Jacek i Andrzej poznali się w Polsce i razem wyemigrowali do UK. Tu zawarli związek parnerski. W 2013 roku adoptowali dwóch braci, a teraz planują małżeństwo. Jak podkreślają, chcą być normalną rodziną. W Polsce ich małżeństwo, a nawet związek parnerski, nie miałyby mocy prawnej. Jako para nie mogliby też adoptować dzieci.
Z Jackiem i Andrzejem rozmawiał Jacek Różalski.
Przedstawcie się.
Jacek: Jestem Jacek, mam 42 lata, męża i dwóch wspaniałych synów w wieku 7 i 9 lat. Mieszkamy w Brighton. Ja prowadzę firmę piorącą dywany w domach klientów.
Andrzej: Ja mam na imię Andrzej, 39 lat. Pochodzę z Łodzi, choć wiele lat spędziłem w Gdańsku. Jestem fryzjerem. Od niedawna mam salon fryzjerski w Brighton.
Kiedy się poznaliście?
Andrzej: W 2008 roku. Od razu zamieszkaliśmy razem. Wynajęliśmy mieszkanie w Gdańsku. Po dziewięciu miesiącach zdecydowaliśmy się na wyjazd do UK.
Jacek: Wybraliśmy Wielką Brytanię, bo ja już tu wcześniej mieszkałem. W 1999 roku jako student Wyższej Szkoły Hotelarstwa i Turystyki w Poznaniu przyleciałem do Edynburga na półroczne praktyki studenckie. Później trafiłem do Brighton, gdzie spędziłem następne 5 lat. Na kolejne kilka lat wróciłem do Polski. Dzięki temu poznałem Andrzeja. Już będąc razem postanowiliśmy wyjechać za granicę. Ja znałem już brytyjskie realia, więc w 2009 roku wylądowaliśmy w Brighton.
Andrzej: Moje początki tutaj nie były łatwe. Po pierwsze nie znałem wtedy angielskiego. Całe życie byłem fryzjerem, a fryzjer jednak musi coś mówić. W końcu zdecydowałem się pójść do szkoły językowej. Dopiero tam załapałem język.
Jesteście małżeństwem?
Jacek: Jeszcze nie. Od 2010 roku jesteśmy w związku partnerskim. Ale ze względu na synów chcemy wziąć ślub. Moglibyśmy po prostu pójść do urzędu i dokonać formalności, ale postanowiliśmy, że odbędzie się to uroczyście. Będziemy mieć prawdziwy ślub, a później wesele z gośćmi.
Andrzej: Kochamy się i mamy taką samą potrzebę uroczystego sformalizowania naszego związku, jak pary heteroseksualne. Niektórym wystarczy, że się kochają i mieszkają razem. Nam do pełni szczęścia jest potrzebne uroczyste potwierdzenie tego, co nas łączy A związek partnerski to dla nas jednak za mało. Tak jak inni, chcemy być szczęśliwi. Być rodziną.
Chcieliśmy mieć dzieci
Dlatego zdecydowaliście się na adopcję?
Andrzej: Jestem gejem, ale też zawsze chciałem mieć dzieci. To może zabrzmi infantylnie i wiele osób może w to nie uwierzyć, ale opowiem pewną historię z mojego życia. Gdy skończyłem 18 lat poszedłem do wróżki na Piotrkowskiej w Łodzi. Wtedy już wiedziałem, że jestem gejem, a ona mi wywróżyła, że będę miał dwóch synów. W tym momencie pomyślałem: „Straciłem tylko na tę wróżbę pieniądze. Co ta kobieta wygaduje?!”. A to się sprawdziło. Mam Adama i Brandona.
Jacek: Odkąd pamiętam, zawsze miałem bardzo dobry kontakt z dziećmi. Gdy byłem u rodziny czy znajomych, gdzie były dzieci, zawsze lubiłem się z nimi bawić, opiekować. Uważałem, żeby im się nic nie stało. I było widać, że dzieci mnie lubią.
Kiedy podjęliście decyzję, że chcecie adoptować dzieci?
Jakieś pół roku po zawarciu związku partnerskiego. Poznaliśmy parę gejów, która adoptowała dwójkę dzieci i zapisaliśmy się do stowarzyszenia New Family Social, które między innymi pomaga parom jednopłciowym w adopcjach. Pamiętam, że podczas jednej prelekcji usłyszeliśmy, że taka możliwość przysługuje tylko tym parom, które znają się minimum trzy lata. Nie chodziło o zawarcie związku, tylko sam początek znajomości. Musieliśmy więc trochę poczekać, bo my znaliśmy się wtedy dwa i pół roku.
