Do góry

Workcamp - podróżuj i pomagaj

Grupa ludzi w różnym wieku, różnej narodowości i wyznania, o różnym kolorze skóry i zupełnie innym światopoglądzie. Co ich łączy? Wspólna praca w ramach realizacji jednego celu. Tak w skrócie można opisać wolontariaty krótkoterminowe (tzw. workcampy), które w ciągu roku odbywają się w różnych częściach naszego globu.

Ghana, fot. Stig Nygaard (CC BY 2.0)

Workampy jako narzędzie budowania pokoju, zrozumienia i tolerancji

Podstawowym celem organizacji workampów jest promocja pokoju, tolerancji i zrozumienia między ludźmi różnego pochodzenia i z różnym zapleczem kulturowym. Realizacja tego celu możliwa jest dzięki zgromadzeniu wolontariuszy z różnych krajów w jednym miejscu i wyznaczenia im wspólnego zadania. Chęć wykonania zadania jednoczy uczestników, zmuszając ich do współpracy i ciągłego przezwyciężania problemów komunikacyjnych i kulturowych.

Aby wziąć udział w workampie trzeba mieć przede wszystkim dobre chęci i być otwartym na drugiego człowieka. Poza tym należy spełnić kilka innych warunków o charakterze formalnym. Uprawnione do uczestnictwa w projekcie są wszystkie osoby (często także niepełnosprawne), które ukończyły 18 lat. Nie istnieje natomiast żadna górna granica wieku. W większości wypadków wymagana jest również komunikatywna znajomość języka projektu.

Najczęściej jest to język angielski, rzadziej francuski, niemiecki, hiszpański, włoski lub rosyjski. Bezwzględnie należy też uiścić opłatę za udział w projekcie, jak i zapłacić składkę członkowską organizacji, która nas na takowy projekt wysyła. Opłaty te nie są jednak bardzo wysokie, zważywszy na fakt, że organizacja zapewnia wolontariuszom darmowy nocleg i jedzenie w czasie trwania projektu. Przeciętnie jest to 80 funtów.

Pobyt na workcampie

Tematy i długość trwania workcampu zależą od projektu. Przedział czasowy zamyka się w okresie od dziesięciu dni do czterech tygodni, najczęstsze są workcampy dwutygodniowe. Z tego też względu jest to świetny pomysł na spędzenie aktywnych wakacji, nawet dla osób z dość napiętym grafikiem pracy.

Rodzaje zadań dawane wolontariuszom do wykonania bywają bardzo różne. Od pracy z dziećmi, starszymi i niepełnosprawnymi (nauka angielskiego, gry i zabawy, codzienne wsparcie) poprzez udział w organizacji festiwali muzycznych, wystaw muzealnych itp. po projekty ekologiczne czy promujące pokój i równouprawnienie. Jednym słowem każdy zainteresowany będzie w stanie znaleźć coś idealnego dla siebie i pomóc przy tym lokalnej ludności.

Indie, Munnar, Kerala, fot. Bimal K C (CC BY 2.0)

Kiedy zainteresowana osoba wybrała już swój projekt i dopełniła wszelkich formalności nie pozostaje nic innego jak spakować swoje bagaże i ruszyć w podróż. W zależności od miejsca jakie sobie wybrała może do niego dotrzeć samochodem, autobusem, samolotem lub pociągiem. Zazwyczaj jeszcze przed wyjazdem z uczestnikami kontaktuje się tzw. team lider workcampu, udzielając im szczegółowych informacji na temat przyszłego miejsca noclegowego.

W dalszej części projektu to właśnie team lider odgrywa bardzo ważną rolę w realizacji zadania. To do niego należy motywowanie ludzi do pracy i jej organizacja. To on powinien łagodzić spory między uczestnikami i dbać o ich dobre samopoczucie. Często jest to osoba z bardzo dużym doświadczeniem wolontaryjnym.

Zazwyczaj posiada ona również największą wiedzę o kulturze danego państwa albo się nawet z owej kultury wywodzi. To czyni go doskonałą osobą do wprowadzenia innych uczestników w daną kulturę, objaśnienia norm społecznych obowiązujących w danym kraju czy udzielenia jakichkolwiek przydatnych informacji, np. o transporcie publicznym.

Przełamywanie stereotypów

Team lider wspólnie z uczestnikami projektu organizuje życie towarzyskie poza pracą. Workcampy nie kończą się bowiem na wypełnianiu powierzonego zadania. W dużej części to także zabawa. Każdego dnia po pracy lub w weekendy znajdzie się trochę czasu i chętnych do różnego typu gier, wycieczek, sportów, dyskusji czy zwykłej rozmowy. To właśnie wtedy uczestnicy poznają się najlepiej. Nierzadko kończy się to zawiązaniem nowych międzynarodowych przyjaźni czy nawet odnalezieniem tzw. "drugiej połówki".

