Bez pozdrowień od Bodowego (a przynajmniej nic nie mówił o tym, żeby pozdrowić- może zapomniał, a może nie, nie pytałem ;p ), któremu ten utwór trochę się podoba, a bardziej nie podoba, no ale wysłał mi linka pocztylionem, to co się będzie marnował (link, nie pocztylion i nie Bodowy). ;p
Rafał Tomaszczuk (to ten pan m.in. od Hidden by Ivy) i Bartosz Hervy - dwaj starzy kumple za Agonised By Love:
PS
Bodowy radzi, żeby zielonym do góry! :p
60 urodziny obchodzi dzisiaj pierwszy gej schyłku PRL, wydawca kilkudziesięciu pornograficznych pisemek i gejowskich magazynów, właściciel sieci sex shopów, muzyk i kompozytor, który wypłynął dla nas niesamowity głos Fjolki Najdenowicz.
...zbluzgany i "zwypierdalany" w Jarocinie ;p - poniżej można zobaczyć ten występ, z 27-letnią wówczas Fjolką, będącą owocem miłości polsko-bułgarskiej:
...a z tym Plantem-nudziarzem (zwyzywałem go na poprzedniej stronie ;p ) to było tak.
W latach osiemdziesiatych ubiegłego stulecia czytywałem "Non Stop" - jedyny prawdziwie rockowy magazyn muzyczny w Polsce (ok, był jeszcze "MM" - "Magazyn Muzyczny", ale to jednak nie było to samo), z Wojtkiem Mannem na stołku reda naczelnego, wydawany z paromiesięcznym poślizgiem, na najgorszym papierze makulaturowym - tak kiepskim, że tylko z podpisów pod zdjeciami można było się domyślić, co się na nich znajduje.
Jednym z nonstopowych recenzentów płyt był wówczas niejaki Antoni Piekut, autor uwielbiany przez czytelników, co można było wyczytać z listów do redakcji (cytat z jednego z nich: "Piekut! Powieś się ty bucu!").
W tamtych czasach recenzje płytowe to były średnio nadające się do lektury długaśne kobyły, w których szanowny pan recenzent rozwodził się nad każdym utworem, każdym trąceniem w struny, każdym brzdąknięciem klawisza, etc.
Gdy w 1988 roku ukazał się album "Now and Zen" Roberta Planta, Piekut napisał najkrótszą recenzję w historii "Non Stopu" - zacytuję dosłownie i w całości:
"Nowa płyta Roberta Planta jest nudna jak flaki z olejem.
Antoni Piekut".
Tak mi się to wryło w pamięć, że do dzisiaj, słysząc "Plant", w głowie odpala mi się "nudziarz". :p
#46:
Och, przecież nie wszystko jest dla każdego. Lady Extasy spodobało mi się bardzo, (dzisiaj po południu wchłonąłem dwa full albumy) - a najbardziej, gdy głowa próbowała przyporządkować to do jakiegoś gatunku. :)
Tam słychać industrialny korzeń, synth, gotyk, ale i klasyczne ejtinsy, Almonda trochę, a nowszy album zamyka cover "Wicked Game" Chrisa Isaaka, który w sumie mogli sobie odpuścić. ;p
Ale Ty stary jesteś! Masz szczęście, że wszystkich nas to czeka ;p
A dziękuję, nie narzekam. Miałem szczęście dorastać na styku epok, nie wszystkich to czeka. ;p
#047:
Ja w tym roku nie jestem koncertowy, za to dużo łażę, wciągam nosem wszystkie odcienie zieleni okolic Peak District, od których uzależniłem się na amen. Wdrapuję się na każdy pagórek, złażę do każdego wąwozu i doliny, trochę mi ich jeszcze zostało.
No i muzyczne miejsca odwiedzam, rysuję własną mapę, nanosząc punkty ze szczenięcych marzeń, weryfikuję wyobrażenia.
Np. 18 maja skorzystałem z mojego prawa do narzekania i zarejestrowałem się w dość odległej ode mnie komisji wyborczej, aby w drodze powrotnej odwiedzić pomnik Lemmy'ego z Motorhead, odsłonięty w jego rodzinnej miejscowości zaledwie dwa tygodnie wcześniej. Niby tylko dwa tygodnie, ale google wyświetliło mi taki opis:

:D
I rzeczywiście - pod pomnik, na którym stoi Lemmy, chyba nieco większy niż w rzeczywistości, ;p co chwila zawija metalowo-skórzana brać puci obojga (a więc brać i siotrć ;p), na motórach, pieszo i w blaszankach. :)


