Do góry

Rak piersi uzdrowił moje życie

Minął październik - międzynarodowy miesiąc walki z rakiem piersi. Choroba ta nie wybiera jednak miesiąca, dnia ani godziny. Przekonała się o tym m.in. mieszkająca w Londynie Joanna Skowronek, która odbyła walkę z chorobą i dzieli się swoimi przeżyciami oraz przestrzega jak przerażająca w skutkach może być ignorancja.

W maju tego roku, gdy jak zwykle siedziałam zbyt długo przed komputerem (praca!) postanowiłam sobie rozmasować ramiona i przejechałam dłonią po piersi. Nagle coś zwróciło moją uwagę – wyczułam coś twardego, płaski guzek wielkości fasoli, tak jakby płaska kulka tłuszczu, jaką nieraz znajdujemy pod skórką kurczaka.

"To pewnie tylko pierwszy z włókniaków, o których kiedyś wspominał mi ginekolog, zalecając, bym jadła więcej awokado i oliwek" - taka była moja pierwsza myśl. W moim wieku (32 lata) piersiom nie przydarza się raczej nic innego, zwłaszcza to najgorsze! - pocieszałam siebie.

Następnego dnia miałam umówioną wizytę w lokalnej „sexual health clinic”, chciałam uzupełnić zapas tabletek antykoncepcyjnych. Pod koniec spotkania mimochodem wspomniałam o moim odkryciu z poprzedniego dnia i lekarka zbadała mnie, i też poczuła niewielkie zgrubienie. Skierowała mnie do szpitala St. Thomas and Guy - twierdząc, że jest najlepszy w leczeniu raka piersi.

Najszybsze badania na świecie

Po paru dniach zadzwonili ze szpitala i umówili się ze mną na wizytę. Pojechałam na badania żeby w końcu mieć z tym święty spokój. Pół roku wcześniej moja babcia zmarła na raka. Babcia nosiła swój guz dobrych parę lat, aż urósł do wielkości główki dziecka, a nikt o tym nie wiedział, więc podeszłam do mojego odkrycia w sposób: "lepiej chuchać na zimne".
W szpitalu udałam się do specjalnego oddziału "breast Źlinic", gdzie było dosyć tłoczno.

Zauważyłam, że byłam najmłodszą wśród oczekujących. Pielęgniarka po wstępnej rozmowie zbadała dotykiem moje piersi, zwracając szczególną uwagę na miejsce, które jej wskazałam. Zakreśliła tam kółko długopisem i powiedziała, że konieczne są dalsze badania gdyż faktycznie tego guzka nie należy bagatelizować.

Wyjaśniła mi, że drugi etap, badania USG maja pokazać, czy guzek jest cystą wypełniona płynem czy tez ciałem twardym, stałym. W przypadku cysty przekłuwa się ją i wysysa płyn, co prowadzi do jej zaniku, a w przypadku guzka twardego robi się biopsję, która ma pokazać czy guzek to włókniak czy też rak.

Na USG przeprowadzono mnie od razu, przemiła obsługa wyjaśniła mi, co będą ze mną robić.

Rozebrałam się ponownie i położyłam, a wtedy lekarka posmarowała mi piersi żelem i zaczęła jeździć po nich detektorem USG patrząc uważnie w monitor. Kątem oka zerkałam, lecz wszystko było dla mnie enigmatyczne. Zauważyłam tylko, że po chwili spoważniała i zaczęła przyglądać się uważniej. Usłyszałam, że niestety jest to twardy guz, ciało stałe i trzeba będzie robić biopsję. Polega ona na tym, że wstrzykuje się w guzek specjalną grubą igłę, która tak jakby „wyszarpuje” kawałek tkanki guzka (mikroskopijnej wielkości, brzmi straszniej niż jest w rzeczywistości). Następnie oddaje się tkankę do badań by określić jej charakter.

