Do góry

Jak zarobić na emigracji, czyli najważniejszy jest plan – wywiad

Niektórzy wyjeżdżają za granicę z braku sensownych perspektyw w kraju, inni z kolei wyjeżdżają z jasnym celem – odłożyć na rozkręcenie biznesu w Polsce. Rozmawialiśmy z Magdą, która wraz z mężem do emigracji podeszła właśnie w taki zadaniowy sposób.

Czemu zdecydowałaś się na wyjazd?

Studiowałam stomatologię, po której, jak wiadomo, nie tak prosto otworzyć własny gabinet. W trakcie studiów już napracowałam się w cudzych gabinetach, chciałam mieć możliwość otworzenia własnego jak najszybciej. Nie uśmiechał mi się kredyt zakładający pętlę na szyję na bardzo wiele lat, rodzice nie mieli pieniędzy, żeby mnie wesprzeć – bo i kto ma teraz lekką ręką trzysta tysięcy do wydania. Znajomi wyjeżdżali i nie żyło im się wcale źle za granicą, więc zaczęłam rozważać wyjazd.

Na studiach poznałam też mojego obecnego męża, który okazał się na tyle rozsądny, że spodobał mu się plan zarobienia na otwarcie własnego gabinetu. On miał też lepsze wsparcie od rodziców, bo teściowa jest dentystką, ale mówił że nie po to całe życie mama zasuwała, żeby teraz jeszcze musiała za syna dorosłego płacić. Prawda, że dobry mąż?

Jak wyglądały przygotowania do wyjazdu?

Hmm, tak naprawdę nijak. Zebraliśmy pieniądze i pojechaliśmy, funt był wówczas akurat tańszy. Mieliśmy o tyle szczęście, że wówczas nie było tak trudno, jak się słyszy teraz, o pracę w pobliżu zawodu. Już na miejscu szukaliśmy ogłoszeń i akurat potrzebowali technika dentystycznego, więc się załapałam. Mąż szukał nieco dłużej, prawie rok imał się różnych zajęć zanim się załapał na coś stabilniejszego.

Myśleliście o pozostaniu w Wielkiej Brytanii?

Na pewno nie. Owszem, zarobki mogłyby pozwolić przyzwoicie żyć, ale nie nam, nie po to tam pojechaliśmy. Zresztą – pojechaliśmy w wyraźnym celu, więc to nam nie doskwierało. Ja pracowałam ile tylko się dało, 6 dni w tygodniu to była norma, mąż też robił tyle nadgodzin, ile mu dawali.

Nie wypalała Was taka praca?

Wiesz, jak się ma jasny cel, to jest łatwiej. Najważniejsze to mieć jasny cel i dobry plan. Z celem nie mieliśmy problemów, a jak człowiek młody, to organizm lepiej znosi intensywną pracę. Poza tym logika była jasna - jak teraz poświęcimy te parę lat życia, to później już będzie z górki i będziemy robić na swoje. To nas bardzo motywowało. Tak naprawdę tylko dzięki temu wytrzymaliśmy ten okres.

Aż tak ciężko było?

Trochę ciężko, trochę nie. Staliśmy się strasznymi skąpiradłami, nie mieliśmy za bardzo znajomych i też nie ciągnęło nas do tego. Jacyś znajomi z pracy – tak, czasem gdzieś się wyszło, ale raczej korzystaliśmy z darmowych rzeczy – szliśmy do parku, w wolny dzień odsypialiśmy, czasem jakieś muzeum. Ale to przez parę lat może ze 3 razy. Doszliśmy do wniosku, że mniej wyjść to mniej wydatków. Nie mieliśmy też samochodu. Mąż uważał, że jak jest samochód, to w wolny dzień kusi żeby pojechać gdzieś na zakupy do galerii. Mieszkaliśmy przy angielskiej rodzinie, bo taniej, mieli taką przybudówkę, którą wynajmowali. Ale prawie ich nie widywaliśmy.

Wspominasz coś jako szczególnie trudne?

Mówi się, że czas rozjaśnia wspomnienia – i tak też pewnie jest ze mną, faktycznie w Anglii na pewno czułam się gorzej niż jak to teraz wspominam. Najgorsze było jednak to, że kiedy już mieliśmy w miarę odłożone pieniądze, kiedy chcieliśmy wracać, to funt zaczął tanieć. Wtedy naprawdę wpadliśmy w rozpacz – tyle wysiłku, a tu oszczędności topniały w oczach. Postanowiliśmy nie wracać dopóki funt nie wróci do 5,50. No i niestety nie wrócił, po prawie roku takiego przeczekiwania pomyśleliśmy, że 5 złotych za funta już będzie przyzwoite i nareszcie wróciliśmy.

I faktycznie dalej było z górki?

Teoretycznie tak, w praktyce naprawdę potrzebowaliśmy odpoczynku – zanim się zebraliśmy do znalezienia i urządzania gabinetu minęły ze 2 miesiące.

Opłacało się?

Z perspektywy – bardzo. Znajomi ze studiów, którzy nie mieli pieniędzy na przykład od rodziców, dalej pracują u kogoś, albo nie śpią po nocach z powodu długów. A my? Poświęciliśmy parę lat życia, ale jesteśmy na swoim, nikomu nie jesteśmy nic winni. Jeździmy na wakacje dwa-trzy razy w roku. Zamiast oddawać złodziejskie odsetki to odkładamy pieniądze na wymianę sprzętu. Przede wszystkim – nie zaharowujemy się. Teraz podobno jest już trudniej tak odłożyć, być może więc też sprzyjało nam szczęście.

Jakieś rady dla chcących spróbować takiego scenariusza?

Tam sobie myślę, że mimo celu tak naprawdę nie poradziłabym sobie bez męża – on beze mnie pewnie też. Bardzo ważne jest nie tylko mieć jasny cel, ale także mieć drugą osobę, która pomoże nam w ciężkiej chwili, gdy zaczniemy myśleć „Po co mi to wszystko?”. Bo taki wyjazd naprawdę może być męczarnią psychiczną.

Komentarze 2

CouncilSquad
102
#119.05.2016, 15:45

A więc plan jest jeden - robić w kółko bez życia :D też mam tu znajomych co siedzą tu dobre kilka lat a jedyne ich zdjęcia są ze świąt w Polsce bo "łatwiej" jest robić za najniższą po 16 godzin 6 dni w tygodniu niż nauczyć się języka i jakiegoś logicznego zawodu.

Profil nieaktywny
Konto usunięte
#220.05.2016, 09:50

Kazdy szuka czegos innego w zyciu, ;-)