„Duchy Szkocji” to zapis wędrówek, które Maciej Kowalkowski odbył z rodziną, głównie z żoną Małgorzatą, przyjaciółmi, ale też tych samotnych. Publikujemy fragment książki poświęcony Wyspie Harris i Lewis, która jest najbardziej na północ wysuniętą częścią archipelagu Hebrydów Zewnętrznych.
Nazwa wyspy często jest mylnie interpretowana i błędem jest tu pisanie o dwóch wyspach. W rzeczywistości nazwy Harris i Lewis określają dwie części jednej wyspy. Harris leży w południowej części wyspy, Lewis w północnej, a oddziela je od siebie wąski przesmyk lądowy w okolicach miejscowości Tarbert. Do dziś często używanym językiem wśród mieszkańców jest język gaelicki. Głównym zajęciem miejscowej ludności jest hodowla owiec i bydła, rybołówstwo czy produkcja słynnego Harris Tweedu.

Obecnie dużą rolę odgrywa także turystyka. Największym miastem wyspy jest Stornoway, które skupia prawie połowę ludności. Harris, południowa część wyspy, jest górzysta i skalista, a swoim księżycowym krajobrazem bardzo przypomina Assynt. Lita skała porośnięta trawami i wrzosami, małe jeziorka w każdym zagłębieniu terenu oraz skaliste wybrzeże cechują ten rejon. To, co odróżnia Harris od Assyntu, to przede wszystkim piękne plaże na zachodzie wyspy.

Na północnym Lewis dominuje krajobraz nizinny z dużą ilością jezior i torfowisk. To w tej części wyspy znajdziemy także najstarsze zabytki i nie zabraknie też pięknych plaż. Ale zacznijmy może od początku. Obiorę kierunek podróży taki, jaki my obraliśmy. Promem z Uig dopłynęliśmy do Tarbert. Pierwsza wita nas na miejscu Harris Distillery, jedyna destylarnia na wyspie. Jest ona stosunkowo młoda, ale już zasłynęła w świecie z produkcji jednego z najlepszych ginów. Do jego produkcji wykorzystuje się jedną z odmian morskich wodorostów Sugar Kelp, listownicę cukrową.
W destylarni dowiecie się wszystkiego na temat tego ginu, a także możecie zakupić ten trunek i inne akcesoria. Już sama butelka wygląda świetnie, a w środku jest tylko lepiej. Jednak destylarnia nie została założona z myślą o produkcji ginu, ten początkowo miał zapewnić pozyskanie funduszy na utrzymanie destylarni, która docelowo zajmować się ma produkcją whisky. Jak wiadomo, dobra whisky musi leżakować w beczkach przez kilka lub kilkanaście lat, zanim będzie ją można przelać do butelek, więc firma w oczekiwaniu na maturację tego trunku ruszyła z produkcją ginu, który już teraz jest ceniony przez konsumentów. Pierwsza whisky pojawić się ma niebawem, pozostaje trochę poczekać.

Mała zatoczka otoczona skałami
Z Tarbert udaliśmy się bezpośrednio na pole namiotowe, które upatrzyliśmy sobie wcześniej. Przepiękna lokalizacja przy bajecznej plaży Horgabost. Aż nam się oczy zaświeciły z wrażenia. Jasny i drobny piasek, mała zatoczka otoczona skałami i lazurowa woda. A tuż przy niej nasz namiot. To była dwukrotnie nasza baza wypadowa, bo rok później wróciliśmy w to samo miejsce. I wrócimy tam jeszcze w przyszłości. Tymczasem cieszyliśmy oczy tym widokiem i spacerowaliśmy po plaży.
Po każdym odpływie Gosia zbierała „dupy”. Tak nazwaliśmy uschnięte skorupy jeżowców, które każdego ranka zdobiły plaże. Początkowo sądziliśmy, że to są byłe domki krabów, które nosiły na swoich tyłkach. Pierwszy dzień spędziliśmy na miejscu, odpoczywając po podróży i łażąc po okolicznych skałach. Moją uwagę pochłaniała malutka rzeczka wpadająca do morza przy naszej plaży. Pływało w niej dużo niewielkich pstrągów, więc wędkarska natura bez przerwy kierowała moje kroki w tamtą stronę. Rankiem kawa podczas spaceru plażą, zbieranie „dup” i w drogę ku przygodzie. Wyspa sama się nie zwiedzi, więc czas ruszać.