Posmarowano mi pierś środkiem znieczulającym i po chwili sprawdzono delikatnym ukłuciem czy już działa. Wtedy przyłożono mi pistolet i poczułam tylko mini-szarpniecie w środku, żadnego bólu. Dopiero wtedy, gdy leżałam tak poddawana rożnym zabiegom poczułam powagę sytuacji i moją znikomość wobec świata. Po raz pierwszy poczułam się taką bezsilna, bezradna i sama.

Pielęgniarka powiedziała mi też, czego się spodziewać się – włókniak lub rak – 50 na 50. I wtedy sięgnęłam po chusteczkę do pudełka zapobiegliwie leżącego na jej biurku…

Wyniki

Wszystko działo się tak szybko - w jednym tygodniu moje odkrycie, następnego już badanią a zaraz po paru dniach wyniki.

Pielęgniarka podeszła do mnie i powiedziała, że zanim zobaczę się z lekarzem zrobią mi szybko mammografię. Gdy szłyśmy korytarzem spytałam się czy zna moje wyniki, a ona na to, uśmiechając się enigmatycznie – wyniki omawia lekarz.

Lekarz – wysoki, sympatyczny Hindus, chirurg raka piersi oznajmił, że niestety biopsja wykazała, że w moim przypadku mamy do czynienia z rakiem.

Nie potrafię opisać, jak się wtedy poczułam. Wiem tylko, że szybko zebrałam wszystkie moce obronne organizmu i starałam się opanować i zdystansować do tego, co usłyszałam.

Pielęgniarka siedząca obok natychmiast oznajmiła, że mają tutaj w klinice codziennie mnóstwo takich przypadków, wiedzą doskonale jak sobie z tym radzić i że to zabieg rutynowy w 80% kończący się długoplanowym, pełnym sukcesem, więc niech mi nawet do głowy nie przychodzą myśli o śmierci.

Lekarz powiedział, że mam szczęście, że tak wcześnie guzka znalazłam – to tylko 16mm, bardzo wczesna faza.

Jako, że mój guzek był nieduży, czekała mnie operacja – zabieg oszczędzający, gdzie przy okazji oprócz guzka wytnie się parę węzłów chłonnych by sprawdzić, czy komórki rakowe nie przedostały się dalej do organizmu.

Następnie być może chemioterapia, potem radioterapia i terapia hormonalna, trwająca 5 lat. Mój rak "karmił się" estrogenami, więc trzeba będzie obniżyć poziom tego hormonu w organizmie by nie dopuścić do powstania nowego guza i "zagłodzić" ewentualnie zabłąkane w mojej piersi pojedyncze komórki rakowe. Okazało się też, że przez następne 5 lat nie będę mogła zajść w ciążę, która przecież jest "bombą hormonalną". Wtedy o tym nie myślałam, dla mnie priorytetem było przeżycie.

Powiedziano mi też, że mój rak to stage 1 (pierwszy etap) i grade 2, czyli tempo wzrostu guzka (1 – rośnie bardzo wolno, 2- rośnie w średnim tempie, 3 – rośnie szybko).

Byłam w takim szoku, że te dwa numery mi się pomyliły i potem w domu, gdy czytałam literaturę na temat raka (dostałam mnóstwo broszur i poradników na wszystkie tematy związane z rakiem piersi z szeroką listą kontaktów gdzie udać się po pomoc z każdym problemem – w Anglii naprawdę nie zostawiają pacjenta samego) ogarnęła mnie rozpacz i strach i widmo zagrożenia – stage 2 to już poważniejsza sprawa. Wybuchałam nagle płaczem w metrze czy na basenie, nieważne było dla mnie, że ludzie patrzą, zanosiłam się szlochem zadając sobie pytanie – dlaczego ja? Co takiego zrobiłam nie tak? Przecież zawsze o siebie dbałam. Nie wiem dlaczego miałam złudne przeświadczenie, że śmiertelna choroba mi się nigdy nie przydarzy.

