Do góry

Znowu o emigracji i koksie - "Kokaina", cd.

“Czy wiecie, że japońska wiśnia japońska jest tylko z nazwy?” - zaczepił nas młody mężczyzna, który nie mógł być starszy od nas. Jego żółte szorty, niebieska obcisła koszulka z napisem “I love England” i japonki dodawały mu młodzieżowej nonszalancji. Twarz miał szczupłą, z uwydatnionymi kośćmi policzkowymi, a oczy skutecznie zasłonięte okularami przeciwsłonecznymi. “Słucham?” - zapytałem zdumiony swobodą, z jaką mężczyzna przerwał nam romantyczny spacer i kontemplację różowego drzewa.

Ostre życie na emigracji dla powieściowego Krzyśka zakończyło się… “Kokainą”. Fot. © iStock.com/starfishdesign

Zobacz także: Kokaina - twarda literatura emigracyjna

“Mówiłem tylko, że japońska wiśnia japońska jest tylko z nazwy” - powtórzył z twardym, wschodnioeuropejskim akcentem, delikatnie się uśmiechając. - “Przepraszam, nie przedstawiłem się”. - Podszedł bliżej i wyciągnął w naszym kierunku dłoń. - “Borys. Mam na imię” Borys - oznajmił. (…)

(…) Kilka dni później Borys zadzwonił do mnie i zakomunikował, że znalazłem pracę. (…) No i tak dokooptowałem do Sandwich Artist Team na Field End Road w dzielnicy Eastcote, w większości zamieszkałej przez Anglików i Hindusów.

Praca okazała się niezwykle absorbująca i ciekawa. W ciągu pierwszego miesiąca schudłem dziesięć kilogramów, a to z uwagi na zapał, który ani na moment nie pozwalał mi pozostać w miejscu. Czułem nieodpartą chęć, potrzebę wręcz bycia w ruchu. Zamiatałem podłogę, zmywałem wielkie sterty naczyń, kroiłem warzywa, porcjowałem mięso.

Dopiero w drugim miesiącu, kiedy opanowałem język w stopniu zadowalającym, wysłano mnie na front lokalu. Bardzo się stresowałem, bo kontakt z klientem, choć miałem niemałe doświadczenie w tej branży wyniesione z Polski, napawał mnie przerażeniem. Panicznie bałem się, że usłyszę coś, czego nie będę w stanie zrozumieć, i ucieknę z płaczem na tył lokalu. Przez pierwszych kilka tygodni nic takiego jednak nie miało miejsca. Zaciągałem się brytyjskim powietrzem z nadzieją, że okaże się kojące. (…)


(…) Firma, w której teraz pracuję, to taka mała Brytania, z przedstawicielami różnych ras, z ludźmi młodymi i starymi, z kobietami, mężczyznami, z osobą niepełnosprawną. Swoisty kosmopolityzm Królewskiej Poczty. Ta wielowarstwowa kulturowość od zawsze mnie fascynowała. Tak różna i odrębna, a jednak momentami groteskowo się przenikająca.

Spacerując po promenadzie obserwowaliśmy kobiety, które jakby żywcem przeniesione zostały z Pakistanu. Nigdy nie zapomnę istoty od stóp po głowę wciśniętej w czarny kostium, z wyciętym niewielkim otworem na oczy. A nawet i ten niewielki otwór zasłonięty był czarną siateczką. Jakiś czas później Borys wyjaśnił nam, że kobiety te są muzułmankami i noszą się w burkach, które są pewnego rodzaju tarczą przed wszędobylskim, przenikającym męskim spojrzeniem. (…)

Różnice kulturowe jeszcze długo dawały mi się we znaki. Nie potrafiłem odróżnić hindusów od muzułmanów, a czarnoskórych Afrykańczyków od tych z Jamajki. Ciekawy byłem każdego z tych ludzi z osobna, i gdybym tylko potrafił, podszedłbym i chwilę porozmawiał. Ale nie mogłem. Pozostawało mi tylko gapienie się i podziwianie. No i pytanie Borysa o wszystko, co tylko zaobserwowałem. Przyjeżdżając do Anglii, nie byłem gotów na spotkanie z tak różnymi nacjami. Mieszkając w Polsce, nie wystawiając nosa za przysłowiowy komputer, żyłem w ułudzie i fałszywym przeświadczeniu, że w Anglii żyją… Anglicy. A to nieprawda.

