Do góry

Inni czy normalni?

Przyjechaliśmy do kraju pozornie takiego samego jak Polska – taki argument lubimy podnosić w dyskusjach. Tak też postrzegają nas Brytyjczycy – jak ludzi podobnych do siebie. Pewna brytyjska dziennikarka powiedziała mi, że w większości jesteśmy białymi chrześcijanami (tak się nas widzi), więc nawet najwięksi radykałowie nie będą poświęcać nam zbyt dużo czasu, mając wyimaginowanych poważniejszych wrogów na głowie.


Z czasem odkrywamy faktycznie bardzo silne podobieństwa, ale równie zaskakujące różnice. Poza tymi, które rzucają się w oczy (jak pewne rytuały grzecznościowe), pojawiają się inne, które wydają się dość poważne. To sprawia, że stoimy przed wyborem: nauczyć się ich i je zaakceptować, a następnie stać się, tu użyję mojej ulubionej frazy – tłumaczami dwóch kultur – albo zrezygnować z doświadczenia i tkwić w swoim bezpiecznym świecie, widząc jednak, że wokół wiele rzeczy rozgrywa się na innym poziomie i inaczej, niżbyśmy tego oczekiwali.

Dowcipnie obrazić rozmówcę

Niedawno jeden z felietonistów brytyjskich opisał swoją przygodę na amerykańskiej konferencji. Wszyscy przemawiali, było bardzo ciekawie, ale jemu czegoś bardzo brakowało. I kiedy przyszła na niego kolej, miał zabrać glos, zupełnie bezpardonowo zaatakował jednego z przedmówców – nie to, o czym ów przedmówca mówił, ale po prostu zaczął stosować argumenty ad hominem, czyli – w naszej nomenklaturze – obrażać go. Sala Amerykanów zafalowała w niemym oburzeniu. Felietonista napisał potem, ze przecież w dyskusji ważny jest nie tylko temat, ale i mówiący, że dyskutanci, którzy się wypowiadają publicznie o jakiejś kwestii, sami się nadstawiają, że trzeba ich skrytykować albo dowcipnie poniżyć. Amerykanie tego w swojej kulturze nie mają. Co ciekawe, Polacy (poza kampanią wyborczą naturalnie) również nie.

„Oglądam czasami transmisje z brytyjskiego parlamentu” – mówi Marek, student socjologii. „I słucham, jak się wszyscy wzajemnie obrzucają wyzwiskami. Nie zawsze subtelnymi. Słychać w tle pomruki zadowolenia, które zresztą wpływają bezpośrednio na to, co mówi ten, kto decyduje się obrażać swoich przeciwników. Nakręca go to i wie, w jaki sposób ma mówić dalej.”

W czasie dyskusji z Brytyjczykami, a zwłaszcza Anglikami, trzeba być zatem przygotowanym na nagłą czy uszczypliwą zmianę tematu. Zmiana ta może być wycieczką osobistą, często jakimś żartem, który ma lekko ośmieszyć rozmówcę. Niemniej, nie każdy Polak czy Amerykanin jest przyzwyczajony do takiego sposobu prowadzenia dyskusji, na ogół raczej nie. Uważa się bowiem, że fakty i argumenty mają przemawiać za siebie. Co więcej, wydaje nam się, że osoba, która zaniży poziom do dyskusji o swoim rozmówcy, tak naprawdę przegrywa debatę. Tymczasem w kręgu kultury brytyjskiej wcale tak nie jest. Należy wykazać się dowcipem, refleksem, naturalnie także i wiedzą, ale i umiejętnością werbalnego uszczypnięcia przeciwnika.