Moi przyjaciele i partner zachowali się wspaniale, zapewniając mnie o swoim wsparciu w walce na każdym kroku i na różne sposoby. Przyjaciółka z Australii przysłała mi 2 kg pestek z moreli (apricot kernel). Zawierają one cenną, rzadko spotykaną w normalnej diecie witaminę B17 zwaną również, amigdalina, która przyczynia się do walki z rakiem. Trzeba uważać jednak by nie przedawkować – 3 – 4 pestki dziennie maximum!

Wybrałam się też na zakupy do sklepu ze zdrową żywnością, zaopatrzyłam w sok z morwy taitanskiej – Noni, miąższ z aloesu i niezbędne witaminy i minerały (zwłaszcza ważny jest Beta-karoten). Natychmiast też zweryfikowałam swoją dietę – zero cukru, mleka, sera krowiego i białego pieczywa (wyczytałam gdzieś, że rak to lubi mimo że mój lekarz odnośnie diety nie dawał mi żadnych zaleceń, jak najwięcej warzyw i owoców. Mięsno – mleczne źródło protein zastąpiłam rybami, owocami morza i mlekiem sojowym.

Na kolejnej wizycie u mojego nowego lekarza dowiedziałam się, że mój rak to stage 1, a grade 2, odwrotnie niż myślałam i wtedy po raz pierwszy odetchnęłam z ulgą. Zaplanowaliśmy wspólnie termin mojej operacji na połowę czerwca, zostałam też umówiona na spotkanie w klinice genetycznej i planowania rodziny. Genetycy mieli określić czy mój rak ma podłoże genetyczne (tylko 25% raka piersi ma takie), a ci drudzy omówić ewentualną możliwość zamrożenia embrionów.

Jako że mam 32 lata, za pięć lat 37 (tyle ma trwać terapia hormonalna) – może być trudniej zajść w ciążę. Poza tym ewentualna chemioterapia może spowodować nieodwracalne uszkodzenie/osłabienie jajników prowadzące do bezpłodności. Sugerowano więc, bym się zabezpieczyła mrożąc kilka embrionów. Myślą więc o wszystkim, zapewniając całościową, bezpłatną opiekę na wielu polach.

Czekało mnie teraz najtrudniejsze, a zarazem najdokładniejsze badanie – rezonans magnetyczny (MRI scan). Ale udało mi się przeleżeć w tej tubie bez ruchu 20 minut.

Operacja

Operacja usunięcia guzka to drobny zabieg. Co prawda na stole operacyjnym, ale tego samego dnia wypuszczają do domu.

Przybyłam do szpitala rano, mój chłopak Gareth mi dzielnie towarzyszył. Musiałam być na czczo, mieć swój szlafrok i kapcie. Zero makijażu, lakieru na paznokciach, biżuterii. Przed zabiegiem wstrzyknięto mi specjalny turkusowy barwnik do piersi. Jego celem było oznaczenie węzłów chłonnych najbliżej piersi, "pierwszych wrót wychodzących". Wiadomo wtedy będzie, które węzły wyciąć by orzec, czy komórki rakowe nie wyszły poza pierś. Podpisałam wszystkie papiery oświadczające zgodę (godziłam się na wszystko – łącznie z koniecznością całkowitego usunięcia piersi jakby zaszła taka potrzeba – byleby zakończyło się sukcesem).

Potem przeprowadzono mnie na salę operacyjną. Przywitał mnie uśmiechnięty zespół anestezjologów. Po położeniu się na stole operacyjnym i pierwszej dawce morfiny ja też zaczęłam się uśmiechać.

