Do góry

Nowe szaty kłamstwa

Temat zamknięty
Profil nieaktywny
Admin grupy
Yamato
30.05.2012, 19:55

Od kilku lat w Rosji regularnie publikowane są teksty dotyczące tragicznego losu żołnierzy Armii Czerwonej, którzy dostali się do niewoli w toku wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku. W większości tych materiałów najczęściej pojawiają się dwie kwestie. Po pierwsze - szacunki liczby zmarłych żołnierzy, a po drugie - posługiwanie się zwrotem anty-Katyń jako antidotum przeciw skutkom badania zbrodni katyńskiej. Należy, rzecz jasna, polemizować z propagandą antykatyńską, ale warto dostrzec realia, które się za nią kryją. Nie są to realia sowieckie, jak się uważa w Polsce, a wiele wskazuje na to, że są to realia wielkorosyjskie.

Z Niemcami w tle

Przyznanie się przez władze Związku Sowieckiego w kwietniu 1990 roku do odpowiedzialności za zbrodnię katyńską nastąpiło z inicjatywy Michaiła Gorbaczowa, w którego polityce zagranicznej kluczową rolę odgrywało zbliżenie z Niemcami, obarczanymi wcześniej odpowiedzialnością za ten mord. Równolegle rozpoczęto poszukiwania dowodów strat zadanych Związkowi Sowieckiemu przez Polskę. W tej chwili otwarcie przyznaje się, że celem badania anty-Katynia jest dyskredytacja państwa polskiego.

W maju 1989 roku w sowieckiej prasie ukazało się kilka artykułów, które miały dać czytelnikom do zrozumienia, że wersja oficjalna zbrodni katyńskiej, mówiąca o winie niemieckiej, może ulec zmianie. W tym czasie sprawą Katynia zajmował się kierownik wydziału międzynarodowego Komitetu Centralnego partii komunistycznej Walentin Falin. Po śmierci Stalina krótko był on członkiem grupy młodych ekspertów doradzających Ławrientijowi Berii, pisał przemówienia dla Nikity Chruszczowa, był szefem doradców wieloletniego ministra spraw zagranicznych Andrieja Gromyki oraz ambasadorem w RFN. W 1991 roku został sekretarzem KC, a po upadku Związku Sowieckiego wyjechał do Niemiec na zaproszenie Egona Bahra, twórcy polityki "zmiany przez zbliżenie". Do Rosji powrócił dopiero po objęciu urzędu prezydenta przez Władimira Putina.

Broń anty-Katynia

Falin od marca 1989 roku regularnie informowany był o przebiegu prac polsko-sowieckiej komisji historyków. Wraz z ministrem spraw zagranicznych Eduardem Szewardnadze i szefem KGB Władimirem Kriuczkowem zaproponował Gorbaczowowi zamknięcie tematu Katynia poprzez przyznanie, "jak było w rzeczywistości i kto jest winien". W lutym 1990 roku Falin podsumował wyniki badań archiwalnych i stwierdził, że sytuacja "nie pozwala na dalsze podtrzymywanie poprzedniej wersji". W tym czasie sytuacja rzeczywiście była skomplikowana, gdyż ważyły się losy zjednoczenia Niemiec, a Gorbaczow wiązał z tym procesem dalekosiężne plany. W kwietniu 1990 roku Biuro Polityczne przyjęło uchwałę, stwierdzającą, że strona sowiecka uznaje "tragedię katyńską za jedną z ciężkich zbrodni stalinizmu". Gorbaczow przekazał Wojciechowi Jaruzelskiemu niektóre dokumenty z archiwów sowieckich, a agencja TASS nadała komunikat obarczający odpowiedzialnością "Berię, Mierkułowa i ich pomocników". Jednakże Gorbaczow po zapoznaniu się z "pakietem specjalnym nr 1" zaczął poszukiwać przeciwwagi dla swojej poprzedniej decyzji. W tym charakterze pojawiła się kwestia jeńców sowieckich.

