Ponad sto czterdzieści ciężkich, spracowanych bolidów okrytych błotem, wyładowanych sprzętem, odzieżą dla ekip, zapasami żywności. I uczestnicy. Gdy dotrą do swego przeznaczenia będą wykończeni ekstremalną jazdą, w której zdani są wyłącznie na siebie, niekończącą się trasą, rykiem silników, brakiem snu. 20-letnią Ładą jedzie także ekipa z Edynburga.

Za nimi kilka tysięcy kilometrów trasy. Przed nimi - Nordkapp. Ich cel i ostatni przystanek w podróży. Gdy do niego dotrą będą zmęczeni ekstremalną trasą, w której zdani są wyłącznie na siebie i swoje pojazdy, rykiem silników, brakiem snu. Tak będzie wyglądać tegoroczny Złombol.
Przy drugim rzucie oka można będzie dostrzec, że “bolidy” pochodzą z tzw. KDL-ów*, a każdy z nich dawno temu przekroczył wiek u samochodów uważany za dojrzały. “Ładzia Szuruburu” na przykład, którą podróżuje ekipa Łukasza z Edynburga, ma lat niemal 20 (choć wypada tu wspomnieć, że on sam, wielbiciel pojazdów z lat 60-tych i 70-tych, uważa swoją Ładę za młodziutką).
Startujące w rajdzie pojazdy to klasyki byłego bloku wschodniego - skody, polonezy, żuki, dacie, wartburgi… Wśród zarejestrowanych w tym roku ekip jest i taka, która wybrała na podróż szacowną Nyskę i taka, która jedzie radzieckim żiguli. Mnóstwo jest fiatów i fiacików (125 i 126 p). Jest klasyk klasyków - syrenka. Przebojem tegorocznego rajdu ma być także rywalizacja Ikarusa z Autosanem.
Drugim przebojem może stać się, acz to nasze prywatne zdanie, obstawianie, czy zarejestrowany do udziału w rajdzie trabant dojedzie na swoim dwusuwowym silniczku do celu podróży? I czy ktoś wytrzyma jazdę w jego pobliżu? Kto jeszcze pamięta grzmot silnika słynnej “mydelniczki” ten nie ma wątpliwości - co, jak co, ale atak niedźwiedzi nawet w fińskiej tajdze naszym rajdowcom nie grozi. Wszystkie one uciekną w panice, słysząc odgłosy osławionej “zemsty Honeckera”.
A gdy już wszyscy znajdą się u kresu podróży czeka ich wielkie spotkanie komunistycznych staruszków, na krańcu Europy, u brzegów Morza Barentsa. Tak będzie wyglądał finał kolejnego, wielkiego, złombolowego rajdu. Ale jak to wszystko się zaczęło?

