Do góry

Pocztówka z Maroka

Wyprawę do Maroka rozpoczęliśmy w dość nietypowy sposób, od podróży autobusem przez całe Wyspy Brytyjskie. Sposób to może i nie najszybszy, ale za to najtańszy na dostanie się z Aberdeen do Londynu.

Na zdjęciu: Dżamaa al-Fina

Wylot zaplanowany był na 8:15 rano w sobotę. Wyruszyliśmy w czwartek wieczorem tak, że do stolicy kraju dojechaliśmy nazajutrz o 6 rano. Będąc pierwszy raz w Londynie ciężko było ogarnąć co i jak i w którą stronę. Ale jak to bywa w takich sytuacjach “koniec języka za przewodnika” i jakoś się udało. Kiedy już ulokowaliśmy się na noclegu przyszła pora na, ekspresowe wręcz, zwiedzanie. Nie powiem, że zobaczyliśmy dużo, ale przynajmniej zaliczyliśmy Big Ben, Pałac Buckingham i Trafalgar Square, na którym odbywał się targ kuchni malezyjskiej.

Na kilkunastu straganach można było spróbować jakże smacznych wytworów kulinarnych orientu. Niestety, zabrakło nam już czasu na resztę atrakcji, więc udaliśmy się z powrotem na nocleg. Następny dzień to już wylot do Maroka.

Maroko przywitało nas piękną, upalną pogodą. Aby dostać się do hotelu najlepiej jest wziąć taksówkę, tzw. “grand taxi”, które jeżdżą z praktycznie wszystkich lotnisk oraz pomiędzy różnymi miastami. Tutaj drobna uwaga: ceny za przejazd są z góry ustalone i wywieszone w widocznych miejscach. Do tego należy doliczyć 20 dirham jeśli jedziemy z ponad 20 kilowym bagażem, a także napiwek od 5 do 10 dirham dla osoby prowadzącej do taksówki. Należy wystrzegać się naganiaczy oferujących przejazdy, a jeżeli już, to ustalić cenę przed wejściem do takiej taksówki. Z reguły nie używa się tutaj taksometru, co dla turysty przybywającego do Maroka pierwszy raz może być sporą pułapką.

Po półgodzinnej jeździe wysłużonym mercedesem i podziwianiu pierwszych marokańskich widoków dotarliśmy do hotelu. Hotel jak hotel, nic szczególnego, ale za cenę jaką zapłaciliśmy nie było na co narzekać.

Agadir

Agadir to miasto położone na zachodnim wybrzeżu Maroka. Obecne miasto wybudowane było po 1960 roku, kiedy to stare zostało kompletnie zniszczone przez trzęsienie ziemi. Więcej jest tu zabudowań w stylu hiszpańskim aniżeli marokańskim. Nie ma tu charakterystycznej dla krajów arabskich medyny. Miasto to, ze swoimi nowoczesnymi hotelami i ponad 10-kilometrowej długości plażą, jest najbardziej turystycznym miastem Maroka. Chociaż w okresie, w którym my tam byliśmy nie można było narzekać na nadmiar przyjezdnych.

Główny Suk w Agadirze

Pierwszego dnia, kiedy wybraliśmy się na plażę, nie spodziewaliśmy się tego co nastąpiło w drodze powrotnej - dla tubylców to my byliśmy większą atrakcją turystyczną niż oni dla nas. Spoglądali na nas z zaciekawieniem. Kiedy wracaliśmy z plaży podszedł do nas Marokańczyk oferując swoje usługi. Między innymi jazdę na wielbłądach, wycieczki do Marrakeszu, Essaouiry, Casablanci itp. Kiedy podziękowaliśmy zapytał, czy nie chcielibyśmy odwiedzić lokalnego suku (targu), na co, po krótkim zastanowieniu, zgodziliśmy się. Pan zaprowadził nas do swojego znajomego, który zaczął zachwalać swoje produkty. Poczęstował nas marokańską herbatą, pokazywał olejki arganowe o różnym zastosowaniu, perfumy, przyprawy.

