Do góry

Pierwszy skok Cichociemnych

Okolice Skoczowa, 16 lutego 1941 roku, godzina 2. Minęło sześć godzin odkąd wystartowali z podlondyńskiego lotniska. Powolny bombowiec Whitley pokonał trasę wiodącą nad Francją, Holandią i Niemcami, a teraz zbliżał się do celu.

Dowódca uważnie obserwował wskaźnik poziomu paliwa. Kiedy wskazówka osiągnęła dokładnie połowę skali odwrócił się i spojrzał na trzech nieznajomych, którzy siedzieli w przedziale bombowym na prowizorycznych ławeczkach. - It’s time! – zawołał, starając się przekrzyczeć huk silników.

Trzech mężczyzn wstało i poprawiło spadochrony. Jeden z nich otworzył ciężką klapę w podłodze. Mroźne powietrze wdarło się do wnętrza samolotu. Wypchnęli przez otwór cztery duże, żelazne zasobniki i przez kilka sekund patrzyli w straszną, wyjącą wichrem, mroczną czeluść.

Wreszcie pierwszy z nich wykonał ręką na piersiach niewielki znak krzyża i skoczył w ciemną otchłań. Chwilę później identycznie postąpił drugi. I trzeci. Bombowiec zatoczył ogromne koło i zawrócił na zachód. Na nocnym niebie rozkwitły trzy czasze spadochronów i powoli zaczęły zbliżać się do ziemi.

Wraz z klęską kampanii wrześniowej i późniejszym upadkiem Francji kontakt między polskim rządem na uchodźstwie, a rodzącą się konspiracją w Kraju stał się bardzo utrudniony. Kiedy rząd przebywał w Paryżu specjalni kurierzy w miarę bezproblemowo pokonywali trasę Paryż – Warszawa.

Emisariusz wyposażony w fałszywe papiery jechał pociągiem z Paryża do Budapesztu i docierał do polskiej granicy, gdzie czekali na niego przewodnicy, pod których opieką przekradał się do okupowanego kraju. Podróż w jedną stronę trwała około dziesięciu dni, a powrót następował tą samą trasą.

Po ewakuacji rządu i wojska z Francji do Wielkiej Brytanii sprawy mocno się skomplikowały. Podróż kurierska przez całą Europę niosła ze sobą tyle niebezpieczeństw, że zaczęto jeździć drogą okrężną, zahaczając przy okazji o inne kontynenty.

Kazimierz Iranek-Osmecki

Na początku listopada 1940 roku z Londynu do Warszawy wyruszył specjalny emisariusz Naczelnego Wodza podpułkownik Kazimierz Iranek – Osmecki. Najpierw dotarł do Lizbony, stamtąd dopłynął do Sierra Leone, następnie przez Lagos, Duala w Kamerunie, Bangui (dzisiejszą stolicę Republiki Środkowoafrykańskiej), Stanleyville w Kongu, Chartum dotarł do Kairu.

Potem przez Palestynę, Cypr, Grecję i Jugosławię dostał się do Budapesztu, przekroczył polską granicę i na Boże Narodzenie był w Warszawie. Pod koniec stycznia ruszył w drogę powrotną. Trasa przez południową Europę, Palestynę, Afrykę i… Kanadę trwała trzy miesiące. Do Londynu wrócił w kwietniu 1941 roku.

Oczywiście nie mogło być mowy o utrzymywaniu stałej łączności z krajem w ten sposób. Pozostawały więc droga radiowa i samolot.

Pierwsza konspiracyjna radiostacja w Warszawie została zainstalowana w domu przy ulicy Fortecznej na Żoliborzu. W pierwszych miesiącach 1940 roku udało się za jej pomocą skontaktować z tajnymi polskimi bazami na Węgrzech i w Rumunii. Stamtąd depesze wędrowały do Paryża, a później do Londynu. Bezpośrednią łączność radiową z Krajem uzyskano dopiero pod koniec 1940 roku dzięki potężnej radiostacji umieszczonej w Stanmore pod Londynem.

To nadal było za mało. Potrzebny był inny sposób zapewnienia stałej łączności z Polską i wsparcia powstającej konspiracji.

Pod koniec 1939 roku w Paryżu zjawili się dwaj kapitanowie – Jan Górski i Maciej Kalenkiewicz. Byli nierozłącznymi przyjaciółmi od prawie 20 lat. Poznali się w Korpusie Kadetów w Modlinie, potem razem studiowali w Oficerskiej Szkole Inżynierii i na Politechnice Warszawskiej oraz rozpoczęli kurs w Wyższej Szkole Wojennej, przerwany przez wybuch wojny.