Skutkiem tego było rozporządzenie prezydenta Związku Sowieckiego z 3 listopada 1990 roku. W punkcie 8 dokumentu prokuratura otrzymywała polecenie przyspieszenia śledztwa w sprawie katyńskiej, a w punkcie 9 zlecano wielu instytucjom odszukanie w archiwach dokumentów, "odnoszących się do wydarzeń i faktów w historii sowiecko-polskich stosunków dwustronnych, w rezultacie których strona sowiecka poniosła straty". Pracami tymi także miał kierować Falin.
 

Znany chwyt: "polskie obozy"

Początek propagandy antykatyńskiej dał więc Gorbaczow i Falin, ci sami politycy, którzy kilka miesięcy wcześniej inicjowali przyznanie się strony sowieckiej do zbrodni. Od początku więc Moskwa traktowała obie sprawy łącznie. O tych okolicznościach przypomniał niedawno białoruski politolog Nikołaj Maliszewski w artykule "Polska niewola: jak zabili dziesiątki tysięcy Rosjan", opublikowanym na stronie agencji informacyjnej Regnum, twierdząc, że problem "masowej śmierci" czerwonoarmistów w polskiej niewoli przez wiele lat był przemilczany, gdyż PRL była sojusznikiem Związku Sowieckiego. Symptomatyczne jest miejsce publikacji artykułu, gdyż "regnum" to królestwo, panowanie. Założycielem i redaktorem naczelnym agencji jest radca stanu pierwszej klasy Modest Kolerow, który w latach 2005-2007 był w administracji prezydenta Rosji szefem zarządu kontaktów międzykulturowych. Można więc założyć, że agencja informuje o wszystkim tym, co odnosi się do dziedziny zainteresowania Moskwy.

Z artykułu Maliszewskiego można się dowiedzieć, że przedmiotem emocji Regnum nie jest wcale "śmierć dziesiątków tysięcy rosyjskich więźniów", a autor nie zamierza tego porównywać ze śmiercią Polaków w Katyniu. Przyznaje on, że masowej śmierci jeńców sowieckich nikt w Polsce nie ukrywa. Natomiast boli go to, że Polacy starają się ten problem przedstawić w taki sposób, aby nie dyskredytować własnego państwa. "Dzisiaj główny i ogólny problem badań Katynia i anty-Katynia - twierdzi Maliszewski - zawiera się w tym, że historycy rosyjscy poszukują prawdy, a polscy - korzyści dla własnego kraju". A przecież do tego dopuścić nie można. Dyskredytacji Polski służą dwa podstawowe chwyty - inicjowanie i przeciąganie sporu o liczbę zmarłych i używanie terminu "polskie obozy koncentracyjne" zamiast obozy jenieckie.

Według polskich historyków, spośród 110 tys. jeńców sowieckich w obozach zmarło od 16 tys. do 17 tys. żołnierzy. Badacze rosyjscy szacują liczbę zmarłych na 18-20 tysięcy. W ostatnich latach pojawiła się jednak tendencja do znacznego podwyższenia tych wyliczeń. Przykład dał zresztą Władimir Putin, ogłaszając 7 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku wyniki najnowszych badań, jakoby wynoszące 32 tys. zmarłych. Profesor Giennadij Matwiejew w artykule opublikowanym w książce "Białe plamy - czarne plamy. Sprawy trudne w polsko-rosyjskich stosunkach 1918-2008" założył, że ze względu na epidemie średnia statystyczna norma śmiertelności wynosiła w przypadku jeńców 30 proc., "a nawet więcej". "Za pomocą nieskomplikowanych obliczeń arytmetycznych" ustalił on, że w obozach "mogło umrzeć od 25 tys. do 28 tys. ludzi". Maliszewski twierdzi natomiast, że w Polsce zginęło ponad 50 tys. Rosjan, Ukraińców i Białorusinów, z czego 40-44 tys. zmarło w obozach, a 10-12 tys. zginęło przed umieszczeniem w obozach jenieckich.
 