Początki
Jest rok 2004. Polska właśnie weszła do Unii Europejskiej, z nieba nie zdążyły jeszcze spaść wystrzelone z tej okazji fajerwerki, gdy na pokładzie autobusu zmierzającego w stronę Edynburga znajduje się Łukasz. Ma “chwilę się rozejrzeć”, może popracować przy Fringe’u. Zostaje na 9 lat.
Jest rok 2007. Grupa przyjaciół z Katowic wpada na pomysł, by gruchotem z byłego KDL-u przejechać się do Monte-Carlo, a tam z fantazją zaparkować pod kasynem i wręczyć kluczyki zdumionemu boyowi. Szybko wymyślają sobie cel: pomogą najbardziej pokrzywdzonym przez los - maluchom, które mieszkają w domach dziecka. Jadą. Jeszcze nie wiedzą, że oto rodzi się legenda Złombola.
Pierwszy Złombol zbiera troszkę pieniędzy. Drugi dwa razy więcej. Trzeci - trzy. Dalej już idzie jak lawina. W 2012 roku Złombolowcy ofiarą serc (i kieszeni) ludzi dobrej woli gromadzą zawrotną kwotę ponad 300 tys. złotych. Co roku trwa niecierpliwe oczekiwanie: ile uda się zebrać tym razem?
Garaż jedzie na Złombola
W tak zwanym międzyczasie Łukasz w Edynburgu pracuje, układa sobie swoje zagraniczne życie, wreszcie spełnia marzenie jeszcze z Polski - otwiera warsztat, w którym naprawiane mają być stare samochody. Jego zdaniem takie właśnie zasługują na miano “klasyków”. Już produkcji seryjnej, już schodzą z taśm produkcyjnych, a nie wychodzą spod ręki pojedynczego rzemieślnika, jak przedwojenne limuzyny. Ale nadal mają duszę.
Dla Łukasza godne prawdziwego zainteresowania jest takie auto, które ma przynajmniej koło trzydziestki. Samochód z rocznika późniejszego, niż Anno Domini 1980 jest “nowy”. Ale garaż Łukasza przyjmuje także i nowsze, a nawet całkiem nowe - wiadomo: klient nasz pan. W niedużej Szkocji nie ma znowu aż tak wiele aut, które miałyby po 30, 40 lat. Naprawia się więc “wszystko”. Ale na pewno nie “jak leci”. Filozofia jest taka, że o klienta i o samochód dba się, jak o swoje. Drzwi prowadzące do małego kantorka przy warsztacie praktycznie się więc nie zamykają. Każdy wie, że tutaj lubią samochody.
Dlatego na warsztatowym podwórku stoją i całkiem nowiutkie - takie, o których każdy inny poza właścicielem będzie myślał, że nie bardzo mają one jakąś tam duszę. No, bo jaką może mieć takie lakierowane na lśniąco nowe cacko? Ale jest i trochę klasyków. Jest tam i brytyjski Scimitar i śliczny Austin Healey i stareńkie volvo. Wzrok przyciąga płaska, nieco kanciasta sylwetka starego Porsche.
Stoją i w zależności od decyzji właściciela albo lśnią (to te, o które zdecydowano się zadbać), albo… rdzewieją w słońcu. Czekają na lepsze czasy, a może… śpią i śnią o dalekich trasach i słodkim zapachu spalin? Stoi i Łada, która wygrzewając się w słońcu myśli o czekającej ją dalekiej podróży, aż za koło podbiegunowe. Już niedługo: Ładzia Szuruburu jedzie w tym roku na Nordkapp.

Liczy się kasa
Zasada Złombolu jest taka, że zebrane z okazji rajdu pieniądze idą na prezenty dla domów dziecka. Kupowane jest wyposażenie, takie jak porządne kołdry czy garnki, ale też przyjemności - komputery, rowery, wycieczki dla wychowanków. Za Złombolowe pieniądze dzieci z domów dziecka widzą np. Kraków czy Wieliczkę. Wracają zachwycone. I o ten zachwyt, o uśmiechy na szczęśliwych buziach, o małe i duże radości dla dzieciaków startującym w rajdzie ekipom chodzi.
Łukaszowi i jego Ładzianym przyjaciołom też. Kiedy Łukasz słyszy o Złombolu pierwszy raz myśli, że to coś w sam raz dla niego. Dla kogoś, kto kocha stare auta, przywraca życie ich silnikom, blask ich niklom i chromom niestraszna jest myśl, by wsiąść do komunistycznej puszki i pojechać nią okrężną, liczącą 5 tys. kilometrów drogą przez Europę na wylot do Norwegii.
Jadą z nimi jego przyjaciele: Michał, który w warsztacie odnajduje dusze ukryte w samochodowych wnętrznościach, Agnieszka, która wraz z Łukaszem przemierza co roku tysiące kilometrów, Magda - właścicielka imponujących tatuaży oraz Adzia - nie mniej imponujących dredów. Jadą, bo kochają silniki, spaliny i szalone pomysły. No i chcą zrobić coś dobrego.


