Do góry

General Wladyslaw Anders

Temat zamknięty
Profil nieaktywny
Admin grupy
PiotrReszcz
26.08.2012, 22:18

Władysław Anders[edytuj]
Władysław Anders

generał broni
Data i miejsce urodzenia 11 sierpnia 1892
Błonie
Data i miejsce śmierci 12 maja 1970
Londyn
Przebieg służby
Lata służby od 1913
Stanowiska szef sztabu wojsk rządowych w czasie zamachu majowego, GISZ, p.o. Naczelnego Wodza, d-ca 2. Korpusu
Główne wojny i bitwy I wojna światowa, powstanie wielkopolskie, wojna polsko-bolszewicka, II wojna światowa, kampania wrześniowa, bitwa pod Monte Cassino
Odznaczenia

Multimedia w Wikimedia Commons
Władysław Anders w Wikicytatach
Władysław Anders
Członek Rady Trzech
Okres urzędowania od 8 sierpnia 1954
do 12 maja 1970
Następca Stanisław Kopański

Edward Rydz-Śmigły na spotkaniu korporacji studenckiej "Arkonia" w 1937. Za marszałkiem stoi gen. Władysław Anders.

Władysław Anders i Władysław Sikorski podczas wizyty u Józefa Stalina (grudzień 1941)

Władysław Anders podczas inspekcji Gimnazjum polskiego w Casarano we Włoszech, 2 czerwca 1946

Płyta nagrobna pod Monte Cassino
Władysław Albert Anders (ur. 11 sierpnia 1892 w Błoniu, zm. 12 maja 1970 w Londynie) – generał broni Wojska Polskiego, Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych w latach 1944–1945, następca Prezydenta RP w latach 1950-1954.

Lata I wojny światowej i II Rzeczypospolitej[edytuj]
Urodził się 11 sierpnia 1892 w Krośniewicach, znajdujących się wówczas na terenie zaboru rosyjskiego. Jego ojciec, Albert Anders, był agronomem i pracował jako administrator majątków ziemskich; matką była Elżbieta z domu Tauchert. Miał trzech braci: Tadeusza, Karola i Jerzego oraz siostrę Irenę, którą wydziedziczono z powodu ślubu z ubogim mężczyzną. Oboje rodzice byli z pochodzenia Niemcami wyznania ewangelickiego[1][2] i pochodzili z bałtyckich Niemców.
Uczęszczał do warszawskiego gimnazjum realnego. We wrześniu 1910 roku zgłosił się do służby jako tzw. Вольноопределя´ ющийся (jednoroczny ochotnik). Szkoła średnia (w rosyjskiej armii nie wymagano matury), dobry stan zdrowia i zdany egzamin pozwalały skrócić służbę do roku, mieszkać poza koszarami (za własne pieniądze) i – po zdaniu egzaminu – awansować na chorążego (praporszczyka) rezerwy. Tak właśnie postąpił młody Anders, którego los rzucił do kowieńskiego 3 Noworosyjskiego Pułku Dragonów Jej Cesarskiej Mości Wielkiej Księżny Heleny Władimirowny. W roku 1912 odbył trzymiesięczne ćwiczenia rezerwy w 19. pułku huzarów w Rydze. Studiował sześć semestrów na Politechnice w Rydze. Podczas studiów (1911-1914)[3] został członkiem Korporacji Akademickiej Arkonia[4]. Był miłośnikiem kawalerii i koni, czego dowodem był udział w wielu międzynarodowych zawodach jeździeckich.
Uczestnik I wojny światowej – jako porucznik dragonów dowodził szwadronem i został 3-krotnie ranny. W 1917 ukończył skrócony kurs Akademii Sztabu Generalnego w Petersburgu[3]. Rewolucja lutowa 1917 i obalenie caratu zastały go w Rumunii, gdzie pełnił służbę jako szef sztabu 7. dywizji strzelców[3].
Następnie brał udział w formowaniu oddziałów I Korpusu Polskiego, którym dowodził gen. Józef Dowbor-Muśnicki. Po kapitulacji korpusu przed Niemcami wrócił do kraju i wstąpił do Wojska Polskiego. Szef sztabu Armii Wielkopolskiej w powstaniu wielkopolskim 1919. W wojnie polsko-bolszewickiej 1920 dowódca 15 Pułku Ułanów Poznańskich. Był ranny podczas walk nad Berezyną[5].
W październiku 1921 rozpoczął studia w Wyższej Szkole Wojennej (École Superieure de Guerre) w Paryżu i staż liniowy we Francji[5]. Do kraju wrócił w 1924 i mianowany został szefem sztabu Generalnego Inspektora Kawalerii, gen. broni Tadeusza Rozwadowskiego. Od listopada 1925 komendant Warszawy.
Podczas przewrotu majowego szef sztabu wojsk rządowych. W latach 1928–1939 dowódca Kresowej, a następnie Nowogródzkiej Brygady Kawalerii, dowódca Garnizonu Baranowicze[5]. W 1932 przewodził polskiej ekipie jeździeckiej, która podczas zawodów hippicznych o Puchar Narodów w Nicei zdobyła 4 pierwsze nagrody.
Lata II wojny światowej[edytuj]
Pierwotnie dowodził Nowogródzką Brygadą Kawalerii w bitwie pod Mławą. W czasie odwrotu spod Mławy nie wykonał rozkazu osłony ruchu 20 Dywizji Piechoty, co było jedną z przyczyn jej rozbicia. Następnie kilkakrotnie Naczelne Dowództwo zmieniało przydział jego brygady. W związku z wielokrotnie zmienianymi rozkazami nie są jasne powody, dla których jednostka nie wzięła, mimo otrzymanego rozkazu, udziału w bitwie nad Bzurą. W czasie przebijania się Armii Poznań i Pomorze przez Kampinos do Warszawy odmówił gen. Tadeuszowi Kutrzebie wykonania rozkazu obrony skraju Puszczy Kampinoskiej motywując to przewidywanymi zbyt dużymi stratami swojej brygady. Od 12 września 1939 dowodził Grupą Operacyjną Kawalerii swojego imienia. Stoczył ciężkie walki przeciwko Niemcom w okolicach Mińska Mazowieckiego i Tomaszowa Lubelskiego (w ramach drugiej bitwy tomaszowskiej). W tej ostatniej bitwie, po osiągnięciu poważnego sukcesu, jakim było zdobycie 22 września Krasnobrodu wraz z Nowogródzką Brygadą Kawalerii opuścił zdobyte miasto i dotarł do Majdanu Sopockiego, skąd po krótkim odpoczynku udał się w kierunku Lwowa, wychodząc samowolnie z bitwy i nie powiadamiając o tym dowództwa Frontu Północnego. W wyniku tego udało się mu przebić na południe. Wobec zaciskającego się pierścienia niemiecko-sowieckiego generał Anders zdecydował rozformować Grupę Kawalerii na mniejsze grupy, które miały przedostać się na Węgry. Przebijając się w jednej z takich grup, 29 września w okolicach Sambora, generał Anders, dwukrotnie ranny, dostał się do niewoli sowieckiej.
Przetrzymywany w lwowskim szpitalu przy ul. Kurkowej, następnie w więzieniu (Brygidki) we Lwowie, 29 lutego 1940 wywieziony przez NKWD do Moskwy i osadzony w centralnym więzieniu NKWD na Łubiance. Podczas 22-miesięcznego pobytu w więzieniu był wielokrotnie przesłuchiwany i bezskutecznie namawiany (jeszcze w lwowskim szpitalu) do wstąpienia do Armii Czerwonej. Został uwolniony po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej i podpisaniu układu Sikorski-Majski. Wsiewołod Mierkułow uważał, że z Andersem jako byłym oficerem armii rosyjskiej rozprawić się nie będzie trudno.[6] Od 4 sierpnia 1941 twórca i dowódca Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR, a po ewakuacji latem 1942 wojska i ponad 20 tys. cywilów (uratowanych z więzień i łagrów) do Iranu – dowódca Armii Polskiej na Wschodzie (Irak, Palestyna) i 2 Korpusu Polskiego, którym dowodził w kampanii włoskiej (Bitwa o Monte Cassino; Bitwa o Ankonę). Od 2 października 1944 do 5 maja 1945 pełniący obowiązki (wobec wzięcia do niewoli gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego) Naczelnego Wodza Polskich Sił Zbrojnych i Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych. Ostro skrytykował ustalenia konferencji w Jałcie. Był oskarżany o udział w domniemanym zamachu na gen. Sikorskiego[7].
Lata powojenne[edytuj]
Władze komunistyczne Polski 26 września 1946 roku odebrały mu stopień generała i polskie obywatelstwo, które przywrócono mu pośmiertnie 15 marca 1989[8]. Pozostając na emigracji kontynuował działalność polityczną, ukierunkowaną na zachowaniu ciągłości konstytucyjnej Rządu Emigracyjnego w Londynie. Od 1949 był przewodniczącym Skarbu Narodowego, od 1954 członkiem Rady Trzech (po wypowiedzeniu posłuszeństwa Augustowi Zaleskiemu). Uczestniczył w kampanii na rzecz uwolnienia Polaków przebywających w łagrach. W 1956 poprowadził w Londynie marsz 20 tysięcy polskich emigrantów. Do końca życia pozostał na emigracji, zmarł dokładnie w 26. rocznicę bitwy pod Monte Cassino. Pochowany został, zgodnie z jego wolą wśród swoich żołnierzy na Polskim Cmentarzu Wojennym pod Monte Cassino, we Włoszech.
Życie prywatne[edytuj]
Był dwukrotnie żonaty. Z pierwszego związku z Ireną Marią z domu Jordan-Krąkowską miał córkę Annę, autorkę wydanych pośmiertnie wspomnień Mój Ojciec generał Anders oraz syna Jerzego. Jego drugą żoną była Irena Renata Anders, z którą miał córkę Annę Marię.

Profil nieaktywny
Admin grupy
PiotrReszcz
#126.08.2012, 22:22

Polskie Siły Zbrojne w ZSRR (1941-1942)[edytuj]
Ten artykuł dotyczy PSZ w ZSRR (tzw. Armii Andersa). Zobacz też: Polskie Siły Zbrojne w ZSRR – stronę ujednoznaczniającą.