Przez głupi błąd przyznałem się, że jest to nasz pierwszy dzień w Maroku, co jeszcze bardziej zaostrzyło handlowe zmagania. Kasia zdecydowała się na zakup herbaty, która, na marginesie, jest bardzo dobra, oraz olejku arganowego. Jednak cena tego wszystkiego zbiła nas po prostu z tropu. 600 Dirham za kilka rzeczy - po prostu masakra. Jednak wiedząc, że jest to nasz pierwszy dzień tutaj sprzedawca mógł wywindować ceny o 300 lub 400 procent. Oczywiście nie musieliśmy tego kupować, ale biorąc pod uwagę rady z kilku stron internetowych, iż po wypiciu herbaty nie powinno się odmawiać zakupów, byliśmy w posiadaniu kilkuset gram mieszanki herbacianej oraz 3 buteleczek oleju arganowego, za ostateczną cenę 400 Dirham. Późniejsze doświadczenia pokazały, że przepłaciliśmy kilkakrotnie. No ale cóż, jak to mówią “gapowe się płaci” i trzeba było się z tym pogodzić.

Następnego dnia mieliśmy jechać do Marrakeszu, ale z powodu złej organizacji nie udało nam się już kupić biletów. Kupiliśmy więc je na dzień następny, a ten postanowiliśmy wykorzystać na wędrówkę po Agadirze. Idąc od stacji autobusowej trafiliśmy na, jak się wydaje, biedniejszą część miasta. Domy nie były już tak okazałe jak w innych jego częściach, pełno było żebraków, ludzi siedzących na ulicach, szukających wytchnienia w cieniu, a także kotów od których aż roi się w Maroku.

Na każdym kroku jakaś chałtura, to jakiś warsztat, w którym naprawia się motory, to stolarz robiący meble, to szewc naprawiający obuwie. Masa małych biznesów z których jako tako utrzymują się mieszkańcy. Wędrując tak, trafiliśmy na niewielką piekarnię, w której za 1 Dirhama można było kupić świeżutkie pączki z nadzieniem jabłkowym. Smak miały zupełnie inny niż w Polsce, ale szczerze mówiąc były po prostu pyszne.

Po jakiś dwóch godzinach takiej wędrówki dotarliśmy do miejsca, które zapełnione było ludźmi. Z początku nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy - myśleliśmy, że to może być meczet albo inne miejsce kultu, ale okazało się, że było to nic innego, jak główny Suk w Agadirze. Wokół pełno taksówek co chwile zabierających ludzi, zgiełk i harmider. Weszliśmy do środka. Wszędzie pełno różnorakich rzeczy. Pamiątki, ubrania, elektronika, przyprawy, wszystko no po prostu wszystko. Jak się okazało, tutaj ceny były już dużo niższe od tych, które usłyszeliśmy poprzedniego dnia, a i sprzedawcy nie byli aż tak nachalni.

Wielobarwność czasami potrafiła przyprawić o zawrót głowy. Wszędzie wszystko pięknie poukładane, czeka na potencjalnego klienta. Z każdej strony słychać: “My friend, want some spices, moroccan whisky, maybe some argan oil? I’ll give you good price”, i zawsze kiedy zapytasz się o cenę: “I’ll give you good price”. Ciekawe tylko czy dobrą dla niego czy dobrą dla nas…

Marrakesz

W centralnej części Maroka leży Marrakesz, o którym mówi się jako o nieoficjalnej stolicy. Obecnie miasto to zamieszkuje ponad milion mieszkańców. Marrakesz powstał w pierwszej połowie XI wieku, początkowo jako niewielka osada berberyjska. Pierwsze mury miejskie zbudowano już w XII wieku. Przetrwały one do dziś w praktycznie nie zmienionej formie.

Centralnym punktem miasta jest plac Dżamaa al-Fina. Jest to także największa z tutejszych atrakcji turystycznych. Nie wiadomo jak powstał ten plac ani jego nazwa. Uważa się, że odnosi się ona do handlu niewolnikami lub miejsca, gdzie wykonywano karę śmierci. Wieczorami znajdziemy tu stragany restauracyjne, kuglarzy, opowiadaczy historii, zaklinaczy węży lub samozwańczych uzdrowicieli. Z Agadiru do Marrakeszu najlepiej dostać się autobusem.

