Do góry

Ostatni patrol

Kapitan Jan Grudziński, fot. WikipediaSzkocja, Rosyth, 1 czerwca 1940 roku, godzina 20:00. Mat Feliks Prządak oparł się o barierkę na górnym pokładzie okrętu-bazy HMS "Forth" i spojrzał tęsknym wzrokiem na wyjście z zatoki. Minął już ponad tydzień od chwili, kiedy "Orzeł" wyszedł na kolejny patrol. Popłynąłby oczywiście z nimi, gdyby nie ta cholerna grypa... Tuż przed wypłynięciem odwiedziło go trzech kolegów. Umówili się, że po powrocie zrobią razem flaszkę "torpedówki" (Spirytus na okręcie podwodnym służył do przemywania torped, no ale przecież marynarz nie wielbłąd – pić musi.).

Teraz bez nich i bez całej reszty "orłowców" czuł się jak sierota. Nawet gościnna Szkocja wydawała mu się pusta i bezludna, gdy nie widział wokół znajomych twarzy. Tęsknił za nimi tak jak za rodziną pozostawioną w kraju.

Rzucił niedopałek za burtę i wrócił do izby chorych. Położył się na łóżku i próbował zasnąć, ale sen nie nadchodził. Na korytarzu rozległy się czyjeś kroki. Do pomieszczenia wszedł rudy olbrzym i podszedł do łóżka Polaka.

- A to ty Fred! – ucieszył się Prządak na jego widok – Co słychać? Zauważył, że twarz Szkota, zazwyczaj uśmiechnięta, jest teraz bardzo poważna.
- Słuchaj Feliks... – zaczął niepewnie.
- Co z "Orłem"?! – krzyknął tknięty złym przeczuciem marynarz zrywając się z łóżka.
Fred – radiotelegrafista ze sztabu II Flotylli Okrętów Podwodnych Royal Navy spuścił wzrok.
- Właśnie rozmawiałem z Holendrem, który miał zmienić "Orła" w sektorze.
- No i?
- Zameldował mi, że wchodząc na sektor storpedował niemiecki okręt podwodny. Coś mnie tknęło i próbowałem wywołać "Orła". Ale bez rezultatu.
Prządakowi pociemniało w oczach.

14 października 1939 roku, po trwającej czterdzieści trzy dni odysei, brawurowej ucieczce z Tallina i bezprecedensowym przedarciu się przez duńskie cieśniny okręt podwodny ORP "Orzeł" wpłynął do szkockiej zatoki Firth of Forth wyznaczonej jako punkt zborny dla jednostek polskiej Marynarki Wojennej. Nie miał szyfrów, więc otwartym tekstem nadał depeszę w języku angielskim zredagowaną przez porucznika Piaseckiego prosząc o pozwolenie na wejście do portu i o pilota.

Na spotkanie z polskim okrętem ruszył niszczyciel HMS "Valorous". Około godziny 11:00 odnalazł on "Orła" i nawiązał z nim kontakt. Następnie poprowadził go do bazy w Rosyth.

Po krótkim pobycie w bazie, gdzie uzupełniono zbiorniki wody pitnej i odstawiono do szpitala chorego kucharza Ignacego Świebockiego "Orzeł" przepłynął do Dundee celem dokonania niezbędnych napraw. Szkoccy inżynierowie na jego widok chwycili się za głowy.

Ster kierunkowy stracił osłonę i był poważnie przekrzywiony (okręt podczas swojej odysei miał skłonność do skręcania w lewo, co musiano ciągle korygować), kiosk okrętu nosił ślady ostrzału z karabinów maszynowych (pamiątka z Tallina), dziób był wgnieciony, a zęby przecinaka sieci pogięte (to od wpakowania się na falochron podczas ucieczki z Estonii). Żałosnego obrazu dopełniały nieszczelne zbiorniki i wyszczerbione pióra śrub.

W Dundee czekała też na nich miła niespodzianka – spotkali tam inny polski okręt podwodny ORP "Wilk", który pod dowództwem kapitana Bogusława Krawczyka zdołał w połowie września wyrwać się z Bałtyku i dotrzeć do Szkocji. Podczas kiedy "Orzeł" przechodził remont załoga zamieszkała w Domu Marynarza, zaś oficerów zakwaterowano w hotelu "Mathews".

