“Jeżeli chociaż raz odwiedziło się Wyspy Brytyjskie, łatwo można zauważyć, że dużo się tutaj robi dla bezpieczeństwa (…) zwłaszcza w pracy” - zauważa publicysta Łukasz Mazur. Za wszystko ma być odpowiedzialna ustawa Health and Safety at Work z 1974 r. A zatem przyjrzyjmy się, do czego zobowiązuje ona pracodawców.
Do widoków codziennych na Wyspach należą liczne żółte tabliczki “cleaning in progress”, rozstawiane strategicznie wokół każdej kropli z mopa w restauracji lub supermarkecie. Podobnie ma się sprawa z piankami zabezpieczającymi każde rusztowanie, gdy tylko jakieś prace budowlane prowadzone są na chodniku. No i wszyscy wiemy, że gniazdka w Wielkiej Brytanii są jakieś takie… inne. Skąd pomysł, by każdy element środowiska zabezpieczać przed obywatelami na tysiąc sposobów?
Okazuje się, że decydujący dla wprowadzenia licznych nowych środków ostrożności, przynajmniej w miejscu pracy, był rok 1998. Wtedy to zniesiono państwową pomoc prawną dla osób, które doświadczyły urazu w miejscu pracy. Oznaczało to, że pracownicy o pomoc musieli zacząć zwracać się do prawników oferujących usługi na zasadzie “nie ma wygranej, nie ma opłaty”. Ci ostatni starali się więc w każdej wniesionej sprawie znaleźć winę pracodawcy. I znajdywali ją choćby w tym, że pracownik spadł z krzesła.
Do czego to doprowadziło? Jak pisze Mazur:
Obecnie jest tak źle, że pracodawcy obawiają się wszystkiego. Zgodnie z ustawą o BHP z 1974 roku (Heath & Safety at Work Act), firmy zobowiązane są do przygotowania oceny ryzyka zagrożeń zdrowia i bezpieczeństwa pracy tzw. risk assessment, który identyfikuje potencjalne ryzyko, osoby zagrożone i sposoby jego eliminacji lub ograniczenia. Zgodnie z tym aktem, pracodawca jest zobowiązany “do podjęcia rozsądnych działań by chronić pracowników w miejscu pracy oraz osoby trzecie, na które może wpływać prowadzenie określonej działalności gospodarczej”.
W związku z tym pracodawcy postanowili dmuchać na zimne. I tak, np. pracodawca powinien zapewnić pracownikom transport na imprezy firmowe, by uniknąć odpowiedzialności za “niezapewnienie bezpiecznego środka transportu”.
Niewiele lepiej jest w szkołach. Jak pisze Mazur:
Zdarzają się nawet przypadki zabraniania dzieciom gier kontaktowych w szkołach a “szacowanie ryzyka” odbywa się przed każdą wycieczką klasową. Niekiedy nauczyciele zobowiązani są do odwiedzenia planowanego miejsca wycieczki, by ocenić, jakie potencjalne zagrożenia mogą czekać na uczniów oraz sporządzić o nich raport, który jest przechowywany w szkole.
Można sobie zadać pytanie, gdzie w tym wszystkim sens - sami Brytyjczycy często wyrażają niezadowolenie z przepisów Health & Safety.
Jest i druga strona medalu - pamiętajcie, że jeśli to Wy ucierpicie z powodu wypadku w pracy, macie prawo dochodzić swoich praw. Jak o nie walczyć możecie przeczytać w Poradniku Emito.net.
Komentarze 5
Health And Safety First - powiedziała zakonnica zakadając prezerwatywę na świecę.
http://orynski.eu/jak-o-nas-dbaja/ w temacie :)
Tutaj sa same Polglowki.
Nie wiedza co to przestrzen i miejsce do pracy, wszystko poupychane , zagracone.
Pisze o mojej specjalizacji .
Warsztaty A Clarka to jakas porazka , wszystko pozatykane , wszystko na centymetry samochody poblokowane , podnosniki zbyt blisko zle ustawione do bram wjazdowych , brama wjazdowa jest brama wyjazdowa , samochody do sprzedazy pomieszane z samochodami klientow . Oni chca sie miescic w czasach opracowanych przez Niemieckich inzynierow do napraw i serwisow a tutaj sie szuka kluczy do samochodu , czasami dostaje karte pracy szukam auta a auta nie ma (-: .
Wszedzie pojebane drzwi przeciwpizarowre , stolowka pomiesci 10 osob a pracuje w danym miejscu 25 . Naokolo tego smietnika wszedzie auta nie ma miejsca na nic , kiedy przyjezdza Lora z dostawa koleinych samochodow blokuje wszystko i cala firma sparalizowana . Oni sa specjalistami od Planowania ?? Banda idiotow .
Zglos to do swojego Safety Rep.
albo poszukaj innej pracy, w Niemczech np. ;)