Do góry

Rowerem dookoła świata - druga część wywiadu z Tomaszem Chyzińskim

Kontynuujemy rozmowę z Tomaszem Chyzińskim, podróżnikiem mieszkającym w Edynburgu, który spędził cztery lata przemierzając świat dokoła. Pierwszą część wywiadu opublikowaliśmy wczoraj.

Nawet wojskowi chętnie pozują do zdjęcia przy okazji tak niecodziennego spotkania. Fot. Tomasz Chyziński

Krzysztof Mielnik-Kośmiderski: Napotkałeś wiele niebezpieczeństw na trasie?

Tomasz Chyziński: Było sporo takich rzeczy, chociaż znacznie mniej, niżby to można wnioskować z przekazów medialnych. Najniebezpieczniej było w Wenezueli. Okolice Caracas i główna droga krajowa słyną z rabunków. Rzeczywiście - wielu tam gangsterów i dilerów narkotykowych. Broń jest łatwo dostępna, więc można przypadkowo trafić w samo centrum jakichś przykrych wydarzeń. Na szczęście nie było mi dane osobiście doświadczyć żadnej niebezpiecznej przygody, ale pobytowi tam towarzyszył permanentny stres.

W jednej z wiosek ludzie za żadne skarby nie chcieli mi pozwolić na rozbicie namiotu. Straszyli, że w nocy ktoś pewnie przyjdzie i mnie zabije. Wręcz wyganiali. Ostatecznie pewna rodzina się zlitowała, wpuszczając mnie do zakratowanego pokoiku ze stalowymi drzwiami. Pomieszczenie wyglądało tak, jakby miało stanowić pancerny schron na wypadek wojny. Pomimo to, pan domu życząc dobrej nocy wsunął mi w dłoń maczetę, dodając - Bierz, nigdy nic nie wiadomo!

Niebezpiecznie było też w Peru. Bieda, brak pracy, ciągłe zamieszki społeczne - z tego wynikała duża przestępczość. Raz musiałem salwować się ucieczką, aby nie zostać okradzionym przez rabusiów grasujących wzdłuż barykady za rogatkami miasta.

W Kolumbii miałem wypadek. Zderzając się z ciężarówką strasznie się poobijałem. W Argentynie, na drugi dzień po wylądowaniu skradziono mi rower. W Kazachstanie policjant zwinął mi 100 dolarów…

Policjant, powiadasz?

Stróż prawa, a jak (śmiech)! Spałem na obrzeżach miasta pod namiotem. W pewnym momencie dwaj policjanci podjechali i pod pretekstem kontroli wyciągnęli mi 100 dolarów z saszetki z pieniędzmi. Ze względu na to, że dzień wcześniej odebrałem przelew, miałem tam schowane 1000 dolarów. I tak panowie mocno się zlitowali, biorąc jedynie 10 proc. z tego. Korupcja w Kazachstanie jest tak wielka, że gdy następnego dnia pojawiłem się ze skargą na komisariacie, wszyscy byli bardzo zdziwieni, pytając o co mi w ogóle chodzi? Policjanci próbowali dociekać, czy przypadkiem nie jestem wysłannikiem służb specjalnych, który dostał zadanie przeprowadzenia jakiejś kontroli… Ostatecznie nic oczywiście nie wskórałem. No, może poza tym, że w związku ze sprawą przeprowadzono apel i wszyscy funkcjonariusze musieli stać w rządku, wysłuchując pouczeń przełożonego.

A co, dla odmiany, przynosiło Ci największe poczucie szczęścia?

W tego typu podróży poczucie pewnej głębokiej radości czy wręcz szczęścia towarzyszy człowiekowi bardzo często. Słońce wychodzące zza chmur po ulewie, wyjazd na jakąś przełęcz, zza której wyłaniają się zapierające dech widoki… To przyjemność z samego obcowania z przyrodą. Najwięcej radości dostarczali mi jednak ludzie. Było tak szczególnie w przypadku Ameryki Południowej czy Azji. Nie ukrywam, że bardzo nobilitującym było widzieć i słyszeć ich podziw wobec tego, co robię. Ludzie dopingowali mnie. Wielokrotnie w ciągu dnia słyszałem opinie, że jestem “super gość” robiąc “takie rzeczy”. Każdy chciałby usłyszeć podobne słowa. To było bardzo budujące i dodawało sił.