A czy fakt, że nie mieliście jeszcze wtedy brytyjskiego obywatelstwa miał znaczenie?
Żadnego.
Rozważaliście opcję, że któryś z was byłby naturalnym ojcem?
Andrzej: Tak. Rozmyślaliśmy o surogatce, ale stwierdziliśmy, że lepiej będzie, gdy stworzymy rodzinę i dom komuś, kto już jest na tym świecie i nie ma rodziny.
Jacek: Jest tyle dzieci, które zostały porzucone lub straciły rodziców. Odrzuciliśmy więc inne opcje i zdecydowaliśmy się na adopcję.
Chcieliście mieć tylko synów?
Jacek: Nie było rozważań chłopcy czy dziewczynki.
Andrzej: Chcieliśmy mieć dzieci. Choć gdy doszliśmy do porozumienia, że będzie to jednak adopcja, to nie ukrywam, że chciałem, żeby to była dziewczynka.
Jak długo trwał proces adopcyjny?
Jacek: Zaczęliśmy się starać o dzieci poprzez organizację charytatywną na początku 2012 roku. Cała procedura trwała rok, czyli do stycznia 2013. Dzieci pierwszy raz zjawiły się w naszym domu 25 kwietnia 2013 roku.
Dzieci oglądaliście najpierw na zdjęciach?
Andrzej: To może zabrzmi okrutnie, ale taka jest procedura przy każdej adopcji. Ogląda się katalog i patrzy na zdjęcia. Widzieliśmy całe mnóstwo innych dzieci. Ale pewnego dnia zadzwoniła do nas social worker i powiedziała, że jest dwóch chłopców.
Jacek: Pierwszy raz zobaczyliśmy ich w internecie. Andrzej spojrzał na zdjęcie Adama i powiedział: „Wygląda dokładnie tak jak ja, gdy byłem w jego wieku”.
Andrzej: Zobaczyłem na tym zdjęciu siebie. Adam jest łudząco do mnie podobny. Potwierdzają to też moi znajomi z lat szkolnych. Od razu więc w grę weszły emocje. Ale to było jeszcze przed rozpoczęciem całej procedury. Wtedy jeszcze nawet nie wiedzieliśmy, czy będziemy zaaprobowani jako rodzice adopcyjni. Nie mieliśmy pojęcia, czy chłopcy do nas trafią.
Serce podchodzi do gardła
Jak sprawdzano, czy nadajecie się na rodziców?
Jacek: Procedura jest żmudna i trochę trwa. Potrzebne są nie tylko referencje, ale też niekaralność i dobry stan zdrowia. Do tego stopnia, że musieliśmy się kontaktować z naszymi polskimi przychodniami zdrowia w Polsce i prosić o wydanie wyników naszych badań do 10 lat wstecz. Mimo tego, już na miejscu mieliśmy na przykład badanie wzroku, słuchu. Jak ktoś się decyduje na adopcję dzieci, to musi jednak być zdrowy i mieć siły, żeby móc dzieci nie tylko wychować, ale też po prostu zabezpieczyć im byt.
Andrzej: Poza tym trzeba mieć odpowiednie warunki. Dzieci muszą mieć oddzielną sypialnię. Ale nie trzeba mieć własnego domu czy mieszkania. Można je wynajmować. Jednym z najważniejszych kryteriów jest oczywiście znajomość języka angielskiego. Adam i Brandon mówili wtedy przecież tylko po angielsku.
Co było dalej?
Andrzej: Przed spotkaniem z dziećmi mają miejsce rozmowy z rodzicami zastępczymi. W naszym przypadku z panią, która czasowo opiekowała się chłopcami. Dzieci wcześniej oglądały też albumy ze zdjęciami. Byliśmy na nich my oraz nasze mieszkanie. Chłopcy dostali też poduszki, na których były nasze podobizny. Przygotowuje się w ten sposób dzieci na zmianę, która ich czeka. Oswaja z ludźmi, którzy staną się ich nową, a często pierwszą rodziną. Mówi się dzieciom, że będą miały nowy dom.
Przeszliście pozytywnie procedurę adopcyjną. Wiedzieliście już, które dzieci chcecie adoptować. Nadszedł dzień pierwszego spotkania z nimi. Jak wypadło?
Jacek: Pojechaliśmy do Londynu, bo tam przebywali chłopcy. Zamieszkaliśmy w hotelu w pobliżu miejsca, gdzie mieszkali.
Andrzej: Ja umrę mając przed oczami obraz, gdy pierwszy raz ich zobaczyłem. Zanim weszliśmy do mieszkania, zauważyliśmy stojącego w oknie Brandona. Emocje i odpowiedzialność nie pozwalają wtedy na zbytnie wzruszenie, ale serce podchodziło mi do gardła.