Los polskich jeńców
 

Na marginesie tych sporów pozostaje kwestia losu polskich jeńców w niewoli sowieckiej. Według różnych danych, do Polski zostało repatriowanych od 26 tys. do 35 tys. osób, ale brak jest jednoznacznych informacji dotyczących liczby polskich żołnierzy w niewoli sowieckiej. W źródłach można znaleźć liczby od 44 tys. do 60 tys. jeńców. Z przytoczonych danych wynika, że śmiertelność w przypadku jeńców polskich w obozach sowieckich była niezwykle wysoka. Charakteryzując sytuację jeńców polskich w niewoli sowieckiej, Maliszewski używa niezwykłego argumentu: ich sytuacja była znacznie lepsza, gdyż znajdowali się pod opieką krewnych wysoko postawionych bolszewików polskiego pochodzenia, np. Feliksa Dzierżyńskiego. Ten typ argumentacji często można spotkać w publicystyce antykatyńskiej. Na przykład prof. Matwiejew wyraził zdziwienie, że w Polsce za wroga uważana jest Rosja, skoro decyzję o zamordowaniu polskich obywateli podejmowało tylko dwóch Rosjan (Mołotow i Kalinin), gdyż Stalin i Beria byli Gruzinami, Kaganowicz - Żydem, a Mikojan - Ormianinem.

Problem wysokiej śmiertelności jeńców wojennych w obu krajach - Polsce i Rosji sowieckiej, powinien być przedmiotem dalszych badań. Z dotychczasowych ustaleń wynika, że jej przyczyny w obu krajach były zapewne podobne - epidemie, brak pomocy medycznej, złe wyżywienie i fatalne warunki pobytu. W artykułach wielu rosyjskich publicystów pojawia się teza, że śmierć jeńców wojennych była skutkiem celowej działalności władz polskich, a nawet wynikała z nienawiści Polaków do Rosjan. Maliszewski powtarza opinię anonimowych rosyjskich badaczy, zdaniem których opublikowane dokumenty świadczą jednoznacznie o tym, że "władze polskie w stosunku do jeńców sowieckich czerwonoarmistów, przede wszystkim etnicznych Rosjan i Żydów, prowadziły politykę eksterminacji głodem i chłodem, rózgą i kulą", czyli "o takim celowym dzikim barbarzyństwie w stosunku do sowieckich jeńców, że należy je kwalifikować jako przestępstwa wojenne, morderstwa i okrutne traktowanie z elementami ludobójstwa". Następnie twierdzi, że w celu eksterminacji jeńców w Polsce utworzony został ogromny archipelag złożony z dziesiątków obozów koncentracyjnych, stacji filtracyjnych, więzień i fortecznych kazamatów.

W artykule "Polski Gułag: piekło dla rosyjskich, ukraińskich i białoruskich więźniów" Maliszewski pisze, że wojskowy Gułag w II Rzeczypospolitej funkcjonował tylko trzy lata. Unika więc zbyt daleko idących analogii, ale kopiowanie w publicystyce antykatyńskiej polityki historycznej różnych krajów rzuca się wręcz w oczy nawet w drobnych detalach. Od Aleksandra Sołżenicyna zapożyczony został termin "archipelag Gułag". Wzorem Polski proponuje się utworzenie instytutu pamięci narodowej ścigającego zbrodnie przeciwko narodowi rosyjskiemu. Śmierć jeńców wojennych zaczyna nazywać się "przestępstwem wojennym z elementami ludobójstwa". Z prasy zachodniej przechwycono zwrot "polskie obozy koncentracyjne". Autor używający pseudonimu "Nikołaj Nad" napisał w "Komsomolskiej Prawdzie", że w obozach w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku byli izolowani ci oficerowie, którzy znęcali się nad sowieckimi obywatelami narodowości żydowskiej.
 

Russkij mir

Innowacje semantyczne publicystyki antykatyńskiej, dostarczające wielu poręcznych i łatwo przyswajalnych pojęć, wpisują się w niektóre rosyjskie paradygmaty. W tym kontekście ważny jest wątek białoruski. Maliszewski, szef katedry politologii w Akademii Zarządzania przy prezydencie Białorusi, należy do grona zwolenników przywrócenia dawnej jedności prawosławnej Słowiańszczyzny Wschodniej. Zaatakowali oni niedawno ministra kultury Pawła Łatuszkę, byłego ambasadora w Polsce, i jego zastępcę Tadeusza Strużeckiego o prowadzenia polityki "przymusowej białorutenizacji ludności", a nawet polityki polonizacji. Lew Krysztapowicz, wiceszef centrum informacyjno-analitycznego administracji prezydenta, stwierdził ostatnio, że białoruska świadomość narodowa przetrwała tylko w niespolonizowanych środowiskach chłopskich i mieszczańskich, gdyż oparły się one "polsko-katolickiej asymilacji". Dlatego też należy wymazać ze świadomości społecznej mit Wielkiego Księstwa Litewskiego jako formy ruskiej państwowości.