Generał Władysław Anders

Władysław Anders, Władysław Sikorski i Józef Stalin podczas wizyty gen Sikorskiego w ZSRR, Kujbyszew, grudzień 1941

Polskie Siły Zbrojne w ZSRR – potoczna nazwa: Armia Andersa (utworzona od nazwiska dowódcy – generała Władysława Andersa) – oddziały Wojska Polskiego podporządkowane legalnemu rządowi RP na emigracji, utworzone po wybuchu wojny III Rzeszy z ZSRR, zawarciu układu Sikorski-Majski i tzw. amnestii dla obywateli polskich z Rzeczypospolitej: zesłanych, uwięzionych w więzieniach śledczych NKWD i deportowanych do obozów koncentracyjnych Gułagu.

10 sierpnia 1941 roku Naczelny Wódz powierzył dowodzenie armią gen. Władysławowi Andersowi, przetrzymywanemu w więzieniu NKWD na Łubiance (od wzięcia ciężko rannego (czterokrotnie ranny w kampanii wrześniowej) do niewoli nad granicą polsko-węgierską przez Armię Czerwoną przy przebijaniu się na Węgry 23 września 1939 r.).

14 sierpnia 1941 roku podpisano umowę wojskową, która dała podstawę do rozpoczęcia formowania Armii Polskiej w ZSRR.

Dowództwo armii

W gmachu polskiej ambasady w Moskwie 27 sierpnia 1941 roku odbyła się odprawa oficerów powołanych do pracy w dowództwie armii. Gen. Anders poinformował zebranych o obsadzie personalnej dowództwa i sztabu. Przedstawiała się ona następująco:
dowódca armii – gen. dyw. Władysław Anders
szef sztabu armii – płk dypl. Leopold Okulicki
kwatermistrz – ppłk dypl. Stanisław Pstrokoński
szef oddziału I – ppłk dypl. Władysław Krogulski
szef oddziału II – ppłk dypl. Jan Giełgud-Aksentowicz
szef oddziału III – ppłk dypl. Kazimierz Wiśniowski
szef saperów – płk Eustachy Górczyński
szef uzbrojenia – ppłk Jan Mara-Mayer
szef intendentury – płk Adam Kosiba
naczelny chirurg – płk dr Bolesław Szarecki
szef sanitarny – ppłk dr Feliks Zalewski
szef sądownictwa – p.o. mjr Adam Kipiani
dowódca broni pancernej – mjr Stanisław Szostak od 20 września 1941
Przedstawiono na niej również dowództwa dywizji i ośrodka zapasowego
5 Wileńska Dywizja Piechoty
dowódca – gen. bryg. Mieczysław Boruta-Spiechowicz
zastępca dowódcy – płk dypl. Jerzy Grobicki
szef sztabu – ppłk dypl. Zygmunt Berling
6 Lwowska Dywizja Piechoty
dowódca – gen. bryg. Michał Tokarzewski-Karaszewicz
zastępca dowódcy – gen. bryg. Jerzy Wołkowicki
szef sztabu – mjr dypl. Ludwik Domoń
Ośrodek zapasowy
dowódca – płk dypl. Janusz Gaładyk
zastępca dowódcy płk. B. Jaworowski
Formowanie oddziałów[edytuj]

Byli więźniowie łagrów zgłaszający się do służby wojskowej w Armii Polskiej w ZSRR – 1941
Rejonem formowania armii był okręg Buzułuku, miejsce postoju dowódcy armii wyznaczono w przysiółku Kułtubanka (koło Buzułuku w obwodzie czkałowskim, obecnie orenburskim, Rosja). W istniejących obozach NKWD dla jeńców polskich od 23 sierpnia 1941 roku rozpoczęły pracę komisje rekrutacyjne i do 12 września zaakceptowały one 24 828 jeńców wojennych i internowanych. Jednocześnie 273 osobom narodowości niemieckiej odmówiono rekrutacji, 252 osoby odrzuciły akceptację, 234 osoby nie kwalifikowały się z powodów zdrowotnych, a 3 osoby ze względu na obciążające je wyroki sądowe. Łącznie wcielono do Armii 25 115 osób, w tym 960 oficerów. Formowanie jednostek rozpoczęto we wrześniu w Buzułuku, Tatiszczewie koło Saratowa oraz w Tockoje na linii kolejowej Kujbyszew (obecnie i poprzednio Samara) – Czkałow (obecnie i poprzednio Orenburg).
Zalążki oddziałów dywizji rozpoczęto formować we wrześniu 1941 r w Ośrodku Zapasowym Armii w Tockoje na podstawie etatu sowieckiej DP.
Osobny artykuł: Ordre de Bataille dywizji piechoty PSZ w ZSRR w 1941.
W dalszej kolejności ośrodek organizował oddziały szkoleniowe oficerów, podchorążych, podoficerów i specjalistów służb. Dowódcą ośrodka był płk dypl. Bronisław Rakowski, a szefem sztabu ppłk Tadeusz Felsztyn. 20 października ośrodek został przekształcony w Ośrodek Organizacyjny Armii.
5 Wileńska Dywizja Piechoty[edytuj]
W Tatiszczewie formowała się 5 Dywizja Piechoty
Osobny artykuł: 5 Wileńska Dywizja Piechoty.
W drugiej połowie września zaczęło napływać sowieckie umundurowanie, uzbrojenie i sprzęt. Dostarczany sprzęt bojowy i uzbrojenie pochodził z bieżącej produkcji radzieckiego przemysłu wojennego. Dywizja otrzymała: karabiny automatyczne i powtarzalne, działa artyleryjskie, działka i karabiny przeciwlotnicze, działa przeciwpancerne, moździerze, środki łączności, sanitarne, sprzęt saperski, transport samochodowy i konny.
Sformowano 13, 14 i 15 pułki piechoty, 5 pułk artylerii lekkiej, 5 dywizjon artylerii przeciwlotniczej. Pododdziały dywizyjne stanowiły: 5 batalion łączności, 5 batalion saperów, 5 dywizjon kawalerii i 5 batalion sanitarny. Ponadto dywizja posiadała zawiązki batalionu pancernego, kompanie lotników i komendę obozu.
22 września 1941 dywizja osiągnęła stan organizacyjny, który umożliwił jej rozpoczęcie szkolenia bojowego.
15 października stan osobowy dywizji wynosił: 475 oficerów i 8617 szeregowców.
6 Lwowska Dywizja Piechoty[edytuj]

W Tockoje formowała się 6 DP
W Tockoje formowała się 6 Lwowska Dywizja Piechoty
Osobny artykuł: 6 Lwowska Dywizja Piechoty.
Dywizja formowana była w drugiej kolejności.
Jej struktura wzorowana była na strukturze 5 Dywizji. Obok dowództwa i sztabu oraz służb, w skład dywizji wchodziły trzy pułki piechoty (16, 17, 18). Ponadto w etatowym składzie znajdowały się: 6 batalion saperów, 6 batalion łączności i 6 batalion sanitarny. Poza etatem w dywizji zorganizowano: 6 batalion „Dzieci Lwowskich”, 6 batalion pancerny, 6 pluton lotniczy oraz 6 oddział Pomocniczej Służby Kobiet.
10 października dywizja otrzymała 615 koni, 343 pary uprzęży i 343 wozy. Nie była ona jednak wyposażona w sprzęt łączności i inżynieryjno-saperski. Najbardziej dokuczliwy był jednak brak broni i sprzętu bojowego. Dywizja posiadała na swym uzbrojeniu jedynie 200 karabinów otrzymanych z 5 Dywizji, które przeznaczono do służby wartowniczej i częściowo wykorzystywano w szkoleniu. W połowie października 6 dywizja piechoty liczyła: 393 oficerów, 11 344 podoficerów i szeregowców oraz 69 kobiet.
7 Dywizja Piechoty[edytuj]

Napływ ludzi do Ośrodka Zapasowego Armii w Tockoje pozwolił na rozpoczęcie organizowania oddziałów 7 Dywizji Piechoty.
Osobny artykuł: 7 Dywizja Piechoty (PSZ).
Struktura organizacyjna tej dywizji, podobnie jak i innych jednostek polskich, opierała się na etatach dywizji piechoty Armii Czerwonej.
Jej dowódcą został gen. Leopold Okulicki. Wyznaczono też dowództwa 19, 20 i 21 pułków piechoty. Brak odpowiednich oficerów nie pozwolił w pierwszej fazie na obsadzenie dowództw samodzielnych batalionów dywizji. Ostatecznie Dywizja została sformowana dopiero w 1942.
Rozbudowa armii[edytuj]

