„Jeśli w NHS spotkasz imigranta, to raczej będzie on cię leczył, a nie zajmował twoje miejsce w kolejce” – oświadczyła w zeszłym tygodniu posłanka partii konserwatywnej, dr Sarah Wollaston. I przeszła z obozu „Leave” do obozu „Remain”.
Nie jest tajemnicą, że brytyjski narodowy fundusz zdrowia, czyli NHS, od lat funkcjonuje na granicy wydolności. W końcu to dlatego brytyjscy „junior doctors” od kilku miesięcy cyklicznie strajkują i odchodzą od łóżek pacjentów.
Nie ma jednak zgody, jaką rolę w obciążaniu brytyjskich służb publicznych odgrywają imigranci – czy zagraniczni lekarze i pielęgniarze pomagają NHS wyjść na prostą, czy też liczba pacjentów-imigrantów stanowi znaczne obciążenie dla funkcjonowania systemu?
Dlatego też spór o NHS został wciągnięty w brytyjską debatę o Unii Europejskiej – głównie przez brytyjskich eurosceptyków, którzy winią imigrantów za niewydolność systemu. Zdaniem niektórych ekspertów jednak, w tym wypadku obóz „Leave” popełnił duży błąd.
Tego zdania jest z pewnością dr Sarah Wollaston, lekarka z wieloletnią praktyką, posłanka Partii Konserwatywnej, przewodnicząca parlamentarnej Komisji ds. Zdrowia i do niedawna członkini obozu „Leave”.
Wstydliwe ulotki
Koperta do oddania korespondencyjnego głosu leży nieotwarta w kuchni. Zamiast ją rozkleić i zagłosować za Brexitem, zastanawiam się, co bym czuła, gdyby 24 czerwca okazało sie, że występujemy z Unii. Nie towarzyszyłoby mi uniesienie wolnością, ale poczucie straty i winy, że przyczyniłam się do nadchodzącego zamieszania.
Taką notatkę zamieściła Wollaston na swoim blogu 9 czerwca, wywołując niemałe zdziwienie polityków i komentatorów.
W końcu Wollaston od początku debaty Leave-Remain wyrażała gorące poparcie dla wyjścia UK z Unii, tłumacząc je głównie biurokratyzacją instytucji unijnych. 9 lutego 2016 roku opublikowała na swoim blogu post „Dlaczego, mimo że jestem eurofilką, wybieram Brexit”, gdzie nazywa proponowane przez Camerona warunki pozostania w Unii „marną propozycją”, która nie rozwiązuje najważniejszych problemów w stosunkach UK-UE.
Czemu więc Wollaston na dwa tygodnie przed referendum raptownie zmieniła zdanie? Jak twierdzi: ze względu na ewentualne konsekwencje Brexitu dla NHS-u i „kłamliwie i hańbiące” twierdzenia kampanii Leave o brytyjskiej służbie zdrowia:
Zostałam politykiem by promować kwestie zdrowotne (…). Twierdzenia zwolenników wyjścia odnośnie służby zdrowia są hańbiące. Świadomie punktem centralnym swojej kampanii uczynili kłamstwo (…).
Jak następnie podsumowała w wywiadzie dla BBC:
Jeśli jesteś w sytuacji, w której nie możesz (z czystym sumieniem) rozdawać ulotek agitujących za wyjściem, nie możesz prowadzić kampanii dla Leave.
Które twierdzenia eurosceptyków wywołały takie oburzenie posłanki z południowej Anglii?
Chore liczby
Po pierwsze, zdaniem zwolenników kampanii „Leave”, UK obecnie przekazuje ze swojego budżetu osławione „£350 mln tygodniowo” na fundusze unijne; w przypadku opuszczenia Unii, pieniądze te rzekomo będzie można przekazać NHS-owi.
Z tezą tą jednak wiąże się kilka problemów. Po uwzględnieniu brytyjskiego rabatu, UK przeznacza na fundusze unijne £276 mln, a nie £350 mln, tygodniowo. £88 mln z tej kwoty jest następnie, zgodnie z unijnymi regulacjami, przeznaczana na brytyjskie fundusze rolne.
Do rozdysponowania pozostaje więc £188 mln tygodniowo, co wciąż jest kwotą sporą, warto jednak przypomnieć, że obecnie fundusze unijne wspierają rozwój brytyjskiej nauki czy rozwój zielonych energii (a liczne badania pokazują, jaki wpływ czystość powietrza i wód ma na stan zdrowia mieszkańców kraju). W razie wystąpienia UK z Unii, rząd będzie więc musiał albo zrezygnować z prowadzenia części programów badawczych i proekologicznych, lub zainwestować w nie część z „zaoszczędzonej na UE” kwoty.
O ile więc nikt nie może zaprzeczyć, że Wielka Brytania jest obecnie płatnikiem netto do unijnej kasy i wystąpienie z Unii pozwoliłoby jej na uwolnienie się od finansowych zobowiązań, nie wiadomo, ile milionów koniec końców mógłby „zyskać” NHS na Brexicie – w zasadzie wiadomo natomiast, że część ewentualnych „oszczędności” zostałaby skonsumowana na opłacanie ceł i pozostałych kosztów wystąpienia ze wspólnego rynku.