Kapitan Górski dostał przydział do Sztabu Naczelnego Wodza, a Kalenkiewicz walczył w oddziale majora Henryka Dobrzańskiego – słynnego "Hubala". Po klęsce kampanii wrześniowej przedostali się osobno do Paryża, gdzie natychmiast zaczęli kombinować jak przyjść z pomocą Krajowi. W ich planach coraz częściej pojawiały się dwa główne elementy – samolot i spadochron.

Przedwojenne doświadczenia spadochronowe Wojska Polskiego były więcej, niż skromne. Pierwszy kurs spadochronowy zorganizowano w Legionowie zaledwie dwa lata przed wojną i miał on raczej charakter sportowy.

W maju 1939 roku utworzono Wojskowy Ośrodek Spadochronowy w Bydgoszczy, który zdołał wstępnie przeszkolić kilkudziesięciu skoczków, którzy na krótko przed wybuchem wojny dali bardzo udany pokaz w Mińsku Mazowieckim.

Mimo tych ubogich doświadczeń obydwaj kapitanowie zapalili się do pomysłu tajnych desantów spadochronowych nad okupowana Polską. Zaczęli studiować wszelkie dostępne materiały na temat oddziałów powietrzno-desantowych innych armii oraz zyskali sprzymierzeńca w osobie Zofii Leśniowskiej – córki generała Sikorskiego, która miała znaczny wpływ na ojca.

Twórcy idei Cichociemnych - kapitanowie Jan Górski i Maciej Kalenkiewicz.

Był więc pomysł – teraz należało popracować nad jego realizacją. Największym problemem było zdobycie samolotów dalekiego zasięgu.

Na współpracę Francuzów w tym względzie nie można było absolutnie liczyć, więc rozważano zakup bombowca w Wielkiej Brytanii lub USA, przetransportowanie go do Francji i użycie w tajnych misjach do Polski.

Rozpatrywano również możliwość użycia przerobionych awionetek, które po doleceniu do Polski i wysadzeniu pasażerów zostałyby zniszczone lub zamelinowane. Na Zachodzie pozostawały też trzy pasażerskie samoloty LOT-u – amerykańskie Lockheedy L-14 Super Electra. Po wielu prośbach Brytyjczycy zgodzili się dostosować jeden z nich do lotu do Polski. Kiedy sprowadzono go do Francji i próbowano uruchomić nastąpiła awaria.

Klęska Francji i ewakuacja polskich żołnierzy na Wyspy nie przerwały rozpoczętych prac. Do idei niesienia Krajowi pomocy najkrótszą drogą przekonywało się coraz więcej oficerów.

W sierpniu 1940 roku kapitan Kalenkiewicz otrzymał rozkaz utworzenia nowej komórki sztabowej, która miała zająć się organizacją polskich wojsk spadochronowych. A we wrześniu generał Sikorski podjął decyzję o jak najszybszym podjęciu lotów do okupowanej Polski.

W październiku 1940 roku grupa 12 oficerów z 4. Brygady Kadrowej Strzelców dowodzonej przez generała Stanisława Sosabowskiego wyjechała na specjalny kurs szkoleniowy do zamku Inverlochy Castle niedaleko Fort William w Szkocji. Przeszli morderczy, czterotygodniowy trening w strzelaniu, walce wręcz i podkładaniu ładunków wybuchowych. Następnie przewieziono ich na lotnisko Ringway koło Manchesteru, gdzie czekał ich kurs spadochronowy, podczas którego każdy z nich wykonał cztery skoki dzienne i jeden nocny.

Szkolenie pierwszych Cichociemnych (którzy wtedy się jeszcze tak nie nazywali) było jedną wielką improwizacją. Planując treningi i kursy twórcy całego przedsięwzięcia musieli zdać się na swoją intuicję i wyczucie.

Spośród dwunastu oficerów, którzy ukończyli szkolenie wybrano trzech: majora Stanisława Krzymowskiego ps.”Kostek”, rotmistrza Józefa Zabielskiego ps.”Żbik” oraz bombardiera Czesława Raczkowskiego ps.”Orkan”. Dwaj pierwsi byli przeznaczeni do zadań bojowych, podczas gdy Raczkowski pełnił rolę emisariusza rządu.