Oficerowie Wojska Polskiego i Armii Czerwonej w trakcie ćwiczeń. Z prawej siedzi Władysław Anders. Zima 1941/42
Formowanie dywizji kontynuowano po przeniesieniu Armii w głąb republik azjatyckich.
5 stycznia 1942 dowódca Armii Polskiej w ZSRR wydał rozkaz organizacyjny zgodnie z którym 5 i 6 Dywizja utrzymuje dotychczasową organizację, natomiast nowo formowane dywizje (w tym 7 Dywizja Piechoty) częściowo[1] uwzględniała już wzorce brytyjskie. W dywizjach przewidziano więc utworzenie m.in. dwóch pułków piechoty, pułku artylerii lekkiej i pułku artylerii ciężkiej. Stan osobowy dywizji miał wynosić 663 oficerów i 13386 szeregowych.
W sztabie armii pracowano projekt organizacyjny armii. Przewidywano organizację dwóch korpusów: piechoty w składzie trzy – cztery dywizje piechoty, rozbudowana artyleria i jednostki korpuśne oraz pancerno-motorowego w składzie dwie brygady pancerne, jedna do dwóch dywizji zmotoryzowanych i odpowiednie jednostki korpuśne.
Ponadto miały być zorganizowane m.in.: grupa artylerii (dwa pułki ciężkie, jednostki przeciwlotnicze i pomiarowe), trzy bataliony saperów i dwa dywizjony lotnictwa.
Wyznaczono też nowe rejony formowania i dowódców dywizji:
Dowództwo i sztab armii w Jangi-Jul, w Uzbeckiej Republice (30 km na południowy zachód od Taszkentu)
5 Dywizja – Dżałał-Abad w Kirgiskiej Republice (300 km od Taszkentu)
6 Dywizja – Szachrisabz w Uzbeckiej Republice (70 km na południe od Samarkandy),
7 Dywizja – Kermine w Uzbeckiej Republice (150 km na północny zachód od Samarkandy – na północ od Afganistanu), dowódca – gen. Zygmunt Szyszko-Bohusz
8 Dywizja – Czokpak w południowym Kazachstanie (100 km na północny wschód od Taszkentu), dowódca – płk. dypl. Bronisław Rakowski
9 Dywizja – Margiłan w Uzbeckiej Republice (dolina Fergany), dowódca – płk dypl. Marian Bolesławicz
10 Dywizja – Ługowaja w południowym Kazachstanie (140 km na zachód od Frunze), dowódca – płk piech. Alfred Jan Schmidt
Ośrodek Organizacyjny Armii – Guzar w Uzbeckiej Republice (180 km na południowy wschód od Buchary), dowódca – płk Leon Koc
Centrum Wyszkolenia Armii – Wriewskij w Uzbeckiej Republice, dowódca – płk Nikodem Sulik
Centrum Wyszkolenia Artylerii – Kara-Suu w Kirgiskiej Republice, dowódca – ppłk Edmund Albin Zimmer
Centrum Wyszkolenia Broni Pancernej – Kainda w Kirgiskiej Republice, dowódca – mjr Stefan Felsztyński
bataliony samochodowe Armii – Krabałdy w Kirgiskiej Republice (50 na zachód od Frunze)
1 pułk ułanów – Otar w południowym Kazachstanie (150 km na zachód od Ałma-Aty)
1 pułk łączności – Wieliko Aleksiejewskaja w Uzbeckiej Republice
Ewakuacyjna Stacja Zdrowia – Krasnowodsk nad Morzem Kaspijskim w Turkmeńskiej Republice
Jednocześnie Delegatury Ambasady RP w Rosji, rozmieszczone na terenie całego ZSRR i oficerowie łącznikowi WP przy Delegaturach przyjmowali uwolnionych z łagrów i zesłania Polaków, kierując ich do miejsca koncentracji Armii Polskiej w ZSRR (początkowo Buzułuk, następnie Taszkent). Ilość ochotników wielokrotnie przekraczała ustalone wstępnie pomiędzy Andersem a Stalinem stany etatowe polskich jednostek wojskowych.
Oddziały junackie[edytuj]
Do wojska przyjmowano także zgłaszającą się młodzież „sybiracką” w wieku 14–18 lat, dla której utworzono szkoły junackie. Generał Władysław Anders rozkazał przyjmować zgłaszających się bez względu na wiek. Po pierwsze chodziło o ułatwienie jej wyjazdu z Rosji, po drugie – zapewnienie wojsku przyszłych, wykształconych kadr. Młodzi ludzie dostali mundury wojskowe i już w Rosji rozpoczęli naukę. Stanowili grupę około 3000 junaków i junaczek[2]. W Iranie młodszych junaków zwolniono – trafili potem do obozów w Valivade i Balachadi, ze starszych sformowano w 1942 w Bashit[3] w Palestynie Junacką Szkołę Kadetów.
Dzieci przy Armii Andersa[edytuj]

Przy wojsku zgromadziło się wiele tysięcy dzieci, najczęściej skrajnie wynędzniałych, było wśród nich bardzo wiele sierot. Żołnierze objęli dzieci troskliwą opieką. Zaczęto od razu organizować dla nich szpitale, sierocińce, szkoły[2].
Rozbieżności[edytuj]

Równolegle rozpoczęto intensywne poszukiwania zaginionych oficerów, jak obecnie wiadomo zamordowanych w wyniku zbrodni katyńskiej. Specjalnym pełnomocnikiem do tych spraw został rtm. Józef Czapski, jeden z ocalonych.
Jednym z głównych punktów spornych, które doprowadzały do sytuacji kryzysowych w czasie formowania Armii była interpretacja definicji „obywatel polski”. Według władz polskich był nim (zgodnie z prawem międzynarodowym) każdy, który przed 1.09.1939 roku posiadał obywatelstwo polskie. Według strony sowieckiej dotyczyło to jedynie osób narodowości polskiej. Strona sowiecka próbowała zatem decydować jednostronnie o statusie prawnym obywateli Polski – innego państwa (obywatelstwo jest jednym z atrybutów suwerenności), pośrednio wycofując się w ten sposób z rozstrzygnięć układu Sikorski-Majski o unieważnieniu wszystkich porozumień niemiecko-sowieckich dotyczących Polski (które dotyczyły przede wszystkim ustanowienia i przebiegu niemiecko-sowieckiej granicy na terenie państwa polskiego – por. Układ o granicach i przyjaźni III Rzesza- ZSRR z 28.09.1939 r). Chcąc uniemożliwić jednostronne fakty dokonane ze strony sowieckiej polskie komisje rekrutacyjne przyjmowały do oddziałów Armii Andersa konsekwentnie obywateli RP bez różnicy narodowości (z wyjątkiem Niemców) – Polaków, Żydów, Ukraińców i Białorusinów, wbrew oporom sowieckim[4].
W lutym 1942 roku władze sowieckie zaczęły się domagać wysłania na front uzbrojonej przez nich 5 Wileńskiej Dywizji Piechoty. Warunkowały tym rozpoczęcie uzbrajania kolejnych dywizji.
Wiosną 1942 formowane jednostki wojskowe przeniesione zostały w okolice Taszkentu. Jednocześnie wobec odparcia niemieckiego ataku na Moskwę (grudzień 1941) Stalin usztywnił stanowisko wobec strony polskiej w kwestii formowania wojska polskiego w ZSRR, którego stan liczebny (i w konsekwencji ilość racji żywnościowych) był ściśle określony. Z własnych racji żołnierze żywili przybywających członków rodzin i ochotników. Pomimo że zaopatrzenie wojska polskiego pochodziło z dostaw amerykańskich i brytyjskich (Lend-Lease) strona sowiecka (pomimo stałego napływu ochotników z zesłania i łagrów) nie chciała zgodzić się ani na podwyższenie stanów liczebnych wojska polskiego, ani na ewakuację poza ZSRR nadwyżek ochotników do jednostek WP na Bliskim Wschodzie i w Wielkiej Brytanii – chcąc zatrzymać byłych więźniów i zesłańców w charakterze niewolniczej siły roboczej w ZSRR.
W okresie ofensywy niemieckiej na Kaukaz i bitwy o Stalingrad generał Anders uzyskał zgodę Stalina na ewakuację już sformowanych oddziałów do Iranu, przy pozostawieniu ośrodków rekrutacyjnych wojska polskiego w ZSRR. W konsekwencji Armia Andersa została ewakuowana z Krasnowodska przez Morze Kaspijskie do Pahlavi w Iranie (okupowanym wówczas wspólnie od sierpnia 1941 przez wojska sowieckie i brytyjskie).
Po rekonstrukcji (reorganizacja, dozbrojenie) i rekonwalescencji żołnierzy przeniesiona została do Iraku, gdzie ochraniała strategiczne pola naftowe w zagłębiu Mosul – Kirkuk przed dywersją niemiecką (por. Raszid Ali) a następnie, po przejściu do Palestyny walczyła jako 2 Korpus Polski na froncie włoskim (Monte Cassino). ZSRR opuściło ogółem 41 tysięcy wojskowych i 74 tysiące cywili – obywateli polskich – bez względu na narodowość (Polaków, Żydów, Ukraińców i Białorusinów). Był to największy liczebnie w całym okresie stalinizmu exodus byłych więźniów łagrów poza granice ZSRR. Dysponując dzisiejszą wiedzą, część historyków uważa, że ewakuacja wojsk polskich z ZSRR z punktu widzenia polskiej racji stanu była błędem. Zwolennikami ewakuowania jak największej liczby Polaków ze Związku Sowieckiego, w imię prowadzonej przez nich polityki globalnej, byli Brytyjczycy. Stalin chciał się również pozbyć niewygodnej Armii Polskiej. Generał Sikorski uważał ewakuację za zło konieczne. Przeciwnikiem ewakuacji był ambasador Kot. Za swój osobisty sukces ewakuację uważał gen. Anders. On też wbrew zaleceniom gen. Sikorskiego w protokole ewakuacyjnym zawarł dość niefortunne zdanie, iż rząd polski nie uważa za możliwe użycie na froncie radziecko-niemieckim oddziałów formowanych w ZSRR.
Należy zaznaczyć, że zgoda na formowanie polskich jednostek wojskowych podległych Rządowi RP, suwerennemu polskiemu ośrodkowi decyzyjnemu była przejściowym ustępstwem Stalina wymuszonym przez katastrofalną sytuację militarną ZSRR latem 1941. Bezzwłocznie po zatrzymaniu ofensywy Wehrmachtu z uzgodnień z roku 1941 strona sowiecka zaczęła się wycofywać. Było to bowiem sprzeczne ze strategicznym celem ZSRR w wojnie – zdominowaniem i sowietyzacją sąsiadujących z ZSRR w 1939 krajów Europy Środkowo-Wschodniej.
Jeszcze przed ewakuacją Armii Andersa władze sowieckie uniemożliwiły już w kwietniu 1942 jakąkolwiek dalszą rekrutację żołnierzy polskich (oficjalnie powiadamiając o tym Rząd RP w maju 1942)[5]. Po ewakuacji Sowieci uniemożliwili łączenie rodzin żołnierzy, którzy już zostali ewakuowani, i rozpoczęli akcję tzw. paszportyzacji – narzucania siłą pozostałym w ZSRR obywatelom polskim obywatelstwa sowieckiego (por. Aleksander Wat), jednocześnie aresztując delegatów Ambasady Polskiej i zagarniając majątek ambasady przeznaczony dla polskich deportowanych, uniemożliwiając w ten sposób jakąkolwiek faktyczną pomoc Polakom w ZSRR. Wydarzenia jesieni 1942 – okresu bitwy pod Stalingradem i przygotowywanej kontrofensywy Armii Czerwonej są jednoznaczną zapowiedzią kierunków polityki ZSRR wobec kwestii niepodległości państwa polskiego i jego suwerennych władz. Wydarzenia te miały miejsce jeszcze przed ujawnieniem zbrodni katyńskiej w kwietniu 1943 r. i przed oficjalnym zerwaniem stosunków dyplomatycznych przez ZSRR z rządem Rzeczypospolitej pod pretekstem jego wystąpienia do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża o zbadanie sprawy.
Kilku oficerów (m.in. ppłk Leon Bukojemski, por. Tadeusz Wicherkiewicz, ppor. Tadeusz Juśkiewicz) odmówiło wyjazdu – śladem ppłk. Z. Berlinga, szefa bazy ewakuacyjno-zaopatrzeniowej Armii Polskiej w Krasnowodsku, już wcześniej współpracującego z organami ZSRR (por. Jeńcy polscy w niewoli radzieckiej (od 1939 roku)). Fakt ten został uznany jeszcze w 1943 przez sądy wojenne Rzeczypospolitej przy 2 Korpusie WP za złamanie przysięgi wojskowej i dezercję.
W Palestynie szeregi 2 Korpusu opuściło (zdezerterowało) kilkuset żołnierzy (wg H. Sarnera ok. 2,5 tys[6]) – Żydów z bronią w ręku, którzy stali się bojownikami Hagany w walce o niepodległe państwo Izrael. Jednym z takich żołnierzy był Menachem Begin, który służył w stopniu kaprala – jednakże, w przeciwieństwie do większości, nie zdezerterował z bronią, lecz uzyskał zwolnienie z Armii. We wrześniu 1942, nim jeszcze oddziały polskie dotarły do Palestyny, uciekinierom w Bagdadzie (Irak) tajnego wsparcia udzielił m.in. Mosze Dajan[7], późniejszy Minister Obrony Izraela, wówczas żołnierz na służbie brytyjskiej. Generał Władysław Anders zakazał w poufnym rozkazie żandarmerii polskiej ścigania tych dezerterów (mimo, iż ich działalność była faktycznie do roku 1948 skierowana przeciw Wielkiej Brytanii, której terytorium mandatowym była wówczas Palestyna).