Jak to się robi?
Do Złombola potrzeba trochę wolnego czasu (tegoroczna trasa zaplanowana jest na pięć dni), gruchota (czyt. samochód) rodem z KDL-u (zasadą jest, że musi być albo wyprodukowany w Kraju Demokracji Ludowej, albo myślą techniczną sięgać tamtych czasów), sporo odwagi (by wybrać się opisanym wcześniej samochodem w iście ekstremalną jak na jego możliwości trasę) oraz nieco pieniędzy, by utrzymać się w podróży (kupić paliwo, tak dla samochodowych, jak i ludzkich silników, mieć na jakieś tam niezbędne wydatki, toalety czy prysznic na stacji benzynowej, może czasem jakieś piwko na kempingu).
Z czynników niematerialnych potrzebna jest chęć, by coś co wymaga wcale niemałego wysiłku i ryzyka (organizatorzy rajdu nie bez kozery powtarzają, że naprawdę nie mogą i nie będą pomagać w tarapatach, więc każdy musi liczyć na siebie), żeby zrobić coś dla innych. No i paczka ludzi, którzy nie zawiodą - nic gorszego bowiem, niż kwasy w kabinie, gdy trzeba razem przejechać kilka tysięcy kilometrów trasy, a na postoju spać w jednym namiocie, znosząc swoje fumy (no i zapachy).
Ekipa Łukasza wolnego czasu ma niewiele. Wszyscy jej członkowie pracują i to na (bardzo) pełne etaty: Magda i Adzia mają swoje firmy, Łukasz z Michałem pracują w warsztacie, Agnieszka - w brytyjskiej służbie zdrowia. Na Złombol poświęcają zatem część swoich wakacji. Warsztat będzie zamknięty. Straty, które w związku z tym poniesie Łukasz kwituje krótko: - Pomyślałem, że pewne sprawy są ważniejsze.
Gruchota - swoją Ładzię Szuruburu - znaleźli w tym roku. Jak na warunki Złombola to prawdziwa smarkula: nastolatka z rocznika ’94. Łukasz z Michałem wypatrzyli ją na e-bayu. Kupili bez wahania - była w niemal idealnym stanie. Prawie nic nie trzeba było w niej remontować, z wyjątkiem podniesienia nadwozia. Poprzedni właściciel mocno Ładę obniżył, chcąc najwyraźniej zadać szyku prawdziwym “krążownikiem szos”.
Teraz raczej będzie pełniła rolę vana i campera w jednym: na trasie nie zawsze pewne jest, że znajdzie się nocleg, czy choćby miejsce na rozbicie namiotu. Trzeba być więc przygotowanym na spanie w kabinie. Najgorzej mają dziewczyny - choć drobne, to jednak ściśnięte jak szprotki na tylnej kanapie. Prawdziwa radziecka konserwa.
Ładzia jest unikatowa (co może być nie lada kłopotem, gdy zepsuje się na trasie - ale to już ryzyko i urok Złombola). Lada Riva zespołu Łukasza jest jedną z 16 w całej Wielkiej Brytanii. Kiedyś podobno marka była tu bardzo popularna, ale po rozpadzie bloku komunistycznego coraz więcej egzemplarzy wywożono z Wysp do Europy Środkowej i Wschodniej, bo brakowało części - i tak stała się ciekawostką.
Jest za to pakowna. To nie bez znaczenia, gdy ekipa liczy pięć (choć szczupłych) osób, które spakowane są na pięć tysięcy kilometrów podróży. A że plan trasy jest napięty, czasu na postoje i dodatkowe zakupy, gdy czegoś zabraknie, zwyczajnie nie będzie. Ładzia Szuruburu jedzie więc z niemałym obciążeniem na pokładzie. No, ale czego nie wytrzyma ruski samochód? I jeszcze ten szyk, rodem z ZSRR…!


Dokąd jadą?
Złombole zawsze mają raczej ekstremalne trasy. Zeszłoroczna wiodła do Grecji. Komunistyczne bolidy topiły się z gorąca w południowym skwarze, niejedna chłodnica zagotowała.
Tegoroczna podróż dla odmiany (oraz ochłody) wiedzie na Nordkapp. Uczestnicy pokonają niemal 3 tys. kilometrów jadąc z Katowic przez Polskę (pierwszy przystanek: Suwałki), Estonię (stop w Parnu), Finlandię (trzecia noc w Suolahti, czwarta w Sodankyla), aż do Norwegii. Piątą noc wyprawy mają już przespać pod podbiegunowym niebem Nordkappu. O ile zasną, bo na miejscu czeka na nich polarny dzień i temperatury w granicach zera stopni. Zanim jednak bolidy osiągną metę po drodze czekają tysiące kilometrów dróg, przeprawa promem, lasy, błota, a w Skandynawii - wilgotna, pełna jezior i rzek tundra.
Zespół Łukasza jedzie na Nordkapp aż z Edynburga. Doda im to jakieś 2000 kilometrów. Wyruszają 8 sierpnia. Na pokonanie odległości między Szkocją a Śląskiem mają … dwa dni. Jak twierdzą - dadzą radę. Ich największym zmartwieniem nie są długa trasa, napięty plan podróży, czy stan techniczny 20-letniej niemal Łady.
Najbardziej martwią, się, że nie udało się im się zakupić na podróż upragnionych dresów z kreszu. Po rozpadzie bloku komunistycznego taki dres stał się bowiem obiektem luksusowym. Dostępny jest tylko w wersji importowanej (najbliżej z Litwy), a jego cena sięga ponad 20 funtów. Zamiast na Litwę funty trafią więc do warsztatowej puszki z datkami, oklejonej “Złombolem”. Odpowiedni dla PRL-owskich podróży szyk muszą sobie więc zapewnić gotując na drogę parę jaj na twardo i zabierając termos z kawą.