Trzy godziny spędziliśmy w całkiem przyzwoitych warunkach. Krajobrazy, które przewijały się przed naszymi oczami w niczym nie przypominały tego, co znamy z Europy. Wszędzie piasek, pustkowie i rachityczne drzewka, które nie wiadomo skąd biorą wodę, aby przetrwać. Co jakiś czas widać niskie zabudowania berberyjskich domków. Oszołomieni tymi widokami nawet się nie zorientowaliśmy, kiedy dojechaliśmy do Marrakeszu.

Pierwsze wrażenie? Gwar, pełno ludzi, ruch. Normalnie jak na starym kontynencie. Przed stacją oczywiście nie ma problemu ze złapaniem taksówki. Co dziwne, pojazdy te mają tutaj inny kolor niż w Agadirze. Za 30 Dirham przejechaliśmy dość spory kawałek ze stacji na główny plac Marrakeszu – Dżamma al-Fina. Pełno ludzi, jedni spacerują, inni sprzedają różne dobra, kobiety namawiają do zrobienia sobie tatuażu z henny, po prostu gwar i harmider. Idąc tak środkiem placu trafiamy na zaklinaczy węży. Nawet nie zdążyłem się zorientować, kiedy jeden z nich wciągnął mnie do środka, zakładając mi przy okazji niewielkiego węża na szyję. W pierwszym momencie nie miałem pojęcia o co chodzi. Niestety już nie było odwrotu. Szczęściem mając wcześniej do czynienia z tymi gadami, nie obawiałem się o ukąszenie. Obawiałem się za to o co innego. A dokładniej o ile uszczupli się mój portfel.

Kasia próbując zrobić mi zdjęcie także została wciągnięta do środka. Koleś zabrał jej aparat i kazał stanąć obok mnie. Moje wcześniejsze obawy potwierdziły się - ta przyjemność kosztowała nas 200 Dirhamów. Niestety tutaj po raz kolejny przychodzi mi na myśl patent na pustą kieszeń. Jak to się ładnie zwykło mawiać, “mądry Polak po szkodzie”. Od tego czasu starannie unikaliśmy takich atrakcji.

W Marrakeszu planowaliśmy zostać do następnego ranka. Dzień wcześniej Kasia znalazła w Internecie hostel położony dosłownie kilka minut od centrum. Błądząc w wąskich uliczkach udaliśmy się na poszukiwania. Tu przyszła z pomocą mapka, którą zakupiliśmy jeszcze na stacji autobusowej oraz Wi-Fi w jednej z restauracji. Z niemałym trudem w końcu udało się odnaleźć nasz nocleg.

Miejsce to naprawdę okazało się przesympatyczne. Na dole znajdował się wspólny salon, po bokach sypialnie w górze przeszklony dach, przez który w nocy widać było gwieździste niebo. Trzeba przyznać, że aranżacja tego miejsca była naprawdę super. Ulokowaliśmy się więc tam bez zbędnego marudzenia, a potem wyruszyliśmy z powrotem “w miasto”. Tutejsza medyna to praktycznie jeden wielki targ. Niczym się on nie różni od tego w Agadirze, no może poza wspomnianą już wielkością.

Przez dłuższy czas błądziliśmy pośród kolorowych straganów z wyrobami z gliny, lampionami, przyprawami, co chwila zaczepiani przez tubylców pytaniem, czy czegoś nam nie potrzeba. Wędrując tak doszliśmy do miejsca, w którym stały bryczki. Ich właściciele oferowali przejazdy po okolicy. I tu ciekawostka - niby ceny są przedstawione w cenniku wywieszonym w bryczce, ale… płaci się nie na początku, tylko po powrocie, czyli tak naprawdę niczego nieświadomy turysta może wpakować się na przysłowiową minę. Jeden z woźnic, którego zapytaliśmy ile taka przyjemność kosztuje, był tak natarczywy, że nawet po stanowczej odmowie szedł za nami przez dobre 10 minut o ile nie dłużej. Tutaj muszę otwarcie przyznać, iż natarczywość wszelkiego rodzaju sprzedawców czy naganiaczy zaczęła nas już po prostu irytować.