Lemmy z Burslem (ciekawostka: dosłownie parę ulic dalej mieszkał Robbie Williams) był jednak tylko pośrednim przystankiem w drodze do nieodległego Macclesfield...
oktarynka
#72050Dziś - 02:11
zbluzgany i "zwypierdalany" w Jarocinie ;p
Pewnie za treści edukacyjne ;)
:D
Zbyt komercyjny ponoć, chociaż mało kto wie (i niegdzie o tym nie piszą), że zanim usłyszano w Polsce o Balkan Electrique, "Ye Me Poday" ukazało się na składance wydanej w Szwajcarii przez jakieś niewielkie, mocno niszowe wydawnictwo. W tamtych czasach, nawet u schyłku PRL, było to niespotykane. Składanka bodajże z bałkańskim folkiem, który wówczas na tzw. Zachodzie zrobił się na chwilę modny. Rozmaite Bregoviće wypłynęły sporo lat później. :)
...Zależało mi, żeby odwiedzić Macclesfield właśnie 18 maja.
Za małolata wyobrażałem je sobie jako ponure, deszczowe miasto, w którym z każdego domu, każdy zaułka, bije beznadzieją, a ludzie przechadzają się po ulicach z pętlami na szyi, czekającymi tylko na to, żeby w końcu zacisnął je ktoś litościwy. ;p
No a tu Duda - Macclesfield to rzeczywiście typowa angielska dziura, taka byle jaka i nudna jak płyty Planta, ;p ale deszczu ani kropli, żadnej depresyjnej mgły - zamiast tego słońce naku^%jające szczęściem i zieleń eksplodująca tysiącem odcieni (wszak to połowa maja).
Przespacerowałem się pod dom Iana Curtisa, w którym powiesił się właśnie 18 maja, równo 45 lat wcześniej - niewielki stary segment przy typowej w tych stronach robotniczej uliczce (obecnie znajduje się w rękach prywatnych - tak swoją drogą ciekawi mnie jak się mieszka w chałupie ze świadomością, że ktoś kiedyś się w niej wyhuśtał), a potem przeszedłem się na cmentarz. Ian nie ma klasycznego nagrobka, to w sumie tylko taki niewielki kamień, "krawężnik", który co jakiś czas ktoś zabiera sobie "na pamiątkę". Tak wyglądało to miejsce 18 maja:

Przed kamieniem siedziało nastoletnie emo-dziewczę z bukietem białych kwiatów, pełniło wartę, ;) klepiąc posty na whatsappie. ;) W pewnym momencie na oddalony o paręnaście metrów niewielki parking zajechało auto, z którego sączyło się -a jakże- "Love Will Tear Us Apart" i wysiadł z niego lokals, na oko po czterdziestce... no i tak warowaliśmy sobie przez parę chwil we trójkę. ;)
W centrum Macclesfield parę lat temu Ian doczekał się też murala, będącego kopią najbardziej chyba znanego ujęcia:

oktarynka
#72049Dziś - 02:05
Ci urodzeni w latach 70-tych mają gdzieś z tyłu głowy wpisany wieczny bunt, czasem ciężko z W:pi trafić!
Mylisz mnie z bratem. ;p
Ja się nie buntuję, ja mam w d... ;D
oktarynka
#72053Dziś - 03:00
Dziś we wszystkim można się dosłuchać komercji, bo wszystko już było.
Nie wszystko, dlatego wrzuciłem synt-goth-new romantic-industrialne (i do tego polskie!) Lady Extasy, no ale kręcisz nosem, wybrzydzasz... ;) ;p
Sami nieżywi. :(
Tekst Osieckiej, muzyka Komedy, oryginalne wykonanie Edmunda Fettinga, trąbi Stańko, interpretuje Staszek Sojka.
Sojka o utworze, w 2008:
W latach 50 śpiewano o chryzantemach, czyli o niczym, aż przyszedł nie wiem który rok i film „Prawo i pięść”. I w nim ten Fetting, który śpiewa „ze świata czterech stron, z jarzębinowych dróg, gdzie las spalony, wiatr zmęczony, noc i front…”. To „Nim wstanie dzień”. Komedy. To napisał Krzysztof Komeda, z Agnieszką Osiecką. To przepiękna pieśń powojenna o tym że zaraz będzie pięknie, ale jeszcze nie dziś. Olbrzymia dawka nadziei wbrew rzeczywistości.
(...)
Niedawno ją śpiewałem w takim projekcie telewizyjnym Janusza Kondratiuka i zespołu Habakuk z Częstochowy, poświęconemu pamięci Maklakiewicza i Himilsbacha, pt. „Niedokończone piosenki”. To genialny utwór, a poza tym ten klimat… Wywarła na mnie ogromne wrażenie. A Fetting odszedł i nikt po nim tego nie zaśpiewał
To będzie udany przedłużony weekend - bank holiday, nienachalne słońce, zaleganie na piasku, słuchanie morza (są bunkry! :] ), zapychanie się masłem orzechowym, łażenie wte i nazad, póki nie skończą się buty. :] Pozytywnie, więc i muzyczka dyskotekowa. ;p
Tu Brendan:
A tu zwielokrotniona Lisa (Brendan pojawia się pod koniec):
...plany mogą ulec zmianie... :p
Niewazne czy komp, iPOD, wieza, magnetofon Kasprzak, 'gramofon' Balbinka...
Wazne co kręci sie u Was właśnie TERAZ :D
i tak np. u mnie
płytka
dEUS - Pocket Revolution