Dom bywa twierdzą (do czasu)

Kolejną interesującą różnicą jest podejście do przestrzeni. Mieszkanie/dom Brytyjczyka to jego twierdza, jak głosi zresztą słynne przysłowie. Oznacza to, że kiedy sąsiad przyjdzie do sąsiada, by zamienić z nim parę słów, nie zostanie zaproszony do środka, nawet do korytarza. Wiele razy konwersowałam z moją sąsiadką na progu jej wielkiego domu i, nauczywszy się tego zwyczaju, kiedy ona przychodziła do mnie, grzecznie trzymałam ją przy ganeczku. Co innego jednak, kiedy zwiążą się więzi przyjaźni albo kiedy znajomość przekroczy pewien stopień intymności. Wtedy, kiedy już znajdziemy się w domu Brytyjczyka, czeka nas kolejne wyzwanie – dom ów przestaje być twierdzą, teraz staje się w duchu bardziej śródziemnomorskim tworem typu „mi casa es su casa” („mój dom jest twoim domem”). Czyli gość może sobie sam zrobić herbatę, dowiaduje się jedynie, gdzie, co się znajduje i słyszy „help yourself” (chyba że został zaproszony na obiad). Zupełnie naturalnym odruchem jest, że gość brytyjski, oswojony z nami, otwiera lodówkę i wyjmuje z niej coś do picia czy jakąś małą przekąskę. Polak tego nigdy nie robi, co więcej, niepoczęstowany herbatą uzna, że został zlekceważony.

Nie dziwić się zanadto

Szczególną i ważną różnicą jest brytyjskie podejście do innych ludzi, nie przejmowanie się ich zewnętrznością. Wynika to prawdopodobnie z faktu, że „Innych” jest w Wielkiej Brytanii tak wielu, iż przyglądanie się każdemu i ocenianie go, zajęłoby bardzo wiele czasu, jeśli nie całe życie, więc zdrowiej i ekonomiczniej jest po prostu nie zajmować się owymi „Innymi” (chyba że pojawią się jakieś z nimi problemy, prawdziwe czy nie, które rozdmuchane zostaną przez tabloidy). I tak pierwszym fascynującym miejscem, gdzie stosuje się praktykę nie przyglądania się „Innym” jest metro. Polak, który przyjechał ze swojego niemal homogenicznego kraju, zasypany interesującymi bodźcami wzrokowymi, nie jest w stanie powściągnąć swojej głodnej ciekawości przez pierwsze kilka miesięcy. Brytyjczyk, a zwłaszcza londyńczyk, będzie, owszem, zauważał innych „Innych”, ale znacznie dyskretniej (są liczne techniki patrzenia na współpasażerów opracowane przez Brytyjczykow, takie, by obserwowany nie zorientował się, że właśnie jest wnikliwie analizowany).

„To takie nieangielskie” – napisał kiedyś sms-a mieszkaniec Wielkiej Brytanii do jednej z darmowych gazet rozdawanych w metrze – „jawne rozglądanie się po metrze i oglądanie innych.”

Wspaniałym miejscem, by się uodpornić na wszelkie objawy inności jest Camden Town, Mekka wszelkich subkultur. „Nie mam pojęcia, jak dziwnym trzeba być, by się za tobą ktoś na Camden obejrzał” – powiedział mi Robert, bywalec-artysta, który w Londynie remontuje domy. „Mnie już absolutnie nic tam nie dziwi.”

Po kilku godzinach odwiedzający, najbardziej nawet prowincjonalny, nie będzie mógł już koncentrować się na mijanych postaciach, bo inaczej początkowy i zrozumiały oczopląs utrwali mu się, a i tak minie go uśmiechnięty człowiek z mieczem w głowie, barwni punkowie, niemal gołe kobiety w wieku postbalzakowskim o kształtach rubensowskich, tradycyjnie ubrane Hinduski i policjanci wesoło rozmawiający z grupą podpitych Gothów. Brytyjczyka to nie dziwi z założenia, przybysza ze Wschodniej Europy, po jakimś czasie, przestaje też. Ale jest to proces stosunkowo powolny i, dla niektórych, bolesny. Późnej jednak, pójście do sklepu w klapkach zimą, bez makijażu i stosownej fryzury stanie się chlebem (a może pitą) codziennym.

