Obok opowieści o aktywnym udziale Polonii w życiu brytyjskiego społeczeństwa pojawiają się historie tych, którzy mają z integracją mało lub nic wspólnego.
Enklawami, w których imigranci znad Wisły żyją otoczeni wyłącznie rodakami, bywają całe dzielnice miast, a także pojedyncze rodziny, których członkowie nigdy nie wychodzą poza polonijne kręgi. Osób tworzących sobie na Wyspach substytuty Polski są tysiące.
Piotr mieszka w Southampton od trzech lat. Żartuje, że przyjechał "z polskiego osiedla do spolszczonego miasta". W jego słowach jest dużo prawdy, bo według szacunków, co dziesiąty mieszkaniec leżącego na południu Anglii Southampton jest Polakiem. Chłopak pracuje w polskiej firmie budowlanej, gdzie rodakami są wszyscy – od pomocników po księgową. W jego domu słychać polskie radio, w kuchni stoją torebki z żurkiem, a na podjeździe samochód na rzeszowskich numerach rejestracyjnych. Nawet kot przybłęda zaczął z czasem reagować na polskie kici kici.
Polska w pigułce
Chłopak mieszka w dzielnicy Shirley, nazywanej Polakowem. Określenie mówi samo za siebie; w odległości kilkuset metrów natknąć się można na polskie sklepy, fryzjerów, mechaników samochodowych i gabinet dentystyczny. Jeśli nie można załatwić w Shirley czegoś po polsku, witryny sklepów pełne są ogłoszeń rodaków świadczących usługi w innych częściach miasta.
24-letni chłopak nie czuje potrzeby nauki angielskiego. "Po co?" – pyta, dając tonem głosu do zrozumienia, iż myśl o nauce języka jest mu odległa jak lata świetlne. Pracuje u Polaka, mieszka z kolegami z Podkarpacia, zakupy robi u Polki. Wie, w którym brytyjskim banku dogada się po polsku i gdzie w rodzimym języku ubezpieczyć auto. "Mam tu Polandię w pigułce i nie mam potrzeby tego zmieniać" – mówi ze śmiechem. Zaznacza, iż wielu jego znajomych myśli podobnie. "Takich jak ja są tysiące w całej Anglii" – dodaje.
Stare drzewa, młody las
Sprawa życia w polskich enklawach na emigracji szczególnie dotyczy starszego pokolenia, które zostało sprowadzone do UK przez osiadłe na Wyspach dzieci. Pani Zofia mieszka w Londynie od dwóch lat. Sama przyznaje, że po angielsku zna kilkanaście słów. Do brytyjskiej stolicy przyjechała na prośbę córki, tuż po narodzinach wnuczki Natalki. Ma tu małą Polskę – najbliższych, ulubione gazety, "M jak Miłość", ptasie mleczko i żywą pietruszkę na parapecie.
Wychodzi jednak tylko do parku za rogiem. Z powodu nieznajomości języka nie jeździ sama metrem, nie robi zakupów, a angielska ulica budzi jej obawy. Pani Zofia spotyka się tylko z innymi babciami, które – tak jak ona – zostały rzucone w wir wielkiego miasta, a jednocześnie, z braku znajomości angielskiego, zamknięte w polskim środowisku.
Czy czuje się dobrze w nowych realiach? "Nie tu, w obcym kraju, wyobrażałam sobie starość. Starych drzew się nie przesadza, w nowym lesie nie urosną" – odpowiada. Wbrew pozorom nie chodzi tylko o nowe miejsce, ale przede wszystkim o nieznajomość angielskiego, na którego naukę według pani Zofii jest już w jej wieku za późno. "Córka robi wszystko, żeby niczego polskiego mi w Londynie nie brakowało, ale strach czasem mnie ogarnia, kiedy zostaję sama z dzieckiem, nie znając angielskiego. Gdyby Nastce cokolwiek złego się jej stało, nie mogłabym nawet zadzwonić po karetkę" – mówi.
Życie we mgle?
"Cokolwiek pozytywnego powiesz w tej sprawie, będzie użyte przeciwko tobie" – stwierdza anonimowo polska socjolog, kiedy sugeruję, iż być może istnieją plusy mieszkania w emigracyjnych enklawach. "W umyśle osoby, która żyje wyalienowana z reszty społeczeństwa automatycznie rodzą się negatywne emocje związane z tym, czego nie zna, albo nie chce poznać. Warto i trzeba je rozwiewać, bo nawet zarabiając wielkie pieniądze dalej pozostaje się biednym bez korzystania z bogactw otaczającej nas rzeczywistości, zwłaszcza na emigracji" – przekonuje.
Socjolog krytykuje postawę tych, którzy uważają za nieistotną naukę języka kraju, w którym mieszkają. "Bez znajomości języka żyjesz na emigracji jak we mgle. Dostajesz list z banku i nie wiesz, czy to reklama, czy informacja, iż ktoś wypłacił z twojego konta wszystkie pieniądze. Odwołują ci lot, a ty nie rozumiesz ani słowa z lotniskowej informacji i czekasz kolejne dwie godziny na samolot, który nigdy nie odleci. Pokaż mi plusy, to cię ozłocę" – mówi stanowczo.
