Z Vakurem Kayą, korespondentem z Brukseli tureckiego portalu Abhaber.com, rozmawia Łukasz Sianożęcki
Czy spotkał się Pan już wcześniej w jakimkolwiek kraju europejskim z podobną dyskryminacją telewizji, która jest otwarcie opozycyjna wobec władzy?
- To naturalne, że elity polityczne każdego kraju walczą o wpływy w mediach, bo jak wiadomo, są one tzw. czwartą władzą, a ich wpływ na kreowanie rzeczywistości, a więc także wyników wyborów, jest przeogromny. Z tym że zazwyczaj jeśli politycy starają się w mediach lub organizacjach je kontrolujących umieszczać ludzi sprzyjających swojemu światopoglądowi, to jednocześnie starają się zachować pewną równowagę także po drugiej stronie, aby nie być oskarżonym o łamanie zasad demokracji i pluralizmu w mediach. Tam gdzie np. dominują media lewicowe, także prawica ma swoich całkiem silnych reprezentantów. Jest to poniekąd wynik działania wolnego rynku. Jest zapotrzebowanie wśród konserwatywnych odbiorców na taką telewizję, więc ona istnieje.
W przypadku Polski niestety nie sprowadza się to jedynie do wolnego rynku...
- Tak, właśnie słyszę, że nad regulacją praw medialnych czuwa Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Rozumiem, że jest to całkiem potężne ciało, które jedną decyzją może wykluczyć daną telewizję z możliwości uczestniczenia na równych prawach w walce o widza i konsumenta. W przypadku Telewizji Trwam miało chodzić o pieniądze, ale z wysłuchania publicznego dotyczącego tej Telewizji wynika, że to nie mógł być prawdziwy powód. Wszystko wygląda więc na decyzję czysto polityczną.
Członków Rady wybierają parlament i prezydent...
- A więc jedna opcja polityczna. No cóż, to rozwiewa wątpliwości. Ja z drugiej strony lubię obserwować te wszystkie podskórne gry polityczne, które rozgrywają się wewnątrz krajów, a nie są dostrzegalne na zewnątrz, np. tutaj, w Brukseli. Osobiście, przychodząc na to wysłuchanie, sądziłem, że mamy do czynienia ze zwyczajnym sporem na poziomie prawnym, choć jednocześnie takie zainteresowanie nim europarlamenatrzystów wzbudziło moje zainteresowanie. Umieszczanie swoich ludzi w organach decyzyjnych czy potężnych koncernach z kapitałem państwowym bądź też w bankach nie jest niczym zaskakującym. Potem pod płaszczykiem niezależnej organizacji zwalcza się więc niewygodnego przeciwnika. Jest to dość powszechna praktyka. Z tym że - tak jak mówiłem - zwykle stara się choć trochę zachować pozory, dopuszczając do istnienia dwóch, trzech opozycyjnych stacji telewizyjnych. Wygląda na to, że w Polsce dąży się do całkowitego wycięcia głosu opozycji. Tak więc Telewizja Trwam w jasny sposób stała się ofiarą tych podskórnych gier politycznych.
Kiedy na Węgrzech rząd Viktora Orbána próbował ograniczyć monopol lewicy w mediach, podniósł się olbrzymi krzyk, że zwalcza się wolność słowa. W sprawę zaangażowała się nawet sama Komisja Europejska bez specjalnego apelowania. Sprawa jawnego zwalczania Telewizji Trwam zdaje się nie poruszać najwyższych władz Brukseli. Skąd ta asymetria?
- No cóż, tu mechanizm też jest podobny. Na zewnątrz tego się nie głosi, ale sprzyjanie pewnym nurtom jest w Komisji Europejskiej oraz wśród innych urzędników wysokiego szczebla aż nazbyt widoczne. Komisarze to przecież też głównie "apolityczni, niezależni fachowcy", zupełnie jak przedstawiają się członkowie KRRiT, niepołączeni z nikim i pod nikogo "niepodpięci". To byłby ideał, ale niestety w rzeczywistym świecie takie coś jest oczywiście niemożliwe.
Ostatecznie chyba jednak dobrze się stało, że Europa usłyszała o niesprawiedliwości, jaka spotyka jedyną opozycyjną stację w Polsce, prawda?
- Oczywiście, że tak. Instytucje unijne bardzo lubią powtarzać, jak to stoją na straży wolności słowa i poszanowania demokracji. Nie powinny więc milczeć wobec takiej sytuacji. Myślę jednak, że można było zainteresować większe grono odbiorców wśród zagranicznych europarlamentarzystów. Wiem, że zaproszenie na wysłuchanie dostał przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz, ale niestety się nie zjawił. Być może gdyby to była inna telewizja, wówczas zaszczyciłby uczestników swoją obecnością. Ale z tego, co słyszę, to jeszcze nie koniec sprawy, więc jest szansa, aby naprawdę szerokie kręgi europosłów się tą sprawą zainteresowały.
