Do góry

"Jak strajki górników za Thatcher…" – o zapowiadanym strajku lekarzy

“Kryzys zimowy”, z powodu częstszych zachorowań pacjentów, dopada niedofinansowaną brytyjską służbę zdrowia co roku. Ten grudzień może być jednak wyjątkowo trudny – dla pacjentów, lekarzy i polityków.

“Zmęczeni lekarze popełniają błędy” - m.in. z takimi transparentami maszerowali lekarze już w marcu tego roku. Fot. Garry Knight (CC BY-SA 2.0)

Aktualizacja: Wywiad przeprowadzono w listopadzie, przed strajkami planowanymi na grudzień. Później Ministerstwo Zdrowia wyraziło gotowość do rozmów z lekarzami. Fiasko negocjacji doprowadziło do strajku lekarzy 12.01.2016 r.

Na wizyty lekarskie w tym roku lepiej nie umawiać się w pierwszej połowie grudnia. Wszystko z powodu zapowiedzianego strajku. O źródłach decyzji lekarzy i niepochlebnie o polityce Ministra Zdrowia rozmawiamy z Adamem Nowackim, działaczem Partii Konserwatywnej.

Od trzech lat jest Pan członkiem Partii Konserwatywnej, zajmuje stanowisko wiceprzewodniczącego w East Ham Conservatives Association. A jednak kwestia NHS i nowego kontraktu dla lekarzy sprawiła, że chce się Pan wypowiedzieć w sposób zdecydowany przeciwko działaniom swojej partii. Co Pana tak oburzyło?

Jestem konserwatystą z przekonania, ale poczynania obecnego rządu w kwestii NHS sprawiają, że jestem gotów wystąpić z partii i podjąć wspólne działania z opozycją. Nie dlatego, że nagle zmieniłem filozofię życiową: w moim przekonaniu to Partia Konserwatywna w tym przypadku postępuje sprzecznie ze swoim etosem.

Nie tylko ja tak uważam. 98 proc. lekarzy “junior doctors” opowiedziało się za grudniowym strajkiem - co ważne, decyzja lekarzy cieszy się poparciem społecznym. Ta jednomyślność mówi sama za siebie. W sprawie nowego kontraktu dla lekarzy to rząd zmierza do konfliktu i nie pozwala na wprowadzenie polubownych rozwiązań.

Co jest źródłem konfliktu?

Środowisko lekarskie jest przede wszystkim oburzone niekompetentnym sposobem prowadzenia negocjacji przez obecnego ministra zdrowia, Jeremy’ego Hunta. Ministerstwo od początku nie słuchało lekarzy, a w sierpniu 2015 ogłoszono, że wobec braku zgody lekarzy na propozycje ministerstwa, kontrakt zostanie wprowadzony jednostronnie.

I chce Pan mówić publicznie o niekompetencji ministra własnej partii?

Trudno to niestety inaczej nazwać, więc tak. Znalazło się też kilku posłów w Partii Konserwatywnej, którzy otwarcie mówili o całkowitym niepowodzeniu sposobu prowadzenia negocjacji.

Z wypowiedzi Jeremy’ego Hunta często wynika, że sam nie do końca zdaje sobie sprawę ze zmian, o których wprowadzeniu mówi.

Przekonuje m.in., że jego propozycje mają pomóc we wprowadzeniu “siedmiodniowej opieki zdrowotnej w Anglii”. Oczywiste jest jednak, że szpitale pracują już w systemie 24/7. W weekendy nie wykonuje się jedynie części operacji planowych. Być może warto by było umożliwić przeprowadzanie ich w weekendy. Do tego jednak potrzeba innych zmian, niż te proponowane przez ministra.

To znaczy?

