Po dwóch ciężkich latach depresji, recesji i załamań brytyjska gospodarka wreszcie wychodzi na prostą. Według ostrożnych prognoz w 2010 roku czeka nas początek końca kryzysu na Wyspach. To ma być rok stabilizacji i ekonomicznego wzrostu. To długo oczekiwana dobra wiadomość. Niestety nie dla wszystkich.
Według statystyk Bank of England w ostatnich dziewięciu miesiącach brytyjska giełda zanotowała trzeci największy wzrost od 1693 roku. Jeśli inwestorzy utrzymają dynamikę również w styczniu będzie to największy wzrost na giełdzie w UK od 317 lat. Optymistyczne wieści napływają także z rynku pracy. Przed świętami Office for National Statistics poinformowało o spadku osób ubiegających się o zasiłki (Jobseekers’ Allowance) aż o 6 300.
Cenni pracownicy
Jeszcze nigdy w powojennej Wielkiej Brytanii bezrobocie nie spadało tak szybko i to zaledwie dwadzieścia miesięcy po tym, jak zaczęło dramatycznie rosnąć. W latach osiemdziesiątych Wielka Brytania na spadek bezrobocia czekała dwa razy dłużej – 40 miesięcy. Nie sprawdziły się czarne proroctwa Carmen Reinhart i Kennetha Rogoff, którzy w swojej książce o kryzysach w bankowości "This time is different" przepowiadali liczbę bezrobotnych w Wielkiej Brytanii na 1,75 mln.
Tym razem zahamowanie wzrostu liczby bezrobotnych stało się priorytetem nie tylko dla rządu, ale również sektora prywatnego. Zmienił się bowiem duch epoki. W czasach zdominowanych przez myślenie neoliberalne przedsiębiorcy podczas ekonomicznych turbulencji sięgali po najprostsze środki zaradcze zwalniając masowo pracowników. Teraz zauważyli, że w ekonomii bazującej na wykwalifikowanej sile roboczej, specjalistycznej wiedzy i coraz bardziej skomplikowanej technologii sprawdzeni wykwalifikowani pracownicy, którzy świetnie orientują się w działalności firmy, znają klientów oraz podnosili swoje kwalifikacje przez wiele lat, są na wagę złota.
W długofalowej perspektywie są po prostu tańsi, niż wyszkolenie nowo przyjętych pracowników w czasach, kiedy wróci prosperity. Dlatego uznano, że warto ich zatrzymać za wszelką cenę. Wiele prywatnych firm szukało oszczędności w innych miejscach, decydując się na cięcia wydatków na nowe inwestycje oraz rozwój zamiast zwalniania sprawdzonych pracowników.
Praca dla każdego
Niestety walka z utrzymaniem miejsc pracy za wszelką cenę wiązała się również z zamrożeniem wzrostu wynagrodzeń, obniżkami pensji albo zmniejszeniem godzin pracy. Wiele osób, aby zachować posadę, musiało się zgodzić na przejście do pracy na pół etatu. Nieznacznie pogorszyły się także warunki zatrudnienia dla emigrantów oraz pracowników agencji. Jednak mimo paniki sianej przez prasę brukową, strajkom i nacjonalistycznym hasłom o „brytyjskich pracach dla Brytyjczyków” nie doszło do masowych zwolnień obcokrajowców. Wielu Polaków mieszkających i pracujących na Wyspach uważało doniesienia o kryzysie za przejaskrawione, czy nawet za wymysł medialny, co świadczy o tym, że recesja zasadniczo przebiegała łagodnie.
Pochwały należą się także, niedocenianemu powszechnie rządowi laburzystów, który był hiperaktywny w walce ze wzrostem bezrobocia. Premier Gordon Brown z państwowej kasy na aktywizację zawodową i tworzenie nowych miejsc pracy przeznaczył w zeszłym roku pięć miliardów funtów. Wydatki rządowe przynoszą teraz owoce. Nawet podczas recesji w Urzędach Pracy (Jobcentre) codziennie pojawiało się dziesięć tysięcy nowych ogłoszeń, a urzędnicy za wszelką cenę starali się pomóc nowym bezrobotnym w szybkim znalezieniu zatrudnienia. 55% nowo rejestrujących się osób w Jobcentre znajdowało nową pracę w przeciągu trzech miesięcy, a kolejne 18% po upływie kolejnych dwóch. W sumie 73% bezrobotnych nowe zatrudnienie znajdowało w przeciągu sześciu miesięcy. Pomoc uzyskali również młodzi. Kosztem miliarda funtów wdrożono w życie program Future Jobs Fund gwarantujący osobom w wieku 18 – 24 lat pobierającym JSA pracę lub kurs zawodowy.