Profil nieaktywny
Admin grupy
PiotrReszcz
#226.08.2012, 22:25

Bitwa o Monte Casino

Profil nieaktywny
Admin grupy
PiotrReszcz
#326.08.2012, 22:29

Czerwone Maki na Monte Casino!

wje_wjura_kociu
28 641 17
wje_wjura_kociu 28 641 17
#426.08.2012, 22:42

moj wujek kretOnie:
tekst i zdjęcia: Jan Kwieciński, Kalisz 1 września 2005
Waldka poznałem w 1967 roku, gdy po rocznym pobycie w Paryżu osiadłem w Los Angeles, California. Waldek już tam był, spotkałem go którejś niedzieli przed polskim kościołem. Nienagannie ubrany pan z czerwoną chustą w butonierce, wysiadł z białego Cadillaca i prężnym wojskowym krokiem wszedł do kościoła. Jakże bardzo różnił się od tłumu polonusów. Powiedział mi tylko że nazywają go tu "Kościuszko" i że w czasie wojny był w Anglii pilotem. Niewiele mnie to obchodziło bo wojny nie pamiętałem, a w Los Angeles przebywało wówczas wielu polskich oficerów, którzy tu po wojnie przybyli z Anglii aby nie wpaść w Polsce w łapy SB czy informacji.
Po kilku latach stało się tak, że zamieszkałem z Waldkiem w jednym domu. Poznałem wówczas drogi jego wojennej tułaczki. Urodzony w małej wiosce na obrzeżach Krosna, w dzieciństwie pasał krowy w przydrożnych rowach. Od dzieciństwa interesowało go latanie. Skończył kursy szybowcowe. W 1937 r. już jako pilot szybowcowy wstąpił do Trzeciego Pułku Lotniczego. Wybuch wojny zastał go w 32 Eskadrze na lotnisku w Sokolnikach. Wojska niemieckie zbliżały się bardzo szybko. Przyszedł rozkaz aby samoloty zniszczyć i ewakuować się do Dęblina. Niemcy zajmowali Warszawę. Rozkazem gen. Sikorskiego pilotów z Dęblina ewakuowano poprzez Węgry i Włochy do Francji gdzie Sikorski organizował już polskie lotnictwo.
Dostaje za to od gen. Sikorsiego Virtuti Militari jeden z pierwszych nadanych w drugiej wojnie. Do czasu zakończenia wojny odbywa jeszcze 12 lotów bojowych. Ożeniony z Angielką mieszka w Anglii do roku 1964. Potem rozwód i Kościuszko już sam ląduje w Californi. Mieszka w sercu Hollywood i zakłada tu własną firmę zajmującą się importem polskich maszyn.
W Los Angeles prowadzi życie playboya. Otoczony zawsze młodymi dziewczynami przyjeżdżającymi z Polski po stanie wojennym. Widuje się go często w towarzystwie innych asów polskiego lotnictwa: kpt. Weyny, Reczkowskiego, Budzyńskiego. U niego często gości gen. Skalski. Waldek. Pija zawsze dobrą, szkocką whiskey i zmienia samochody jak rękawiczki, Cadillaki, Lincolny a ostatnim jest złoty Rolls Roys.
W czerwcu 2005 roku schorowany Waldek wraca do ziemi ojczystej - do Kalisza, tam gdzie jako dziecko pasał krowy.
Powrót do kraju na stałe po 65-ciu latach na obczyźnie. 25 w Anglii i 40 w Californi. Waldek Sosiński, wysoce zasłużony lotnik, bombardier, z dyw. 300 ziemi Mazowieckiej, Kawaler Krzyża Virtuti Militari i czterokrotnie Krzyża Walecznych, odznaczony przez gen. Sikorskiego w 1941 r. za wybitne czyny wojenne.
...
Po upadku Francji Waldek przedostaje się do Anglii gdzie po przeszkoleniu rozpoczyna loty w Dywizjonie 307 myśliwców nocnych. Następnie wcielony zostaje do Dywizjonu 300 im. Ziemi Mazowieckiej. Dywizjon 300 to bombowce w tym czasie Wellingtony a potem Lancastery. Waldek odbywa 21 lotów bojowych nad terytorium Niemiec. Jego Wellington wraca często podziurawiony przez niemiecka artylerię.
Jesień 1941 to feralny dla Waldka okres. Podczas bombardowania niemieckiej bazy U - Botów w Bremen zostaje trafiony jeden silnik.
Samolot staje w płomieniach. Waldek usiłuje doprowadzić płonącą maszynę do Anglii. Lecą tuż nad powierzchnią morza. Skakać, już nie można. Wodują 70 mil od brzegu Anglii. Spędzają 10 godzin w lodowatej wodzie. W tym czasie Waldek walczy rozpaczliwie, usiłując wyciągnąć ratownicze dingi z unoszących się na powierzchni morza szczątków Wellingtona. W końcu udaje się; Waldek resztkami sił wciąga na dingi nieprzytomnych pozostałych członków załogi. Odpala rakietę, zjawia się brytyjski kuter i są uratowani. Potem szpital, leczenie odmrożeń.


Od lewej: kpt. pil. Waldemar Sosiński (dyw. 300) uczestnik Bitwy o Anglię, kpt. Paweł Marcinowski (1 DP) uczestnik walk o: Wał Pomorski, Kołobrzeg, Berlin, Vice Prezes
Związku Kombatantów, Płk. Lot. Hieronim Jokś - były dowódca lotniska wojskowego Bemowo - Warszawa. Obecnie Prezes Związku Byłych Żołnierzy Zawodowych.

wje_wjura_kociu
28 641 17
wje_wjura_kociu 28 641 17
#526.08.2012, 22:56

tu masz wiec o waldku sosinskim:

8/9 maja 1941 r. - Jerzy Gołko

Poniższy tekst to relacja por. Jerzego Gołki (wówczas pilota 300 Dywizjonu Bombowego "Ziemi Mazowieckiej") z lotu na bombardowanie Hamburga nocą z 8 na 9 maja 1941 r. Tekst został spisany po wojnie:

Niniejsza przygoda zaczęła się 8-go maja 1941 roku. Nasz polski dywizjon bombowy nr 300 stacjonował na stałym lotnisku, RAF Station Swinderby w Lincolnshire. Tego dnia, rano, dowódca eskadry, kpt. pil. Romuald Suliński poinformował, że wyznacza mnie na dzisiejszy lot bojowy, jako drugiego pilota (co-pilot) w załodze por. naw. Czesława Deja.
W skład załogi wchodzili: Pierwszy pilot - sierż. pil. Piotr Nowakowski (stary wyga lotniczy), drugi pilot - por. pil. (F/O) Jerzy Gołko, nawigator - por. obs. (P/O) Czesław Dej, radiotelegrafista - sierż. Henryk Kudełko, przedni strzelec/bombardier - sierż. Albin Socha, tylny strzelec - sierż. Waldemar Sosiński. Samolotem tej załogi był dwusilnikowy bombowiec nocny Wellington IC, nr seryjny R1640.
Poranek był pochmurny i ponnury. Zapowiadało się, że dzień ten spędzimy na jakichś zajęciach w hangarze, a wieczór w Lincoln... Jednak około 10-ej rano przez "Tanoy'e" (głośniki) ogłoszono zbiórkę załóg wyznaczonych do lotu w "Ops. Room" (ośrodku dowodzenia). Na sali odpraw załóg, usiadłem wraz z załogą por. Deja. Miejsca na sali wypełniały się szybko przybywającymi na odprawę, załogami z innych eskadr.
Przy długim stole, na podium, przed rozpiętą na ścianie wielką mapą operacyjną siedzieli: komendant stacji G/Cpt. L. F. Pendred, M.B.E., D.F.C., dca dyw. 300 - W/Cdr. - ppłk pil. inż. Wacław Makowski, dca dyw. 301 - W/Cdr., ppłk pil. Roman Rudkowski, stacyjni oficerowie RAF: operacyjny i informacyjny.
Odprawę rozpoczął, jak zwykle, ppłk pil. W. Makowski. Dowiedzieliśmy się, że celem lotu będzie bombardowanie Hamburga. W bombardowaniu wezmą udział załogi z obydwóch polskich dywizjonów - 300 i 301. Podał kolejność i odstęp startów samolotów. Poczem oficer operacyjny określił sposób wykonania zadania. W nalocie weźmie udział wiele samolotów z innych dywizjonów. Trasa do ceiu była wyznaczona nad Morzem Północnym, z ominięciem wyspy Helgoland u ujścia Łaby, silnie ufortyfikowanej bazy niemieckich okrętów podwodnych. Samoloty miały lecieć po tej trasie w odstępach pięciominutowych. Następnie oficer informacyjny omówił położenie i charakterystykę celu. Były to doki portowe Hamburga. Wskazał cechy rozpoznawcze celu oraz skład i siłę obrony przeciwlotniczej Hamburga. Meteorolog podał prognozę pogody. Noc będzie księżycowa. Nad celem niebo ma być bez chmur i widoczność bardzo dobra.
Zastanawialiśmy się, czy byłoby bezpieczniej lecieć do celu inną trasą, bo nocne samoloty myśliwskie będą zaangażowane właśnie na wyznaczonej trasie nocnej wyprawy bombowców RAF. Przeto, zapytaliśmy oficera operacyjnego - czy można obrać inną trasę do lotu do celu. Odpowiedział, że możemy, ale pod warunkiem, aby nad celem być w czasie nam wyznaczonym.
Po odprawie, udaliśmy się do hangaru by przygotować się do lotu. Tutaj nastąpiła narada całej załogi. Biorąc pod uwagę, że cała obrona niemieckich myśliwców nocnych będzie skoncentrowana nad Morzem Północnym, którędy przebiegała trasa wyprawy bombowej, to przypuszczaliśmy, że jeżeli polecimy bardziej na południe od tej trasy, nie napotkamy tam niemieckich samolotów myśliwskich. Przeto, nawigator - por. Dej wybrał i opracował trasę nad lądem, od brzegu holenderskiego wprost na Hamburg - poprzez tereny okupowane przez Niemców i dalej, nad Rzeszą Niemiecką. Załoga zgodziła się, bez dalszej dyskusji, na trasę nad lądem.
Gdy zapadał zmrok, zaczęły startować Wellingtony na zadanie bojowe. Sierż. Nowakowski był u steru. Wystartował i nabierał wysokości w okrążeniu lotniska. Poczym przyjął kurs odlotu, podany przez nawigatora.
Wciąż nabieraliśmy wysokości, lecąc nad Anglią, a następnie, nad Morzem Północnym. Przekroczyliśmy brzeg holenderski na wysokości 10 000 stóp. Zrobiliśmy "FIX" wzrokowy (określenie położenia samolotu w stosunku do widocznego terenu), skoordynowany z mapą. Nawigator podał małą poprawkę kursu do Hamburga. Lecieliśmy dalej, wciąż nabierając wysokości aż do 15 000 stóp.
Noc była księżycowa. Księżyc w pełni. Niebo usłane gwiazdami. W dole, przy brzegu leżała warstwa niskich, małych kumulusów, które wkrótce skończyły się, dając miejsce doskonałej widoczności w poświecie księżyca w pełni. Silniki pracowały równomiernie. Cały dolot do celu odbył się spokojnie i bez przeszkód. Na ziemi był kompletny spokój. Niemcy spali?...
Kiedy zbliżaliśmy się do Hamburga, obserwowaliśmy bajeczne, świetlne widowisko. Niczem - wesołe miasteczko w czasie festynu. Były tam kolorowe ognie (flares), sznury kolorowych paciorków pnących się ku niebu, które krzyżując się, tworzyły barwną siatkę, błyski rwących się granatów artylerii przeciwlotniczej, pozostawiające czarne obłoki dymu. Reflektory zamiatały niebo białymi smugami światła. W oddali powstał stożek, utworzony trzema smugami reflektorów. W szczytowym punkcie stożka widniał błyszczący punkcik. Był to samolot złapany przez reflektory, do którego zenitówki otworzyły celny ogień. Świadczyły o tym czarne obłoki plasujące się wokół błyszczącego punkcika. W samym środku, t.j. nad celem, było "prawdziwe piekło", w które należało wejść - wlecieć, wycelować w odpowiedni kolor wskaźnika celu (marker), zrzucić ładunek bomb i zaobserwować miejsce wybuchów bomb.
Nawigator podał kurs nalotu na cel. Pilot potwierdził rozkaz - skierował samolot na kurs bojowy i otworzył komorę bombową. Teraz, bombardier objął komendę nad prowadzeniem samolotu do celu. Podawał pilotowi drobne poprawki kursu: W prawo - w lewo-prosto - trzymaj tak. Aż doszliśmy do celu. Wtedy, bombardier zwolnił bomby z wyrzutni i usłyszeliśmy okrzyk, podniesionym głosem - "bomby poszły!". W tym momencie samolot nieco podskoczył, po pozbyciu się ciężaru niesionych bomb. Po chwili - bombardier oznajmił -"bomby w celu!".
Por. Dej podał nowy kurs powrotny, który miał prowadzić tą samą drogą co droga dolotu do celu. Przyjęliśmy to z zadowoleniem, bo leciało się nam tak bardzo spokojnie. Jakiś bliski wybuch granatu zadudnił kadłubem samolotu. Przelatując przez czarne obłoki dymów, odczuwaliśmy rzucanie samolotu. Zluzowałem sierż. Nowakowskiego i objąłem pilotowanie samolotu.
Lot powrotny był początkowo zupełnie spokojny. Wydawało się, że nasze przypuszczenia spełnią się i nie napotkamy, na tej drodze przeciwdziałania niemieckiej obrony przeciwlotniczej. Jednak, kiedy byliśmy w połowie drogi do brzegu Morza Północnego, napotkaliśmy zjawisko niespotykane poprzednio. Na trasie naszego lotu, ustawiono jakby "korytarz" wytyczony pionowymi promieniami reflektorów. A w tyle za samolotem, położono skośny promień reflektora, wskazujący kierunek lotu naszego samolotu. Reflektory świecące po bokach nie niepokoiły mnie. A tego, świecącego od tyłu - nie widziałem. Więc leciałem po kursie, ppdanym przez nawigatora, nie zmieniając wysokości lotu.
Niespodzianie, tylny strzelec - sierż. Sosiński zameldował: "samolot o siódmej!". Co oznaczało, że spostrzegł jakiś samolot lecący za nami. Następnie dodał po chwili: "jednosilnikowy". Bez wątpienia, jest to niemiecki myśliwiec. Położyłem samolot w skręt w stronę ciemniejszego tła nieba. Tymczasem, myśliwiec podszedł na odległość około 600 jardów i oddał serię strzałów, które przeszły poniżej kadłuba naszego samolotu. W tym samym czasie, sierż. Sosiński ostrzelał atakujący samolot ze swoich karabinów maszynowych.
Myśliwiec, albo był trafiony serią tylnego strzelca, albo zgubił nasz samolot, bo po wykonaniu kilku zygzaków zszedł w dół i zniknął z pola widzenia tylnego strzelca.Przeanalizowałem naszą trudną sytuację. Całe niebo było bez chmur. Wokół było jasno, jak w dzień, od silnej poświaty księżyca. Nigdzie nie było jakiegokolwiek schronienia. Na "ogonie" mieliśmy myśliwca. Strzelał z karabinów maszynowych, ale inny może mieć jeszcze działko. Przyjęcie walki w tych warunkach pogody może skończyć się fatalnie. Postanowiłem zastosować obronę bierną aby uniknąć walki. Wykorzystałem ciemniejszą przestrzeń nieba, pomiędzy poświatą księżyca a pasem zorzy polarnej dla utrudnienia obserwacji wzrokowej, i zmianę wysokości lotu - dla utrudnienia dokonywania pomiarów aparatami podsłuchowymi. Toteż, kiedy znów zaświeciły reflektory "korytarza", skierowałem samolot w wybraną, ciemniejszą przestrzeń nieba (podając przyjęty kurs nawigatorowi) i na pełnych obrotach silników nabierałem wysokości, aby wciąż utrzymać przewagę wysokości w stosunku do podchodzącego myśliwca. Nasz kadłub samolotu pomalowany czarną, matową farbą zlewał się z ciemnym kolorem nieba. Prócz tego, poleciłem tylnemu strzelcowi, aby bacznie obserwował zachowanie się myśliwca, gdy go zauważy, ale żeby nie strzelał do niego - chyba, że ten otworzy ogień pierwszy.
Po chwili sierż. Sosiński zameldował: "Jednosilnikowy samolot o siódmej - poniżej". Nabieranie wysokości szło opornie. Silniki traciły moc ze wzrostem wysokości. Postanowiłem "schodkować" tj. - na pełnych obrotach silników, utrzymywałem samolot w locie poziomym, trzymając wskaźnik wznoszenia na zerze. Kiedy szybkość samolotu dochodziła do 120 lub 130 mil na godzinę - podciągałem wolant wznosząc się aż szybkość spadła do 90 mil na godzinę. Wtedy równałem lot w poziomie i znów rozpędzałem samolot aby powtórzyć ten manewr. Pilotowałem samolot według przyrządów, bowiem chodziło o osiągnięcie maksymalnego efektu obronnego manewru. Waldemar, siedzący na "ogonie", obserwował uważnie podchodzącego myśliwca, trzymając go stale w celowniku, a palec na spuście karabinów maszynowych. Był bardzo zajęty obserwacją i milczał.
Sytuacja była bardzo napięta. W telefonie pokładowym była cisza. Cała załoga czekała z zapartym oddechem co przyniesie następna chwila. Ja byłem w ciągłej gotowości wykonania uniku w wypadku - ataku myśliwca. Czekałem na następny meldunek tylnego strzelca. Wreszcie usłyszałem, w słuchawkach hełmofonu, głos Sosińskiego: "Samolot zszedł w dół i odszedł". Podziękowałem mu i poleciłem aby otworzył dopływ tlenu na 100% i dalej obserwował uważnie. Innym członkom załogi poleciłem, żeby ograniczyli pobieranie tlenu do 50%. Liczyłem się z koniecznością dalszego nabierania wysokości. W tym wypadku, sprawność wzroku i umysłu tylniego strzelca była rękojmią ocalenia załogi i samolotu.
Reflektory zgasły. Po minięciu zagrożenia, wróciłem na kurs do bazy, podany przez nawigatora. Nie trwało to zbyt długo, gdy znów zaświeciły reflektory "korytarza" na naszej trasie, a z tyłu świecił skośny reflektor skierowany w kierunku naszego lotu. Za chwilę, tylny strzelec zameldował: "Jednosilnikowy samolot - o siódmej, poniżej".
Postanowiłem zastosować tę samą taktykę obronnego manewru. Jeszcze raz powtórzyłem sierż. Sosińskiemu, aby bacznie obserwował lecący z tyłu samolot, ale żeby nie strzelał, chyba że przeciwnik zacznie pierwszy. Skierowałem samolot w kierunku ciemniejszego tła nieba i ponownie zacząłem nabierać wysokości schodkowaniem, osiągając około 300 stóp wysokości na schodku. Podałem zmianę kursu nawigatorowi.
Skupiłem całą uwagę na szybkościomierzu i wskaźniku wznoszenia, aby wykorzystać optymalnie słabnącą moc silników i nie pozwolić myśliwcowi na wyjście powyżej naszego samolotu. Zdawałem sobie sprawę, że jeżeli wzniesie się wyżej - to będzie miał dobrze widoczną, błyszczącą, w promieniach księżyca, sylwetkę naszego samolotu, na ciemnym tle ziemi. Utrzymanie przewagi wysokości było naszym jedynym zbawieniem.
Schodkując, podciągałem samolot coraz wyżej. Przekroczyłem już 21 000 stóp wy sokości lotu. Szczęście, że silniki pracowały, na pełnym gazie, bardzo sprawnie i nie przegrzewały się na małej szybkości lotu. Teraz trudniej było rozpędzić samolot do 130 mil na godzinę. A na każdym schodku mogłem nabrać tylko 100 lub 150 stóp wysokości.
W kabinie panowała cisza... Tylko słychać było równomierny, jednostajny warkot silników. Cała załoga znów oczekiwała meldunku Waldemara. Po paru minutach, kiedy sierż. Sosiński zameldował, że samolot minął nas poniżej i odszedł w dół, to na wysokościomierzu miałem ponad 22 000 stóp wysokości. Gdy zgasły reflektory poprosiłem por. Deja o podanie nowego kursu do bazy. Skierowałem samolot na podany kurs do bazy, lecz leciałem na tej samej wysokości przez pewien czas. Ponieważ reflektory już nie pojawiały się, to zacząłem obniżać wysokość lotu. Brzeg Holandii przekroczyliśmy na wysokości 10 000 stóp. Wskaźniki pojemności tlenu, w zbiornikach, wahały się na zerze.
Dalszy dolot i lądowanie na lotnisku RAF Swinderby odbyły się bez przeszkód. Podczas odprawy załogi po powrocie z wyprawy podaliśmy, oficerowi informacyjnemu, szczegółowy opis naszego spotkania z nocnym myśliwcem. Oficer informacyjny powiedział, że przelatywaliśmy nad pasem obrony przeciwlotniczej Rzeszy. Taki to był nasz niefortunny wybór "bezpieczniejszej" trasy lotu! Później dowiedziałem się, że zjawiska na ziemi, które obserwowaliśmy z samolotu, były niemiecką procedurą naprowadzania samolotu myśliwskiego do celu za pomocą radia przy współpracy zespołu reflektorów i aparatów podsłuchowych.
Aparaty podsłuchowe wykonywały pomiary kierunku i wysokości lotu samolotu wybranego jako cel dla naprowadzanego myśliwca. W ośrodku dowodzenia kreślono trasę celu na mapie, gdzie były również oznaczone stanowiska reflektorów. Wybierano odpowiednie reflektory po obu stronach nakreślonej trasy, które miały rzucać pionowe snopy światła, oraz jeden w tyle za celem, który miał rzucać skośny snop światła w kierunku lotu samolotu celu.
Nocnego myśliwca podprowadzano do celu - od tyłu, za pomocą radia podając mu kurs i namierzoną wysokość celu. Gdy myśliwiec, był niedaleko celu, zapalano wybrany zespół reflektorów. W ten sposób powstawał "korytarz" wytyczony rzędami pionowych reflektorów. W tym "korytarzu" znajdował się cel. Leżący skośnie snop reflektora wskazywał jego kierunek lotu. Pilot nocnego myśliwca, znajdujący się za samolotem-celem i na namierzonej wysokości, powinien był spostrzec samolot-cel i przeprowadzić atak od tyłu bombowca.
My jednak mieliśmy szczęście. Wczesne zauważenie podchodzącego myśliwca, dobrze widocznego w świetle księżyca, na ciemnym tle terenu - dzięki czujności tylnego strzelca, oraz pierwszy nieudany atak myśliwca, dały mi czas na zastosowanie odpowiedniego manewru obronnego, polegającego na wykorzystaniu ciemniejszego tła nieba, zmianie kursu i nabieraniu wysokości.
Ten manewr mylił myśliwca, który nie mógł zauważyć lecącego wyżej samolotu, pomalowanego od spodu czarną, matową farbą, zlewającą się z czernią ciemniejszej części nieba. Zaś ciągłe nabieranie wysokości utrudniało aparatom podsłuchowym zrobienie dokładnego pomiaru wysokości celu. Wobec czego, poprawki wysokości, podawane myśliwcowi, przez radio, były spóźnione i niższe od faktycznej wysokości samolotu-celu.
Oczywiście, powodzenie tego obronnego manewru, było bezsprzecznie zasługą naszych mechaników, bo obydwa silniki miały wysoką sprawność, co pozwoliło na stałe utrzymywanie przewagi wysokości ponad myśliwcem i osiągnięcie tak wysokiego pułapu, bez awarii silników.