"Zachodniorusizm" to problem lokalny, ale koncepcja cywilizacyjnej jedności prawosławnej Słowiańszczyzny (Russkij mir) stanowi przedmiot nauczania patriarchy Cyryla. Moskiewski historyk Oleg Niemeński, współpracujący z białoruskim środowiskiem "zachodnioruskim", w artykule "Polacy i Rosjanie: narody różnych epok i różnych przestrzeni" pisał, że Polacy nie przyjmują do wiadomości jedności ruskiej. Dla nich istnieją Rosjanie, Ukraińcy i Białorusini, a ziemi ruskiej nie ma. "Każdy naród ma prawo do samoobrony na swoim historycznym terytorium, a Polacy nie chcą uznać istnienia narodu, dla którego cała Ruś to swoja ziemia i swoje święte terytorium". Nieprzypadkowo więc Maliszewski, oskarżając Polskę o celową eksterminację żołnierzy sowieckich, podkreśla ich narodowość - rosyjską, ukraińską i białoruską. Najczęściej postrzegamy publicystykę antykatyńską jako przejaw nostalgii sowieckiej, a nie widzimy objawiającej się w toku debaty o Katyniu innej nostalgii - za utraconą jednością całej Rusi.

Prof. Włodzimierz Marciniak

Profil nieaktywny
Konto usunięte
#131.05.2012, 01:19

POdbijam. Choc dlugie!

Profil nieaktywny
Admin grupy
Yamato
#201.06.2012, 13:37

Oburzenie po kłamliwym wpisie Jana Osieckiego na internetowym blogu generuje coraz bardziej poważne konsekwencje. Pretensje licznych internautów skupiają się poza samym Osieckim także na redakcji serwisu Salon24.pl, która kontrowersyjny wpis umieściła we wtorek na głównej stronie

Osiecki zamieścił utrzymaną w szyderczym stylu notatkę na temat konferencji "Mechanika w lotnictwie" odbywającej się w Kazimierzu Dolnym. Krótki tekst pod tytułem "Binienda rozjechany walcem". Twierdził w nim, że podczas sesji poświęconej katastrofie smoleńskiej "swojego szczęścia chciał spróbować prof. Binienda". "Niestety na zebranych jego teorie nie zrobiły wrażenia. A mówiąc dokładnie Binienda został rozjechany walcem przez ekspertów" - pisał Osiecki. Jak czytelnicy "Naszego Dziennika" wiedzą, prof. Biniendy w Kazimierzu w ogóle nie było. Nie było też Osieckiego, który próbował opisać przebieg dyskusji o Smoleńsku na podstawie czyjejś relacji. Co więcej, nie było też "walca", gdyż w Kazimierzu nie doszło ani do prezentacji ustaleń Biniendy, ani do szerszej dyskusji na temat ich wyników. Wprawdzie wiele osób odnosiło się do znanych symulacji profesora z Akron - w przypadku członków komisji Millera i niektórych innych uczestników nawet bardzo krytycznie - ale spotykało się to także z wyraźnym stanowiskiem przeciwnym. Trudno oszacować, czy dominowała opcja "za" czy "przeciw" Biniendzie. Przede wszystkim jednak trudno powiedzieć, że Binienda był głównym bohaterem konferencji. Jej uczestnicy to specjaliści z różnych dziedzin mechaniki i lotnictwa - każdy z nich na pewno ma swoje własne spostrzeżenia i pomysły badawcze dotyczące katastrofy. I ich głównie dotyczyły pytania kierowane do członków komisji Millera przez dwie i pół godziny.

