Londyn jest zaskoczony dyplomatycznym sukcesem Argentyny w sporze o Falklandy. W szczególności złe wrażenie zrobiło nad Tamizą neutralne stanowisko Waszyngtonu i uśmiechnięte zdjęcie Hillary Clinton z prezydent Argentyny Cristiną Fernandez de Kirchner po dwugodzinnych rozmowach w Buenos Aires.
Clinton nie miała w ogóle w planach podróży do argentyńskiej stolicy i zgodziła się tam pojechać w ostatniej chwili, nakładając drogi z Montevideo, gdzie uczestniczyła w zaprzysiężeniu nowego prezydenta Urugwaju.
Zapowiedź Clinton, iż Waszyngton gotów jest pełnić rolę mediatora w sporze Argentyny z Wlk. Brytanią o prawa do wierceń w rejonie Wysp Falklandzkich i działać na rzecz skłonienia obu stron do rozmów, została przez brytyjskich polityków i większość mediów uznana za zupełnie niezrozumiałą i nietrafioną. Z punktu widzenia Londynu żadnego sporu nie ma, bo wyspy są brytyjskie i rozmawiać nie ma o czym, po drugie Clinton powinna wziąć przykład z Ronalda Reagana, który w 1982 r. (do spółki z dyktatorem Chile Agusto Pinochetem) wyraźnie poparł Margaret Thatcher w konflikcie zbrojnym z Argentyną. Po trzecie w brytyjskim uchu nieprzyjemnie zgrzytnęło użyte przez Clinton słowo "Malvinas", którego Argentyńczycy używają wobec Falklandów i które nawet wpisali do swej konstytucji.
Argentyńskie władze, mimo że część brytyjskiej prasy oskarża je o pobrzękiwanie szabelką, wykluczają przystąpienie z Wielką Brytanią do wojny i protestują przeciwko rozpoczęciu wierceń w spornym rejonie Falklandów na drodze dyplomatycznej. Udało im się uzyskać potępienie jednostronnych działań Wielkiej Brytanii przez państwa Ameryki Łacińskiej na regionalnym szczycie tzw. grupy Rio, zaangażować Narody Zjednoczone i wprowadzić utrudnienia w żegludze na Falklandy. Z punktu widzenia Londynu suwerenność korony brytyjskiej jest niekwestionowana, ponieważ wyspy są brytyjską posiadłością od 1833 r., a ludność licząca ok. 3 000 osób czuje się Brytyjczykami i chce nimi pozostać. Poparcie dla tego stanowiska w świecie nie jest jednak duże i nie jest wykluczone, że wynik głosowania w Radzie Bezpieczeństwa wypadłby na niekorzyść Brytyjczyków.
Wyrażenia "stosunki specjalne" dla określenia bliskich więzów Wielkiej Brytanii z USA częściej używają brytyjska prasa i politycy, a rzadziej, jeśli w ogóle, ich odpowiedniki w USA. Według "Timesa" neutralność Clinton faktycznie zachęca Argentynę i podsyca spór o Falklandy. Pismo dziwi się stosunkowi Waszyngtonu wskazując, iż w ostatnich 30 latach w różnych konfliktach w świecie, w które zaangażowane były USA: w Bośni, Kosowie, Iraku i Afganistanie, Londyn stał po stronie Waszyngtonu. Te ścisłe stosunki Londynu z Waszyngtonem kontrastują z wyboistymi stosunkami argentyńsko-amerykańskimi. Prezydent Argentyny jako jedyna z polityków Ameryki Łacińskiej do tej pory nie spotkała się z Barackiem Obamą.
Jaka jest zatem perspektywa? Sytuacja jest inna niż w 1982 r., gdy Argentyna dokonała inwazji Wysp, a w siedmiotygodniowej wojnie zginęło 649 Argentyńczyków i 255 Brytyjczyków. Londyn nie ma po swej stronie Reagana ani Pinocheta, a dyplomatyczny klimat obrócił się przeciwko zamorskim posiadłościom dawnych kolonialnych mocarstw. „Dalekie kolonie są anachronizmem. Wielka Brytania będzie musiała negocjować z Argentyną, ponieważ świat będzie tego żądał” – napisał publicysta Simon Jenkins. Zwraca on uwagę, iż tytuł prawny nie jest tak oczywisty, jak Londyn go przedstawia. Wyspy były posiadłością Hiszpanii uznaną w traktacie z Utrechtu do 1823 r., gdy zajęła je Argentyna wyzwolona spod kolonialnego panowania Hiszpanii. W 10 lat później Wyspy zajęli siłą Brytyjczycy.
