O skomplikowanej sytuacji Polaków, którzy zostali wyrzuceni z terenu Wielkiej Brytanii, dotąd przeczytać mogliście głównie na internetowych forach dyskusyjnych - za sprawą osób, których życie w pewnym momencie legło w gruzach. Po tym, gdy ludzie tacy jak Sebastian Rapińczuk, czy Norbert Kobryńczuk zaczęli zgłaszać się z prośbą o pomoc do nas, postanowiliśmy dokładnie przyjrzeć się sprawie.
11 listopada zostałem aresztowany, oczywiście bez żadnych zarzutów. Następnie, 13 listopada wieczorem zostałem przewieziony do Dungavel Immigration Removal Centre decyzją Home Office. (…) Próbowano mi wmówić, że nigdzie nie pracuję, nie mam rodziny tutaj, co jest nieprawdą. (…) Od tej pory nie przyjmuję posiłków, a jest to trzecia doba (…). Mam zamiar kontynuować swoją głodówkę, tak aby moja tragedia naświetliła pracę i standard pracowników Home Office i może w przyszłości jakoś pomogła innym moim rodakom.
E-mail o tej treści wpłynął do naszej skrzynki 14 listopada 2015.
Polacy na wylocie
Pisał Norbert Kobryńczuk - Polak, który z początkiem 2015 r. zamieszkał w Wielkiej Brytanii. Chciał zacząć tu nowe życie, ale marzenia o tym szybko obróciły się przeciwko niemu. Mężczyzna - jak stwierdza - został zatrzymany m.in. za to, że pozostawał bez zatrudnienia. W istocie jednak pracował: “Próbowałem wyjaśniać, ze robię w ulotkach już od 1,5 miesiąca dla Pure Gym na Quartrmile w Edynburgu, ale odmówiono sprawdzenia tego. - mówi. Wspomniana przez Kobryńczuka placówka - Dungavel Imigration Removal Centre - to jeden z 11 ośrodków deportacyjnych rozlokowanych w Zjednoczonym Królestwie. Norbert trafił do Dungavel w listopadzie, a już w grudniu - mimo głodówki, protestów i pomocy prawnika - został wydalony do Polski.
W takiej sytuacji nie był sam. W ośrodkach przebywają imigranci zarówno z krajów Unii jak i z dalszych zakątków świata, których w UK uznano za “zagrażających bezpieczeństwu publicznemu”. Wśród nich znajduje się kilkunastu Polaków (nie podajemy dokładnej liczby ze względu na zmienność sytuacji). Teoretycznie w ośrodkach przetrzymywani powinni być mordercy, przemytnicy, gwałciciele. Jak jest w praktyce?
Oprócz Norberta, pisał do nas jesienią także Sebastian Rapińczuk. W 2013 roku Sebastian miał stłuczkę samochodową. Złapała go policja. Okazało się, że mężczyzna prowadził samochód samodzielnie, mimo że posiadał warunkowe prawo jazdy i nie powinien siadać za kierownicą bez nadzoru. Na Rapińczuka został nałożony mandat w wysokości £300 oraz czasowy zakaz prowadzenia. Mężczyzna karze się poddał.
Sebastian kolejne dwa lata żył w UK, nie zdając sobie sprawy z tego, że grozi mu deportacja. Pewnego dnia otrzymał list z Home Office. Urząd informował o obawach przed popełnieniem przez mężczyznę kolejnego przestępstwa. W związku z tym Rapińczuk miał zostać odesłany z Wielkiej Brytanii – bez perspektywy powrotu w dającej się określić przyszłości. Sebastian został przewieziony do jednego z Immigration Removal Centre, skąd ostatecznie 29 listopada 2015 roku wysłano go do Polski.
O tym, czy dana jednostka zostanie uznana za stanowiącą zagrożenie, może zadecydować np. jakiś incydent z przeszłości. Przetrzymywani w Immigration Removal Centre wspominali o mężczyźnie, którego jedynym przewinieniem wobec prawa było rzucanie kamieniami w milicyjny samochód – jeszcze za czasów głębokiego PRL-u.
Brzmi nieprawdopodobnie? Wydaje się, że wymienione powyżej przewinienia stanowią zbyt błahe powody do deportacji? A jednak, takie postępowanie brytyjskich służb bezpieczeństwa jest prawomocne. Wszystko w związku z wdrażaniem na Wyspach operacji Nexus.
Zgubne skutki operacji Nexus
“Operacja Nexus” ruszyła we wrześniu 2012 r. z inicjatywy brytyjskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Miała służyć usuwaniu z terenu Zjednoczonego Królestwa recydywistów. Jak chwaliły się wówczas brytyjskie służby, dzięki jej wdrożeniu “w zaledwie kilka miesięcy udało się deportować z Wysp 175 groźnych przestępców”.