Bloger obraża profesora
Wspominam o tym ze względu na drugi wpis Osieckiego, który odwołał oczywistą nieprawdę o obecności Biniendy w Kazimierzu, ale podtrzymał twierdzenie o rzekomym obaleniu wyników jego badań. "Prof. Biniendy nie było w Kazimierzu. Byli za to jego akolici, m.in. prof. Piotr Witakowski. Cała reszta relacji jest prawdziwa. Teoria Biniendy została przez ekspertów przez wielkie E rozjechana walcem" - napisał, podtrzymując w ten sposób stare kłamstwo o przebiegu konferencji. Natomiast nazwanie prof. Witakowskiego, przewodniczącego Komitetu Organizacyjnego Konferencji Smoleńskiej zaplanowanej na 22 października, "akolitą Biniendy" jest zwyczajnie obraźliwe dla zasłużonego naukowca, który - może Osiecki tego nie wie - jest też dużo starszy od Biniendy.

Jan Osiecki to bardzo osobliwa postać w świecie mediów. Właściwie nikt go bliżej nie zna, nie jest też związany na stałe z żadną redakcją. Od kilkunastu lat pojawia się natomiast w Sejmie. Zazwyczaj jako korespondent różnych gazet lokalnych. Nigdy nie był wybitnym dziennikarzem, w ogóle niewiele publikował. Reporterzy sejmowi, którzy pamiętają Osieckiego, najczęściej wspominają go jako człowieka naiwnego i słabo zorientowanego w tematyce politycznej. Wyglądało na to, że głównie zależało mu na samej obecności w parlamencie i byciu "w centrum wydarzeń". Osiecki wypłynął po katastrofie smoleńskiej. Nieco wcześniej podobno znalazł nową pasję. Rozpoczął mianowicie naukę języka rosyjskiego na kursie prowadzonym przy ambasadzie Federacji Rosyjskiej. Po 10 kwietnia zaczął nagle udzielać się publicznie także w mediach rosyjskich, gdzie przedstawiano go jako polskiego dziennikarza zajmującego się problematyką lotniczą. Rozpowszechniał z uporem takie szkalujące polskich lotników tezy, jak ta o kłótni dowódcy załogi Tu-154M z gen. Andrzejem Błasikiem przed lotem, o obecności tego ostatniego w kabinie, o naciskach na załogę.

Kilka miesięcy po katastrofie Osiecki razem z Tomaszem Białoszewskim (dziennikarzem znanym jako prezenter PRL-owskiego Festiwalu Piosenki Żołnierskiej, autorem serii filmów o historii lotnictwa) i płk. rez. Robertem Latkowskim (byłym dowódcą specpułku) napisał książkę "Ostatni lot". To pierwsze szerokie opracowanie tematyki smoleńskiej opublikowane na długo przed raportami MAK i komisji Millera. Autorzy dysponowali jednak pewnymi informacjami, które były w posiadaniu jedynie organów prowadzących badania. Książka wyraźnie przygotowuje opinię publiczną do przyjęcia dokumentu rosyjskiego. Niewymienionym współautorem publikacji jest mieszkający w Smoleńsku fizyk i fotoamator Siergiej Amielin, którego obliczenia są podstawą technicznej części książki.

Być może wpis na blogu Osieckiego nie zwróciłby takiej uwagi, gdyby nie umieszczenie go na głównej stronie serwisu Salon24.pl. Ten portal to platforma blogów kilkudziesięciu znanych polityków, publicystów i dziennikarzy oraz ponad siedmiu tysięcy innych użytkowników, założona przez publicystę "Rzeczpospolitej" Igora Jankego. Każdy blog użytkownika jest niezależny, ale główna strona pełni rolę przewodnika po najciekawszych materiałach. Miał być formułą dla bardzo szerokiej dyskusji z udziałem wszelkich opcji ideowych i politycznych. Ten zamysł w dużej mierze się powiódł, gdyż z Salonu24.pl korzystają jednocześnie Jarosław Kaczyński, Waldemar Pawlak czy Marek Siwiec. Są monarchiści i skrajnie lewacka "Krytyka Polityczna". Portal uchodzi za dość opiniotwórczy, ale żeby utrzymywać taką pozycję, musi mieć rzeszę czytelników. A tę przyciąga się coraz bardziej skrajnymi i kontrowersyjnymi materiałami na salonowej "czołówce". Można też zaobserwować postępujący przechył portalu w lewo. Coraz częściej usuwane były wpisy i blokowane konta autorów o poglądach prawicowych, konserwatywnych czy narodowych, przy dużej tolerancji dla przynajmniej równie skrajnych głosów lewej części "salonu".