Minister zdrowia w swoim planie kontraktowym na przyszły rok zmienia zasady zatrudnienia jedynie jednej grupy lekarzy, “junior doctors”, likwidując im przy tym jakiekolwiek dodatki finansowe za pracę w sobotę (tłumacząc to tym, że “sobota może stać się teraz nowym wtorkiem”). Jednak by można było przeprowadzać wspomniane operacje, w weekendy w pełnym wymiarze musiałby pracować pielęgniarki i pozostała część personelu. Jeremy Hunt nie osiąga więc swojego celu zabierając “junior doctors” dodatek za pracę w weekend.

Dodatkowo planowane jest zniesienie dotychczasowych kar finansowych dla szpitali za wymaganie od lekarzy pracy ponad dozwoloną miesięczną liczbę godzin. Słusznie posłanka Partii Pracy Lyn Brown przyrównała to do sytuacji, w której nadal utrzymano by limity prędkości na drogach, jednocześnie likwidując jednak jakiekolwiek mandaty i inne kary za ich przekraczanie.

System zdrowotny w UK jest inny niż w Polsce. Chciałby Pan wyjaśnić czytelnikom, kim są “junior doctors”?

Po polsku nie ma na to dobrego odpowiednika. Są to po prostu lekarze w trakcie robienia specjalizacji. Oznacza to, że są w bardzo różnej sytuacji życiowej, a nazywanie ich “junior”, czyli jakby młodszymi, po prostu mija się z prawdą. “Junior doctor” może mieć za sobą wiele lat praktyki lekarskiej. Są to ludzie w zdecydowanej większości po trzydziestym (a i czasem czterdziestym) roku życia.

“Junior doctors” są oczywiście też w różnej sytuacji finansowej. Podstawa ich wynagrodzenia zaczyna się od 23 tysięcy funtów rocznie, ale może sięgnąć 30 tysięcy funtów. Dostają też dodatki za pracę w ciężkich warunkach i w trudnych godzinach, tzw. “unsociable hours”.

30 tysięcy funtów to nie tak mało. A rząd zaoferował “junior doctors” podwyżkę wynagrodzenia za normalne godziny pracy. Dlaczego więc proponowane zmiany tak bardzo oburzają lekarzy?

Przede wszystkim chodzi o pogorszenie warunków pracy przy jednoczesnym obcięciu wynagrodzenia. Rząd bowiem oferuje podwyżkę stawki za “normalne” godziny pracy, ale zdecydowane obcięcie jej za pracę “po godzinach”.

Obecnie “normalne” godziny pracy “junior doctors” to pn.-pt., 7-19. Za pracę poza tymi godzinami otrzymują pomiędzy 20 proc., a 50 proc. dodatku do pensji (w zależności od ilości godzin przepracowanych w danym miesiącu poza normalnymi godzinami).

Rząd chce wydłużyć “normalne” godziny pracy. Trwałyby od poniedziałku do soboty, od 7 do 22. Ministerstwo co prawda oferuje zwiększenie wynagrodzenia za pracę w tych “normalnych” godzinach – ale przy jednoczesnym obniżeniu wynagrodzenia za godziny “trudne”. Czyli pracując 56 godzin tygodniowo bardzo prawdopodobne jest, że lekarz zarabiałby mniej niż do tej pory.

Brzmi to skomplikowanie.

I niestety takie jest. Sytuację komplikuje fakt, że ministerstwo nie przedstawiło nigdy pełnych i kompleksowych danych mogących pomóc określić wpływ zmian na pensję każdego lekarza. Wydaje się to niestety celowym zabiegiem nakierowanym na dezorientację!

Postaram się jednak wyjaśnić to na przykładzie.

Na pewno jest to sytuacja znana wielu Polakom, którzy mają dzieci w UK – dość trudne jest tutaj bez skierowania dostanie się do lekarza-specjalisty, dlatego po konsultację u pediatry pacjenci często udają się do szpitala, na tzw. pediatryczną izbę przyjęć. W związku z tym oczywiście lekarze regularnie pracują tam w weekendy i w nocy, po kilkanaście godzin, kilka dni pod rząd (by zapewnić istniejący już 24/7 NHS).