Długi nie bolą
Brytyjskiej gospodarce pomaga również niski kurs funta, dzięki któremu rośnie eksport. W 2010 roku będzie tylko lepiej, kiedy to globalna gospodarka pod przewodnictwem USA i Azji znów stanie na nogi, nakręcając ponownie koniunkturę. Optymistycznego obrazu nie psuje nawet wysoki deficyt budżetowy, który ma wzrosnąć do 175 mld funtów, czyli 12,4%. PKB, ani dług publiczny wynoszący 80%. PKB. Historia uczy, że dług publiczny nie jest wcale taki zły, jak go malują neoliberałowie.
Na Wyspach od 1750 roku dług publiczny, oprócz 40-letniego okresu (końcówka XIX wieku i czas od lat 70. do teraz) zawsze był wysoki. W latach 1750-1870 był nawet powyżej 80%, co nie przeszkodziło Wielkiej Brytanii wybudować największej na świecie floty, zapoczątkować przemysłowej rewolucji oraz zostać imperium. Zapowiedzi przymierzających się do władzy konserwatystów o nieuchronności cięć wydatków brzmią złowieszczo. Nawet konserwatywni ekonomiści tj. Anatole Kaletsky z "Timesa" i Martin Wolf z "Financial Times" na propozycje Camerona o zaciskaniu budżetowego pasa patrzą niechętnie. Robert Chote z IFS ostrzegł zaś, że zbyt szybkie i nerwowe wycofanie się ze stymulacji gospodarki może spowodować powrót do recesji. Głębokich cięć nie planuje na razie także żaden z krajów grupy G-20. Niebezpieczeństwo ponownego upadku czai się bowiem gdzieś indziej.
Problem mieszkaniowy
Finansowy krach może ponownie spowodować bańka spekulacyjna na rynku nieruchomości oraz nisko oprocentowane kredyty. Najgorsze jest to, że nie wiadomo, jak jej uniknąć. Nieruchomości w UK stały się bowiem ważnym czynnikiem ekonomicznym. To nie tylko kwestia posiadania własnego lokum, to również inwestycja. W latach 1997-2007 ceny nieruchomości w Wielkiej Brytanii średnio wzrosły o 111%, dając właścicielom niemały zysk. Nikt nie będzie więc chciał z niego zrezygnować. Nawet w kryzysowym 2009 roku ceny mieszkań wzrosły o 5,9 proc. i są obecnie zaledwie 13% poniżej szczytu cenowego w roku 2007. A w kolejce po tanie kredyty hipoteczne czekają następni. W 1997 roku 42% młodych poniżej 30 roku życia było właścicielami nieruchomości na kredyt, a 30 proc. wynajmowało. W 2008 roku te proporcje uległy niemal odwróceniu.
Dziś 50% młodych wynajmuje i z utęsknieniem czeka na ponowne otwarcie bankowych skarbców, aby móc kupić swoją pierwszą nieruchomość. Gdy tylko banki odkręcą kurek z kredytami czeka nas kolejny szok cenowy, który spowoduje nie tylko spustoszenie na rynku finansowym, ale również przekreśli marzenia o własnym domu dla całej rzeszy średnio zamożnych.
W samej tylko Anglii prawie 2 mln rodzin znajduje się na liście oczekujących na mieszkanie socjalne bez żadnych szans na kredyt w banku, a średni czas oczekiwania w popularnych, dużych miastach wynosi od 10 do 15 lat. To oni najbardziej odczują powrót czasów prosperity charakteryzujący się ponad 30 proc. przeszacowaniem cen nieruchomości. Chyba że rządowi uda się zahamować drastyczny wzrost cen, dotrzymując obietnicy złożonej w 2007 roku o wybudowaniu 3 mln mieszkań do roku 2020, ale niestety to bardziej myślenie życzeniowe niż realna perspektywa.
Komentarze 12
g... nie koniec recesji, to wybory sie zblizaja ...
Chyba czas w koncu by ruszyc swoje 4 litery i wspomoc tych, ktorzy uwazaja ,ze Labour Party nie powinna juz rzadzic.
No i wlasnie przez rozdawanie kredytow na prawo i lewo ludziom, ktorych nawet na wynajem nie stac, caly kryzys sie zaczal.
Taki optymistyczny artykul i nikt nie okazuje radosci. Wygodnie sie siedzi przed 50-cio calowa plazma i oglada x-factora zagryzajac czipsami. Bida panie, bida, czas ruszyc 4 litery i cos ze soba zrobic. Ciezka praca jest dla frajerow, moze zaglosowac na BNP, niech zrobia porzadek z pieprzonymi imigrantami, tak przeciez napisali w the sunie. W ogole jakby inna partia byla u wladzy nie bylo by kryzysu nigdy. Trzeba wyjsc na ulice z toporami i rozlac krew, ilez mozna ogladac fryzure simona?
Optymistyczny tylko ciekawe co w praktyce bo teoria to o d... potrzec Wszystko pieknie tylko zobaczymy co sie zmieni jak tych imigrantow nie bedzie przeciez ci co zyja z zasilkow (da sie przezyc) do roboty nie pujda a kto na nich robic bedzie jak imigrantow braknie ???
Tia, nie 'pujda'