Tak też stało się z wpisem Osieckiego, który chociaż został po kilku godzinach zdjęty z głównej strony (ale nie usunięty z całego serwisu), wywołał dość szerokie oburzenie. Tym bardziej że Janke tłumaczył wyróżnienie kłamliwej notki dość mętnie. Napisał, że zawód dziennikarza ogólnie upada, i połączył całą sprawę z filmem BBC o rzekomym rasizmie na polskich stadionach. Oba przypadki to przykłady coraz powszechniejszej nierzetelności w mediach - wynika z jego oświadczenia. Taką odpowiedź wielu uczestników "salonu" uznało za nadużycie ze strony szefa portalu. Kilka osób postanowiło zamknąć swoje blogi. Trwa dyskusja o granicach promocji portalu kosztem zniżania się do poziomu pseudodziennikarstwa w wykonaniu autorów pokroju Jana Osieckiego.

Piotr Falkowski

 

***

Fragmenty wpisów po publikacji wpisu Osieckiego na portalu Salon24.pl:
Radio Maryja, 2012-06-01

Reakcja, a raczej jej brak, administracji Salonu24, na skandaliczne zachowania niektórych dostarczycieli kliknięć, spowodowała ostrą odpowiedź części blogerów. Teresa Bochwic likwiduje swój blog. Za nią idą następni. Czy to koniec Salonu24, pomyślanego jako wolna platforma wymiany myśli? Czy dla kliknięć można rezygnować z zasad? Te pytania kieruję do ideologicznych szefów Salonu24! ~recma

Czekałem na odpowiedź administracji na wysłany list z treścią oświadczenia. Nie otrzymałem. Wstrzymuję blogowanie na Salon24.pl. Wybaczcie mi, Drodzy Czytelnicy, że nie chcę brać udziału w tej "promocji" Salonu24.pl. Na S24 uważałem się za blogera, nie chcę być "figurantem". Serdecznie dziękuję wszystkim moim Czytelnikom za komentarze, dyskusję, krytykę i pochwały, za czas spędzony wspólnie przed ekranem. Jeśli w czymś uchybiłem - przepraszam. ~KaNo [czyli prof. Kazimierz Nowaczyk z Baltimore]

Igor Janke usiłuje skanalizować złe nastroje blogerów S24. Szczerze mówiąc, moim zdaniem Igor Janke wpada z deszczu pod rynnę, albowiem czyni to nieumiejętnie. Jan Osiecki napisał wyjątkowo wredną notkę, w której wykazał tylko jedno - jak bardzo nienawidzi prof. Wiesława Biniendę i w zasadzie każdego, komu Binienda podał rękę bądź choćby zamienił z nim jedno słowo. Gdy kłamstwo Jana Osieckiego wyszło na jaw, Igor Janke napisał notkę, w której de facto bagatelizuje dzisiejsze "wyczyny" Jana Osieckiego, jak gdyby wcześniejsze poszły już w niepamięć. Igor Janke nie reaguje na jakiekolwiek komentarze, w tym na komentarz Jana Osieckiego, że właściwie nic złego nie zrobił. Ot, po prostu, jako bloger może przecież kłamać. ~Beem.Deep

Pisanie tutaj przestało mnie bawić. To już sensu nie ma. Są równi i równiejsi. Są tacy, którzy mogą napisać wszystko, nawet największe kłamstwo, popełnić największe łajdactwo a ich tekst i tak będzie promowany na stronie głównej a reszta musi się podporządkować albo zwijać bo inaczej zwinie ich administracja bloga. To nie ma sensu. ~Kuszaba Panie Igorze, więc zanim Pan zacznie uzdrawianie BBC, może najpierw uderzy Pan się w piersi i powie - Przepraszam za umieszczenie na jedynce SG notki Jana Osieckiego. Wtedy będzie Pan mężczyzną. ~telok[Zachowano oryginalną pisownię].

  • Strona
  • 1

Katalog firm