Obecnie za tę ciężką pracę lekarze dostają jakieś dodatki. Po rządowych zmianach, a zwłaszcza zniesieniu kar finansowych za zmuszanie lekarzy za pracę po kilkanaście godzin dziennie kilka dni pod rząd, lekarze nie tylko dostaną mniejsze wynagrodzenie, ale też przede wszystkim będą pracować ponad siły – ze szkodą dla siebie i dla pacjentów!

Minister Zdrowia, Jeremy Hunt nie cieszy się popularnością wśród lekarzy Fot. Garry Knight (CC BY-SA 2.0)

Chciałabym coś wyklarować. Pana żona jest lekarzem “junior doctor” – czyli jest Pan konserwatystą, ogólnie popiera Pan program cięć i politykę “austerity”, ale nie w przypadku, gdy dotyczą one Pana rodziny?

Dzięki temu, że pracuję w sektorze prywatnym, wspomniane zmiany nie odbiją się bardzo negatywnie na mojej rodzinie. Znamy jednak małżeństwa lekarzy, którym grozi nagłe obniżenie miesięcznego przychodu o tysiąc funtów – i niepewność, czy w danym miesiącu będą w ogóle mieć wspólny wolny weekend.

Tutejsi lekarze “junior doctors” (których miałem możliwość poznać) to bardzo oddani i ciężko pracujący ludzie. Dlatego działaniem bardzo nie w porządku jest próbować nakładać na nich dodatkowe godziny pracy oferując przy tym potencjalne obniżenie pensji.

Pewne cięcia w zasiłkach w związku z trudną sytuacją ekonomiczną kraju uznałbym za ważne. Rozumiem, że położenie każdej osoby może być różne, jednak ogólnym celem mojej Partii, z którym się zgadzam, jest doprowadzenie do sytuacji, w której każda osoba pracująca może utrzymać ze swojej pracy siebie i swoją rodzinę.

Niepokojący jest natomiast stan obecny, w którym na zasiłku dla bezrobotnych można otrzymać więcej pieniędzy niż z najprostszej pracy (wtedy ludziom naprawdę nie opłaca się pracować). Jednak w wypadku kontraktu dla lekarzy, rząd uderzył wbrew swoim ideałom w bardzo ciężko pracującą grupę społeczną.

Podkreślę ponownie, że chodzi tu o już obecnie trudne warunki pracy. Wielu młodych lekarzy po prostu nie chce pracować w takim niedofinansowanym i mającym zbyt mały personel systemie. UK już ma z tym poważny problem. Według różnych szacunków, w UK brakuje obecnie między 10 a 15 tysięcy lekarzy.

Wielu lekarzy wykształconych tutaj woli po studiach wyjeżdżać do pracy do USA, Kanady, Australii czy Nowej Zelandii - między innymi córka obecnej posłanki Partii Konserwatywnej, Dr Sary Wollaston. W USA lekarze mają możliwość z czasem otworzenia prywatnych praktyki i pracując tak ciężko jak w UK otrzymują dużo większe wynagrodzenie. Z kolei w Australii warunki pracy są po prostu bardziej przyjazne.

I jako lokalny działacz, co Pan zrobił do tej pory z tą sytuacją?

W pierwszej kolejności oczywiście kontaktowałem się w tej sprawie z lokalnymi politykami Partii Konserwatywnej. Napisałem do mojego europosła, przewodniczącego rady miejskiej Londynu oraz wiceburmistrza Londynu. Niestety odzew był bardzo ograniczony, a zrozumienie dla problemu ograniczyło się do powtarzania informacji przekazywanych z ministerstwa zdrowia. Dużo większą pomoc i wsparcie otrzymałem od mojego lokalnego posła z Partii Pracy.