Obudziłam się po dwóch godzinach i pierwsze, co zrobiłam to zajrzałam pod prześcieradło by zobaczyć, co mi zostało. Nie było tradycyjnego bandażu jak się spodziewałam, tylko sprytnie naklejony mały opatrunek. Natychmiast przyskoczyły do mnie pielęgniarki by spytać jak się czuje i zaproponować coś do picia. Powiedziały mi, bym przyszła po tygodniu na zmianę opatrunku i absolutnie tego nie moczyła, wszystko ma się spokojnie goić.

Następnie przeprowadzono mnie do wspomnianej "wybudzali", gdzie już czekał na mnie mój chłopak. Powoli dochodziłam do siebie.

Moj chłopak, jako opiekun nie mógł mnie spuszczać z oka przez 24 godziny od operacji. Środki bólowe robiły swoje, rana się goiła i powoli czułam się coraz lepiej. Miałam czas na zaległe filmy, książki i wizyty przyjaciół. Ciągle jednak tkwił we mnie niepokój o jedno – wyniki badań usuniętej tkanki i węzłów. Jaki jest zasięg mojego raka? – zadawałam sobie w myślach pytanie. W końcu zmiana opatrunku i ostateczne wyniki: węzły czyste, guzek był 15mm, i nawet jak się okazało grade 1 czyli wolne tempo wzrostu! Pierwsza bitwa wygrana! Dodatkowo nie muszę mieć chemioterapii (u kobiet przed menopauzą chemioterapia w przypadku raka piersi i tak nie daje znaczącej poprawy jak mówią wyniki badań). Zalecono mi specjalne ćwiczenia na usprawnienie ruchów ręki i zaproszono na spotkanie z innymi kobietami świeżo po operacji czekającymi na dalszą terapię.

Pomoc, jaką otrzymałam po operacji

Recovery In Motion day

Zaledwie 10 dni po operacji wybrałam się na spotkanie z towarzyszkami niedoli, gdzie pielęgniarki i specjaliści mieli nam przedstawić więcej szczegółów na temat radzenia sobie w codziennym życiu po operacji, wyjaśnić zasady działania radioterapii, chemioterapii i leczenia hormonalnego, porozmawiać o skutkach ubocznych, doradzić jak żyć po mastektomii i generalnie udzielić potrzebnego wsparcia.

Dimbleby Cancer Care www.dimblebycancercare.org

Na spotkaniu grupy wsparcia dowiedziałam się też o organizacji charytatywnej Dimbleby Cancer Care działającej przy szpitalu. Oferują oni szereg bezpłatnych spotkań dla pacjentek: aromaterapię, masaż, refleksologię, porady psychologa, itd. Jestem już po kilku niebiańskich sesjach, doskonale kojących nerwy.

Breast Cancer Haven www.thehaven.org.uk

Podczas moich częstych wizyt w szpitalu wielokrotnie pytałam się mojego lekarza i pielęgniarek – a co z dietą? Czy powinnam czegoś unikać? Czegoś jeść więcej? Co mam zmienić? Pytałam się o różne specyfiki – zioła, soki i tzw. "super foods". Wzruszali ramionami i słyszałam – jedz to, co zwykle, odżywiaj się zdrowo – ale żadnych szczegółów. W końcu dostałam do ręki ulotkę organizacji charytatywnej Breast Cancer Haven.

Pielęgniarka powiedziała, że skoro mam robić zmiany w stylu odżywiania i eksperymentować, lepiej, gdy to robię pod ich okiem, jako że działają oni we współpracy z medycyną konwencjonalną. Zadzwoniłam i umówiłam się na spotkanie wstępne. Dzięki spotkaniom i różnorodnym typom terapii w Breast Cancer Haven moje doświadczenie raka odmieniło się z koszmaru i tragedii na alert, by w życiu zmienić i poprawić parę rzeczy.

