dewaluacja intymności. Nie jestem zwolenniczką robienia wszystkiego na sprzedaż, bo wtedy wszystko staje się powierzchowne. Inną rzeczą jest to, że ludzie są po prostu kreowani przez media. Nie ze względu na osiągnięcia, umiejętności, talent. Jak się o kimś pisze cokolwiek codziennie, to nagle staje się on celebrytą i jest znany z tego, że jest znany. W Polsce, takich ludzi są jakieś niebywałe ilości.
Czy, myśląc o obsadzie filmu, wie pani z góry, że danej osoby na pewno nie zatrudni właśnie dlatego, że otacza ją aura, która nie powinna?
Ja się jednak głównie kieruję talentem. Oczywiście, trzeba brać pod uwagę też i to, czy ktoś już zbytnio kojarzy się choćby z jakąś reklamą, która się ciągnie latami, czy rolą w tasiemcu, bo może być to pewnym obciążeniem. To się jednak lepi do człowieka. Ale Polska jest bardzo małym rynkiem dla aktorów. Trudno od nich wymagać, żeby skupiali się tylko na pracy nad filmem czy w teatrze, bo po prostu nie wyżyją z tego.
Teatry płacą grosze, filmów robi się mało, a w dodatku często obsadzani są w kółko ci sami aktorzy. No, ale na przykład Robert Więckiewicz skupia się tylko na filmie, teatrze telewizji. Robi 2-3 filmy rocznie i już zaczęło się mówić, że jest go za dużo. No, ale co ma robić?
Kasia Adamik, Magdalena Łazarkiewicz, Agnieszka Holland-to dość mocna, rodzinna trójca filmowa. Czy to nie wywołuje tarć w rodzinie, bo przecież, w pewnym sensie, musicie ze sobą rywalizować?
Z Kasią nie ma żadnej rywalizacji. W relacji matka-córka jestem strasznie szczęśliwa, kiedy jej coś wyjdzie. Ona też nie ma jakiegoś odczucia, że ją przyduszam, że zabieram jej powietrze. Wzajemnie utożsamiamy się z sukcesami każdej z nas. Poza tym, kiedy pracujemy razem, mamy dokładnie tę samą harmonię. Z Magdą jest trochę inaczej, bo w przypadku sióstr zawsze jakaś rywalizacja występuje, w dodatku ja jestem starsza. Wydaje mi się, że musiała odczuwać presję mojego sukcesu i na pewno to nie było dla niej łatwe, ale przyznaję, że dzielnie sobie z tym radziła i radzi.
Kiedy pracujemy razem, to też się zazębiamy. Ona reprezentuje pewien rodzaj delikatności, subtelności wizualnej. Ja, z kolei, jestem lepszym "opowiadaczem" historii. Robienie tego samego w rodzinie może czasami wywoływać problemy, ale muszę przyznać, że z babami jakoś tego nie odczuwam (śmiech).
Komentarze 101
oczywiscie film nie najgorszy i warto go obejrzeć ,ale:
-zadna to opowiedz na liste schindlera
- wymiarem zblizony do pianisty, który był "taki se"
- jakis taki zaciemniony jest, mało w nim widac i meczy oko:):)
-gra aktorska dobra, choć nie wybitna
generalnie film jest przecietnie dobry i ja osobiscie twierdze ze idealnie komponuje sie w statuetke oskara i raaczej dlatego ją dostanie:
-pochodzenie reżyserki
-tematyka filmu
-pochodzenie towarzystwa i kapitału akademii
.....znaczenie i waga oscara jest zblizona temu dziełu.....
Ja się nie dziwie, że ludzie za granicą mają Polskę za kraj zacofany i wyobrażają sobie ludzi tam mieszkających w szałasach, że po ulicach jeżdzą konie i inne cuda. Jeśli polska kinematografia cały czas serwuje takie filmy osadzone gdzieś w dawnych czasach to nic dziwnego.
Na prawdę chciałbym być pozytywnie nastawiony do mojego kraju ale jak się pytam? Politycy złodzieje, kino 100 lat za m.. porażka. Czemu Niemcy potrafią robić jakiś normalny film na poziomie, Francuzi itd, ale nie Polska musi ekranizować lektury i jakieś zamierzchłe czasy.....
http://www.rp.pl/artykul/9157,79473...
Dość dobra recenzja filmu znalazła się w Rzepie, wklejam link.
Ktoś powyżej chwali niemieckie normalne filmy na poziomie. Z nadmiaru czasu wolnego oglądam mn óstwo filmów na youtube i jakoś ciekawego niemieckiego nie znalazłem. Ale to tylko tak na marginesie.
#3 proponowałbym więcej oglądać i co to dla ciebie znaczy normalny film??? taxi1,2,3?