“Wiesz, Kris” - zagaił któregoś dnia Borys, kiedy porcjowaliśmy steki. To było jeszcze w czasach, kiedy pracowaliśmy razem w Sandwich Barze - “zachwycasz się kulturą hinduską, muzułmańską, bo taka egzotyczna i kolorowa, a twoje spostrzeżenia są nieco… - zawahał się - wypaczone”. ” - Wypaczone?” - Ściągnąłem brwi. ” - Tak. Bo ci twoi Azjaci wcale nie są tacy fajni, jak myślisz”. (…)


Sortuję pocztę rejonu trzynastego. Nie jest pechowy, chociaż może odrobinę większy od pozostałych. À propos pechowej trzynastki, to zauważyłem pewną zależność, a mianowicie bardzo częsty brak numeru trzynaście w szeregu numerów przymocowanych do bram czy elewacji budynków. (…) O feralnej trzynastce nikt pamiętać nie chce, nikt jej nie lubi, jest tu na Wyspach swoistym numero non grata. Trochę to śmieszne, ale jest w tej trzynastce pewna alegoria mojej osoby. Ja również czuję się tu niepożądany. Persona non grata zachodniego świata kultury. Wykolejony Polak z wykolejonej Polski.

Poniekąd rozumiem tok rozumowania Anglików. Zdaję sobie sprawę, że jest nas, Polaków, tu coraz więcej. Rozprzestrzeniamy się jak szarańcza, a fakt, że nie mamy nieposzlakowanej opinii, sprawia, że jesteśmy doskonałą pożywką dla lokalnych brukowców. Kiedy Anglik smaruje poranny tost masłem orzechowym i zagryza chrupiącym bekonem w jajecznicy, czyta “Daily Mail” albo “The Sun”, a tam wytłuszczonym drukiem widnieje, że Polak został oskarżony o napaść na tle seksualnym, że Polak wymusił pierwszeństwo, ukradł albo zniszczył mienie, zabił.

Potem popijając kawę, Anglik koduje tę informację, a kiedy jadąc już metrem do pracy, odkłada gazetę na siedzenie, żeby ktoś inny także mógł przeczytać o polskiej szarańczy, to wtedy informacja ta przetwarza mu się w głowie. W niepewność i obawę o jutro, o najbliższych, przeradza się w trwogę i nienawiść do wszystkiego, co polskie i obce.

Wyjątki potwierdzają regułę, czego najlepszym przykładem wydaje się być Simon, mój menedżer. Tak naprawdę nie wiem, o czym myśli, ponieważ Anglicy są świetnymi aktorami, ale mam wrażenie, że dobry z niego człowiek. W pewnym sensie jest nihilistą, oderwanym od rzeczywistości hipsterem, lubującym się we własnym, nieco wyimaginowanym świecie. Ta niewidzialna nić sympatii, nietargana kulturowymi różnicami, budzi we mnie nadzieję, że istnieją dobrzy Anglicy, tacy, co to mają w głębokim poważaniu, skąd przyjechałeś i jaki jest twój akcent, dopóki jesteś pozytywnym, uczciwym człowiekiem. (…)

Pensja mojego szefa jest czterokrotnie większa od mojej. Podczas gdy ja bujam się siedmioletnim podniszczonym subaru, imitującym sportową brykę, Simon jeździ najnowszym czarnym mercedesem S klasy, błyszczącym, jakby codziennie był pastowany, jakby codziennie małoletni Arab za piątaka polerował tę gablotę ligninową chusteczką. Poza tym facet nosi drogie skórzane buty, markowe spodnie zaprasowane na kant, białą koszulę D&G i krawat w kolorze zależnym od nastroju. (…)

Zachowanie Simona jest zupełnym przeciwieństwem tego, jak polski przedsiębiorca traktuje swojego podwładnego. Podwładnego, nie pracownika. Myślę nawet, że samo określenie “podwładny” doskonale obrazuje stosunek polskiego szefa do ludzi, którym wypłaca pensje. Nie chcę wracać do Polski, nie do wyzbytego elementarnych zasad kultury osobistej kurwidołka. Ten wschodnioeuropejski przyczółek z mentalnością nieokiełznanego i nieprzewidywalnego mustanga, o kondycji chuderlawej szkapy o skłonnościach do samounicestwienia, jest typową groteskową kpiną modelu państwa XXI wieku.

Na początku nie potrafiłem się do tej angielskiej wspaniałomyślności przyzwyczaić. Czułem się zażenowany proszącym tonem de facto wydającego polecenia szefa. Szybko jednak pojąłem, że moje zażenowanie jest słabością, że w ten sposób szkodzę samemu sobie i zagrażam swojej pozycji w firmie. Z dnia na dzień musiałem zmienić strategię. Z grzecznego, trochę zastraszonego batem polskiego kundelka, przeistoczyłem się w rasowego polskiego charta.

