Czasami chciałbym mieć jakąkolwiek broń, gaz łzawiący, paraliżujący lub pałkę, ale nie mogę. Prawo zabrania. Kupiłem sobie solidną i dużych rozmiarów latarkę. Jak przyjdzie potrzeba zrobię z niej użytek. - Rzecz o niełatwej pracy polskich taksówkarzy w Szkocji. Rzecz o cierpliwości, strachu, odwadze i ryzyku, a także wymiotach, kupach, krwi, seksie i niezapłaconych rachunkach.
"Prawdziwy" taksówkarz to kierowca jednej z wizytówek w Wielkiej Brytanii, "Black Cab". Fot. jtbarrett (CC BY-SA 2.0)
Roman
Zamówiona taksówka podjechała punktualnie. W luksusowym samochodzie siedział Roman. Na pierwszy rzut oka małomówny i zimny drań. Nic dziwnego. Doświadczenie Romana jest co najmniej tajemnicze. Mówi o nim niechętnie i zastrzega, aby o tym nie pisać. Na Wyspach początek Romana był trudny i ciężki, dosłownie. Dzisiaj jest licencjonowanym taksówkarzem z trzyletnim doświadczeniem, dodam, doświadczeniem bolesnym, ale opłacalnym.
Mijając rondo wskazuje barierkę, w którą kilka miesięcy wcześniej wbił się jeden z taksówkarzy. - Jechałem wówczas na lotnisko. Wypadek wyglądał poważnie.
Dowiedziałem się, że choć nikomu nic się nie stało, kierowca płakał jak dziecko. Stracił świeżo zakupiony samochód, główne źródło utrzymania. – Takie życie – ucina lakonicznie Roman. Dzwoni telefon. – Cholera, zrobiło się "busy", będziemy za 2-3 minuty.
Wojtek
Do restauracji za miastem dojechaliśmy na umówioną godzinę. Na zewnątrz czekał Wojtek. Gdyby ilość optymizmu mierzyć wzrostem, miałby go dużo. Wysoki, dobrze zbudowany, tryskający żartem dżentelmen, ale i opanowany entuzjasta pojazdów mechanicznych różnego rodzaju. O doświadczeniu z Polski mógłby mówić godzinami. O doświadczeniu w Szkocji również, taki miły uśmiechnięty gaduła.
Zanim usiedliśmy zdążyłem usłyszeć krwawą historię. Zdałem sobie sprawę, że praca taksówkarza to ciężki kawałek chleba, i że oprócz doskonałej znajomości terenu potrzeba czegoś znacznie więcej: anielskiej cierpliwości, odwagi i odporności na stres. Zamówiłem dobrze schłodzone piwo mając nadzieję ostudzić emocje, w końcu to dopiero początek naszej rozmowy.
Samochód
"Prawdziwy" taksówkarz to kierowca jednej z wizytówek w Wielkiej Brytanii, "Black Cab". Różnica między tym samochodem, a potocznie nazywanym "Minicab" (Private Hire Vehicle), jest chociażby taka, że "czarne taksówki" możemy złapać wprost z ulicy, natomiast prywatną z firmy musimy zamówić telefonicznie lub przez Internet. Jednak, aby zostać kierowcą "Black Cab" trzeba przejść przez kosztowną i długą drogę topografii miasta.
Tymczasem, taksówkarzem można zostać na kilka innych sposobów np.: nielegalnie i bez licencji, licząc, że nie przytrafi się nam wypadek lub inne wykroczenie drogowe. Konsekwencje mogą być bardzo poważne - utrata prawa jazdy, wysoka kara pieniężna itp. Zdecydowanie bezpieczniej zatrudnić się w firmie. W takim przypadku trzeba spełnić kilka warunków.
Przede wszystkim warto odwiedzić lokalny council, tam dowiemy się o niezbędnych formalnościach. Należy wypełnić wniosek na licencję. Koszt licencji to w zależności od miasta około 150 funtów. Formularz medyczny wypełniony przez naszego lekarza, a także zaświadczenie o niekaralności w Wielkiej Brytanii i prawo jazdy przynajmniej kategorii "B". Dobrze, jeśli posiadamy kilkuletnie doświadczenie. Firmy niechętnie zatrudniają osoby poniżej 21 roku życia.