Z Vakurem Kayą, korespondentem z Brukseli tureckiego portalu Abhaber.com, rozmawia Łukasz Sianożęcki
Czy spotkał się Pan już wcześniej w jakimkolwiek kraju europejskim z podobną dyskryminacją telewizji, która jest otwarcie opozycyjna wobec władzy?
- To naturalne, że elity polityczne każdego kraju walczą o wpływy w mediach, bo jak wiadomo, są one tzw. czwartą władzą, a ich wpływ na kreowanie rzeczywistości, a więc także wyników wyborów, jest przeogromny. Z tym że zazwyczaj jeśli politycy starają się w mediach lub organizacjach je kontrolujących umieszczać ludzi sprzyjających swojemu światopoglądowi, to jednocześnie starają się zachować pewną równowagę także po drugiej stronie, aby nie być oskarżonym o łamanie zasad demokracji i pluralizmu w mediach. Tam gdzie np. dominują media lewicowe, także prawica ma swoich całkiem silnych reprezentantów. Jest to poniekąd wynik działania wolnego rynku. Jest zapotrzebowanie wśród konserwatywnych odbiorców na taką telewizję, więc ona istnieje.
W przypadku Polski niestety nie sprowadza się to jedynie do wolnego rynku...
- Tak, właśnie słyszę, że nad regulacją praw medialnych czuwa Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Rozumiem, że jest to całkiem potężne ciało, które jedną decyzją może wykluczyć daną telewizję z możliwości uczestniczenia na równych prawach w walce o widza i konsumenta. W przypadku Telewizji Trwam miało chodzić o pieniądze, ale z wysłuchania publicznego dotyczącego tej Telewizji wynika, że to nie mógł być prawdziwy powód. Wszystko wygląda więc na decyzję czysto polityczną.
Członków Rady wybierają parlament i prezydent...
- A więc jedna opcja polityczna. No cóż, to rozwiewa wątpliwości. Ja z drugiej strony lubię obserwować te wszystkie podskórne gry polityczne, które rozgrywają się wewnątrz krajów, a nie są dostrzegalne na zewnątrz, np. tutaj, w Brukseli. Osobiście, przychodząc na to wysłuchanie, sądziłem, że mamy do czynienia ze zwyczajnym sporem na poziomie prawnym, choć jednocześnie takie zainteresowanie nim europarlamenatrzystów wzbudziło moje zainteresowanie. Umieszczanie swoich ludzi w organach decyzyjnych czy potężnych koncernach z kapitałem państwowym bądź też w bankach nie jest niczym zaskakującym. Potem pod płaszczykiem niezależnej organizacji zwalcza się więc niewygodnego przeciwnika. Jest to dość powszechna praktyka. Z tym że - tak jak mówiłem - zwykle stara się choć trochę zachować pozory, dopuszczając do istnienia dwóch, trzech opozycyjnych stacji telewizyjnych. Wygląda na to, że w Polsce dąży się do całkowitego wycięcia głosu opozycji. Tak więc Telewizja Trwam w jasny sposób stała się ofiarą tych podskórnych gier politycznych.
Kiedy na Węgrzech rząd Viktora Orbána próbował ograniczyć monopol lewicy w mediach, podniósł się olbrzymi krzyk, że zwalcza się wolność słowa. W sprawę zaangażowała się nawet sama Komisja Europejska bez specjalnego apelowania. Sprawa jawnego zwalczania Telewizji Trwam zdaje się nie poruszać najwyższych władz Brukseli. Skąd ta asymetria?
- No cóż, tu mechanizm też jest podobny. Na zewnątrz tego się nie głosi, ale sprzyjanie pewnym nurtom jest w Komisji Europejskiej oraz wśród innych urzędników wysokiego szczebla aż nazbyt widoczne. Komisarze to przecież też głównie "apolityczni, niezależni fachowcy", zupełnie jak przedstawiają się członkowie KRRiT, niepołączeni z nikim i pod nikogo "niepodpięci". To byłby ideał, ale niestety w rzeczywistym świecie takie coś jest oczywiście niemożliwe.
Ostatecznie chyba jednak dobrze się stało, że Europa usłyszała o niesprawiedliwości, jaka spotyka jedyną opozycyjną stację w Polsce, prawda?
- Oczywiście, że tak. Instytucje unijne bardzo lubią powtarzać, jak to stoją na straży wolności słowa i poszanowania demokracji. Nie powinny więc milczeć wobec takiej sytuacji. Myślę jednak, że można było zainteresować większe grono odbiorców wśród zagranicznych europarlamentarzystów. Wiem, że zaproszenie na wysłuchanie dostał przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz, ale niestety się nie zjawił. Być może gdyby to była inna telewizja, wówczas zaszczyciłby uczestników swoją obecnością. Ale z tego, co słyszę, to jeszcze nie koniec sprawy, więc jest szansa, aby naprawdę szerokie kręgi europosłów się tą sprawą zainteresowały.