Skromność wcale niefałszywa

I wreszcie, last but not least, kwestia skromności, którą my odbieramy często za fałszywą, a Brytyjczycy jako raczej pomijanie własnych zalet czy osiągnięć w sytuacjach towarzyskich. Otóż wielokrotnie zdarzyło mi się zagłębiać się w fascynujące rozmowy z różnymi ludźmi, którzy barwnie, ze swadą, dowcipnie i anegdotycznie opowiadali o swoich podróżach czy wspaniałych doświadczeniach zebranych przy stole i winie, by potem przerywać swoje opowieści i zapytać o moje imigranckie losy, wysłuchać tego, co mam do powiedzenia na tematy pozornie nieciekawe i polecić dobre oraz tanie restauracje. Jakże często potem przypadkiem okazywało się, ze miałam do czynienia z profesorami, naukowcami, artystami większego formatu. Jedliśmy razem posiłki, żartowaliśmy, a ja nie wiedziałam, że obok mnie siedzi autor bestsellerów akademickich, powszechnie szanowany profesor, bo nie głosił tego nad stołem ani nie czynił czytelnych aluzji, co więcej – umniejszał swoją postać przy każdej nadarzającej się okazji oraz miał do siebie stosunek autoironiczny do tego stopnia, że bywało to szokujące. Dla Polaka. Brytyjczycy znowu uważali takie zachowanie za całkiem naturalne. Polak jest przyzwyczajony do tego, że kiedy pojawia się osoba powszechnie lub dość znana (choć nie zawsze), należy wcisnąć się w kąt i milczeć oraz podziwiać. W Wielkiej Brytanii nagle uczestniczy się w żartach z kimś, kto, przynajmniej pozornie, nie uważa się za nikogo lepszego, choć, na pewno, po powrocie z pubu, zajmie się swoją trudną pasją, wymagająca ogromnego przygotowania intelektualnego. Nie będzie jednak machał tytułami przed nosem ani mimochodem wspominał swoich publikacji – bo choć są one bardzo ważne, nie zawsze wokół nich musi się toczyć rozmowa.

Nie ciężko jest być „Innym” w Wielkiej Brytanii, bo inność jest tu całkiem normalna. Czyli kim jest „Inny”? „Inny” jest normalny? To nie jest wtedy „Innym”… Takie pytania nasuwają się po dłuższym pobycie w Wielkiej Brytanii. Jeśli się nie czyta tabloidow, oczywiście, bo tam życie i inność definiowane jest dużo prościej.

Komentarze 24

marionetka
149
#104.03.2008, 16:35

swietny artykul, bardzo ciekawy! dzieki!

Ja ;)
953
Ja ;) 953
#204.03.2008, 16:36

bardzo fajny artykul :)

Ania
2 995
Ania 2 995
#304.03.2008, 16:37

Dobrze sie czyta takie artykuly...

katarzynaczeska
5 273
#404.03.2008, 18:30

poprosimy o kolejne felietony  pani Łojek-Magdziarz;))

Profil nieaktywny
daniel7
#504.03.2008, 20:26

polecam ksiazke Przejrzec Anglikow  KATE FOX   ukryte zasady angielskiego zachowania . jest tez tlumaczenie na jezyk polski   ..autorka jest antropologiem spolecznym  .

Amitorybka
11 812 57
Amitorybka 11 812 57
#604.03.2008, 20:35

az milo poczytac cos takiego.....dobry artykul:)

pozeracz
11 514
pozeracz 11 514
#704.03.2008, 21:07

więcej takich tekstów.czas odbić od telenowel rodem z polski.

kotz
56
kotz 56
#804.03.2008, 21:08

Tak jest !! Niejeden udalo mi sie skrytykowac, nie smiem tu jednak nic ujac i nic dodac, Autor na prezydenta :D

Ania
279
Ania 279
#904.03.2008, 22:22

mhm, mhm :) Stonowane, obiektywne.  

AndrzejJanMroz
92
#1004.03.2008, 22:57

zbytnie i tendencyjne nastawienie na brytyjskosc,nam potrzeba byc bardziej soba w Wielkiej Brytani, niz zmieniac sposob i styl zycia na brytyjski.Z rasizmem tez sie juz tu spotkalem ......

sgeezus
3 116
sgeezus 3 116
#1105.03.2008, 10:15

zapewne mylisz rasizm z lokalna ksenofobia.

majeczka02
51
#1205.03.2008, 11:26

SUPER OBIEKTYWNY I DOBRY ARTYKUł!!PANI ALEKSANDRO PROSZę O WIęCEJ!!