Pracując dla firmy zarobki kształtują się w zależności od formy zatrudnienia, ale przede wszystkim od stopnia poświęcenia. Fot. garryknight (CC BY-SA 2.0)
W firmie można pracować na kilka sposobów. Najmniej korzystnym jest dzielenie się z firmą pół na pół za kurs i paliwo. Zaletą jest ograniczona odpowiedzialność za usterki i stan techniczny samochodu. Nieco korzystniejszy sposób to wynajem od firmy samochodu (koszt ok. 200 funtów tygodniowo) i radia (około 80 funtów tygodniowo). Wówczas, cały dzienny utarg idzie do naszej kieszeni. Jednak zdecydowanie najlepiej jeździć swoim samochodem. Oczywiście wiąże się to z licencjami, wysokimi wymaganiami stanu technicznego samochodu (koszt testu około 300 funtów) oraz testem na topografię terenu (koszt około 35 funtów).
Do kosztów należy również doliczyć ubezpieczenia i firmowe radio, a w razie uszkodzenia pojazdu, mechanika. Jednak największym kosztem pracy taksówkarza jest zdrowie. Stres jest tak duży, że przez firmę Romana i Wojtka w ciągu trzech lat przewinęło się ponad 100 kontrolerów, i tyleż samo kierowców. Dlaczego?
Roman
Telefon. – Dostałem zlecenie w niedzielę. Prawdę mówiąc po całym dniu już mi się nie chciało, ale 7-8 funtów za 15 min roboty? Przyjąłem. Pojechałem po klienta; był wypity. Grzecznie zawiozłem, gdzie miałem zawieść. Koszt usługi 7,60, a gość mówi, że zawsze płacił 7 funtów, i tych 60 pensów nie zapłaci. Wywiązała się dyskusja. Koleś wyszedł z taksówki z pretensjami i zaczął kopać samochód. Doszło między nami do rękoczynów i gdy wyleciał mu telefon komórkowy postanowiłem sprzęt zarekwirować. Poinformowałem klienta, że będzie do odbioru w siedzibie firmy.
Chciałem sprawę załatwić polubownie. To był błąd. W domu odwiedziła mnie policja z zarzutem kradzieży. Grzecznie opowiedziałem, w jaki sposób wszedłem w posiadanie rzeczy, ale panowie wywieźli mnie, spisali i porobili zdjęcia. Dostałem wyrok, w zasadzie pouczenie, ale przede wszystkim nauczkę. Dzisiaj przy jakichkolwiek problemach po prostu dzwonię na policję.
Hunter. – Pojechałem po klienta pod budynek sądu. Miałem go odwieźć, jak mi się zdaje, do domu. Podjechaliśmy pod wskazany adres. Gość wysiadł z taksówki i zakomunikował, że pieniądze ma w domu. W drodze do mieszkania przywitał się i pogłaskał nawet jakieś dziecko. Sytuacja wyglądała bardzo naturalnie. Jednak facet zniknął. Poinformowałem odpowiednie służby.
Policjant wypytał o wygląd i nazwisko. Kiedy wspomniałem, że klient przedstawił się jako Hunter w słuchawce usłyszałem śmiech. Okazało się, że w policyjnym żargonie niewypłacalni i znikający klienci to właśnie Huntersi. Policjant domyślał się, o kogo chodzi i zaproponował układ. Jeśli nie zgłosiłbym ucieczki formalnie, pieniądze miałem dostać przelewem. Czekałem tydzień, miesiąc, dwa, aż w końcu przestałem czekać. Po półtora roku otrzymałem czek na 18 funtów. To były pieniądze za Huntera.