Sporo uwagi należało poświęcić uzbrojeniu okrętu. Wyrzutnie "Orła" były przystosowane do torped typu AB kalibru 550mm, podczas gdy Royal Navy używała torped typu Mark VIII kalibru 533mm. Zastosowano więc odpowiednie reduktory. Gorzej przedstawiała się sprawa z działem. W Tallinie wymontowano z niego zamek, którego nie można było dostać w Wielkiej Brytanii. Zamówiono więc nowy w szwedzkiej fabryce Boforsa. Należało się jednak liczyć z tym, że realizacja zamówienia w ówczesnej sytuacji międzynarodowej potrwa bardzo długo. Do tego czasu działo "Orła" będzie mogło służyć wyłącznie jako straszak.

Remont trwał półtora miesiąca. Dnia 1 grudnia 1939 roku "Orzeł" opuścił dok stoczni Caledon Shipbuilding & Engineering Company Ltd i wrócił do Rosyth, gdzie wraz z "Wilkiem" został przydzielony do Drugiej Flotylli Okrętów Podwodnych. Na kiosku wymalowano jego nowy numer taktyczny – 85A.

Marynarze zostali zakwaterowani na okręcie-hotelu HMS "Forth". Do załogi dołączono kilku nowych marynarzy, kilku też wyokrętowano. Do "orłowców" dołączyło kilku Brytyjczyków – oficer szyfrowy, radiotelegrafista i stersygnalista. Miało to na celu usprawnienie komunikacji okrętu z dowództwem Flotylli.

W drugiej połowie grudnia okręt rozpoczął służbę – na początku skierowano go do eskortowania statków handlowych przemieszczających się między portami brytyjskimi. Podczas tych krótkich rejsów załoga nabrała wprawy w działaniu w nowych warunkach, a Brytyjczycy oddelegowani na pokład "Orła" zgrali się z polskimi marynarzami. Zwłaszcza radiotelegrafista i sygnalista szybko zaprzyjaźnili się z Polakami, w czym bardzo pomogły spożywane ukradkiem porcje "torpedówki".

Święta Bożego Narodzenia minęły w bardzo ponurej atmosferze – każdy z oficerów i marynarzy był myślami z bliskimi w okupowanym Kraju.

Po Świętach szef sztabu Drugiej Flotylli Okrętów Podwodnych komandor Ionides wezwał do siebie kapitana Grudzińskiego i zaproponował mu przejście "Orła" do służby patrolowej na Morzu Północnym. Przydzielony do Drugiej Flotylli okręt nie był jej składową częścią, lecz podobnie jak "Wilk" pozostawał samodzielną jednostką Marynarki Wojennej RP. Brytyjski dowódca nie mógł więc rozkazywać – mógł "proponować".

Kapitan Grudziński oczywiście się zgodził. Obawiał się, że pozostająca na lądzie załoga szybko zgnuśnieje i zdemoralizuje się. Polacy mieli wolny wstęp do kin, basenów i na sztuczne lodowisko. No i byli niezwykle popularni wśród płci pięknej...

Pierwsze zadanie było podobne do dotychczasowych – "Orzeł" wraz z kilkoma niszczycielami miał osłaniać konwój płynący z Szetlandów do norweskiego Bergen. Wypełnił je bez problemów, chociaż załodze dała się we znaki fatalna pogoda.

Kolejne zadanie było dużo poważniejsze. Okręt miał przeprowadzić pierwszy samodzielny patrol na wodach norweskich. Dwa eskortowce wyprowadziły "Orła" z portu, po czym wynurzony popłynął w stronę wyznaczonego sektora, gdzie rozpoczął żmudną służbę patrolową. Całe dnie spędzał na głębokości peryskopowej, nocami zaś wynurzał się w celu naładowania akumulatorów.

Kapitan Grudziński godzinami bezskutecznie wpatrywał się w peryskop – na horyzoncie nie widać było najmarniejszego stateczku. Bosman Kotecki prowadzący nasłuch na szumonamierniku również nie miał nic ciekawego do zameldowania.

Fot. Wikipedia

Czas wolny załoga spędzała głównie grając w karty. Skromna biblioteczka okrętowa była już dawno przeczytana przez wszystkich od A do Z. Niektórzy studiowali podręczniki nawigacji i mechaniki, a kapitan Grudziński z uporem szlifował swój angielski.