Obecnie, niemal 3,5 roku po rozpoczęciu operacji, przedstawiciele brytyjskich organizacji charytatywnych mają jednak wątpliwości, czy Nexus rzeczywiście służy dobrej sprawie: “Operacja miała skupiać się na bardzo niebezpiecznych jednostkach: przemytnikach, gwałcicielach, mordercach. Z naszego doświadczenia wynika jednak, że osoby przebywające w ośrodkach to z reguły bezdomni, którzy dopuścili się drobnych wykroczeń” – mówi Audrey Morgan z AIRE, organizacji charytatywnej udzielającej porad prawnych zatrzymanym w ośrodkach deportacyjnych.
Jeszcze większą konsternację Morgan wprowadza mówiąc: “Nie mogę powiedzieć skąd to się bierze, ale Polacy i Rumuni wydają się nieproporcjonalnie liczną grupą zatrzymanych”. Pytana, czy uważa, że przetrzymywanie ludzi na podstawie tak wątłych przesłanek to dobry pomysł, przedstawicielka AIRE odpowiada: “Uważam, że to zgubny proceder. Nie pomaga imigrantom w integracji, może rozbijać rodziny, nie jest dobrze uregulowany prawnie. Wynika z tendencji do nadużywania przepisu ‘najpierw deportacja, później apelacja’ przez Home Office”.
Wspomniany przepis - “Deport first, appeal later” miał służyć szybszemu wydaleniu z UK niebezpiecznych przestępców oraz nie obciążaniu kieszeni podatnika kosztami utrzymania zatrzymanych w ośrodku. Każda sprawa powinna być rozpatrywana indywidualnie, a przepis stosowany ostrożnie. Jednak istnieją podstawy by sądzić, że stał się on nową normą.
Komu grozi deportacja?
Zgłoszenia od naszych czytelników oraz wypowiedzi pracownicy AIRE układają się w niepokojącą całość. Skoro deportowano kogoś z powodu prowadzenia bez odpowiednich dokumentów, to czy potencjalnie wszyscy jesteśmy narażeni na wydalenie z Wysp?
Jak mówi Audrey Morgan, wydalenie z kraju rzeczywiście grozić może każdemu, co do kogo stwierdzi się, że jego obecność “nie sprzyja dobru publicznemu” (is not “conducive to public good”): “Warto tu podkreślić różnicę między deportacją, a wydaleniem. W przypadku decyzji o deportacji, na osobie deportowanej musi ciążyć wcześniejszy wyrok, nawet bardzo stary, z kraju pochodzenia lub z UK. “Wydalone” mogą zostać natomiast osoby, które “nie korzystają ze swoich praw traktatowych” w Unii - np. nie mają pracy ani stałego miejsca zamieszkania na Wyspach”.
Innymi słowy, “deportacja” oznacza, że każda osoba, która “przeskrobała” coś w Polsce – nawet jeśli następnie poddała się karze - musi liczyć się z tym, że do drzwi w jej brytyjskim mieszkaniu w którymś momencie mogą zapukać oficerowie Home Office. Taki był przypadek Sebastiana, który mimo trzyletniego, nienaznaczonego żadnymi czynami karalnymi, pobytu w UK, został deportowany na podstawie nieczystej kartoteki z Polski. Mimo że odsiedział karę w ojczyźnie, wyjechał za zgodą kuratora, a na Wyspach nie dopuścił się kolejnych przestępstw, Home Office podjął decyzję o jego deportacji.
“Wydalenie” natomiast oznacza, że każda osoba, która z jakichkolwiek powodów uznana zostanie za niepożądaną w UK, może liczyć się z tym, że zostanie usunięta z kraju. Wygląda na to, że tak właśnie stało się w przypadku Norberta, którego list cytowaliśmy na początku. Norbert przyznał, że w UK parokrotnie trafiał na posterunek policji – ani razu nie postawiono mu jednak zarzutów, a jego criminal record w kraju wynosił “0”.
Wilczy bilet i co dalej?
Sebastian Rapińczuk jest już z powrotem w ojczyźnie, ale nie składa broni:
“Od miesiąca przebywam w Polsce. (…) Zatrzymałem się u dziadków. Gdyby nie to, nie miałbym tak naprawdę gdzie się podziać, ponieważ całą rodzinę ściągnąłem na Wyspy. (…) Nie posiadam pracy. Jestem zarejestrowany w urzędzie jako osoba bezrobotna, bez prawa do zasiłku. Wypełniłem jedynie jakieś formularze i Urząd Pracy przesłał zapytanie do Szkocji o historię mojego zatrudnienia. Niby ma to pomoc w otrzymaniu jakichś świadczeń. Niestety, termin na odpowiedź jest do marca 2016 r. Co będzie do tego czasu - niezbyt to kogokolwiek interesuje…” - pisze Sebastian Rapińczuk podczas naszej wymiany mailowej.