Jadąc na południe zachodnim wybrzeżem mijamy kilka malowniczych plaż. Skaliste zatoki, jasny piasek i lazurowa woda towarzyszą nam przez cały czas. Nie ma sensu opisywanie każdej plaży, wystarczy napisać, że te hebrydzkie są najpiękniejszymi w Szkocji. W okolicy miasteczka Northton widzimy bardzo rzadko spotykane tzw. Słone Bagna zwane też Salt Flats. Są to niewielkie kępy porośnięte trawami wystającymi ponad powierzchnię wody. Niczym małe i płaskie wysepki tworzą na wodzie ciekawy, zielony labirynt. Jest to miejsce szczególnie wyjątkowe dla naukowców. Rzadko spotykana roślinność musi sobie poradzić w nieprzyjaznych warunkach, gdzie gleba nie ma dużo składników odżywczych, a przypływy zakrywają owe wysepki słoną wodą dwa razy dziennie. Warto zatrzymać się gdzieś w pobliżu i zobaczyć ten twór natury. Tym bardziej że w przeciwieństwie do pięknych plaż czy tajemniczych gór, nigdzie indziej nie zobaczymy tego na szkockim szlaku.
Kolejne miasteczko to Leverburgh. Znajduje się tu mała przystań, z której odpływają promy na wyspy Uist. Nic więcej ciekawego tu nie znajdziemy, pomijając oczywiście piękne widoki, które to towarzyszą nam przez cały czas. Naszym celem teraz jest kościół św. Klemensa w miejscowości Rodel. Miasteczko znajduje się na południowo-wschodnim krańcu wyspy, a sam kościół na niewielkim wzniesieniu, z którego roztacza się widok na morze i okoliczne małe wyspy.
Oddech historii
Kościół św. Klemensa zwany w języku gaelickim Tur Chliamhainn (Wieża Klemensa) zbudowano pod koniec XV wieku dla wodzów klanu MacLeods. Według najstarszych zapisków został postawiony w miejscu starszej świątyni celtyckiej, lecz nie ma na to jednoznacznych dowodów, gdyż nie odnaleziono resztek owej świątyni. Sam kościół, jak i stare cmentarzysko znajdujące się dookoła jego murów, są miejscami pochówku rodu i właśnie w tej świątyni znajduje się jeden z najpiękniejszych średniowiecznych grobowców ściennych w Szkocji. Przygotował go dla siebie i spoczął w nim ósmy wódz klanu Alasdair Crotach MacLeod. Zwieńczony łukiem i rzeźbami ze scen biblijnych grobowiec dostrzeżemy w południowej ścianie nawy kościoła. Znajdują się tam także grobowce należące do dwóch kolejnych wodzów klanu. Rzadko kto tu zagląda, więc miejsce to jest ciche i spokojne. Wnętrze kościoła nie przytłacza rzeźbami jak kaplica Roslin, ale może to i dobrze. Architektura i tak nas zaciekawiła, zajrzeliśmy do każdego możliwego kąta i z zainteresowaniem oglądaliśmy płyty grobowe z wizerunkami dawnych wojowników trzymających w rękach miecze. Dziś tylko oddech historii szepce wraz z wiatrem w tych starych murach i wspomina dawne czasy.
O autorze

Maciej Kowalkowski mieszka w Szkocji od 2010 roku. Z zawodu jest tapicerem. W Polsce był też ratownikiem medycznym. Jego pierwsza książka – „Duchy Szkocji” – ukazała się w 2022 roku. Druga – „Duchy Szkocji: Zapomniane opowieści” – rok później. Maciej nie tylko Szkocję przemierzył wzdłuż i wszerz, ale wdarł się do jej mało znanych zakamarków, także tych nieznanych przeciętnemu Szkotowi. Kolejną książkę zamierza napisać o Hebrydach.
Komentarze
Zgłoś do moderacji