Pierwszy patrol trwał dwa tygodnie, po których "Orzeł" wrócił do bazy w Rosyth. Po kilku dniach wyszedł na kolejny, który wyglądał identycznie. Następny także.

W połowie marca 1940 roku okręt wyszedł na czwarty z kolei samodzielny patrol. Tym razem przypadł mu sektor w rejonie Stavanger w południowo-zachodniej Norwegii. Przez pierwsze cztery dni nie działo się nic. Piątego dnia kapitan Grudziński dostrzegł przez peryskop małą plamkę dymu na horyzoncie. Plamka powiększała się i wkrótce polski kapitan dostrzegł sylwetkę frachtowca, na którego rufie powiewała czerwona flaga z białym krzyżem. Szedł bez eskorty, a więc najprawdopodobniej był to zwykły duński statek handlowy. Niemniej należało to sprawdzić. Kapitan dał komendę do wynurzenia.

Nagłe pojawienie się okrętu podwodnego wywołało zrozumiałą panikę na statku. Na maszcie "Orła" pojawił się kod sygnałowy oznaczający "Zatrzymajcie statek. Kapitan z dokumentami na okręt podwodny.". Rozkaz został wykonany. "Duńczyk" zatrzymał się, a od jego burty odbiła motorówka z dwiema osobami na pokładzie. Załoga polskiego okrętu zajęła w tym czasie stanowiska bojowe. Za obudową działa zasiadł bosmat Wacław Szubert i groźnie wycelował lufę działa (kompletnie bezużytecznego, bo nadal pozbawionego zamka) w stronę frachtowca.

Zdenerwowany duński kapitan został zaproszony do mesy, gdzie kapitan Grudziński, porucznik Piasecki oraz brytyjski oficer przejrzeli przywiezione przez niego papiery. Nie było w nich nic podejrzanego. Był to zwykły duński statek płynący z ładunkiem żywności do Wielkiej Brytanii. Odprowadzono więc Duńczyka do motorówki i pożegnano uściśnięciem dłoni.

3 kwietnia 1940 roku "Orzeł" wyszedł na swój piąty patrol. Do wyznaczonego sektora u brzegów Norwegii dotarł o świcie 7 kwietnia. Dzień spędził na głębokości peryskopowej, a o zmroku jak zwykle wynurzył się w celu doładowania akumulatorów. Noc minęła bez żadnych zakłóceń. O świcie okręt zanurzył się.

Około godziny 10:30 oficer wachtowy zameldował, że widzi na horyzoncie jakiś statek. Odległość była zbyt duża, by określić jego typ i przynależność państwową. O godzinie 11:00 kapitan Grudziński obserwując go przez peryskop stwierdził, że to średni, jednokominowy frachtowiec. Nie powiewała na nim żadna bandera, co wzbudziło podejrzenia. Przypatrując się mu dokładniej kapitan stwierdził, że nazwa statku to "Rio de Janeiro". Poniżej białych liter dojrzał jednak coś jeszcze – przez warstwy czarnej farby przebijała się nazwa portu macierzystego – Hamburg. Zamalowano ją, jakby statek wstydził się swojego portu macierzystego.

ORP Orzeł w Rosyth, 1940 rok. Fot. Wikipedia

Kapitan Grudziński nie zastanawiał się ani chwili dłużej.
- Wynurzenie! Obsługa do działa i karabinów maszynowych!

"Orzeł" wynurzył się w odległości około kilometra od statku, a na maszt sygnałowy powędrował kod wzywający do zatrzymania i okazania dokumentów. W odpowiedzi "Rio de Janeiro" zwiększył prędkość próbując uciec. Seria z karabinu maszynowego w burtę ostudziła te zapały. Statek zatrzymał się. Z pokładu spuszczono łódź, do której zeszły dwie osoby. Jedna z nich chwyciła za wiosła. Łódź odpłynęła kilkadziesiąt metrów od "Rio de Janeiro", a następnie jakby zatrzymała się na niewidzialnej przeszkodzie. Marynarz nadal z zapałem machał wiosłami, ale łódź stała w miejscu. Ki czort?!