Start
Tegoroczny Złombol startuje oficjalnie 10 sierpnia z katowickiej Doliny Trzech Stawów. Do Nordkappu ma dotrzeć w ciągu pięciu dni. Na starcie ekipy dostaną naklejki, m.in. pokazujące ile pieniędzy każda z nich dała rady uzbierać. Złombol ma na celu pozyskanie jak największej ilości środków na potrzeby domów dziecka.
Darczyńcy mogą otrzymać powierzchnie reklamowe na uczestniczących w rajdzie samochodach. Umieścić tam można logo firmy, zdjęcia, czy cokolwiek, za co darczyńca wpłaci na konto fundacji. Uczestnicy udostępniają także własne ciuchy - na nich też można umieścić logo, czy baner. I tak każda ekipa ciuła pieniądze. Musi uskładać minimum tysiaka. Darczyńcy za to nie muszą się tremować ofiarowaną kwotą - każda, nawet najmniejsza wpłata się liczy.
Wszystkie pieniądze, które wchodzą do gry z gry wychodzą - 100 proc. datków idzie na dzieci. Uczestnicy muszą za wszystko sobie zapłacić sami. I to też jest niezły sprawdzian - czy ktoś jedzie, bo naprawdę chce. Tu nie ma miejsca na żaden fałszywy lans.
A o co w tym wszystkim chodzi? Mówiąc krótko: o rozgłos. Krytykom, którzy mają tysiące pomysłów jak “mądrzej” uzbierać kasę Złombolowcy z ekipy Łukasza odpowiadają krótko: bez Złombola tych pieniędzy by się nie zebrało. Liczy się wszystko, co się robi. Widać to działa, bo co roku kolejne ekipy startujące w rajdzie zbierają więcej i więcej. Zdjęcia z dni, kiedy Złombol rozdaje prezenty dzieciakom z domów dziecka, a te z zachwytem oglądają nowe rowery, czy komputery, jasno i krótko odpowiadają na pytanie, “czy to ma sens”?


Meta
Tegoroczna meta Złombola to Nordkapp. Zanim jednak bolidy ją osiągną po drodze czekają lasy, błota, a w Skandynawii - wilgotna, pełna jezior i rzek, niegościnna i pusta tundra. Niby nic takiego, ale… startujące w rajdzie pojazdy rzadko kiedy mają coś wspólnego z terenówkami.
Dodatkowo, organizatorzy na każdym kroku ostrzegają i podkreślają: ta przygoda ma charakter ekstremalny. Jedziesz na własne ryzyko i nikt nie będzie mógł się z Tobą cackać. Ekipy w komunistycznych bolidach muszą w tych warunkach poradzić sobie same. Dlatego do trasy przygotowują się całymi miesiącami. Łukasz i jego grupa pracowali nad wyprawą ponad 8 miesięcy. Trzeba liczyć się ze wszystkim, łącznie z koniecznością porzucenia zepsutego samochodu na trasie i wracania do domu na własną rękę.
To nie są wakacje, to sprawdzian dla niezłych twardzieli. Na innych, rzecz jasna, można próbować liczyć. Ale trzeba przede wszystkim poradzić sobie samemu, zwłaszcza że ekipy tak naprawdę jadą oddzielnie. Kiedyś Złombol jechał konwojem. Od czasu jednak, gdy rajd zrobił się naprawdę sporą imprezą nikt już nie może pozwolić sobie na czekanie, opóźnienia, poruszanie się kolumną (ryzykowny jest także jednoczesny wjazd na przystanek końcowy - zwłaszcza po wspomnieniach znad Loch Ness, gdy okazało się że na 400 uczestników czeka… jedna toaleta).
Spotkanie wszystkich odbędzie się więc na dobre dopiero, gdy już na miejscu, nad Morzem Barentsa wszyscy, którzy ukończą rajd staną wspólnie w świetle polarnego dnia i uroczyście uznają wyprawę za zakończoną. Przy grillach i syku otwieranych puszek rozpoczną się opowieści, jak wyglądał Złombol 2013. Ale to już będzie druga część tej historii. A opowiedzą ją ci, którzy… po dotarciu na metę dadzą jeszcze radę swoim KDL-owskim wehikułem wrócić…
Jak to robią inni?
Polski Złombol ma licznych braci w wielu krajach: imponująco wielu ludzi bierze udział w podobnych imprezach na całym świecie. Cel: zrobić coś dobrego i przeżyć szaloną przygodę. Z przyjemnością widzimy, że rodacy, odziedziczywszy najwyraźniej po polskich przodkach ułańską iście fantazję chętnie biorą udział w takich imprezach. Ekipa Łukasza nie jest bowiem jedyna.
Na szalony rajd jadą także Kasia i Krzysiek. Razem z Krzyśkiem nr 2 oraz Justyną wezmą udział w jednym z brytyjskich rajdów gruchotów, który rusza jeszcze w tym roku do Walencji. Właśnie zakupili w tym celu fantastyczne, liczące sobie zaledwie lat 17 Volvo.