Wieczorem 15 lutego 1941 roku brytyjski bombowiec Whitley wystartował z podlondyńskiego lotniska i skierował się nad Francję. Był to lot straceńczy – maszyna leciała nad całą okupowaną Europą, by po około sześciu godzinach lotu znaleźć się nad południową Polską.

Ta operacja lotnicza oznaczona kryptonimem Adolphus 0 była taką samą improwizacją, jak szkolenie pierwszych skoczków. Nie ustalono placówki odbiorczej, nie zapewniono asysty na ziemi. Pilot po prostu dał znak do skoku w momencie, kiedy bombowiec spalił połowę zapasu benzyny.

Wylądowali w okolicach Skoczowa, na terenie włączonym do Rzeszy. Rotmistrz Zabielski uszkodził sobie podczas skoku stopę, ale przy pomocy Krzymowskiego zdołał dotrzeć do Warszawy.

Raczkowski wpadł w ręce Niemców. Na szczęście miał dobrze przygotowaną legendę, dzięki której uznali go za zwykłego przemytnika i skazali na trzy miesiące aresztu. Zdołał nawiązać kontakt z oddziałem Batalionów Chłopskich, który wykupił go z więzienia i umożliwił podróż do Krakowa.

Na miejscu skoku Niemcy znaleźli cztery zasobniki z radiostacjami, bronią, materiałami wybuchowymi i książkami szyfrów. Londyn czekał ponad tydzień na potwierdzenie z Warszawy, że skoczkowie dotarli.

Brytyjski bombowiec Whitley - z takiego samolotu skakali pierwsi Cichociemni.

Operacja Adolphus 0 stanowiła niezbity dowód na to, że wybrany sposób niesienia pomocy Krajowi był dobry i możliwy do zrealizowania.

W Wielkiej Brytanii ruszyła cała maszyna przygotowawcza. Opracowano nowe rodzaje szkoleń, a istniejące wydłużono i wzbogacono o nowe elementy. Ujednolicono proces rekrutacji przyszłych Cichociemnych, utworzono centra treningowe i wybrano najlepszych instruktorów. Przygotowanie kandydata do służby specjalnej w kraju znacznie się wydłużyło, ale dzięki temu Polska Podziemna zyskiwała żołnierza najwyższej jakości.

Pierwsi Cichociemni byli uważnie obserwowani przez swoich przełożonych z Armii Krajowej, a wnioski z ich pracy były przekazywane do Londynu. Spostrzeżenia z kraju były tam bardzo skrupulatnie studiowane i brane pod uwagę w szkoleniu przyszłych komandosów.

Najczęściej pojawiały się żądania, by wszyscy Cichociemni byli ekspertami w zakresie wyrobu środków wybuchowych, potrafili prowadzić każdy pojazd i posługiwać się wszystkimi rodzajami broni będącej na wyposażeniu armii niemieckiej.

Znaczna część szkolenia odbywała się w Szkocji. Tutaj przyszli Cichociemni przechodzili słynny "kurs korzonkowy", podczas którego przez kilka tygodni wędrowali po szkockich górach szkoląc się w technikach survivalu. W miasteczku Upper Largo powstał ośrodek szkolenia spadochronowego ze słynnym "małpim gajem" oraz pierwszą wieżą spadochronową na terenie Wielkiej Brytanii. Wybudowali ją własnymi rękami polscy żołnierze.

Wieża spadochronowa w szkockim Upper Largo

Ośrodek Largo House był przede wszystkim główną kwaterą Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Generał Stanisław Sosabowski zainspirowany sukcesem pierwszych Cichociemnych podjął decyzję o przekształceniu 4. Brygady Kadrowej Strzelców w pierwszą w historii Wojska Polskiego jednostkę powietrzno-desantową.

Cała machina organizacyjno-szkoleniowa kręciła się z każdym miesiącem coraz lepiej i do Kraju startowały kolejne bombowce z polskimi komandosami na pokładzie. Nie były to już powolne i przestarzałe Whitleye, ale znacznie nowsze Halifaxy i najlepsze z nich wszystkich – amerykańskie Liberatory.

Obydwaj twórcy całego przedsięwzięcia – kapitanowie Górski i Kalenkiewicz również przeszli cały cykl szkolenia i jako Cichociemni skoczyli nad okupowanym krajem. Obydwaj polegli w walce.