Dopiero po chwili na "Orle" zorientowano się, że to celowa gra na zwłokę. Wioślarz na łodzi markował ruchy wiosłami, by dać jak najwięcej czasu radiotelegrafistom na statku. W tym momencie do kapitana podbiegł bosman Henryk Kotecki.

- Panie kapitanie! Odbieram silny sygnał radiowy nadawany nieznanym szyfrem! Oni wzywają pomocy z lądu!
Kapitan Grudziński nie waha się już ani chwili.
- Nadaj szyfrem do dowództwa: "Torpeduję napotkany frachtowiec po ostrzeżeniu."!
- Tak jest! – odpowiada Kotecki i znika we wnętrzu okrętu.

Kapitan nakazuje wywiesić kod sygnałowy oznaczający "Opuśćcie statek. Za pięć minut odpalam torpedę.". Pełniący rolę oficera broni podwodnej porucznik Marian Mokrski melduje dwie wyrzutnie gotowe do strzału. Jednocześnie kapitan otrzymuje informację, że od brzegu norweskiego zbliża się do nich ścigacz. Natychmiast wydaje komendę:
- Pal!

Pierwsza torpeda opuściła wyrzutnię ciągnąc za sobą ślad spienionej wody. Kapitan Grudziński śledził ją w napięciu.
Chybiła!
Torpeda przeszła tuż przed dziobem frachtowca. Kapitan po raz kolejny krzyczy:
- Pal!

Drugie śmiertelne cygaro zmierza w kierunku statku. Kapitan śledzi je przez chwilę i już wie, że tym razem pudła nie będzie. W tym samym momencie dostaje meldunek o nadlatującym samolocie. Natychmiast wydaje rozkaz zanurzenia na głębokość peryskopową.

"Orzeł" znika pod wodą, ale nie opuszcza swojej ofiary. "Rio de Janeiro" po zainkasowaniu torpedy w śródokręcie przechyla się mocno na bok, ale nie tonie. "Orzeł" opływa go po okręgu i pakuje weń drugą torpedę. Statkiem wstrząsa eksplozja. "Rio de Janeiro" przełamuje się na pół i tonie. "Orzeł" skutecznie dobił swoją ofiarę.

Na powierzchni morza unosi się kilkaset sylwetek w kapokach. Mają na sobie niemieckie mundury. To żołnierze oddziałów inwazyjnych zmierzający do Norwegii. Polski okręt podwodny jako pierwszy odkrył przygotowania nazistów do inwazji na ten kraj. Wiadomość o tym została jednak zlekceważona przez aliantów...

Następne kilka dni to nieustające polowanie na "Orła". Niemcy zdawali sobie sprawę, że u południowych wybrzeży Norwegii grasuje aliancki okręt podwodny i chcieli go dopaść za wszelką cenę. W sektorze, gdzie operował "Orzeł" pojawiły się trzy trawlery przystosowane do poszukiwania okrętów podwodnych, a na niebie pojawiły się samoloty.

Fot. Wikipedia

10 kwietnia "Orzeł" przeprowadził atak torpedowy na jeden z trawlerów, ale tuż po nim sam został obrzucony bombami przez nieprzyjacielski samolot. Na okręcie usłyszano jednak dwa wybuchy mogące świadczyć o tym, że atak się powiódł.

Nad ranem 13 kwietnia polski okręt otrzymał rozkaz zmiany sektora – miał udać się w pobliże północnego wybrzeża Danii. W sektorze panował spory ruch i okręt musiał zachować dużą ostrożność przy manewrach.

15 kwietnia załoga przeżyła bardzo dramatyczną przygodę. Około godziny 10:00 "Orzeł" wychodząc na głębokość peryskopową niespodziewanie wynurzył się i przez chwilę nie mógł zejść pod powierzchnię. Po kilku minutach pochylił się dziobem naprzód i zaczął się gwałtownie zanurzać w sposób niekontrolowany.
Załoga zamiera w przerażeniu. Bosmat Olejnik szarpie manetką steru głębokości. Nadaremnie – "Orzeł" nadal idzie w głębiny jak kamień. Kapitan obserwuje manometr i szeptem odczytuje kolejne liczby mijane przez wskazówkę.
Sześćdziesiąt, siedemdziesiąt, osiemdziesiąt...