Koniec części drugiej

O powieści:

Krzysztof, trzydziestolatek z Gliwic, jak wielu młodych Polaków wyemigrował z Polski do Wielkiej Brytanii w poszukiwaniu Ziemi obiecanej. Wyjechał czysty, choć z bagażem doświadczeń narkomana. I tam czyhają niebezpieczeństwa, z którymi bohater radzi sobie dobrze, gorzej i najgorzej - bo swoje problemy małżeńskie chce rozwiązać za pomocą kokainy właśnie. “Kokaina” to wnikliwe studium nałogu, zwłaszcza relacji w grupie narkomańskiej, która nastoletniemu bohaterowi zastępowała rodzinę. Okres wypaczonych norm moralnych, ale i pięknych przyjaźni , euforii, ale i przejmującego braku wiary w siebie - negatywy, jak się później okazuje, nie do przezwyciężenia i prowadzące do destrukcji.

Z retrospekcji wyłania się obraz Polski lat 80-tych i 90-tych XX w. - oczami małego i dorastającego Krzysia widzimy ówczesnych “biznesmenów”, którzy przy szalonym zaangażowaniu, z handlu między Turcją a NRD, z łóżek polowych, dorabiają się własnych sklepów, dobrze prosperujących firm, obłożonych jednak olbrzymimi kredytami. “kokaina” to również zapis obserwacji Polaków żyjących na Wyspach. Czy czują się zawodowo spełnieni, czy tylko zadowoleni z tamtejszego systemu socjalnego; czy opiewane perspektywy rozwoju są prawdziwe, czy to tylko szpan przez znajomymi w kraju; czy czują się jeszcze Polakami, czy już “Angolami”, jaki jest ich stosunek do państwa wielokulturowego; czy to tylko spleen wywołany permanentnym zachmurzeniem, czy już depresja.

## O autorze:

Arkadiusz Siedlecki (ur. 1982): pisarz i publicysta, redaktor oraz autor wywiadów z artystami. Studiował filozofię na Uniwersytecie Śląskim. Studia przerwał, by wyjechać do Wielkiej Brytanii. Obecnie wraz z żoną i dwójką dzieci oraz psem (angielskim mastifem - Bostonem) prowadzi spokojne życie nad Tamizą. Pracuje w korporacji, czego nie może sobie darować, i codziennie marzy o przeniesieniu się na wieś i życiu z pisania. Wieczny marzyciel, oderwany od rzeczywistości nihilista. Zakochany w muzyce alternatywnej.

Komentarze 6

Profil nieaktywny
Kajmanski
#123.09.2014, 10:30
TuneUp
78 452
TuneUp 78 452
#223.09.2014, 12:21

Nie chcę wracać do Polski, nie do wyzbytego elementarnych zasad kultury osobistej kurwidołka. Ten wschodnioeuropejski przyczółek z mentalnością nieokiełznanego i nieprzewidywalnego mustanga, o kondycji chuderlawej szkapy o skłonnościach do samounicestwienia, jest typową groteskową kpiną modelu państwa XXI wieku.

moze to nie jest takie tragiczne :P

Profil nieaktywny
Kajmanski
#323.09.2014, 16:56

Trafne podsumowanie...pierwszorzedny kraj drugorzedny - Nasza Ojczyzna jest niestety Bangladeszem Europy:/

Wlasnie kupilem te ksiazke i nie moge sie doczekac jej dostawy;D

Stirlitz
Edinburgh
1 926
#423.09.2014, 18:30

Nie nazywalbym Polski Bangladeszem Europy, sa kraje jak Ukraina, Bułgaria, Rumunia, Serbia, gdzie zyje sie znacznie gorzej. Polskie place minimalne tez sa wyzse niz we wspomnianych krajach. Patrzac krytycznie rozwijamy sie pomału, ale sukcesywnie.Trzeba czasu aby od komunizmu i biedy przejsc do lepszego.

Profil nieaktywny
Kajmanski
#523.09.2014, 18:50

Chodzi o ekport sily roboczej a nie o statystyczne place...zreszta pracy jest jak wszyscy wiemy w Polsce jak na lekarstwo, chyba, ze jestes synem polityka to wtedy zawsze sie wygodny etat znajdzie...

pozeracz
11 514
pozeracz 11 514
#623.09.2014, 20:08

Kajmanski
to, ze niepotrafiles zarobic pieniedzy w Polsce, to nie moja wina. wyobrazsobie, ze nie tylko dzieci politykow, majá dobrá prace za dobre piniadze