Na spotkaniu z dietetykiem potwierdziły się moje hipotezy dotyczące diety. W BCH miałam też sesje akupunktury, po której cudownie się czułam. A na spotkaniu z psychologiem, Polką Panią Gosią dowiedziałam się wiele na temat moich "rozterek emocjonalnych", które choć wydają się niewinne, jednak stresują i niepotrzebnie osłabiają organizm. Moje ciało guzkiem sygnalizuje, że coś jest nie tak i powinnam zwolnić i zrobić rewizję, by zidentyfikować źródło stresu.

Zdrowa dieta

Rak to choroba układu immunologicznego, "korek" na drodze naszych limfocytów. Staram się teraz moje życie tak zorganizować, by ten system ochronny i jego prace jak najbardziej szanować, dając mu dodatkowe wzmocnienia zwłaszcza poprzez to, co jem, na co dzień. Prawidłowe podejście do odżywiania może nas wyzwolić od raka, nie mówiąc już o codziennych bolączkach.

Odstawienie cukru jest ważne przy leczeniu raka, a zwłaszcza nagłych jego dawek na pusty żołądek, czyli tzw. przegryzanie batonikami (nawet tymi rzekomo zdrowszymi). Nagle podniesienie poziomu wolnej insuliny we krwi stymuluje produkcję komórek, w tym rakowych. Jak juz nie możemy sobie poradzić z ciągotkami na słodycze, to najlepiej zjeść kostkę gorzkiej czekolady po zdrowym, ciężkim (wagowo, nie ciężkostrawnie) posiłku. Odstawienie mleka – czy ktoś widział dorosłego, uzębionego, ssaka pijącego mleko? Tak, koty, ale to już sprawa wyuczonego nawyku. W naturze żaden ssak dorosły nie pije mleka. A my nie dość, że pijemy mleko, to jeszcze nie swoje a zabrane krowie. Rak doskonale się czuje w takim mlecznym środowisku. Jedzmy jak najwięcej fasoli i innych roślin strączkowych, zastępując nimi mięso, zwłaszcza czerwone.

Radioterapia

Blizna po operacji już blednie, wróciłam do formy, więc czas już rozpocząć radioterapię. Trwa ona 3 tygodnie, codziennie po 10 minut naświetlań. Kłopotliwe, ale wiem, że potrzebne i skuteczne. Skóra na piersi czerwienieje, pojawia się lekka opuchlizna, ale zaciskam zęby i cierpliwie czekam na zakończenie terapii.

Katalog firm i organizacji Dodaj wpis

Komentarze 6

zxz22
366
zxz22 366
#114.11.2010, 10:53

Zdrowa dieta to podstawa, najlepiej wegetarianska (http://www.emito.net/wiadomosci/wie...)

zxz22
366
zxz22 366
#214.11.2010, 10:54

tu wlasciwy link :)http://www.primanatura.pl/dieta-dr-budwig-90-skutecznosc/

zxz22
366
zxz22 366
#414.11.2010, 11:05

A tutaj artykul o mozliwym wplywie noszenia biustonosza na raka piersi http://www.primanatura.pl/czy-nosze... i to jako facetowi nawet mi sie podoba, uwolnic piersi od ucisku :)

eva111
637
eva111 637
#514.11.2010, 15:10

Opieka lekarska jak z bajki (prosze wybaczyc mi tu sarkazm)

fakt takie tez sie zdarzaja

szybka reakcja lekarza pozniej badania- biopsja
I czekanie na wyrok...

I tu chyle czola lekarzowi znajomej z lokalnej przychodni lekarskiej
za tak szybka reakcje

oby takich lekarzy ,przychodni bylo wiecej

eva111
637
eva111 637
#614.11.2010, 15:47

Zdarzaja sie tez inne

tragiczne w skutkach,

gdy kobieta idzie do lekarza z przerazeniem mowiac
- cos sie dzieje z moja piersia

a lekarz po wstepnym badaniu stwierdza
fakt widac jakas zmiane
ale nie wysyla pacjenta na zadne dodatkowe badania
A bo to pacjent za mlody
albo historii w rodzinie nie bylo