Źródło:
Jędrzej Tucholski, Cichociemni, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2010
Jakub Zimoch, Cichociemni – Encyklopedia skoczków AK, http://www.cichociemni.ovh.org, Dostęp 15.04.2011
Paweł Kubiak, Historia Cichociemnych, http://www.ponury.com, Dostęp 15.04.2011
Sebastian Miernik&Gdański Dom Wydawniczy, Tobie Ojczyzno – Cichociemni, www.grom.mil.pl, Dostęp 15.04.2011

O autorze
Mam na imię Mateusz, pochodzę z Poznania, od sześciu lat mieszkam z żoną i córką w Aberdeen. Na co dzień jestem headhunterem i pracuję dla agencji rekrutującej inżynierów do przemysłu naftowego. Tworzę bloga, bo dla młodego pokolenia autorytetami stali się celebryci, a prawdziwych bohaterów pokrywa kurz zapomnienia. To również próba wywołania pewnej narodowej dumy, która potrafi łączyć Polaków. Zapraszam na blogbiszopa.pl.

Komentarze 9

Profil nieaktywny
danzig
#128.03.2012, 08:56

chwała bohaterom!

vanderval
987
vanderval 987
#228.03.2012, 12:22

Wyszkolono ponad sześciuset, do okupowanej Polski przerzucono 315 chłopa i jedną, jedyną wśród Cichociemnych kobietę.
Wielu zginęło, tak z rąk Niemców jak i dziękipolsko- bolszewickiej władzy ludowej.

Ale każde z Nich to rozdział w historii Polski, nierzadko tragiczny, nierzadko też szalenie barwny.

Moim zdaniem warto przeczytać wspomnienia o mjr Dekutowskim - Zaporze. Niesamowita postać.

„…Bohdan Urbankowski w książce "Czerwona msza" napisał: "Zaczęło się od tego, że czterej żołnierze »Zapory«, mieszkający w okolicach Chodla, zostali zaproszeni na tamtejszy posterunek. Dowódca posterunku MO/UB, Abram Tauber, był uratowanym przez jednego z nich Żydem, kilkakrotnie znajdował przytulisko w melinach »Zaporczyków«, po wejściu Rosjan został szefem UB w Chodlu. AK-owcy mogli spodziewać się jakiejś wdzięczności, tymczasem Tauber kazał ich wszystkich powiązać i własnoręcznie, jednego po drugim, zastrzelił. W odwecie Dekutowski rozbił posterunek w Chodlu. Data tego ataku - noc 5/6 lutego 1945 - oznacza początek Powstania Antysowieckiego na tych terenach".

http://podziemiezbrojne.blox.pl/200...

elastycznyjozef
21 092 15
elastycznyjozef 21 092 15
#328.03.2012, 12:34

Dziwnym zbiegiem okoliczności czytałem ostatnio o Cichociemnych. Interesujący temat.

Profil nieaktywny
jozek.
#428.03.2012, 15:33

Ci bohaterzy tak ostro walczyli,wylewali poty o Polske a teraz nasz rzad tak wszystko rozpier...a.Przykre to jest

folksdojcz.tusk
647
#528.03.2012, 16:03

Mateuszu - respect. Wielkie dzięki.

tanganika1
17
#628.03.2012, 19:03

Czy tylko "nasz rzad wszystko r..." A gdzie jeste miejsce spoleczenstwa, ktore to ma wszystko gdzies; Ktore wszystkiego zada, a nic nie oferuje w zamian.
Gdzie jednostka, ktora nie wie juz czym jest honor, ktora nawet nie chce sie zastanowic, czym on jest w dzisiejszym zyciu. Gdzie czlowiek, ktory ma za nic zasady...?Tak wiec nie tylko rzad, nie tylko...

A'propos Cichociemnych. Jestesmy juz ostatnim chyba pokoleniem, ktore moze miec jeszcze z nimi kontakt. Szkoda, ze tak malo jest z zyjacymi jeszcze czlonkami spotkan.
Pare lat temu rozmawialem z czlowiekiem, ktory jako dziecko spedzil wojne w obozie koncentracyjnym. Powiem tak... odjelo mi mowe. Wielkie swiadectwo.