Tuż obok placu Dżamaa al-Fina znajduje się największy meczet Marrakeszu – Kutubijja, którego budowa rozpoczęła się już w 1147 roku, a zapoczątkował ją sułtan Abd Al-Mumin. Nie można niestety wejść do środka, ale obeszliśmy go dookoła. Zaraz za meczetem znajdują się ogrody, w których wytchnienie można znaleźć w cieniu palm lub drzewek oliwnych.

Na południe od centrum miasta mieszczą się ruiny pałacu El Badii. Fundatorem tego pięknego przybytku architektonicznego, który powstał w 1578 roku, był Ahmed al-Mansur Az-Zahabi. Wybudowano go z kamienia, cegły mułowej i drewna, zgodnie ze stylem dynastii Sadytów. Sama nazwa “El-Badi” oznacza “Nieporównany” – był to jeden z przydomków Allacha, których w sumie było aż 99. Nieporównany, bo już w czasach swych świetnych początków zasłynął z przepychu. Do samych ruin niestety nie udało się wejść, gdyż po prostu dotarliśmy tam za późno. Chodząc jednak po wąskich uliczkach trafiliśmy do dzielnicy Mellah. Jest to dzielnica zamieszkana przez Żydów - coś w rodzaju getta ogrodzonego murami. Pierwsi Żydzi pojawili się na tych ziemiach już w XV wieku. Początkowo był to dla nich przywilej mieszkania tutaj i obrona przed atakami Arabów. Później z postępem kolonizacji i rozrostem populacji zamieniło się w biedne i smutne miejsce. W Mellah znajduje się najstarsza w Maroku Synagoga.

Wieczorami plac Dżamaa al-Fina zamieniał się w jedną wielką restaurację. Na miejscu pojawiały się namioty z ogromnymi grillami, serwującymi najróżniejsze potrawy marokańskiej kuchni. Wszędzie paliły się światła, ogniska, lampiony, wyglądało to naprawdę magicznie. Słychać było bicie bębnów, dźwięk piszczałek oraz głosy bajarzy opowiadający przeróżne historie.

Więcej o wyprawach Marcina Krysiaka możecie przeczytać na jego blogu: www.pocztowkazpodrozy.pl

Komentarze 6

raczek70
312
raczek70 312
#106.04.2014, 21:23

Marakesz - miejsce warte obejżenia, ale najwyżej na 2-3 dni. Więcej nie ma co robić. Na natarczywość miejscowych trzeba się uodpornić, po prostu nie zwracać uwagi.

ryszards007
81
#206.04.2014, 22:19

W Agadirze warto sie wybrac nad ujscie rzeki gdzie mozna zobaczyc rozowe flamingi i "zakamuflowane panie uprawiajace sport "
Co do Marakeszu to warto wydac pare Dircham na zwiedzenie grobowcow Saadytow i palacu Bahia. Aby uniknac natarczywych sprzedawcow na placu Dzzama Al fina wystarczy skorzystac z tarasu restauracji otaczajacych plac i fotografowac do woli. co do zakupow to maja cywilizowane supermarkety ze stalymi cenami.

karpio30
2 131
karpio30 2 131
#307.04.2014, 07:37

w pelni sie zgadzam z przedmwcami + jesli myslales o zrelakswaniu sie w Marakeszu to chyba jedyne zamkniety w Riadzie bo inaczej nie da sie idgonic od mieszkancow. Noy Marakesz calkiem cywilizowany. Pieknie , pogoda bez zarzutow. Polecam miejscowosc o nazwie Essaouira. Nad samym oceanem, ludzie mniej nachalni, pieknie ,spokojnie I wspaniale jedzenie. Polecam restauracje w samym doku rybackim :)

raczek70
312
raczek70 312
#407.04.2014, 21:32

karpio30 w Essaouira przy porcie w tych małych knajpkach to są dopiero nachalni. Na zakupy warto się tam wybrać jest taniej niż w Marakeszu.

redline
1
#511.04.2014, 13:28

idioto lub idiotko , medyna w marakeszu jest ogromna i zaczyna sie zaraz za placem Jamal el Fna

raczek70
312
raczek70 312
#611.04.2014, 18:27

redline za kogo ty się uważasz żeby kogoś nazywać idiotą? Ledwo sie zarejestrowałeś i juz udajesz cwaniaka? Plac Jemma El Fna ,a nie Jamal. Poza tym cały ten plac lezy w Medynie a nie za jej plecami.