Andrzej: Przywitali się z nami, po czym Adam się schował. Był bardzo zawstydzony. Brandon tymczasem pokazał nam swoje zabawki. Po chwili zaczęliśmy się bawić w chowanego. Wtedy przyłączył się Adam. Nabrał odwagi i pokazał nam swój pokój. Było widać, że chłopcy nas zaakceptowali, że się nas nie boją, że nam zaufali.
Jacek: Bardzo chcieliśmy, żeby wszystko się udało. Te chwile, gdy ich pierwszy raz zobaczyliśmy na zawsze zostaną w pamięci.
Andrzej: Pracownicy socjalni, którzy nam towarzyszyli byli pod wielkim wrażeniem, jak dobrze przebiegło pierwsze spotkanie. Dzięki temu zostaliśmy zaakceptowani jako przyszli rodzice. Adam i Brandon mogli pojechać z nami do domu.
Jacek: Bez problemów zostali członkami naszej rodziny. Jak u wszystkich dzieci zdarzają się trudne dni. Na szczęście nigdy nie chorowali.
W jakim byli wieku, gdy ich pierwszy raz zobaczyliście?
Jacek: Adam miał 4,5 roku, a Brandon 2,5 roku.
Jak synowie zwracają się do was teraz?
Andrzej: Do mnie mówią Daddy, a do Jacka Papi. Choć coraz częściej mówią do nas Tato. Uczymy ich polskiego.
Jacek: Adam jest jednym z najlepszych uczniów w klasie. Jest bardzo dobry z matematyki. A Brandon sobie radzi.
Dwóch ojców, dwie mamy
Jest między wami podział ról? Jeden zajmuje się sprzątaniem, drugi tylko pierze?
Andrzej: Gdy dzieci się u nas zjawiły wziąłem w ówczesnej pracy urlop i siedziałem w domu z synami przez rok. Jacek zarabiał pieniądze, a ja opiekowałem się Adamem i Brandonem, i miałem na głowie cały dom. Gdy dzieci poszły do szkoły, obowiązki rozłożyliśmy po połowie, ale nie ma ścisłego podziału, że ja tylko gotuję, a Jacek sprząta. Każdy robi to, co w danym momencie jest potrzebne.
Jacek: Jak w każdej normalnej rodzinie.
Andrzej: Od kilku miesięcy trochę więcej obowiązków spadło jednak na Jacka, bo ja od września ubiegłego roku mam swój własny salon fryzjerski i siedzę w pracy sześć dni w tygodniu, od 10 rano do 6 po południu.
Andrzej: Ale dajemy radę.
Czy synowie mieli kiedyś problemy z powodu, że mają dwóch ojców?
Andrzej: Nigdy. W Polsce posiadanie dwóch ojców to byłaby sensacja, tu jesteśmy traktowani jak normalna, kochająca się rodzina. Tu nie jesteśmy tematem dla prasy. Takich par jak my są w UK tysiące. Nasze dzieci uczą się na lekcjach o różnych schematach rodziny: że może być dwóch ojców, dwie mamy, jedna mama, jeden ojciec. Tutaj dzieci uczą się tego w zerówce. A nie tak jak w Polsce, że jedynie słuszna rodzina, to chłopak i dziewczyna. Przecież i w rodzinach heteroseksualnych w Polsce zdarza się, że umiera mama i dzieci w jednym domu wychowuje ojciec i na przykład dziadek, czyli dwóch facetów. I co, dzieci z tego powodu stają się gejami? Bzdura.
Wiecie, kim są biologiczni rodzice waszych synów?
Jacek: Wiemy tylko, że ich matką jest Polka. O ojcu niczego nie wiemy. Agencje mówią przyszłym rodzicom tylko te rzeczy, które mogą przekazać. Dla nas jednak było ważne, że matka naszych synów jest Polką.
Dlaczego?
Jacek: Chcemy przekazać synom polskie tradycje. Zapoznać ich z polską kulturą, historią. Nauczyć ich języka. Gdy poznaliśmy chłopców, oni mówili tylko po angielsku.
Jak normalna rodzina
Bywacie z synami w Polsce?
Andrzej: Bardzo rzadko. Nie mamy powodów. Moi rodzice już nie żyją. Z Polski przylatują do nas moje siostry. Jacek ma tylko ojca w Polsce, który też woli przylatywać do nas.
Ale ostatnio byliście w Polsce. Dwóch mężczyzn z dwoma malcami o innej karnacji trzymanymi za ręce. Jak na was reagowano?