tulich
7
tulich 7
#728.03.2012, 19:46

Cichociemni to cos wiecej niz bohaterzy... Nie jestem historykiem ale jezeli chodzi o kobiete cichociemna to mysle ze vanderval
ma na mysli Elzbiete Zawadzka ps. Zo. Jezeli ktos moze potwierdzic lub zaprzeczyc bede wdzieczny gdyz moja wiedza mowi mi, ze Zo nie byla cichociemna... Byla laczniczka i przeszla tylko podstawowy kurs spadochronowy ktory byl jej potrzebny aby wrocic z Angli do Polski droga powietrzna. Nie przeszla zadnego innego kursu ktore byly nierozlaczne z ukonczeniem szkolenia wiec nie mogla byc cichociemna... Wiedze ta posiadam z ksiazki "Drogi Cichociemnych" z 2008r. Co do rzadu ktory wszystko "rozwala" to pamietajmy ze cichociemni byli takze narzedziem rzadu brytyjskiego. Byli bardzo potrzebni i sznowani przez brytyjska armie ale niestety polityka troszke sie zmienila kiedy Brytyjczycy postanowili wyzwolic Europe wraz z Armia Czerwona... Wg tego tez rzadu Zofia Lesniowska (ktora jak napisal Mateusz byla sprzymierzencem cichociemnych i ktorej ciala nigdy nieodnaleziono) zginela w katastrofie gibraltarskiej wraz z ojcem. Sa jednak swiadkowie wsrod cichociemnych ktorzy mowia o poszukiwaniach Zofii w lagrach sowieckich. Zostala rozpoznana tam przez jednago z zolnierzy jej ojca ktory znal dziewczyne. Rzad brytyjski przedluzyl okres utajnienia katastrofy gibraltarskiej. Historycy do dzis snuja hipotezy czy byla to katastrofa czy zamach probujac dotrzec do zyjacych swiadkow i istniejacych dokumentow. O poszukiwaniach corki Sikorskiego takze niechetnie sie mowi. Wielkie imperia zawsze chca zatuszowac niewygodna historie dlatego trudno jest dotrzec do rzetelnych materialow. Niestety zgodze sie z Toba Mateusz co do mlodego pokolenia... Mlodosc ma swoje prawa ale niech pamieta ze ma te prawa dzieki takim bohaterom jak Cichociemni.

koniu34
146 65
koniu34 146 65
#829.03.2012, 09:40

Cichociemni to kolejni bohaterzy minionej epoki. Byli wszechstronnie wyszkoleni i dzięki temu stali się przekleństwem dla Niemców, którzy bali się ich jak diabeł święconej wody. Jeden żołnierz był w stanie wyrządzić tyle szkód co pluto. W ówczesnym okresie te umiejętności były na wagę złota. Jednak gdy któryś wpadł w ręce Niemców lub Rosjan to żywy już nie wychodził. Okrutnie z nimi się obchodzili wrogowie ale i powojnie „rodacy”. Poza wrogiem najwięcej krzywd wyrządzili właśnie rodacy rodakom. „ Człowiek człowiekowi wilkiem”. Miałem w swym życiu przyjemność jako młody chłopak spotkać „Cichociemnego” podczas rajdu „Arsenał”, gdzie była trasa o „Cichociemnych”. Wieczorem było spotkanie z jednym z bohaterów naszej trasy. Nie da się opisać tego co mówił to trzeba było posłuchać osobiście. Oni kochali swą ojczyznę ponad wszystko. Wielu z nich musiało zerwać kontakty z rodziną by byli bezpieczni. To było straszne dla nich widzieć swych bliskich, ale nie móc zbliżyć się do nich.

Jeśli chodzi o młodzież to zbytnio nie jest zainteresowana historią swego kraju. Maja ważniejsze sprawy na głowie, nowy telefon, ciuch, biżuteria itp… Oczywiście są wyjątki od reguły jednak mało ich. Dobrze że jest ktoś jeszcze komu się chce przybliżać historię naszego kraju innym. Mamy burzliwą to historię ale bardzo bogatą i warto ją pamiętać by nie poszła w zapomnienie.

Barwo Mateusz za chęć przypominania historii tym młodszym ale i nam.

Skander
1
#925.11.2013, 23:35

fajny artykuł. dodam od siebie, że ZSRR również wysyłał takie grupy na teren okupowanej przez Niemców Polski. Pierwszą z nich była "Grupa Michał" pod dowództwem Mikołaja Arciszewskiego. była to pierwsza grupa tego typu, nie miała w swoich zadaniach budować komunizmu, czy wprowadzać nowy komunistyczny ład, tylko walczyć z hitlerowcami.

skok miał miejsce 17.08.1941, udał się. przez prawie rok nadawali z ukrytej radiostacji, potem jakiś generał niemiecki, którego nazwiska teraz nie pamiętam mówił, że działalność tej grupy strasznie komplikowała działania na froncie wschodnim i wiosenno-letnia ofensywe roku 1942. złapano go 25.07.1942, więziono na pawiaku i zabito 11.05.1943.