Co więcej, ewentualne załamanie gospodarcze po referendum zostawiłoby mniej kasy w brytyjskim budżecie. Czy naprawdę w razie recesji po Brexicie partia rządząca zdecydowałaby się więc na zwiększenie wpłat na NHS? A jeśli tak, to czy zrobiłaby to kosztem służb bezpieczeństwa, policji czy darmowej edukacji?
Na rozważaniach czysto finansowych jednak nie koniec problemów z Brexitem i NHS-em. Zwolennicy wyjścia UK z Unii twierdzą również, że imigranci korzystający z usług NHS stanowią „znaczne obciążenie” dla systemu i przekonują, że tylko radykalne ograniczenie imigracji na Wyspy pomoże uratować NHS.
Imigrant: lekarz, a nie pacjent
Dr Wollaston i na to ma odpowiedź:
Jeśli spotkasz imigranta w NHS, są większe szanse, że będzie cię leczył, niż że będzie stał przed tobą w kolejce. (…)
Rzeczywiście, aż 28 proc. lekarzy w UK – największy odsetek w całej Unii – pochodzi spoza kraju, jak podaje Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju. W przypadku pielęgniarek, odsetek ten to 13 proc. Jeśli chodzi o lekarzy i pielęgniarki europejskich, stanowią oni odpowiednio 11 i 4 proc. pracowników. Warto tu dodać, że przyjezdni z Unii do UK stanowią 5 proc. brytyjskiej ludności, ale 7,5 proc. pracowników służby zdrowia.
Na tym jednak nie koniec bezwstydnie proimigranckich statystyk. Wedłud danych samego NHS oraz badań przeprowadzonych przez Uniwersytet Oksfordzki, obszary UK z największym odsetkiem imigrantów stanowią zarazem obszary, gdzie na wizytę u specjalisty czeka się najkrócej.
Co więcej, imigranci nie tylko rzadziej chorują, ale i częściej pracują – a tym samym odprowadzają składki na służbę zdrowia. Zjawisko to ma swoją naukową nazwę – „efekt zdrowego imigranta” i jego oczywistym wytłumaczeniem jest fakt, że emigrują głównie zdrowi ludzie w wieku produkcyjnym. Tymczasem największe obciążenie dla NHS stanowią osoby w wieku podeszłym.
I to właśnie w starzeniu się społeczeństwa, a tym samym w rosnącym odsetku osób z chorobami serca, krążenia, demencją czy rakiem warto upatrywać powodów pogłebiającego się kryzysu służby zdrowia.
Można wręcz pokusić się o twierdzenie, że obcokrajowcy ozdrawiają NHS, pompując weń dodatkowe fundusze. Jest to z pewnością prawda w przypadku tzw. „turystów medycznych”, którzy przyjeżdżają do UK na konkretne zabiegi – według przepisów, imigranci czasowi są zobowiązani pokryć 150 proc. kosztów swojej opieki medycznej.
Jest to również bezsprzecznie prawda w przypadku imigrantów spoza Unii osiadłych w UK, są oni bowiem zobowiązani do opłacania tzw. „health surcharge” – corocznej opłaty na służbę zdrowia wnoszonej niezależnie od kosztów wizy, odprowadzania podatków i opłacania składki na ubezpieczenie zdrowotne.
Jest to wreszcie prawda w przypadku tursystów z Unii, którzy mogą zostać przyjęci do brytyjskiego szpitala jedynie za okazaniem Europejskiej Karty Ubezpieczenia Zdrowotnego – za ich leczenie płaci kraj ich pochodzenia.
O ile więc niewątpliwe da się stworzyć logiczny i przekonujący argument za wyjściem z Unii – nie da się utrzymać twierdzenia, że imigranci rujnują NHS. Racje mogą mieć jeszcze zwolennicy obozu „Leave”, którzy utrzymują, że imigrantów z Unii zatrudnionych w NHS można by zastąpić specjalnie sprowadzonymi imigrantami spoza Unii. Ale czy takiej logiki nie można by już nazwać chorą?
Komentarze 20
w szpitalach otwarcie mowi sie o tym ze NHS nie wypusci swojego staffu, szczegolnie tego wyksztalconego w UK, niezaleznie od tego na jakim szczeblu pracuje. braki kadrowe sa ogromne i nikt nie potrafi sobie wyobrazic wyrzucenia ponad 10% obslugi i prob zastapienia go ludzmi spoza Unii.
Naprawde zastanawiam sie ile mozna? Jak dlugo jeszcze beda robic z nas Polakow chlopcow do bicia? To wszystko jest jeda wielka antypolska propaganda zapoczatkowana przez pana Camerona . Sluchac sie tego juz nie da !!!! Zadna inna Polonia w swiecie nie pozwolilaby sobie na takie traktowanie.
Wszystkie Polonie na swiecie pozwalaja sobie na takie traktowanie.
Dlatego moze podchodze do tego zbyt emocjonalnie ale mnie to boli bo,moi rodacy nie widza w tym problemu albo daja ciche przyzwolenie swoim milczeniem na taki rodzaj trakowania albo nie zdaja sobie sprawy w jakim ksenofobicznym kraju rodza i wychowuja swoje polskie dzieci. Dlatego nawet po tych kilku latach czuje sie tylko gosciem w tym kraju.
ten kraj przy Polsce wydaje sie ultratolerancyjnym rajem
w kazdym razie - co zamierzasz z tym zrobic poza marudzeniem na polskich forach?