Jerzy Gołko

Źródła:
materiały otrzymane dzięki uprzejmości pana Waleriana Sosińskiego

wje_wjura_kociu
28 641 17
wje_wjura_kociu 28 641 17
#626.08.2012, 23:01

2009-05-06
Walerian Sosiński (1919-2008)
Z dużym żalem wszyscy interesujący się historią naszego lotnictwa przyjęli wiadomość o śmierci kapitana w stanie spoczynku Waleriana Sosińskiego. Był jednym z nielicznych mieszkających w Polsce lotników Kawalerów Virtuti Militari, weteranem 300. Dywizjonu Bombowego i żołnierzem o ogromnych zasługach bojowych. Zmarł 1 listopada 2008 r. w Zbiersku, miał 89 lat.

Urodził się 29 sierpnia 1919 r. w Zbiersku koło Kalisza w Wielkopolsce. Ojciec Józef był pracownikiem lokalnej cukrowni (matka Zofia z domu Okoń). W rodzinnym mieście uczęszczał do siedmioletniej szkoły powszechnej, którą ukończył w 1934 r. Mając 15 lat rozpoczął pracę zarobkową jako ślusarz-monter maszynowy w cukrowni w Zbiersku. Interesował się żywo lotnictwem. Jako nastolatek odbył szkolenie szybowcowe w kategoriach „A” i „B”. Latał w ramach Przysposobienia Wojskowego Lotniczego na Fordonie niedaleko Bydgoszczy. Po ukończeniu osiemnastego roku życia zgłosił się na ochotnika do wojska i podjął służbę zawodową. Wybrał oczywiście lotnictwo. 15 grudnia 1937 r. rozpoczął służbę w 3. Pułku Lotniczym w Poznaniu. Przeszedł 10-tygodniowe szkolenie w Biedrusku, a potem kurs obsługi samolotów. Następnie został przydzielony w stopniu starszego szeregowego do 32. Eskadry Liniowej. Jako mechanik zajmował się samolotami rozpoznawczo-bombowymi PZL-23 Karaś. Miał ambicję nie tylko oglądać, jak inni startują i lądują, ale i samemu pilotować. Obsługując samoloty uczęszczał więc w eskadrze treningowej na kurs pilotażu. Przed wybuchem wojny zaliczył teorię i zdążył się wylaszować na RWD-8.

W ramach mobilizacji pod koniec sierpnia 1939 r. wraz z rzutem kołowym 32. Eskadry Liniowej wyruszył z pokojowego lotniska Ławica na polowe lądowiska Lublinek, a następnie Sokołów koło Ozorkowa. W ciągu kolejnych dni wojny pracował przy Karasiach eskadry i stopniowo z nią wycofywał się na wschód, a potem na południe. 11 września z powodu ogromnych strat w personelu i sprzęcie eskadra została rozwiązana, a jej personel naziemny pod dowództwem oficera technicznego kpt. Teodora Dachowskiego ewakuował się ciężarówkami ku granicy węgierskiej. Sosiński jechał ciężarowym Fiatem przez Monasterzyska, Buczacz i Delatyn. Granicę przekroczył 19 września w rejonie Przełęczy Tatarskiej. Został internowany przez Węgrów. W obozie przebywał blisko dwa i pół miesiąca. Ostatecznie zdołał uciec. Szczęśliwie dotarł do Budapesztu, gdzie uzyskał pomoc polskiego konsulatu: otrzymał pieniądze na cywilne ubrania oraz przewodnika. Następnie wyjechał na zachód kraju i przez zamarzniętą rzekę Drawę przeszedł do Jugosławii. Został schwytany przez straż graniczną w miejscowości Pitomača. Wysłano go pociągiem (wraz z innymi Polakami, w towarzystwie jugosłowiańskiego wartownika) do Zagrzebia i osadzono na dwa tygodnie w areszcie. Po odsiedzeniu kary za nielegalne przekroczenie granicy został puszczony wolno i przez Mediolan, Turyn i Modanę pociągiem dojechał do Francji. Wcześniej po raz drugi już uzyskał pomoc polskiej placówki konsularnej, w Zagrzebiu.

Od 10 stycznia 1940 r. Sosiński przebywał w polskiej bazie w Lyonie, tam zgłosił się na wyjazd do Anglii, by służyć w Polskich Siłach Powietrznych formowanych u boku Royal Air Force. 2 lutego 1940 r. przez Paryż dotarł do Cherbourga, skąd promem odpłynął do Anglii. Został skierowany do polskiego ośrodka w Eastchurch. Przez kolejne miesiące szkolił się tam m.in. w znajomości alfabetu Morse’a oraz uczył angielskiego. Nauka szła bardzo powoli, ożywienie przyszło dopiero, gdy Niemcy poważnie zagrozili Wielkiej Brytanii. Sosiński został skierowany do szkoły bombardowania i strzelania 10. Bombing and Gunnery School w szkockim Dumfries na kurs dla strzelców samolotowych, po czym 7 października 1940 r. znalazł się w 307. Dywizjonie Myśliwskim „Lwowskich Puchaczy”. Rozpoczął loty treningowe na jednosilnikowych myśliwcach Defiant z dwuosobową załogą. Jego partnerem został plut. pil. Antoni Joda (weteran kampanii wrześniowej i francuskiej; zginął nocą z 9 na 10 stycznia 1941 r. po przymusowym lądowaniu na mieliźnie). Ostatecznie Sosiński nie pozostał w 307. Dywizjonie, poprosił o przeniesienie do jednostki bombowej. Po latach wspominał, że niesamowicie irytowała go sytuacja, w której pilot wprowadzał Defianta w lot nurkowy, a on znajdował się tyłem do kierunku lotu. Prośbę Sosińskiego zaakceptowano i 10 listopada został przeniesiony do wyposażonego w jednosilnikowe samoloty Battle 300. Dywizjonu Bombowego „Ziemi Mazowieckiej”. Dywizjon wkrótce przezbrojono na dwusilnikowe Wellingtony IC, obsadzane przez sześciu lotników. Sosiński – którego koledzy nazywali Waldek – trafił jako tylny strzelec do załogi: sierż. pil. Piotr Nowakowski, por. pil. Jerzy Gołko, por. naw. Tomasz Łubieszko, sierż. rtg. Albin Socha, sierż. strz. Henryk Kudełko. Gołkę później zastąpił plut. pil. Wacław Wielondek, a Łubieszkę por. naw. Czesław Dej.