Rozgoryczony Rapińczuk podkreśla, że paradokslana sytuacja już wpędziła go w problemy finansowe: z powodu zatrzymania i deportacji przestał regulować stałe płatności i rachunki. Już zaczął dostawać wezwania do zapłaty od rozmaitych instytucji, jeśli więc nawet uda mu się wrócić do UK, czekają go kolejne kary. Jego życiowa partnerka podjęła pracę, by wspomóc sytuację finansową rodziny, ale wychowując dwójkę dzieci, nie jest w stanie pracować w pełnym wymiarze.
Rapińczuk dodaje: “Oczywiście mam zamiar się odwoływać. 28 stycznia odbędzie się moja sprawa apelacyjna. Niestety nie będę obecny na apelacji, gdyż zmieniło się prawo i żeby apelacja w ogóle mogła się odbyć, musiałem opuścić teren UK. Pani adwokat wysłała pismo z prośbą, bym mógł się stawić na sprawę, jednak znając opieszałość tamtejszych urzędników, do dnia apelacji ta prośba nie zostanie nawet rozpatrzona. Wtedy to właśnie dowiem się, czy mogę wrócić do Szkocji, do rodziny…”
Niewiele wiemy natomiast o obecnej sytuacji Norberta Kobryńczuka. Od ponad miesiąca telefon mężczyzny pozostaje głuchy.
Stanowisko Polski
O wyjaśnienie sprawy deportowanych i wydalanych Polaków poprosiliśmy Polską Ambasadę w Londynie. Alicja Rakowska, rzeczniczka prasowa ambasady odpowiada: “Każdy przypadek należałoby tutaj traktować indywidualnie, ponieważ powody [zatrzymań] są różne. Cześć z tych osób jest deportowana w związku z orzeczonym w Wielkiej Brytanii wyrokiem, inne ze względu na wydane Europejskie Nakazy Aresztowania. Co do części jednak, faktycznie może mieć zastosowanie klauzula “zagrożenia dla porządku publicznego”, która jest w odpowiednim rozporządzeniu UE i z której władze brytyjskie coraz częściej czynią użytek.”
Dlaczego jednak władze zintensyfikowały wydalanie obywateli Polski na podstawie domniemanego zagrożenia dla bezpieczeństwa publicznego? Czy rację mają przedstawiciele organizacji charytatywnych, jak AIRE, sugerujący, że poczynania rządu wynikają raczej z chęci ograniczenia liczby migrantów w kraju niż z autentycznej troski o bezpieczeństwo? Czy strona polska zamierza upomnieć się o prawa swych obywateli lub zorganizować pomoc prawną dla osadzonych?
Michał Mazurek, kierownik Wydziału Konsularnego Ambasady RP w Londynie zapewnia, że placówka w porozumieniu z prawnikami na bieżąco analizuje zasadność wszystkich zgłaszanych przypadków deportacji, a Polakom, którzy znajdują się w potrzebie, oferuje pomoc konsularną. Mazurek dodaje przy tym, że “po zebraniu większej liczby potwierdzonych przypadków, w których zachodzą uzasadnione przypuszczenia o błędne stosowanie obowiązujących reguł prawa brytyjskiego i europejskiego, placówka podejmie dodatkowe kroki.”
Podczas styczniowej wizyty w Edynburgu o rzecz zapytaliśmy również Ministra Spraw Zagranicznych RP, Witolda Waszczykowskiego. Minister przyznał, że temat nie jest mu znany. Zasygnalizował jednak wolę podjęcia go w rozmowach między ministerstwami Polski i Wielkiej Brytanii.
O wszelkich informacjach, które rzucałyby nowe światło na sprawę, będziemy Was informować na bieżąco.
Komentarze 68
Co tam Nexus. ardziej mnie martwi, ze teraz pora na operacje Archer w Szkocji.
A Polska ambasada jak zwykle rozkłada bezradnie ręce, a msz sprawy nie zna... Juz dawno przestałem się dziwić ze imigracja sie nasila z tego pięknego chorego kraju...
A co ma robic ambasada? Zwariowales, oni sa od inych rzeczy a nie ochrony kazdego obywatela za granica i walke z lokalnym prawem...
Ambasada jest by chronić każdego obywatela, poza granicami kraju. Ale nie Pl. Jak.mi przyślą list, będę ukrywać w szkockich highlandach... Taki polski Rob Roy?:-) będę łupić banki, jeść owcze podroby i inne cuda wyprawiał..
A o co chodzi z tą akcją Archer?