Mieszkająca w Londynie Magda ma na ten temat odmienne zdanie. "Wyjazd z Polski to wyzwanie, które dodaje energii niejednej osobie. Znam wielu Polaków, którzy właśnie tu, pomimo nieznajomości angielskiego, rozwinęli skrzydła i uwierzyli w siebie" – mówi. Opowiada o historii koleżanki z Ealing, która żyje otoczona tylko Polakami, ale szyje stroje dla Brytyjek. "W Polce jej kreacje nazywano szmatami, tu klientki płacą za nie duże pieniądze, dogadując z Olką szczegóły projektów przez tłumacza. A Ola woli poświęcać czas na rozwijanie swojego talentu, niż na zakuwanie angielskich słówek" – dodaje.
Dwa światy
Dave Adcock od lat obserwuje i wspiera Polonię, pracując jako manager organizacji EU Welcome, której celem jest pomoc emigrantom z nowoprzyjętych krajów Unii Europejskiej w osiedleniu się na Wyspach. Według Adcocka idealnym rozwiązaniem w integracji społecznej byłoby wypracowanie przez Polaków złotego środka: "Ze względu na dużą liczbę Polaków żyjących w Wielkiej Brytanii, możliwe jest prowadzenie tutaj bardzo polskiego życia; kupowanie jedzenia w polskich sklepach, oglądanie polskiej telewizji, chodzenie do barów, w których spotykają się Polacy. Wszystko to jest zrozumiałe i dobre, jeśli ktoś zamierza zostać w UK tylko na krótko. Jeśli jednak ktoś planuje osiedlić się tu na stałe, ważne jest, aby wykorzystywać wszystkie możliwości, jakie daje ten kraj. Ideałem byłoby życie na Wyspach w dwóch światach jednoczenie" – w polskim i brytyjskim.
Mogło by się wydawać, iż sprawa integracji z resztą społeczeństwa nie dotyczy tych Polaków, którzy obecnie mieszkają w Wielkiej Brytanii, ale nie wiążą swojej przyszłości z Wyspami. Według EU Welcome, nic bardziej mylnego. "Nawet ludzie przyjeżdżający do Wielkiej Brytanii z zamiarem powrotu do Polski, przez naukę angielskiego i próbę poznania odmiennych brytyjskich zwyczajów i nawyków, będą bogatsi w doświadczenia, wyjeżdżając do swojego kraju" – przekonuje Adcock.
Cenny krok do przodu
Przyjeżdżając do UK, wielu Polaków trafiło bezpośrednio do polskich rodzin, firm i dzielnic. Z czasem imigranci wielokrotnie rozszerzyli swoje kontakty, ale duży odsetek Polonii tkwi wciąż wyłącznie w polonijnych środowiskach, obok których istnieją podobne arabskie, pakistańskie, włoskie i wiele innych. Jak podpowiadają eksperci, zamykanie się w nich szerszym rozrachunku nie ma na dłuższą metę racji bytu. Kroku do przodu i integracji nikt z kolei nie pożałuje. Pielęgnując to pierwsze – życie w polonijnych środowiskach – warto dać sobie szanse na to drugie – na aktywne dołączenie do wielkiego, brytyjskiego wielokulturowego społeczeństwa. Jak pokazuje życie – ruch ten okazał się dla tysięcy Polaków osiadłych na Wyspach strzałem w dziesiątkę.
Komentarze 30
taki dowcip jest o parze polakow ktora zamarzla pod kinem czekajac na projekcje filmu: CLOSED FOR A WINTER.
Wypowiedz jakiejs krewnej Alicji Bachledy-Curuś. Tak mi sie skojarzylo z tymi, ktorzy mimo iz zyja w UK, tak naprawde sa zamknieci na UK. Takie zasciankowe myslenie.
Polskie Getto:P
Swietny artykul! Zgadzam se w stu procentach z autorem.Polacy zamykaja sie w polskim "swiecie" bojac sie odrzucenia ze wzgledu na brak znajomosci jezyka. Ja mialam ten sam problem 6 lat temu . Gdy zaczelam uczyc sie sama jezyka , odkrylam ze ludzie wcale nie ignoruja nas ze wzgledu na bledy jezykowe tylko ze wzgledu naszej ignorancji do nich. Na dzien dzisiejszy mam wiecej znajomych wsrod szkockiego grona niz polskiego. tak jak autor wspomnial, znajomosc jezyka angielskiego ulatwi wam zycie codzienne i strach przed bezradnoscia , niezrozumieniem czy frustracja. Mi sie udalo, pracowalam jako tlumacz dla 2 firm takze moge powiedziec ze jestem z siebie dumna .Ty tez mozesz byc :) Poprostu sprobuj, to nie boli i nic nie kosztuje ...