Do góry

Wyjść poza PKB

Dwa lata po globalnym kryzysie finansowym zdecydowana większość polityków, poważnych ekonomistów i autorytetów zgadza się, że anglosaski model gospodarczy okazał się dysfunkcjonalny. Neoekonomia znad Tamizy, spod znaku Margaret Thatcher, upadła z hukiem. W poszukiwaniu nowych i lepszych rozwiązań warto tym razem spojrzeć nad Sekwanę.

Dla ogromnej liczby polskich imigrantów, którzy trafili na Wyspy po 2004 roku, Wielka Brytania wciąż jest miejscem olbrzymich możliwości, szansy na rozwój osobisty i poprawę swojego statusu materialnego. W porównaniu z zapóźnioną cywilizacyjnie i społecznie Polską, Wyspy to niemal ziemia obiecana. Być może dlatego większość imigrantów alergicznie reaguje na jakąkolwiek krytykę Wielkiej Brytanii. Jeśli jednak odrzucić niepoważne w zasadzie porównania z Polską i zestawić Zjednoczone Królestwo z innymi krajami europejskimi, to okazuje się, że w takim porównaniu Brytyjska Ziemia Obiecana wypada blado. Zarówno pod względem egalitaryzmu, możliwości zawodowych, jak i poziomu świadczeń socjalnych. Wszystko to przez ślepą, wyspiarską wiarę w PKB i magików z City.

Społeczeństwo klasowe wiecznie żywe

Przez ostatnie dziesięciolecie dla brytyjskich polityków najważniejsza była londyńska finansjera. Dopieszczana niskimi podatkami, deregulacją i turbo ekonomią. Resztę społeczeństwa przekonywano o powszechnym dobrobycie, namawiając na tanie kredyty. Nagle wszyscy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, znaleźli się w klasie średniej. Wszyscy stali się poważanymi ludźmi z przedmieścia. Nawet ci z mieszkań socjalnych. Taką bezklasową rzeczywistość dobitnie pokazywał przecież pnący się systematycznie do góry narodowy produkt brutto. Zamożni byli przekonani, że z każdym rokiem liczba bogatych w UK się zwiększa. Biedniejsi uparcie wierzyli, że dystans do zamożnych systematycznie się zmniejsza.

Walka klasowa odeszła w zapomnienie. Nawet sam termin "klasa" został w ostatnich dwudziestu kilku latach kompletnie zdyskredytowany. Zamknięty w "Kapitale" Marksa i odłożony na zakurzoną biblioteczną półkę. Sięgają tam dziś tylko niepoważni lewacy lub oszołomy. Reszta chce wierzyć, że sukces bądź porażka nie zależą wcale od dobrego, lub złego urodzenia. W UK mało kto przyznaje, że klasa społeczna ma dziś jakiekolwiek znaczenie. Miliony patrzą na "X factor" bądź inne reality show głęboko wierząc, że talent i wysiłek w końcu zatriumfują. Miliony Brytyjczyków i tysiące imigrantów tkwią w przekonaniu, że ciężką pracą mogą osiągnąć wymarzony sukces. W jakiekolwiek dziedzinie. To iluzja.

Wielka Brytania staje się krajem coraz bardziej nierównym społecznie, tworząc zamknięte kasty, gdzie przywileje i prywatna edukacja odgrywają kluczową rolę. Potwierdza to raport Alana Milburna o mobilności społecznej w UK. Droga do dobrych posad i atrakcyjnych zarobków dla wielu jest zamknięta. Jak pokazuje raport Milburna ani talent, ani ciężka praca tylko dobre urodzenie determinuje szanse życiowe. Chociaż zaledwie 7% dzisiejszych dorosłych uczęszczało do prywatnych szkół to jednak stanowią oni 75% składu sędziów, 70% dyrektorów finansowych i 45% najważniejszych urzędników służby cywilnej.