Jednocześnie nie chciałbym wybierać i wskazywać żadnego pojedynczego momentu, czy konkretnej rzeczy. Codziennie miałem takich chwil dużo i chyba właśnie dlatego podróżowałem tak długo… Aż się kasa skończyła (śmiech).

Na jakim sprzęcie przemierza się świat?

Pierwszy rower był najlepszym, jaki miałem. Bajerancki, składany z zamawianych podzespołów. Niestety, szybko mnie go pozbawiono. Został ukradziony drugiego dnia mojego pobytu w Argentynie. Kupiłem wtedy jakiegoś górala. Argentyńska produkcja. Krzyk ichniejszej mody… a ciężki jak diabli! Ważył chyba tonę! Siodełko miał tak niewygodne, że regularnie robiły mi się wrzody na… tylnej części ciała (śmiech).

U bram brazylijskiej dżungli przytrafiła mi się awaria: rozsypał się suport. Zabrałem rower do tamtejszego mechanika. Porozkręcał wszystko przy pomocy młotka i przecinaka, a następnie włożył komponenty, które akurat miał pod ręką. Oczywiście nie pasowały one najlepiej. Efekt był taki, że co kilkadziesiąt kilometrów musiałem się zatrzymywać i składać elementy w całość. Dobrze, że kulek do łożysk miałem więcej. Pan mechanik jakby przewidując nietrwałość konstrukcji dał mi ich całą garść. Regularnie robiłem więc sobie wymuszone przerwy, siadając w środku dżungli i reperując koło.

Rower był toporny i psuł się często, ale mimo wszystko dojechałem nim aż do Kanady.

Targowisko. Tradycyjne centrum życia społecznego. Fot. Tomasz Chyziński

Następny zakupiłem w Australii. Nie było sensu przewozić starej konstrukcji przez pół świata, więc zamówiłem nowy jednoślad w australijskim sklepie internetowym. Taki zwykły rower. Dałem za niego jakieś 400 dolarów australijskich, ale dowiózł mnie aż do Iranu. Nie miałem już licznika kilometrów, bo ten zepsuł się w Ekwadorze, ale szacuję, że na tym sprzęcie mogłem przejechać i ze 30 tys. kilometrów.

Wyruszając w tego typu podróż warto brać ze sobą prosty rower. W biedniejszych krajach trudno o dobre części do konstrukcji zaawansowanych technologicznie. Pamiętam, że w Ameryce Południowej spotkałem Niemców, którzy nie mogli ruszyć się z miejsca przez dwa tygodnie tylko dlatego, że czekali na przesłanie unikalnego kluczyka, którym mogliby rozkręcić swoje rowery. Oryginał został im skradziony.

A reszta ekwipunku?

Miałem stare, ale solidne, niemieckie sakwy. Przetrwały w trudnych warunkach te kilka lat. Często niszczyły mi się t-shirty. Szczególnie na plecach. Pot i słońce to czynniki, które powodowały, że naprawdę często stawałem przed koniecznością ich wymiany. Najczęściej jeździłem w klapkach. W tego typu obuwiu noga wysycha najszybciej, jest przewiew. Klapki na nogach miałem nawet zimą. W Chinach zakładałem na nogi trzy pary skarpet, a na obuwie jeszcze worek foliowy. I to zdawało egzamin. Było wygodnie i ciepło.

Jak już nadmieniłem, jestem zwolennikiem najprostszego sprzętu, najprostszego ekwipunku, najprostszych rozwiązań. W takich sytuacjach one najbardziej zdają egzamin.