Andrzej: W Warszawie siedzieliśmy w jednej restauracji znajdującej się w centrum miasta. Każdy z nas trzymał synów za rękę. Naprzeciwko znajdowała się inna restauracja, w której nie było ani jednego klienta, a cały personel stał przy drzwiach, gapił się na nas i komentował. Nie słyszeliśmy co dokładnie mówią, ale nie mieliśmy wątpliwości, że coś o nas. Gdyśmy wychodzili, wszyscy z tej restauracji wyszli na ulicę i patrzyli za nami. W pewnym momencie odwróciłem się do nich i zapytałem: Dlaczego się tak na nas patrzycie? Wtedy się schowali. To nie było na prowincji, w małym miasteczku. To było centrum Warszawy, stolicy Polski.
W takim razie pytanie o powrót do Polski będzie chyba czystą retoryką?
Andrzej: Nie ma takiej opcji.
Jacek: A niby po co? Tu jest nasz dom.
Andrzej: W Polsce nawet nie moglibyśmy adoptować naszych synów. Kierunek, w którym wszystko w Polsce zmierza nie nastraja pod tym względem optymistycznie. Łagodnie mówiąc. Droga do normalności w Polsce jest wciąż długa i bardzo wyboista. Podejrzewam, że rozwiązania brytyjskie nawet w jednej dziesiątej nie będą w Polsce zaakceptowane.
Jacek: W Polsce fakt, że tworzymy rodzinę, dom, że się kochamy nie ma żadnego znaczenia. Dla władz polskich dzieci nie mogą mieć dwóch ojców. Kropka. Dlatego synowie nie mają polskiego obywatelstwa. Brytyjskiego też na początku nie mieli, bo ich matka jest Polką. Ale już mają. Wszyscy mamy już brytyjskie obywatelstwo. Polska by nas odrzuciła.
Po tym co powiedzieliście, proszenie was o porównanie życia geja w Polsce z tym, co spotyka was w UK jest już chyba zbędne?
Jacek: Tu nie ma czego porównywać. To dwa różne światy.
Andrzej: Niby Sopot i Brighton to dwa nadmorskie kurorty, a i tego nie da się porównać. Anglicy mają zakodowane, że nie zwraca się uwagi na inność, nie komentuje ludzi, bo się inaczej zachowują czy ubierają.
Jacek: Brighton nie jest może reprezentatywne dla Wielkiej Brytanii, bo jest uznawane za gejowską stolicę Zjednoczonego Królestwa. Tu nie ma problemu, gdy na ulicy chłopak z chłopakiem idą trzymając się za ręce, czy gdy dadzą sobie buziaka. Tu na nikim nie zrobi najmniejszego wrażenia. W pewnym stopniu jest to efekt prawa, które zabrania dyskryminacji i karze wszelkie jej przejawy, w tym skierowaną wobec osób o innej orientacji seksualnej. Ale właśnie dzięki tym regulacjom prawnym, w całej Wielkiej Brytanii nikt nikogo nie może bezkarnie skrzywdzić z powodu bycia gejem.
Andrzej: W życiu nie odważyłbym się przejść za rękę z Jackiem przez Długi Targ w Gdańsku. W Brighton nie mam z tym problemu. Uważam, że dopóki nie robisz drugiemu człowiekowi krzywdy, rób co chcesz. I nie ukrywaj, jaki jesteś naprawdę.
Jacek: W Brighton możemy sobie na to pozwolić. Żyć z naszymi dziećmi jak normalna rodzina. Jesteśmy tu bardzo szczęśliwi.
Komentarze 193
Oj...podniesiecie niektórym ciśnienie z rana;)
Ja ignoruje, bo jak sie prawde napisze o takich wydarzeniach to sie dostaje bana, wiec nie ma miejsca na wymiane pogladow jezeli jedna strona nie dopuszcza do wolnej wypowiedzi.
Prawde piszac;
Rodzina tych panow, jest dowodem na to, ze swiat normalnieje I wracac do tradycji malzenstwa, wreszcie konczy z ta wszechobecna rozwiazloscia i zgnilizna.
Teraz tato tato, mama tato i synkowie beda zyli podobnie jak prawdziwe chrzescijanskie rodziny.
Ciekawe, czy nowy koalicjant DPA zburzy ten rodzinny paradise.
Swieta prawda.
Możesz zawsze napisac bofort rozprawke w czym takie związki szkodzą normalnej rodzinie i jak przyczyniają sie do rozpadu i umierania Europy - ja za cholerę tego nie ogarniam, a takie teorie bardzo często padają:)