Las. – Takich niewypłacalnych, znikających lub kombinujących klientów jest sporo. Pewnego razu zabrałem trzech smarkaczy. Gdy dojechaliśmy na miejsce, dwóch wyskoczyło z samochodu i uciekło. Trzeci chciał dołączyć do uciekinierów, ale przytrzymałem gościa i pytam, dokąd się wybiera? Spłoszony odpowiedział, że do kolegów. Człowieku, mówię mu, jak zapłacisz 12 funtów, to nie ma problemu. Z kieszeni wygrzebał zaledwie 2 funty. Zaproponowałem układ. Mogłem odwieźć smarkacza na policję, ale wybrał opcję domu.
Pojechaliśmy w jedno miejsce, i w drugie, ale gnojek najwyraźniej kręcił. W końcu podjechaliśmy pod dom, na który długo nie mógł się zdecydować. Wyszedłem z samochodu razem z kombinatorem. Była 2/3 w nocy, dmuchał wiatr i napier... deszcz, a smarkacz bezczelnie zapukał w drzwi najdelikatniej jak tylko potrafił. Pytam, czy na pewno to jego mieszkanie? W odpowiedzi usłyszałem, że tak, tylko pewnie wszyscy śpią. Koniec. Straciłem czas, pieniądze i nerwy. Zaprosiłem gościa do samochodu, a następnie wywiozłem 6 km w las. Tam zostawiłem i powiedziałem, że już nie musi płacić.
Radio
Roman i Wojtek zgłoszenie mogą przyjąć lub odrzucić. I wcale nie chodzi o pieniądze, raczej o klienta. Zdarzają się klienci, o których powszechnie w firmie wiadomo, że albo alkoholik, albo narkoman lub typ spod ciemnej gwiazdy, z którym mogą być problemy. Jeśli klient jest sprawdzony, nie ma problemu. Jeśli klient nie jest sprawdzony, ale dzwoni z telefonu stacjonarnego lub komórkowego podając adres zamieszkania, również nie ma większego problemu. Względy bezpieczeństwa.
Gorzej, jeśli nie widnieje w systemie, i prosto z postoju taksówek należy klienta zawieść w okolice wątpliwej dzielnicy. W każdym mieście takie dzielnice istnieją i cieszą się złą sławą. Jeszcze gorzej, jeśli grupę klientów lub klienta odbiera się wprost z restauracji lub knajpy. Wówczas, trzeba wykazać się sporą cierpliwością i odwagą, aby zrealizować zamówienie.
Niewypłacalnych, znikających lub kombinujących klientów jest sporo. Fot. vonderauvisuals (CC BY 2.0)
Wojtek
Nos. – Niedawno zabrałem klienta. Oczywiście pijany. Zajeżdżamy pod wskazany adres. Mówię, 8 funtów się należy, a ten spuszcza mi farbę. Centralnie przyłożył mi w nos. Zalałem się krwią konkretnie, ale wyskoczyłem za nim, dopadłem i wyjaśniłem, że źle zrobił. Zbiegli się sąsiedzi, hałas, krzyki, chcieli pomóc koledze. Tłumaczę zaistniałą sytuację. Wysłuchuję, że to i tamto, że jestem pieprzonym Polakiem, że zabieram im pracę, itd. Gdyby nie policja byłoby krucho.
Jestem sporych rozmiarów, ale trząsłem się jak dziecko. Miałem szczęście, że nie uderzyłem klienta w twarz, gdybym to zrobił, straciłbym licencję, pracę, i kto wie, czy nie wylądowałbym w pierdlu. Skończyło się na tym, że w pierdlu wylądował klient. Za recydywę dostał 1,5 roku do odsiadki. Podobnych przykładów jest więcej. Niektórzy nasi koledzy zostali zaatakowani przy użyciu broni palnej czy kuchennego noża. W takich sytuacjach powinniśmy mieć pozwolenie na jakąś broń. Jednak policja twierdzi, że w razie potrzeby koniecznie należy dzwonić. Tyle, że jak się dostanie za przeproszeniem w łeb, to telefon już nic nie pomoże.