Gdzie najczęściej sypiałeś?

Z reguły na poboczach drogi. Ważne było, aby odejść od ulicy na tyle daleko, żeby nie słyszeć hałasu, ale i na tyle blisko, by rankiem móc wyruszyć dalej bez zbędnych opóźnień.

Moim ulubionym miejscem były kamieniołomy. Ich umiejscowienie zawsze odpowiada powyższej charakterystyce. W dodatku w kamieniołomach jest znacznie mniej insektów, co w tropikach robi naprawdę ogromną różnicę.
Sypiałem wszędzie. Pod mostem, w szkole, w kościele, na komisariacie, na boisku sportowym… czyli dokładnie tam, gdzie akurat wypadło.

W wietnamskim Ho Chi Minh, czyli dawnym Sajgonie, zabudowa była tak gęsta, a ja tak zmęczony, że nie zważając na okoliczności położyłem się spać u wejścia do jednego z domów, parę metrów od głównej drogi krajowej. Nie wyspałem się wtedy zbyt dobrze (śmiech).

Bardzo niebezpieczne slumsy Caracas. I jak w takich okolicznościach znaleźć dobre miejsce do spania? Fot. Tomasz Chyziński

Takie przedsięwzięcie - nawet pomimo spania na ulicy - bez wątpienia sporo kosztuje. Nie sposób wozić ze sobą zapasu gotówki pozwalającej na spędzenie czterech lat w podróży. Jakie miałeś na to sposoby?

Wyjazd tego typu rzeczywiście wymaga przywiązania dużej uwagi do kwestii logistyki. Jest to klucz do sukcesu. Moją bazę stanowiła karta debetowa. Nie wszędzie się jednak sprawdzała. Pamiętam sytuację z Ekwadoru, gdzie trafiłem do miasteczka, w którym nie było żadnego bankomatu. Do większej siedziby ludzkiej - 3 dni drogi. Brak gotówki zmusił mnie do sprzedaży aparatu fotograficznego. W Wenezueli, ze względu na ówczesne kłopoty międzynarodowe kraju, nie byłem w stanie wypłacić pieniędzy z bankomatów. Przez długi czas żywiłem się tylko ryżem i tym, czym ewentualnie poczęstowali mnie miejscowi.

Z reguły dysponowałem pewną kwotą w gotówce, ale poza szczególnymi okolicznościami, nigdy nie była to suma duża. W Ameryce Południowej, czy Azji za równowartość jednego dolara można zjeść naprawdę wspaniały posiłek, więc kilka dolarów w kieszeni mogło zapewnić mi 2-3 dni jazdy.

W końcowym etapie podróży, gdy moje prywatne środki uległy już mocnemu nadszarpnięciu, rodzina wspierała mnie przesyłając pieniądze przez Western Union.

Zwykle kiedy ktoś podejmuje się wyczynu podobnego do Twojego, w sieci jest o nim głośno. By dowiedzieć się nieco o Twojej podróży, trzeba doszukiwać się okruchów informacji z różnych źródeł. Z czego to wynika?

Może z tego, że jeśli ktoś naprawdę dużo podróżuje, to nie ma czasu na zajmowanie się dziennikarstwem? Najlepszym przykładem był chyba Kazimierz Nowak, który jako pierwszy człowiek przemierzył rowerem Afrykę. On robił swoje. Przeżywał swoją przygodę. Żył tym. Zapomniano o nim i dopiero niedawno ktoś dokopał się do informacji, na bazie których zrobiło się głośno o jego wyczynie.

A może bierze się to z cech Twojego charakteru? Rozmawiając z Tobą mam poczucie obcowania z osobą bardzo spokojną, skromną. Nie dążyłeś do tego, żeby pokazać światu swoją historię w sposób charakterystyczny dla naszych czasów? Żadnej promocji na Facebooku?

Pewnie więcej energii wolałem włożyć w samo podróżowanie, a później przygotowywanie książki.