Pomoc niesiona przez wolontariuszy z Volunteers for Peace, fot. Facebook, VFP.

Zarówno w czasie wykonywania obowiązków, jak i w czasie wolnym od pracy uczestnicy narażeni są nieustannie na wzajemną konfrontację. Pochodzą z różnych krajów co oznacza, że mają różne nawyki, obyczaje, poglądy czy nawet sposób żartu. W tej sytuacji trudno nie poruszyć tematu własnej i cudzej tożsamości. Rozmowy o narodowych czy religijnych stereotypach są na porządku dziennym każdego projektu. Podobnie, jak pytania o tradycyjną kuchnię, zwyczaje czy sposób życia w danym państwie. Wszystko to pozwala uczestnikom na zweryfikowanie swojej dotychczasowej wiedzy na temat innych ludzi.

Czasem dochodzi także do przełamania negatywnych stereotypów. Wolontariusze odkrywają bowiem, że "inaczej" nie zawsze oznacza "gorzej" lub "lepiej". Na własne oczy widzą, że tak naprawdę każdy człowiek jest inny, a prosta klasyfikacja na narody, języki czy kultury bywa w tym przypadku zawodna.

Komentarze 12

Harpagon
828
Harpagon 828
#101.07.2012, 10:50

No tak ale jak już przedrukujecie bezmyślnie artykuł z innej stronie to sprawdźcie chociaż czy jest w tym artykule jakiś link prowadzący do strony projektu itp.

Jakub
679 15
Jakub 679 15
#201.07.2012, 11:02

Harpagon #1 - linki do projektów masz pod artykułem, mniej jadu więcej uwagi ;)

ArekWis
6 122
ArekWis 6 122
#301.07.2012, 12:06

bana mu.

radnor
26 173 16
radnor 26 173 16
#401.07.2012, 12:35
folksdojcz.tusk
647
#501.07.2012, 15:08

"Wolontariusze odkrywają bowiem, że "inaczej" nie zawsze oznacza "gorzej" lub "lepiej"."

Ale wolontariusze muszą budować szkoły i kopać studnie w przysłowiowym Bangladeszu lub innym Burkina Faso, właśnie dlatego że "inna" miejscowa kultura, styl życia i bycia, a przede wszystkim "inny" (czytaj skrajnie leniwy, dziecinny i nieodpowiedzialny) stosunek do pracy, uniemożliwia miejscowym jakikolwiek postęp, bo po co pracowac, skoro można posiedzieć w cieniu palmy lub spłodzić 37-me dziecko (spoko, większość i tak umrze z głodu).

Innymi słowy, to że muszą tam jechać i wykonywać najprostsze prace za tubylców, jest tylko jednym z wielu dowodów, że są kultury, narody, gosze i lepsze. Inne w znaczeniu, leniwe, nieodpowiedzialne i niemalże niereformowalne.

Wiem, że mój komentarz nieco upraszcza sprawę, bo mają ciężki klimat, ciągłe wojenki i tak dalej. To im daje w plecy. Ale tylko trochę, rescie są winni sami a przede wszystkim ich "inna" kultura.

Esha_
42 985
Esha_ 42 985
#601.07.2012, 15:31

________________________________
Widzisz głodujące dziecko w telewizji, rzucasz kasą i idziesz spać z przeświadczeniem, że uczyniłeś świat lepszym".

"Kiedyś ONZ spróbował policzyć, ile organizacji charytatywnych działa na świecie, i zaprzestał, gdy doliczył się do 37 tysięcy. Wszystkie chcą mieć dostęp do miliardów dotacji. Tu zaczyna się problem. Organizacje pozarządowe muszą zrobić wszystko, by kraje płatników wybrały właśnie ich, a nie konkurencję - mówi TOK FM Linda Polman, autorka "Karawany kryzysu".

Jakub Janiszewski: Kiedy przeczytałem twoją książkę, pomyślałem - dosyć tego. Cały biznes pomocy humanitarnej jest tak fatalnie pomyślany, że nie należy go wspierać. Właściwie chyba trzeba zacząć go zwalczać. A potem zrobiłem krok w tył i zastanowiłem się: co właściwie z mojego oburzenia wynika? Może jesteśmy skazani na to, jak jest?
(...)
Ale błędy nie są tylko winą organizacji pozarządowych. W twojej książce trochę mi brakowało szerszego oglądu, większego kadru. Organizacje humanitarne są częścią systemu polityczno- ekonomicznego, na który wszyscy się zgodziliśmy. Może to nie oni sa winni uchybieniom. Może te niedoskonałości są wpisane w naszą rzeczywistość?