Kupa. – Od poniedziałku do czwartku, zazwyczaj nic szczególnego się nie dzieje. Rutynowe wypady po klienta do sklepu, na stację klejową, do banku, szkoły, czy na lotnisko. Rachunki nie są wysokie, więc żeby zarobić trzeba się trochę najeździć. Praca niby spokojna, ale zdarzają się nieprzyjemne wypadki. Miałem klientkę. Starsza kobieta. Odbierałem ją ze sklepu. Podjechaliśmy pod adres, wyciągnąłem zakupy, zamknąłem bagażnik. Gdy wróciłem do samochodu poczułem nieprzyjemną woń. Odwróciłem się na tylne siedzenie, a tam kupa. Koledzy mieli podobne nieprzyjemne przypadki. Rozumiem, że klient może nie wytrzymać, ale ktoś musi to później wyczyścić. Zwykła szmatka to za mało, o zapachu nie wspomnę.
Sex. – Jak wspomniałem, od poniedziałku do czwartku, zazwyczaj nic szczególnego się nie dzieje, ale weekend to czasami prawdziwe piekło. Klienci są pijani i nieprzewidywalni. Narkotyki, agresja to chleb powszedni. Najgorsi klienci w tej kategorii to kobiety w wieku od 21 lat w górę. Zdarza się, że na końcu trasy nie mają czym płacić. Jeśli brakuje kilkanaście pensów, funta, pal licho. Gorzej, jeśli nie mają pieniędzy w ogóle. Bardzo często, zamiast płacić pieniędzmi, próbują negocjować zapłatę ciałem. Bez krępacji i zażenowania pokazują tu i tam, zapraszają do mieszkania proponując namiętne pieszczoty do rana. Czasami bywam wręcz molestowany: szyja, głowa, udo, kolano. Takie zachowanie rozprasza i jest niebezpieczne. Na szczęście moje poczucie estetyki jest inne, o etyce zawodowej nie wspomnę.
Teraz Polska
Pomimo tylu nieznośnych historii, Roman i Wojtek zgodnie twierdzą, że równie nieprzyjemnymi i kłopotliwymi klientami są Polacy. Oczywiście, nie wszyscy. Jednak doświadczenie polskich taksówkarzy podpowiada, że niektórzy rodacy uchwyciwszy nieco wolności zachowują się jak dzicz, jak wypuszczone i wygłodniałe psy. Pub, dyskoteka, dom publiczny. Po ciężkim tygodniu pracy, na "Industrial Estate", muszą niejako odreagować.
Opowieści o wielkich pieniądzach i niezależności kłócą się, ze stawką podstawową plus nadgodziny. Z kolei mądrości życiowe, tragedie i filozofie przeplatają się ze słabą znajomością języka nie tylko angielskiego, ale polskiego również. Polacy na wstępie żądają upustów. – Czy ja płacę mniej u polskiego mechanika, w sklepie, u hydraulika, czy za remont? – pyta retorycznie Roman? Wsłuchując się w opowieści nie dowierzam. Czy to my Polacy?
Pomyłka. – Przyjąłem zlecenie dość późno wieczorem. Odebrałem dwóch Polaków, którzy nie do końca wiedzieli gdzie chcą jechać. Jednym ze zrozumiałych słów było słowo dom. Tyle, że nie potrafili poprawnie wymówić nazwy miejscowości. Kilka razy próbowałem naprowadzić ich na właściwy trop. Ostatecznie zgodzili się jechać tam, gdzie podpowiadała im chyba tylko intuicja. Chciałem dobrze. Jechałem skrótami, żeby rachunek był niższy, czas, itd. Gdy dojechaliśmy panowie nie byli w stanie wskazać miejsca zamieszkania, ani numeru, ani ulicy, a i wątpliwości nabrali, gdy zamiast znajomego sklepu u Hindusa, zastali pole. Okazało się, że to pomyłka. Straciłem czas, nerwy, i w sumie pieniądze, bo za taką trasę powinienem wziąć więcej, dużo więcej. Panowie odpłacili mi "dobrą" Polską opinią.