bleq
238
bleq 238
#1305.03.2008, 19:44

witamnie zgadzam sie do końca z artykułem.Myślę ze w duzej mierze odnosi sie on do Londynu i innych duzych metropolii.Mieszkalem w Londynie,obecnie mieszkam w miescie mającym około 100tys. mieszkańców. Faktycznie w Londynie ciężko kogoś zaszokowac lub wzbudzic zainteresowanie swoją osobą, jednak w mniejszych miejscowościach, najmniejsze nawet wyróżnianie sie z otoczenia powoduje zainteresowanie Anglików.Zauważyłem zresztą że miasta nawet położone blisko Londynu, potrafią byc bardzo prowincjonalne(piszę na przykładzie miasta liczącego ok 100tys.mieszkańców)a zachowania ich mieszkańców swiadcza o małomiasteczkowej mentalności.

bleq
238
bleq 238
#1405.03.2008, 19:44

co o tym myślicie?

kura_rossolini
11
#1505.03.2008, 22:28

Szczerze gratuluję, Pani Olu. Przyznam, że błąkając się po internecie straciłem już wiarę w to, że ktoś jeszcze umie interesująco pisać.A tu: proszę, co za niespodzianka...Pozdrawiam serdecznie.

Ilona
485
Ilona 485
#1606.03.2008, 01:06

dziekuje, ciekawy artykul 7daniel tez, tak z gory  - na wypadek jesli ksiazka okaze sie dobra;)

bauagan
1 113
bauagan 1 113
#1706.03.2008, 01:51

pozytywnie :)

Vistula
22
Vistula 22
#1806.03.2008, 08:28

All different - all equal

magdaikrystian
1
#1906.03.2008, 16:37

moge tylko napisać kolejny raz ,że bardzo dobry artykuł ; )

ypablo
110
ypablo 110
#2006.03.2008, 17:50

Ten artykul odnosi sie tylko do Londynu. Kazda innosc w mialomiasteczkowej rzeczywistosci jest bacznie obserwowana, komentowana, a nawet pietnowana.Wies jest wszedzie taka sama. Zapyziala.Wybaczcie ale ostatni rozdzial artykuly ( Skromność wcale niefałszywa) to banialuki pisane na kiju i o ile wiem autorka tego artukulu odpowiedzialna jest rowniez za nieszczesliwy artykul  \"Polacy w oczach brytyjskicj policjantow\",  w ktorym dowiadujemy sie za 50% wszystkich przestepstw w UE na tle seksualnym odpowiedzialni sa Polacy. To chyba bedzie bzdura roku.A najbardziej mnie szokuje ze chyba nikt nie koryguje i nie czyta wypicin swoich redaktorow.

Magdalena_F
66
#2107.03.2008, 11:53

Ja bym powiedziala, ze artykul porusza naprawde ciekawy temat, aczkolwiek nie zgadzam sie ze wszystkiem co jest w nim zawarte. Definitywnie nie mozna powiedziec, ze wszedzie jest tak samo. Czy dotyczy to zachowania, czy czegokolwiek innego...Oczywiscie kazdy ma wlasna opinie, ale nie rozumiem jak mozna stwierdzic, ze ow artykul byl \'\'swietny\'\'. Absolutnie zgadzam sie z ypablo. Myslalam, ze to ja po kilku latach pobytu tutaj, zapomnialam jak poprawnie sie wyrazac po Polsku i interesujaco pisac...

Niezapominajka
1 568
#2207.03.2008, 12:16

a ja jestem zaskoczona, ze ludzie wciaz potrafia odroznic dobry artyulu od dziennikarskiego chlamu jakich wiele...dziekuje za to czytelnikom i autorce :) 

mamba
52
mamba 52
#2307.03.2008, 13:15

ale ci brytole sa zajebisci ! chyba zmienie obywatelstwo :D

diagra
18
diagra 18
#2412.03.2008, 01:05

No prosze - poziom artylulow na szkocji.net wzrasta... Gratulacje :)A co do malych miast - a i owszem - mieszkalam - a teraz mieszkam w 7 razy wiekszym - i wiecie co? Nie czuje roznicy. Moze jedynie taka, ze tu bardzo rzadko faceci zaczepiaja dziewczyny na ulicy, czy za nimi trabia... A co do ubiorow - to wlasnie w malym miescie dopiero byla roznorodnosc - i wszyscy mieli to w nosie...