Linda Polman: Obwiniam parę elementów współistniejących w biznesie humanitarnym. Weźmy choćby państwa, które płacą na tę pomoc. Takie jak Polska czy mój rodzinny kraj - Holandia. Są też wśród nich tacy gracze jak Stany Zjednoczone, Unia Europejska. Oni mogą najwięcej. Mają miliardy dolarów do wydania każdego roku i podejmują polityczne decyzje odnośnie tego, jak je wydać. Oczywiście, ponoszą odpowiedzialność za to, komu powierzą wydawanie tych pieniędzy.

Winni są też dziennikarze - znam tylko paru nielicznych, którzy naprawdę starają się analizować finanse przemysłu humanitarnego. Także i oni mogliby się bardziej postarać.

Ale winię również same organizacje pozarządowe, bo to one uzależniły się od politycznego przepływu strumieni finansowych. Jeśli dana organizacja decyduje się na współpracę z rządem amerykańskim, podpisuje jednocześnie kontrakt, w którym bardzo wyraźnie podkreśla, że będzie działać zgodnie z agendą polityczną tego rządu.

Jak się idzie po wielką kasę od rządów, to płaci się za to cenę w postaci uwikłania politycznego, a często także militarnego. Organizacje pozarządowe mogą wybierać inaczej. Mogą być mniej podatne na te wpływy. Ale tego nie robią, bo poważne pieniądze to pieniądze polityczne. Siedzą cicho z chęci zysku, dla własnych korzyści, a nie są to wcale korzyści ofiar.

Organizacje pozarządowe są częścią systemu, ale mogą się z tego systemu wycofać."
___________________________________________
Polecam.
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomo...

Esha_
42 985
Esha_ 42 985
#701.07.2012, 15:34

Przepraszam, musiałem jednak wkleić jeszcze jeden fragment- pod zastanowienie:

"Organizacje pozarządowe, jeśli - w moim rozumieniu - chcą się nazywać pomocowymi, muszą ulżyć ludzkiemu cierpieniu. Taka jest definicja humanitaryzmu. Przykładowo teraz większość pieniędzy na pomoc humanitarną trafia do krajów, gdzie toczy się wojna z terroryzmem. Wcale nie do krajów, gdzie ludzie umierają z głodu i chorób, tylko tam gdzie jest Al-Kaida, gdzie jest wielki biznes, gdzie są interesy polityczne.
(...)
Parę miesięcy temu organizacja Lekarze Bez Granic zdecydowała się na bezprecedensowy ruch. Opublikowała raport "Negotiated Acces", w którym podsumowała kilka swoich poważnych operacji charytatywnych w krajach objętych wojną. Pisali o tym, jak ich pomoc była używana przez lokalnych watażków jako instrument prowadzenia wojny i polityki; jak często zdarzało się to w Somalii, gdzie ofiary wojenne wyrzucano ze szpitalnych łóżek, by zrobić miejsce dla żołnierzy danego klanu. Jak często sprzęt był kradziony i zamieniany na broń. Myślę, że chcieli w ten sposób zachęcić inne organizacje pozarządowe, by zrobiły to samo. Tymczasem po ich publikacji zapadła głucha cisza. Ale to mała tykająca bomba. Sądzę, że dziennikarze mogliby ten proces przyspieszyć, postawić te kwestie bardziej otwarcie. Ale mówiąc szczerze, to także po tej stronie panuje milczenie."

Profil nieaktywny
danzig
#801.07.2012, 17:11

"rupa" ludzi , co to takiego????

Profil nieaktywny
danzig
#901.07.2012, 17:13

na stronie głownej portalu , ewidentnie jest "rupa":)

Esha_
42 985
Esha_ 42 985
#1001.07.2012, 17:57

A nie wiem, nie czytałem. ;P

radnor
26 173 16
radnor 26 173 16
#1101.07.2012, 21:41

@folksdojcz.tusk - pięknie ująłeś problem. Autochtoni muszą mieć niezły ubaw patrząc, jak wolontariusze za własne pieniądze przyjeżdżają stawiać szkołę, której nie chciało im się sklecić przez ostatnich 50 lat. Wiele tam do roboty nie ma, ani internetu, ani dyskotek, z nudów mogli by pobudować co potrzebne.

Negocjator
7 813 9
Negocjator 7 813 9
#1202.07.2012, 11:30

Ale za to potem moga sobie naruchac do woli dzieciakow za dolara czy dwa. Problem, niestety, autentyczny.