Raport pokazuje również, że jeśli obecny trend się utrzyma w niedługim czasie najlepsze zawody będą "dziedziczone" w niemal 100% przez jedną trzecią uprzywilejowanych i bogatych rodzin. Profesjonaliści będą produkować profesjonalistów, robotnicy robotników, bezrobotni kolejnych bezrobotnych. Awans społeczny na Wyspach już dziś jest coraz trudniejszy, a w przyszłości może się okazać niemożliwy. Co gorsza, nierówności społeczne tworzą kalekie gospodarki i społeczeństwa nawet z listkiem figowym w postaci zadowalającego PKB.

Niech się święcą nierówności

Richard Wilkinson, emerytowany profesor z uniwersytetu w Nottingham oraz dr Kate Pickett z uniwersytetu w Yorku w książce "The Spirit Level: Why More Equal Societies Almost Always Do Better" udowodnili, że im większą nierównością społeczną i zarobkową charakteryzuje się państwo, tym ludziom żyje się gorzej, nawet pomimo tego, że PKB szybuje wysoko. Wyjaśnili oni, że choć dochód narodowy na głowę mieszkańca według parytetu siły nabywczej w USA i UK jest nieprzeciętnie wysoki, ludziom żyje się znacznie lepiej w krajach takich jak Szwecja, Japonia czy Finlandia, gdzie nierówności zarobkowe są mniejsze. Mało tego, wszelkie plagi społeczne – od wskaźnika gwałtów i mordów, poprzez otyłość i zanieczyszczenie środowiska – można wytłumaczyć społeczną nierównością. A stosunek rozpiętości dochodów między bogatymi i biednymi w Wielkiej Brytanii, jest olbrzymi i zwiększa się z każdym rokiem. (W Europie UK ustępuje w tej kwestii jedynie Portugalii).

Według Joseph Rowntree Foundation nierówności społeczne w Wielkiej Brytanii są obecnie najwyższe od czterdziestu lat. Do takiego stanu rzeczy przyczyniła się również brytyjska lewica. Pod rządami Labour, wbrew powszechnemu przekonaniu o skracaniu dystansu między zamożnymi a biednymi, dochody najwięcej zarabiających, zwiększyły się o 10% natomiast zarobki najmniej zarabiających skurczyły się 10 proc. W UK żyje dziś ponad 10 mln osób, których zarobki nie przekraczają 15 tys. funtów rocznie, a zaledwie 25% społeczeństwa osiąga dochód przekraczający 30 tys.

Na najniższej drabince społecznej i zarobkowej znajduje się Polonia. Zarobki imigrantów z krajów przyjętych do UE po 1 maja 2004 roku kształtują się na poziomie 60–70% średnich pracowników w UK. 89% z nas zarabia mniej niż 400 funtów tygodniowo. Finansowy kryzys te dysproporcje jeszcze tylko pogłębił, a ludzie, którzy potracili prace, zmuszeni zostali drastycznie obniżyć swój standard życia, bo przecież 60 funtów tygodniowo w ramach zasiłku nie pozwala na normalne funkcjonowanie.

Inaczej jest w Europie. W Danii przez pierwsze dwanaście miesięcy bezrobotny może dostawać przez rok zasiłek równy nawet 90% zarobków w ostatnim miejscu pracy. Szwedzi wypłacają równowartość 80% pensji, Francuzi 75%, a Czesi połowę. Na Wyspach zaś panuje przekonanie, że wysokie świadczenia socjalne i sprawiedliwa redystrybucja dochodu narodowego są niebezpieczne dla państwa, zaś wysokość PKB jest wartością nadrzędną. Tymczasem to właśnie ślepa wyspiarska wiara w produkt krajowy brutto okazuje się niebezpieczna, o czym już od roku głośno mówi Sarkozy.

Niech żyje PKB – niezwyciężona ostoja pokoju i liberalizmu!

Prezydent Francji od dwunastu miesięcy stara się nagłośnić raport nagrodzonego Noblem ekonomisty Josepha Stiglitza wyjaśniający, że rządy, bawiąc się w politykę, reformy i debaty telewizyjne, powinny uwzględniać takie pojęcia, jak szczęście obywateli czy dobrostan społeczny, zamiast mierzyć sukcesy kraju przebrzmiałym produktem krajowym brutto, który to, jak go określa guru współczesnej socjologii Zygmunt Bauman, jest globalnym megakłamstwem. Bo PKB notuje ilość pieniędzy, które w obrębie jakiejś gospodarki przeszły z ręki do ręki. Natomiast ogromnej sfery gospodarki moralnej, rodzinnej, sąsiedzkiej, środowiskowej – PKB nie uwzględnia.