Z tą załogą Sosiński rozpoczął regularne loty nad terytorium nieprzyjaciela – Francję, Holandię i Niemcy. Jego chrztem bojowym było zbombardowanie zapasów paliwa w Rotterdamie, 28 grudnia 1940 r. Potem latał kolejno nad Rotterdam, Kilonię, Brest, Bremę, Kolonię, Brest, Kilonię, Mannheim, ponownie Brest, Hamburg i znowu Bremę. Tego ostatniego zadania omal nie przypłacił życiem, gdyż jego Wellington IC w drodze powrotnej na własne lotnisko został zaatakowany przez wrogiego myśliwca. Załogę ocaliła dobra współpraca Sosińskiego i pilota.

...
W maju i czerwcu 1941 r. Sosiński bombardował Hamburg, Kolonię, Rotterdam, Osnabrück, Duisburg i cztery razy z rzędu Bremę. Nocą z 29 na 30 czerwca 1941 r. to miasto okazało się dlań po raz kolejny pechowe. W locie powrotnym nad wybrzeżem Holandii samolot został trafiony przez obronę przeciwlotniczą. Uszkodzeniu uległa instalacja olejowa i pilot musiał wyłączyć silnik. Załoga postanowiła spróbować dolecieć z powrotem do bazy, a radiotelegrafista cały czas nadawał pozycję samolotu i sygnał SOS. Około 120 mil od angielskiego brzegu, na Morzu Północnym, Wellington wodował.

Walerian Sosiński wspominał: (...) wydostałem się na zewnątrz samolotu, stojąc na skrzydle w wodzie w tym miejscu gdzie znajdowała się dinghy, szalupa ratunkowa. Dinghy w wyniku kontaktu z wodą wyskoczyła z obudowy za silnikiem i zaczęła się napełniać sprężonym powietrzem. Kiedy była w połowie napełniona, wskoczyłem do środka. Nasze kombinezony były tak ciężkie, że normalnie będąc w wodzie nie było szans wcisnąć się do szalupy, ale dzięki temu, że już byłem w środku, mogłem pomóc moim kolegom (...) Wszystkim pomogłem się dostać do szalupy i zajęliśmy ją wokół obwodu, żeby się nie przewróciła. Przy ratowaniu kolegów był jeden problem: kogo pierwszego ratować. I okazało się, że pierwszy był Kudełko, który krzyczał, że nie czuje nóg. Więc jego wyciągnąłem jako pierwszego. Wymiotował od razu słoną wodą. Drugim, którego wciągnąłem był drugi pilot Wielondek, trzecim kapitan [dowódca załogi] pilot Nowakowski. Kolejnym był podporucznik nawigator Dej, ostatnim był strzelec Albin Socha, który wyskoczył z ogona w ostatniej chwili przed zatonięciem samolotu. Złapałem go za klamrę od spadochronu, ale ta pękła, a on poszedł pod wodę. Koledzy i ja nie mogliśmy go wyciągnąć z morza. Trzy razy szedł i znikał pod wodą – myślałem, że mnie szlag trafi. Odetchnąłem jednak, gdy zobaczyłem jego rękę, po chwili wypłynął krzycząc: „Waldek, ratuj”. I nagle ogromny przestrach mnie ogarnął, że stracimy naszego kolegę (...) Złapałem jego jedną rękę, kolega w szalupie złapał moją drugą rękę i, o Boże, we dwójkę wciągnęliśmy do środka naszego kumpla Sochę. I wtedy wszyscy zaczęliśmy wymiotować. Fale były wysokie, woda bardzo zimna. Naszą łódką rzucało jak orzeszkiem i w pewnym momencie znalazłem się jakby w letargu, podobnie moi koledzy. Po pewnym czasie ocknąłem się. Zacząłem krzyczeć na moich kolegów, ale nikt nie odpowiedział. Tak wszyscy byli zszokowani. Początek końca!

To oczywiście nie był koniec. Ostatecznie Sosińskiego i jego towarzyszy broni uratowano i był to pierwszy przypadek ocalenia zestrzelonej do morza załogi w polskim lotnictwie. Kilka godzin później, około godziny 10:00, usłyszeliśmy warkot samolotu lecącego nad nami w kierunku Anglii. Zaczęliśmy się cieszyć, ale samolot nas nie zauważył i odleciał. Zaczęliśmy wszyscy płakać! Jednak strzelec pokładowy tego samolotu zauważył nas, bo pilot zawrócił samolot, zrobił „pikę” na nas i wtedy dotarło do nas, że mamy szansę się uratować i znowu wszyscy płakali! Samolot zrobił dwa lub trzy okrążenia i zrzucił nam paczkę, w której znaleźliśmy butelkę rumu, papierosy, gumę do żucia, rodzynki, czekoladę i małą paczkę Czerwonego Krzyża ze środkami pierwszej pomocy, bandażami, aspiryną (...) Samolot krążył nad nami i nadawał lampą Aldisa sygnały, że wraca do bazy, że nie ma już paliwa, ale powiadomił bazę w Anglii o znalezieniu nas. Odlatując samolot pokiwał nam skrzydłami. Po około 10-15 minutach usłyszeliśmy warkot innego samolotu, który leciał prosto na nas, sądziliśmy że to nasi i to była prawda: samolot miał znaki naszego Dywizjonu BH, co wywołało jeszcze większą radość, że to są nasi. Był jeden płacz, jeszcze większy, niż gdyby zobaczyliśmy pierwszy samolot. W pewnej chwili odleciał w kierunku brzegów Holandii, po czym zawrócił i znów odleciał w tym samym kierunku. Okazało się potem, że zauważył on ścigacza angielskiego, który szukał pasażerów samolotu Whitley’a, zaginionego poprzedniej nocy.

Szóstkę lotników podjął z morza brytyjski kuter i przetransportował do portu Sunderland, bazy brytyjskiej marynarki. Wszystkich zabrano do szpitala Royal Navy w tymże mieście. Sosiński spędził tam 3 dni, a po wyjściu otrzymał czasowe zwolnienie z lotów oraz urlop – łącznie 5 tygodni (część urlopu spędził w ośrodku wypoczynkowym w Torquay). Następnie powrócił do dywizjonu, by ukończyć turę. Jego starą załogę rozdzielono, toteż musiał latać jako rezerwowy członek załogi np. w zastępstwie chorych lotników. Latał m.in. z załogami por. pil. Jerzego Gołki, por. pil Franciszka Jakusz-Gostomskiego, mjr. pil. Jana Michałowskiego i ppor. pil. Marka Rusieckiego. Od lipca 1941 r. do stycznia 1942 r. do listy celów, które zbombardował, mógł dopisać: Frankfurt nad Menem, Bremę (dwie takie misje), Cherbourg, Emden, pancerniki Scharnhorst i Gneisenau (trzy loty), Hamburg i Monastyr. Po wykonaniu 31. lotu zakończył kolejkę lotów i 2 lutego 1942 r. odszedł na odpoczynek do jednostki wyszkolenia bojowego 18. Operational Training Unit w Bramcote. Rozpoczął tam pracę instruktora, przygotowującego polskie załogi Wellingtonów do czekających je w dywizjonach bojowych zadań. W czasie służby w OTU Sosiński, jako posiadacz najwyższych wojennych odznaczeń, został wytypowany do reprezentowania jednostki na pogrzebie gen. Władysława Sikorskiego na cmentarzu lotników polskich w Newark. Był jednym z tych, którzy 16 lipca 1943 r. nieśli i spuszczali do ziemi trumnę z ciałem Naczelnego Wodza. Był to dla niego wielki zaszczyt. Jak większość lotników Naczelnego Wodza darzył szczególnym żołnierskim uczuciem, a swój dyplom do Virtuti Militari z podpisem Sikorskiego określał mianem „relikwii”.

Od lipca 1942 r. do września 1943 r. w Bramcote ukończył kurs bombardierów i 1 października 1943 r. odszedł do szkoły pilotażu podstawowego 16. SFTS w Newton. W jednostce aż do 1946 r. był instruktorem dla bombardierów. Spotkał tam swego dawnego dowódcę z 300. Dywizjonu, mjr. pil. Stanisława Cwynara, który był wówczas komendantem stacji RAF Newton. Cwynar, mimo dużej różnicy stopni i wieku, pamiętał Sosińskiego i darzył go dużą sympatią. Wcześniej w Dywizjonie „Ziemi Mazowieckiej” wypełnił wniosek na odznaczenie Sosińskiego Virtuti Militari. We wniosku napisał m.in. Za całokształt działalności bojowej. Swoim doświadczeniem bojowym oraz osobistym przykładem przyczynił się do powodzenia wypraw oraz do utrzymania ducha bojowego zarówno w załodze jak i w całym Dyonie na wysokim poziomie. (...) Żołnierz o dużym poczuciu honoru i patriotyzmu w zupełności zasługuje na odznaczenie.

W chwili rozwiązania Polskich Sił Po-wietrznych Sosiński posiadał polski stopień starszego sierżanta i angielski Warrant Officer. Za zasługi bojowe był odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari (nr 9214), czterokrotnie Krzyżem Walecznych, Polową Odznaką Strzelca, dwukrotnie Medalem Lotniczym, a także pamiątkowymi: Defence Medal, War Medal 1939 i Air Crew Europe.