Wskazówka nieubłaganie zbliża się do czerwonego pola. Kiedy dotrze do jego końca – będzie to także koniec "Orła". Ciśnienie zmiażdży go jak pustą puszkę i zamieni w stalową trumnę dla ponad sześćdziesięciu ludzi.
Załoga wsłuchuje się w coraz liczniejsze trzaski. Wręgi są już na granicy wytrzymałości. Po ścianach zaczynają spływać drobne strumyki wody, którą ciśnienie wtłoczyło w najmniejsze szczeliny przy nitach.
Jeszcze kilka sekund i będzie po wszystkim.

Nagle okręt wyrównuje się. Rufa wędruje w dół, a wskazówka manometru zatrzymuje się. Bosman Wacław Foterek jako pierwszy odkrywa przyczynę awarii, która o mały włos nie kosztowała ich życia. Zaciął się odwietrznik zbiornika szybkiego zanurzenia. Nie był od dawna używany, ani kontrolowany, dlatego zawiódł. "Orzeł" powoli ruszył ku powierzchni. W nocy obrał kurs na Rosyth dokąd dotarł 18 kwietnia.

Na kolejny, szósty patrol ruszył 28 kwietnia. Przebiegł on bez szczególnych wydarzeń, jeśli nie liczyć nieudanego ataku samolotu niemieckiego, który nastąpił dnia 10 maja. Po powrocie do bazy okazało się, że do Szkocji wreszcie dotarły zamki do działa, które zamówiono kilka miesięcy wcześniej. Oczywiście natychmiast je zamontowano i przetestowano.

23 maja 1940 roku o godzinie 23:00 "Orzeł" ruszył na kolejny, siódmy patrol na Morzu Północnym. Tym razem skierowano go w stronę Skagerraku, w pobliżu wybrzeża Norwegii. Prawdopodobnie osiągnął wyznaczony sektor dwa dni później. 1 czerwca nadano sygnał polecający "Orłowi" przejście do sektora sąsiedniego, a dzień później skierowano go w pobliże wybrzeża Danii. Nie potwierdził odebrania żadnego z tych sygnałów. 6 czerwca nadano więc kolejny sygnał nakazujący mu powrót do bazy. Na niego również nie odpowiedział.

Jego los nadal pozostaje nieznany. Istnieje wiele hipotez dotyczących jego zaginięcia. Mat Feliks Prządak, który wskutek choroby nie wziął udziału w tragicznym rejsie był zwolennikiem tezy, że "Orzeł" padł ofiarą sprzymierzonego, holenderskiego okrętu podwodnego. Powoływał się przy tym na rozmowę z brytyjskim radiotelegrafistą.

Inne hipotezy mówią o wejściu na pole minowe, o którym załoga "Orła" nie wiedziała oraz o skutecznym ataku niemieckich samolotów. Do dzisiaj nie wiadomo, co było przyczyną zatonięcia dumy przedwojennej Marynarki Wojennej RP.

Kilka dni temu Internet obiegła sensacyjna wiadomość o prawdopodobnym odnalezieniu wraku "Orła". W najbliższych dniach na Morze Północne wyruszy ORP "Lech" ze sprzętem hydrograficznym i ekipą nurków na pokładzie. Wygląda na to, że jesteśmy o krok od rozwiązania jednej z największych tajemnic od czasów II Wojny Światowej.

Ten artykuł jest kontynuacją historii ORP "Orzeł" opisanej w artykułach: "Ucieczka" oraz "Przedarcie".

Autor korzystał z następujących źródeł:
Jerzy Pertek: 'Dzieje ORP "Orzeł"', Gdański Dom Wydawniczy, 1998 r.;
Stanisław Biskupski: 'ORP "Orzeł" zaginął', Nasza Księgarnia, 1969 r.;
Tomasz Grzanka: 'Służba w Royal Navy', http://orzelorp.republika.pl/navy.htm (dostęp 14.04.2013 r.);
'ORP "Orzeł" (1939)', http://pl.wikipedia.org (dostęp 14.04.2013 r.).

O autorze
Mam na imię Mateusz, pochodzę z Poznania, od sześciu lat mieszkam z żoną i córką w Aberdeen. Na co dzień jestem headhunterem i pracuję dla agencji rekrutującej inżynierów do przemysłu naftowego. Tworzę bloga, bo dla młodego pokolenia autorytetami stali się celebryci, a prawdziwych bohaterów pokrywa kurz zapomnienia. To również próba wywołania pewnej narodowej dumy, która potrafi łączyć Polaków. Zapraszam na blogbiszopa.pl.