Zasady rajdów (banger rally, ramshackle rally) nieco się między sobą różnią. Zasadnicze podobieństwa to: poruszanie się samochodem, który ma niewielką wartość (np. Ramshackle Rally określił granicę na poziomie 200 funtów, The Wacky Rally - 300, Motoscape Banger Rally - 333). Decydować może także wiek auta (np. ponad 20 lat lub uznanie, że samochód to tzw. “klasyk”). Tempo rajdu niekoniecznie jest wyścigowe - np. Ramshakle wyraźnie zastrzega, że nie chodzi o tempo, lecz branie udziału.
No i cel - przygoda, zabawa i rozgłos, dzięki któremu można przy okazji rajdu zbierać pieniądze na cele charytatywne. Dlaczego akurat w tej formie? Jak wyjaśniają strony banger rallies: “… a czy ty sam nie masz dość sponsorowanych marszów?…” A rajd gruchotów to coś nowego i niezwykłego, przyciągającego uwagę.
Wyprawy gruchotów często mają dodatkowy rys lekkiego szaleństwa: Ramshackle Valencia ma np. spore szanse zakończyć się wielką bitwą na pomidory - rajd finiszuje bowiem na dzień przed słynną hiszpańską La Tomatiną, a uczestników zachęca się do wzięcia udziału w pomidorowym szaleństwie. Uczestnicy banger rallies często także nietypowo ozdabiają auta albo robią po drodze czegoś ciekawego.
Brytyjskie rajdy cieszą się sporą popularnością (wiadomo, Wyspy są znaną na świecie wylęgarnią ekscentryków). To, że takich wypraw jak polski Złombol, czy brytyjskie banger rallies jest coraz więcej winno z kolei cieszyć nas wszystkich. Jak długo bowiem są na tym świecie ludzie, którym się chce zrobić coś dla innych - nie jest to taki złe miejsce.
Chcesz pomóc ale nie możesz jechać na Nordkapp?
Jeżeli chcesz sprawić, że Złombol uzbiera więcej pieniędzy na dzieci z polskich domów dziecka zapoznaj się ze stroną internetową organizatorów akcji albo stroną internetową ekipy Łukasza. Znajdziesz tam informacje, jak można wspomóc tegorocznego Złombola. Pamiętaj, aby jako tytuł przelewu podać “Zlombol - ladzia szuruburu oraz imię”.
*KDL: kraje demokracji ludowej; nazwa potocznie odnosząca się do krajów byłego bloku komunistycznego
Źródło: 4Wheels Motor Services, Złombol, motoscape-rally.co.uk, ramshacklerally.com, wackyrally.co.uk


Komentarze 10
Złombola znam już dobrych kilka lat,fajnie,że ktoś z Edynburga będzie uczestniczył w trasie na Przylądek Północny :) Jak dobrze pamiątam ,jakieś 4 lata temu Złombol jechał do Norwegii,ale tylko do granicy Koła Polarnego i wtedy jednostki zdecydowały się przedłużyć trasę do Nordkappu-widziałem dużego fiata combi z naklejką Złombolu. Szerokiej drogi i mało awarii.
Moze i ja dolacze do tego Zlombolu swoim 30 letnim mercedesem 190.
Powodzenia dla edynburskiej ekipy i calej reszty pozytywnie zakreconych :)
"Zemsta Honecker'a" byla zawsze przypisana do Wartburga.
Trabant byl pospolicie zwany "trampkiem" i jak zauwazyl wczesniej @bus37, takze "mydelniczka".
:)
A czemu to niby trabanty miałby nie dać radę wyjechać na małą wycieczkę do Norwegii?
Tu czesi jadą Trabantem jedwabnym szlakiem: http://www.youtube.com/watch?v=ISyT...
A tu przemierzają bezdroża Ameryki Południowej: http://www.youtube.com/watch?v=ypE1...