W 1947 r. wstąpił do Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia. Pozostał w Anglii. Początkowo pracował w zakładach Dunlopa w Leicester, potem znalazł zatrudnienie w przemyśle lotniczym, obsługując obrabiarki i szlifierki. W 1964 r. wyemigrował do Kanady, gdzie przez półtora roku w firmie Canadian Vickers był kierownikiem 72-osobowego zespołu wykonującego schody ruchome do metra w Montrealu. Po zakończeniu tego kontraktu przeniósł się na Wyspy Bahama. Handlował tam spychaczami, jednak po dwóch latach wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Osiadł w Kalifornii i został pracownikiem amerykańskiej firmy handlującej maszynami. Gdy zakończyła się wojna w Wietnamie i spadła sprzedaż, w firmie przeprowadzono redukcje. Sosiński stracił pracę, jednak otworzył własny biznes. Kupił dwie używane maszyny budowlane, wyremontował je i odsprzedał z zyskiem, a zarobione pieniądze ponownie zainwestował. Pracując ciężko przez wiele lat zgromadził pokaźny majątek (w latach 80. w jego przedsiębiorstwie przez krótki okres pracował znajomy z lat wojny, Stanisław Skalski). Równocześnie prowadził działalność polonijną – był członkiem Kongresu Polonii Amerykańskiej oraz prezesem Stowarzyszenia Lotników Polskich w Kalifornii. Został za to odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi.

W 1993 r. brał udział w sprowadzeniu zwłok gen. Sikorskiego do Polski. 13 września nastąpiła ich ekshumacja z Newark, a 17 września złożono je w krypcie św. Leonarda w podziemiach katedry na Wawelu. W uroczystościach brali udział m.in. książę Filip (mąż Elżbiety II) oraz weterani Polskich Sił Zbrojnych. Sosiński był jedynym, który niósł trumnę Naczelnego Wodza 50 lat wcześniej w Newark.

Choć w ostatnich latach swego życia zmagał się z coraz poważniejszymi problemami zdrowotnymi, do ostatnich chwil zachował doskonałą pamięć. Szczegółowo opisywane wojenne dzieje swoje i kolegów z 300. Dywizjonu przeplatał anegdotkami z życia codziennego polskiego lotnika, okraszonymi dużą dozą humoru. Był bardzo bezpośredni w kontaktach ze swymi rozmówcami, cierpliwie i wyczerpująco odpowiadał na pytania wszystkich zainteresowanych historią. W pamięć zapadał jego charakterystyczny, biały kowbojski kapelusz z naszytym nań lotniczym orzełkiem. W tym nakryciu głowy pojawiał się na kombatanckich uroczystościach.

W 2004 r. zdecydował się na powrót do Polski. 11 kwietnia tego roku uroczyście pożegnano go w polskiej audycji radia kalifornijskiego, a wkrótce potem był już w kraju. Zamieszkał w Kaliszu, a krótko przed śmiercią przeniósł się do swojej rodzinnej miejscowości Zbierska.

Wojciech Zmyślony

Za pomoc w przygotowaniu artykułu autor dziękuje Panu Zenonowi Dudkowi

jmariusz3
18 731
jmariusz3 18 731
#727.08.2012, 17:01

...Byłem zawsze, a także wszyscy moi koledzy w Korpusie zdania, że w chwili, kiedy Niemcy wyraźnie się walą, kiedy bolszewicy tak samo wrogo weszli do Polski i niszczą tak jak w roku 1939 naszych najlepszych ludzi – powstanie w ogóle nie tylko nie miało żadnego sensu, ale było nawet zbrodnią.(...)

Profil nieaktywny
Admin grupy
PiotrReszcz
#827.08.2012, 18:41

Generał broni Władysław Anders
Autor: DWiPO MON

W historii polskiego oręża niewiele jest postaci tak zasłużonych jak gen. Władysław Anders. Najwyższy przykład żołnierskiego poświecenia dał on już podczas I wojny światowej, kiedy to służąc jeszcze w carskiej armii walczył na froncie wschodnim, gdzie trzykrotnie został ranny. Za wojenne zasługi został odznaczony wysokim rosyjskim odznaczeniem. Ojczyzna upomniała się o Władysława Andersa w 1917 r. Wtedy to na wieść o formowaniu I Korpusu Polskiego na Białorusi, ochotniczo wstąpił w jego szeregi i uczestniczył w formowaniu kawalerii Korpusu, by następnie objąć dowództwo nad jednym ze szwadronów. Po powrocie do walczącej o niepodległość Polski, wziął udział w wojnie polsko-bolszewickiej 1919-1921 r. dowodząc jednym z pułków kawaleryjskich. Za znakomite dowodzenie i odwagę na polu walki został odznaczony Krzyżem Wojennym Virtuti Militari.
Okres pokoju był dla ppłk. Andersa czasem nie słabnącego zaangażowania w podnoszenie żołnierskich kwalifikacji. W latach 1921-1923 przebywał w Paryżu, gdzie studiował w Wyższej Szkole Wojennej. Po powrocie do Polski ponownie objął dowództwo nad samodzielną brygadą kawalerii.
Wybuch II wojny światowej rozpoczął najważniejszy etap w karierze wojskowej i życiu gen. Andersa. Razem ze swoim oddziałem ofiarnie walczył, najpierw podczas tzw. bitwy granicznej, następnie po odwrocie wojsk polskich na nową linię obrony, zajął nowe pozycje pod Mińskiem Mazowieckim, które utrzymano do 22 września. Zdradziecki atak Armii Czerwonej w dniu 17 września oznaczał konieczność walki na dwóch frontach. Podczas jednej z potyczek z wojskami sowieckimi, gen. Anders został dwukrotnie ranny i w dniu 29 września dostał się do niewoli.
W sowieckiej niewoli gen. Anders przebywał do czasu napaści III Rzeszy na ZSRR W przeciągu krótkiego okresu czasu, do tej pory pogardzany i torturowany oficer polski, stał się potrzebnym i cennym sojusznikiem. W sierpniu 1941 r. z rozkazu Naczelnego Wodza - gen. Władysława Sikorskiego, gen. Władysław Anders przystąpił do formowania Polskiej Armii w ZSRR, której zadaniem było wspomóc niedawnego agresora w walce z wojskami niemieckimi
Władysław Anders od samego początku cieszył się wśród żołnierzy wielkim autorytetom, zdobywając ich głęboki szacunek i zaufanie.
Formowanie Armii Polskiej w ZSRR z czasem stawało przed coraz większymi trudnościami ze strony sowiwckiej. W konsekwencji wiosną i latem 1942 roku przeprowadzona została ewakuacja oddziałów polskich z ZSRR na Bliski Wschód. Pobyt wojska na Bliskim Wschodzie był okresem powrotu żołnierzy do zdrowia, intensywnej pracy organizacyjnej i szkoleniowej. W dniu 19 sierpnia 1943 r. gen. Anders został dowódcą powstałego w ramach Armii Polskiej na Wschodzie - 2 Korpusu Polskiego. Na początku 1944 r. dobrze wyposażony i wyszkolony 2 Korpus został przerzucony na Półwysep Apeniński, by wziąć udział w działaniach wojennych na froncie włoskim. Po krótkim okresie potyczek na zimowej linii frontu, 23 marca 1944 r. dowódca brytyjskiej - 8 Armii gen. Olivier Lesee, zaproponował gen. Andersowi udział 2 KP w przełamaniu linii „Gustawa”, przy czym zadaniem korpusu było przełamanie najsilniej przez Niemców bronionego odcinka, z klasztorem na Monte Cassino i otaczającym go masywem górskim. Gen. Anders podjął się wykonania tego ważnego zadania. Zdawał sobie przy tym sprawę ze skali jego trudności. Liczył się również z tym, że dowodzony przez niego 2 KP najprawdopodobniej poniesie w tych walkach duże straty. Wiedział jednak, że zdobycie Monte Cassino i udział 2 KP w otwarciu drogi na Rzym opromieni żołnierza polskiego, przynosząc mu chwałę i rozgłos na całym świecie.
Po kilku dniach ciężkich walk, w dniu 18 maja o godzinie 09.50 patrol 12 Pułku Ułanów Podolskich wkroczył do ruin klasztoru na Monte Cassino zawieszając na jego gruzach biało-czerwoną flagę – jako symbol polskiego zwycięstwa. Za zdobycie przez 2 KP Monte Cassino król Jerzy VI odznaczył gen. Andersa Orderem Łaźni. Po zwycięskiej bitwie o Monte Cassino 2 KP przeszedł do działań pościgowych wzdłuż wybrzeża adriatyckiego, wpisując do księgi chwały oręża polskiego kolejne zwycięstwa w bitwach o Ankonę, pod Loreto czy wreszcie wyzwalając w kwietniu 1945 r. Bolonię.
Gen. Anders w całej kampanii włoskiej wykazał się swym talentem dowódczym, znakomitymi zdolnościami organizacyjnymi, ale był również ceniony i chwalony za codzienną troskę o żołnierzy. We Włoszech gen. Anders był nie tylko dowódcą, ale także organizatorem polskiego życia społecznego i kulturalnego.
Od 26 lutego do 21 czerwca 1945 r. w zastępstwie przebywającego w niemieckiej niewoli gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego, gen. Władysław Anders pełnił również obowiązki Naczelnego Wodza i Generalnego Inspektora Polskich Sił Zbrojnych. Dnia 16 maja 1946 r. został awansowany do stopnia generała broni.
W dniu 26 września 1946 r. ówczesne władze komunistyczne w Polsce, odebrały gen. Władysławowi Andersowi obywatelstwo polskie m.in. za współorganizowanie polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczania oraz za nie podporządkowanie się naczelnemu Dowództwu Wojska Polskiego. Na obczyźnie, do ostatnich dni swego życia gen. Władysław Anders sprawował godność przewodniczącego Głównej Komisji Skarbu Narodowego. Oprócz tego przez kilkanaście lat przewodniczył Polskiej Fundacji Kulturalnej.
Był aktywnym członkiem Instytutu Historycznego im. gen. Sikorskiego. Do ostatnich dni życie gen. Władysława Andersa wypełnione było pracą dla Polski i działalnością na rzecz jej niepodległości. Zmarł 12 maja 1970 r. w Londynie, w 26. rocznicę bitwy pod Monte Cassino. Zgodnie z ostatnią wolą pochowany został wśród swych żołnierzy na cmentarzu wojennym na Monte Cassino 23 maja 1970 r.

  • Strona
  • 1

Katalog firm