Z powrotem w Wielkiej Brytanii. Rower nie odstępuje Tomasza nawet w pracy. Fot. Krzysztof Mielnik-Kośmiderski

Twoja publikacja jest już gotowa. Wiem, że to projekt bardzo Ci bliski. Wszystko zostało przygotowane od początku do końca przez Ciebie?

Pracy nad książką poświęciłem dwa razy więcej czasu, niż podroży, o której ona mówi. Opisuję tam dwa pierwsze lata wyprawy. Projekt został opracowany w całości przeze mnie - od okładki, przez skład i rozwiązania techniczne aż po edycję. Dołączona jest również płyta ze zdjęciami. Chciałem, by czytający mógł być bliżej tej historii, mogąc oglądać fotografie na własnym komputerze, w wysokiej rozdzielczości. Książkę można zamówić na stronie internetowej, którą prowadziłem w czasie swojej wyprawy. W tym momencie pracuję również intensywnie nad kontynuacją, opowiadającą o finalnej części podróży.

Na swojej stronie przytoczyłeś cytat z Paulo Coelho: “To możliwość spełniania marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące”. O jakich przygodach marzy człowiek, który objechał na rowerze świat?

Wciąż wyzwaniem dla mnie pozostaje Afryka. Tego kontynentu mi brakuje, do niego mnie ciągnie. Ustaliłem sobie konkretny termin, kiedy ruszę na rowerowy objazd Czarnego Lądu. Będzie to dzień, w którym przejdę na emeryturę. Może to i odległa przyszłość, bo mam dopiero 43 lata, ale to postanowienie jest bardzo silne. Jestem przekonany, że jeśli tylko zdrowie dopisze, zrobię to! Dla wielu ludzi emerytura jest swego rodzaju wyrokiem, karą. Dla mnie będzie nagrodą. Oceniam, że przejechanie kontynentu zajmie mi jakieś dwa lata.

W bliższej perspektywie planujemy wraz z dziewczyną przepłynąć rzeki Szkocji tratwą własnej konstrukcji. Zaczęliśmy składać ją już kilka miesięcy temu. Leży w ogródku przed naszym blokiem. Sąsiedzi póki co się nie burzą (śmiech). Tratwa powstaje z plastikowych wiaderek, które moja Kasia ma możliwość zabierać - za zezwoleniem przełożonych - z pracy. Częścią składową platformy będą też puste butelki po mleku. Zwodować nasze “dziecko” chcemy jeszcze tego lata.

Kiedy ponownie zamieszkałeś w Wielkiej Brytanii? I czy nadal dużo jeździsz rowerem?

W Edynburgu mieszkam od lutego 2011 r. Codziennie dojeżdżam rowerem do pracy, także wciąż pamiętam, jak się to robi (śmiech). Ze względu na to, że praca zawodowa zajmuje mi obecnie bardzo dużo czasu, chwilowo niewiele jeżdżę dla rekreacji.


Więcej o niezwykłej podróży Tomka przeczytacie na jego stronie internetowej. Tam też możecie zamówić książkę stanowiącą relację z wyprawy.

Komentarze 4

marios
108
marios 108
#124.06.2014, 15:38

Szacuneczek Panie Tomaszu!:)

Albert
Admin
1 050 269
Albert 1 050 269
#224.06.2014, 20:59

Świetna historia i bardzo duże osiągnięcie. Chcieć to móc.

Amitorybka
11 812 57
Amitorybka 11 812 57
#324.06.2014, 21:14

Super P.Tomku, ze się pan tym dzieli - fajnie się czyta, a co dopiero coś takiego przeżyć.

Antek_z_Zadupia
7 653
#424.06.2014, 23:41

"chciec-to moc"
Niezupelnie, czesto jest tak, jak w znanym zarcie:
-Jeszcze raz chcialbym przewedrowac dookola swiata
-A co? Juz raz byles?
-Nie, ale juz raz CHCIALEM!

P. Tomaszowi nalezy sie uznanie i gromkie brawa.