Francuzi starają się przekonać świat do bardziej sprawiedliwego podziału dóbr. Egalitarnej gospodarki. Wrażliwości społecznej, zamiast bezwstydnej chęci zysku za wszelką cenę. Jeszcze przed kryzysem coraz więcej poważnych ekonomistów głośno się zastanawiało czy obsesyjna rządowa wiara w maksymalizację wzrostu PKB nie powoduje przypadkiem tego, że zaniedbuje się ważne cele społeczne.

Bruksela zaś zorganizowała konferencję "Wyjść poza PKB" (Beyond GDP), podczas której sześciuset uczestników z sektorów gospodarczych, społecznych i ekologicznych uznało, że PKB nie odzwierciedla wszelkich aspektów i potrzeb współczesnych społeczeństw, a raczej ukrywa poważne ubytki w dobrobycie i jakości życia. Rewolucyjna bryza znad Sekwany powoli dociera na Wyspy. David Cameron, lider torysów przekonuje, że przyszedł czas, aby w UK przestać skupiać się na GDP (PKB po angielsku) i zacząć myśleć nad GWB (General well-being – powszechny dobrostan) zaś rządząca (jeszcze) Labour w ogłaszanych cyklicznie manifestach bije się w piersi za 13-letnie zachłyśnięcie neoliberalizmem oraz PKB i obiecuje budowę bardziej egalitarnego społeczeństwa. Na ile jest to faktyczna zmiana myślenia, a na ile cyniczna gra o głosy tuż przed wyborami czas pokaże. Za powodzenie rewolucji francuskiej na Wyspach Brytyjskich warto jednak trzymać kciuki. Skorzystamy na tym wszyscy. Otwarte, dynamiczne i egalitarne społeczeństwa prowadzą do dynamicznych gospodarek i generują prawdziwy dobrobyt. Nie tylko ten mierzony przez PKB i wypracowywany wirtualnie przez finansistów z City.

Komentarze 10

ErgSamowzbudnik
243
#114.05.2010, 10:01

Pomarzyć zawsze warto.

Wredny
49
Wredny 49
#214.05.2010, 12:29

Śmiech mnie ogarnął, zmiany na lepsze ... buahaha. Jak nie wyrwiesz porządnej kasy to zapomnij o bogactwie. Widzisz Audi Q7, gdzie siedzi gruba zapluta szkotka, a ty w najlepszym wypadku siedzisz za biórkiem za 1200 paundów to zapomnij, bo teraz nawet Ci kredtytu nie przyznają bo "kryzys".

No ale zawsze zostaje provident, sprzedać nerkę albo rogówkę albo zacząć kraść :)

BD.K
20 493 1
BD.K 20 493 1
#314.05.2010, 12:31

czyli jak francuzi egalitarnie otworza w koncu swoj rynek pracy - to milion polakow przeplynie kanal na druga strone ?

Profil nieaktywny
DzieckoWeMgle
#414.05.2010, 15:20

Widzę plakaty na miescie o szkodliwosci opakowań szklanych
Bardziej szkodliwy jest prawdopodonie tylko popcorn organiczny

Konto usunięte
6 105
#514.05.2010, 17:25

"Wielki Polak to ten Polak, który odniósł sukces na Zachodzie. Tu może robić rzeczy genialne, nikt tego nie zauważy - ale jeśli zostanie zauważony tam, dla rodaków natychmiast staje się wielkością. Jak Stanisław Lem, kompletnie ignorowany i lekceważony, dopóki nie zaczęli o nim dobrze pisać krytycy niemieccy.