Komentarze 11

Profil nieaktywny
danzig
#112.06.2013, 09:41

Niestety to co znaleziono na dnie morza północnego to nie "Orzeł". Poza tym awietny artykuł.

observMB
104 2
observMB 104 2
#212.06.2013, 10:19

Artykuly o Orle interesuja mnie z powodow rodzinnych. Jeden z marynarzy Orla byl ze mna spokrewniony - Jozef Klosowicz. Niestety moja wiedza o zagineciu Orla nie poszerza sie mimo uplywu lat. Niekiedy slyszymy tylko o hipotezach zaginiecia.

Negocjator
7 745 9
Negocjator 7 745 9
#312.06.2013, 10:29

Bishop, czy mógłbyś rzucić źródło, gdzie jest podany taki sposób patrolowania jak opisałeś, czyli dzień pod wodą przez peryskop, nocą ładowanie silników? Trochę czytałem na ten temat i wiem, że peryskop nie jest najszczęśliwszym narzędziem do patrolowania; już lepiej słychać przez szumonamiernik, chyba że okręt poluje na żaglowce. Poza tym energia zgromadzona w akumulatorach jest mała i może nie wystarczyć nawet na dynamiczne sterowanie zanurzeniem - okręt podwodny zawsze ma tendencję do zanurzania lub wynurzania bez pomocy silników i sterów; wyjątkiem tego jest "zawieszenie okrętu na peryskopie".
Następna sprawa, to samoloty. Kiedy okręt jest na peryskopowej jego zanurzenie wynosi w zależności od typu ok 10-15 metrów. Wtedy jest widoczny jak na dłoni z powietrza dodając do tego kilwater powodowany przez peryskop. Przez peryskop trudno dostrzec nadlatujący samolot, który ma doskonała możliwość do zrzucenia bomby lub torpedy do tak nieruchomego celu. Zważywszy, że okręty trudno rozpoznać z powietrza można oberwać zarówno od wroga jak i od swojego pamiętając, że na morzu północnym operowała czy to na morzu czy to w powietrzu zarówno Kriegsmarine/Luftwaffe jak i wojska alianckie.

elastycznyjozef
21 092 15
elastycznyjozef 21 092 15
#412.06.2013, 10:32

Chwilami ma wrażenie, że opisy działań inspirowane książką "Okręt" ale dam lajka bo ogólnie jest dobrze.

Negocjator
7 745 9
Negocjator 7 745 9
#512.06.2013, 10:44

elastyczny, nie do końca. taktyka patrolu się różni i właśnie dlatego chciałbym wiedzieć kto taką taktykę proponuje.
Czytałem, że w razie wojny okręty podwodne miały natychmiast opuścić zatokę Gdańską ze względu na jej małą głebokość (ok 60m jeśli mnie pamięć nie zawodzi). Taka warstwa morza w połączeniu z piaskiem na dnie powodowała, że okręty podwodne nawet te leżące na dnie były doskonale widoczne dla Luftwaffe.

A żyjąc na wschodnim wybrzeżu Szkocji i dosyć często spoglądając w okienko podczas lądowania w ABZ wiem, że North Sea nie zawsze jest spowite chmurami.

TuneUp
70 455
TuneUp 70 455
#612.06.2013, 11:11

Lech nie znalazl Orla, to byl wrak innego okretu

wje_wjura_kociu
28 641 17
wje_wjura_kociu 28 641 17
#712.06.2013, 18:55

przeczytalam z zainteresowaniem. lejek.

Profil nieaktywny
danzig
#812.06.2013, 18:57

Co z tego jak uszami wylatuje...:p

Profil nieaktywny
srup
#912.06.2013, 20:22

okret podwodny Orzel, samolot Los szkoda ze polskiego czolgu nie nazwali Kret, oj Polacy Polacy :)

Negocjator
7 745 9
Negocjator 7 745 9
#1013.06.2013, 14:29

wnioskujesz, ze samolot sie powinien SZCZUPAK nazywac?

Negocjator
7 745 9
Negocjator 7 745 9
#1113.06.2013, 17:51

Chociaż po namyśle: http://pl.wikipedia.org/wiki/PZL.23_Karaś