Właśnie z jego pomocą i pomocą niektórych lokalnych radnych staram się obecnie zorganizować spotkanie z lekarzami z mojego regionu otwarte dla wszystkich mieszkańców.

Chciałbym w ten sposób pomóc zrozumieć ludziom niezaangażowanym w problem powody, dla których lekarze zdecydowali się strajkować.

Niestety, mam wrażenie, że rząd idzie w tej sprawie po prostu w zaparte. Członkowie rządu i większość posłów Partii Konserwatywnej woli wierzyć zapewnieniom ministra, że to on ma rację, niż wczytać się dokładnie w proponowane, zawiłe regulacje.

Musi niestety nastąpić jakiś moment przełomowy, by rząd posłuchał ludzi.

I czy tym momentem przełomowym może być właśnie strajk lekarzy?

Obawiam się, że nie - ale to oczywiście jest moje osobiste zdanie.

Po pierwsze dlatego, że ten strajk jest bardzo łagodny - głównie po to, by nie narażać życia pacjentów.

Pierwszego dnia proponowanego strajku (1 grudnia) lekarze w Anglii (Szkocja nie zgodziła się na zmiany z Westminsteru - przyp. red.) zapewnią takie same pokrycie zmian jak np. w czasie Świąt Bożego Narodzenia.

Drugiego i trzeciego dnia strajku z kolei (8 i 16 grudnia) będą strajkować przez osiem pełnych godzin; wyjdą ze szpitala i zaprzestaną pracy. Ich obowiązki przejmą wtedy lekarze-konsultanci, na co dzień pracujący najczęściej w przyszpitalnych poradniach.

Po drugie niestety z kuluarowych rozmów wynika, że członkowie rządu liczą wręcz, że zapowiadany strajk lekarzy to będzie okazja by zapisać się złotymi zgłoskami w historii partii (podobnie jak przy okazji strajków górników za czasów, gdy premierem była Margaret Thatcher).

Dlatego obawiam się niestety, że rząd nie pójdzie na żadne sensowne ustępstwa.

Co więc można zrobić?

Rozumiem, że indywidualne doświadczenia Polaków z brytyjskim NHS’em mogą być bardzo różne, szczególnie jeśli ograniczały się jedynie do wizyty u lekarza rodzinnego. Jednak szpitalna służba zdrowia działa tutaj dobrze właśnie w dużej mierze dzięki poświęceniu i zaangażowaniu “junior doctors”. Niestety, proponowane zmiany mogę jedynie doprowadzić do pogorszenia morale załogi i zmniejszeniu liczby lekarzy.

Najprostszym, a zarazem często najskuteczniejszym sposobem jest napisanie listu lub emaila do swojego lokalnego MP (można jak najbardziej to uczynić nie będąc obywatelem brytyjskim; w większości politycy bardzo cenią sobie kontakt z lokalnymi mieszkańcami).

W wielu miastach i miasteczkach w Anglii organizowane są również spotkania z lekarzami – często w formie ulicznych stoisk. Jeśli taki ma miejsce w okolicy – zachęcam by podejść, porozmawiać, starać się wysłuchać racji lekarzy.

Jeśli ktoś byłby szerzej zainteresowany tematem lub też potrzebował pomocy w zredagowaniu listu do posła – bardzo chętnie pomogę. Przykładowy list można znaleźc na stronie nhap.org Prosiłbym o kontakt na adres e-mail: [email protected]

O rozmówcy


Adam Nowacki - w Londynie od 2009, pracuje w IT w sektorze bankowości inwestycyjnej. Członek partii konserwatywnej od 2013 roku, pełnił funkcję sekretarza, skarbnika, a obecnie zastępcy przewodniczącego w lokalnym oddziale partii we wschodnim Londynie. Kandydował na radnego z ramienia partii konserwatywnej w Newham w czasie wyborów lokalnych w 2014 roku. Prywatnie żonaty, tata dwójki dzieci.

Komentarze 1