Jeśli Polak napisze książkę o polskiej historii, choćby najlepszą, kupi ją kilka, góra kilkanaście tysięcy osób. Ale jeśli coś pochwalnego o polskich dziejach napisze Amerykanin albo Brytyjczyk, nawet jeśli dzieło jest takie sobie, nakład idzie w setki tysięcy! Trudno uwierzyć, że tak wielu Polaków w ogóle czyta książki - wielka część zapewne traktuje takie dzieło jako bibelot, świadczący o przynależności właściciela do warstwy wyższej, inteligenckiej.

Czy Państwo potrafią sobie wyobrazić, żeby ktoś w Niemczech użył argumentu: nie powinniśmy głosować na Angelę Merkel, bo Polacy nas wyśmieją? Albo żeby we Francji ktoś sugerował: nie głosujcie na Chiraca, bo w Polsce nie jest lubiany i tamtejsze gazety źle o nim piszą? Śmiech pusty! A w Polsce to jest argument.

Ludzie, których obserwuję od dwudziestu lat, będący kwintesencją udeckości, obrazowanszcziny czy jakkolwiek to nazwać, przeżywają domniemany pogląd Zachodu na swój temat intensywnie aż do bólu. Dwadzieścia lat temu, pamiętam, jak jęczeli - co to za wstyd przed światem (chętnie nazywają Zachód w ten sposób, bo rzeczywiście, cała reszta świata się przecież nie liczy), co za wstyd przed światem, mieć prezydenta analfabetę, prostaka, żeby taki zwykły cham nas reprezentował, jak on nas kompromituje!

A zupełnie niedawno: co za wstyd przed światem, pozwalać, żeby tak wielkiego Polaka, najbardziej znanego na świecie Polaka, jacyś gówniarze opluwali i grzebali mu w teczce! I mniejsza o głupotę tych "inteligentów", którzy nawet nie zauważają, kiedy zmieniają zdanie o 180 stopni, bo w swoim przekonaniu zawsze mówią to samo - to, co wyręczające ich w myśleniu "inteligenckie" media. Wystarczająco horrendalne jest to zakompleksione "co sobie świat o nas myśli".

Profil nieaktywny
sfabrykowany
#614.05.2010, 19:07

To jest ekonomia dla laików i starych babć, wybory nic w sferze londyńskiej finansjery nie zmienią, zbyt głębokie są jej arkana, a nawet gdyby to i tak nie miałoby to najmniejszego wpływu na nasze życie.

tableta
1 551
tableta 1 551
#714.05.2010, 22:16

Po pierwsze, kapitalizm to najlepsza sprawa.
Po drugie, właśnie za nierówności społeczne lubię UK. Lubię to, że tutaj jak na dłoni widać kto jest z jakiej sfery. Wręcz mogę się założyć, że większość z was nie miała nigdy do czynienia z kimkolwiek z tzw. upper class. Bo tych ludzi na mieście NIE MA.
Po trzecie - taki „trochę” spóźniony artykuł, wybory były już parę dni temu...

Profil nieaktywny
Konto usunięte
#814.05.2010, 23:01

te, tak sie nie podniecaj ta upper class, bo szybciej cie wygrzmoca niz sie obrocisz, dwa pozegnaj sie z dobrymi stanowiskami bo nie masz sir i takie tam, faktycznie zajebisty kolonialny kapitalizm

tableta
1 551
tableta 1 551
#914.05.2010, 23:32

@iproto: ależ ja nawet nie pretenduję do upper class. Niestety, frak leży dobrze dopiero w 3. pokoleniu. A co do „sir i takie tam” - to sprawdź ilu muzyków, aktorów, innych artystów lub w ogóle wybitnych ludzi dostało taki tytuł. Podpowiem: całkiem sporo. Ale trzeba być jednostką WYBITNĄ. Btw - skoro Ci się ten kolonialny kapitalizm nie podoba, to po co tu jesteś?

Profil nieaktywny
Konto usunięte
#1014.05.2010, 23:43

co za glupie pytanie? dla jaj tu jestem

jestem tutaj, bo w Polsce dopiero sredniowiecze nastalo i duzo wody uplynie zanim jakakolwiek normalnosc przebije sie przez chmury