Także zasada demokratycznej woli mieszkańców Wysp, choć ważna, nie może być w jego ocenie absolutna. 2 500 kolonialistów nie może korzystać z nieograniczonego prawa weta wobec polityki brytyjskiego rządu. Londyn przekazał zresztą Hong Kong Chinom bez pytania o opinię mieszkańców kolonii. Także w określeniu przyszłego statusu Gibraltaru wola mieszkańców nie będzie jedynym względem. Do tej wyliczanki można dodać tubylczą ludność archipelagu Chagos na Oceanie Indyjskim, która nigdy nie wyraziła ochoty na deportację, a jednak została deportowana na Mauritius, by zrobić miejsce dla amerykańskiej bazy Diego Garcia.
Bez współpracy Argentyny i naturalnego zaplecza oferowanego przez ten kraj eksploatacja surowców u wybrzeży Falklandów będzie droższa. Wysp nie da się bez końca zaopatrywać mostem powietrznym z wyspy Asuncion. Równocześnie rozwiązanie staje się pilniejsze. Znane zasoby ropy i gazu na Morzu Północnym starczą Wielkiej Brytanii ledwie na 6 lat produkcji na obecnym poziomie. Jenkins proponuje zastosowanie wobec Falklandów modelu częściowo wzorowanego na Hong Kongu – dzierżawa pod auspicjami ONZ na z góry wyznaczony okres. Jednak takie głosy są w mniejszości. Stanowisko większości mediów i polityków sprowadza się do hasła "Ręce precz!". Duży wpływ na dalszy rozwój sytuacji będzie miała cena ropy naftowej na światowym rynku, a także lepsze rozeznanie o rzeczywistych rezerwach w rejonie Falklandów, jeśli w ogóle tam są.
Komentarze 18
Co za bzdurny artykul, ktos go napisal chyba z nudow na podstawie komentarzy z the Sun.
Stany maja w dupie jakas Argentyne. Oczywiscie, nie beda sie za UK klocic o Falklandy ale jezeli przyjdzie 'co do czego' to ich wespra.Prezydent Argentyny spedzila mily dzien z Fidelem Castro podzas zaprzysiezenia Obamy, US i UK Maja wspolny interes w Afganistanie, wizja Iranu wciaz pozostaje realna, Wielka Brytania ma wielka dziure budzetowa i konczace sie zasoby na morzu Polnocnym,slowem : ropa na Falklandach bedzie brytyjska, czy Argentynie sie to podoba czy nie.
nie do konca, darek.
Argentyna to nie Iran, czy Irak, ktory ma przechlapane u Zydow.
Argentyna, poprzez swoja wzorowe stosunki zagraniczne z najblizszymi sasiadami z regionu jest praktycznie nie do ruszenia.
Brazylia odkryla niedawno najpotezniejsze zloza ropy w tej czesci swiata, a kontrakt na przyszle wydobycie juz podpisano z amerykanami. Pozostale kraje regionu tez stanowia calkiem niezly procent w rachunku obrotu zagranicznego USA i odmowa poparcia Argentynie przez USA bylaby tu strzelaniem sobie w stope.
Wiecej moga przez to stracic, niz potencjalnie zyskac.
Najprawdopodobniej dojdzie do wspolnej eksploatacji zloz przez UK i Argentyne, a wczesniej czy pozniej Malwiny powroca do Argentyny.
Chodzi o za dużą kasę z ropy i moim zdaniem konflikt zbrojny jest tylko kwestią czasu....
Witaj swinski gryps. Trudno odmowic ci rozsadku, ale nie przekonasz mnie do Argentyny jako panstwa 'nie do ruszenia' - sasiedzi beda protestowac ale nikt nie kiwnie palcem. To nie konfilkt z Ekwadorem czy Paragwajem. Watpie ,zeby doszlo do konfliktu zbrojnego ale grozby i odpalone race pewnie beda.
Dla UK, wydobycie ropy z nowego zrodla to 'byc albo nie byc', - nie moga sobie pozwolic na deal 50/50.Argentyna moze byc zaangazowana w wydobycie i to UK byloby nawet na reke ze wzgledow logistycznych, ale uzyskanie kompomisu wcale nie bedzie latwe.Wielka Brytania bedzie dzialac jak bully...tak jak zawsze w tego typu konfliktach .
Tak przy okazji, to niezle sobie brytole tlumacza wole mieszkancow Falklandow do przynaleznosci do 'korony brytyjskiej'.To troche tak, jakby wyslac np.5 000 Polakow na jakas niemalze niezamieszkana kubanska wysepke i zrobic im glosowanie : to jak boys and girls, wolicie byc Kubanczykami pod Fidelem czy Polakami ? :D
Idealnym rozwiazaniem dla wszystkich byloby gdyby Argentyna znalazla jeszcze wieksze poklady ropy gdzies jeszcze i odpuscila sobie Falklandy ;) .
Nie będziemy ginąć za Falklandy-Malwiny!