Wiadro. – Odwoziłem w nocy Polską parę z dzieckiem. On z przodu, ona z dzieckiem z tylu. Wracali z jakieś imprezy. Ciszę przerwała ona. Zaczęła wymiotować. Rozumiem wymioty. Każdemu może się zdarzyć. Tylko do cholery, dlaczego nie powiedziała, żeby się zatrzymać. Przecież zatrzymałbym samochód w kilka sekund. Nie. Widocznie chciała dojechać, i zrobić to w domu. Tymczasem, wywaliła z siebie nie kieliszek, ani kubek, ale całe wiadro! Wszystko zarzygane: samochód, ona i dziecko.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, on poleciał po szmatkę i zaczął czyścić. Mówię mu, że za takie rzeczy należy się 25 funtów extra. Tak jest napisane w umowie. Zaczął się rzucać. Nie chciał zapłacić, ale za to chciał się bić, a opróżniona i nieco wytrzeźwiała partnerka atmosferę tylko podsycała. Po całej historii samochód wylądował na myjni, i chociaż zostały zastosowane specjalne środki czyszczące śmierdziało 3 tygodnie. No, czasami rzygać się chce – rozkłada ręce Roman.
Kasa
Pracując dla firmy zarobki kształtują się w zależności od formy zatrudnienia, ale przede wszystkim od stopnia poświęcenia. Im więcej jeździmy, tym więcej zarobimy. To oczywiste. Standardowo przez firmę w ciągu miesiąca można wyciągnąć 1000 funtów. Niewiele, jeśli weźmiemy pod uwagę zagrożenia, utrudnienia, etc.
Roman i Wojtek jeżdżą własnymi samochodami. Przyznają, że jeszcze kilka lat temu w ciągu tygodnia mogli liczyć na 800 funtów tygodniowo, a w święta jeszcze więcej. Roman pamięta czasy, kiedy za jeden kurs liczył sobie 40, 80, a nawet 270 funtów. Wojtek podobnie, choć dodaje, że kasa to nie wszystko. – Ostatniej zimy przed świętami klient koniecznie chciał jechać do Londynu. Odmówiłem.
Dzisiaj sytuacja jest dużo gorsza. Roman i Wojtek kręcą głowami, a o zarobkach mówią niechętnie. Kryzys. – Jeśli chcesz wiedzieć, to powiem Ci, że plus minus za 1500 funtów miesięcznie, to prawdę mówiąc nie mam ochoty wychodzić z domu – ucina Roman.
Plus minus
Wiele statystyk wskazuje, że na czele zawodów o najwyższym poziomie niebezpieczeństwa znajdują się kierowcy, w tym kierowcy taksówek. Rankingi plasują zawód taksówkarza w środku tabeli, około 5-6 miejsce. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę specyfikę ludzkiej natury.
Brytyjski dziennik "The Independent" sugerował, że chcąc zachować spokój o swoje bezpieczeństwo w pracy powinno się wziąć pod uwagę sutannę. Według badań przeciętna śmiertelność wśród duchowieństwa jest o 10 procent niższa niż u osób świeckich. Z przeprowadzonych badań wynika również, że księża, mnisi i zakonnice rzadziej chorują na nowotwory i choroby układu krążenia. Na co chorują taksówkarze? Dzisiaj na pewno na brak klienta. Jednak zupełnie poważnie, z powodu specyficznej pracy siedzącej najczęstsze dolegliwości taksówkarzy to nadwerężenia stawów, zmęczenie wzroku, bezsenność, bóle kręgosłupa, stres. Choć Roman i Wojtek chwalą sobie niezależność, nienormowany czas pracy i snu, przyznają, że praca na taksówce nie zawsze jest lekka, łatwa i przyjemna, a na pewno nie jest święta.
Imiona zostały zmienione na życzenie taksówkarzy.
Komentarze 145
Z tym sexem to prawda kumpel jezdzil na taksie to nie mogl sie opedzic od pijanych lasek szukajacych wrazen, mowil ze nigdy sie nie skusil ale jakos tak sie dziwnie usmiechal gdy to opowiadal.....
Artykul byl jakis rok, poltora temu w Emigrancie.
Ale to juz bylo ........... !
zmieniam zawod na taxi bedzie sex kupie se w funciaku za 50£ durex i bedzie jazda i na dodatek bede zarabial.
Zaczynam zazdrościć Gregowi.
:D