Łukasz Stadnicki w 2016 roku przyjechał do stolicy Szkocji odwiedzić siostrę. Edynburg tak mu się spodobał, że na pytanie, czy chciałby zostać, odpowiedział krótko „Tak”. W Polsce zostawił dotychczasowe życie, w tym pracę w jednym z najlepszych salonów fryzjerskich w Warszawie. Po powrocie do Szkocji w zaledwie kilka tygodni był już studentem Edinburgh College.

Od dawna chciałem wyjechać do Wielkiej Brytanii właśnie po to, aby nauczyć się dobrze języka angielskiego, no i w końcu los sprawił, że miało to się stać w Edynburgu. Brak angielskiego już w Polsce sprawiał mi problemy. Chcąc pracować w najlepszych salonach fryzjerskich Warszawy, trzeba znać angielski, aby komunikować się z zagranicznymi klientami. Ja po angielsku znałem tylko parę słów i wiedziałem, że czas to zmienić. Powiedziałem więc szefowi, że robię sobie na pół roku przerwę w pracy i lecę do Szkocji. Wylądowałem tu w styczniu 2017 roku i jestem do dziś
– mówi Łukasz Stadnicki, polski fryzjer z Edynburga, który zaczął działać na rynku nieruchomości.
Od czego zaczynałeś w Szkocji?
Od klasyki, czyli od zmywaka w knajpie, gdzie później pracowałem jako runner, czyli kelner. Nosiłem jedzenie do stolików nie potrafiąc gościom powiedzieć, co na tych talerzach się znajduje. Klienci o coś pytali, a ja niczego nie rozumiałem. To było strasznie stresujące. Bez znajomości choćby komunikatywnego angielskiego nie mogłem dostać pracy nawet w maleńkim zakładzie fryzjerskim pod Edynburgiem. Na zmywaku pracowałem przez kilka miesięcy. Jednak szybko okazało się, że nauka angielskiego idzie mi tak dobrze, że szybko mogłem zacząć szukać czegoś lepszego.
Czyli angielski masz już opanowany?
Tak, angielski już nie sprawia mi problemu. Właściwie na co dzień częściej rozmawiam po angielsku niż po polsku. Dzięki nauce w Edinburgh College pod koniec 2017 roku mogłem myśleć o pracy w zawodzie. Przez jakiś czas pracowałem w jednym z salonów fryzjerskich w centrum Edynburga, ale już wtedy myślałem o otwarciu czegoś własnego. Na początek założyłem firmę typu Self Employed i jeździłem po domach świadcząc usługi fryzjerskie. Jesienią 2019 roku otworzyłem własny salon Home4myhair przy Wolseley Place.
Czym Twój salon różni się od dziesiątek innych w Edynburgu? Bo jest ich tu naprawdę sporo.
Na jednej ulicy potrafi być sześć, siedem salonów, zarówno damskich, jak i męskich. Zanim otworzyłem własny, odwiedziłem mnóstwo innych takich miejsc. Sam chciałem znaleźć miejsce, gdzie ktoś mnie dobrze ostrzyże. Nie było to takie proste. Mimo że salonów fryzjerskich są tu dziesiątki, to w żadnym nie czułem się dobrze. We wszystkich panuje zamieszanie, a ja zawsze musiałem siedzieć i czekać w kolejce. Atmosfera ma ogromne znaczenie.
Od zawsze chciałem, żeby mój salon był inny niż wszystkie. Żeby ludzie się czuli komfortowo jak w domu, a nie w zakładzie fryzjerskim z kolejką czekających klientów. Klient, którego obsługiwałem w domu, zachowywał się zupełnie inaczej niż w salonie. W takich domowych warunkach nie ma presji czasu i spojrzeń innych, często zniecierpliwionych klientów. Jest inna atmosfera. Właśnie domowa. I taki jest mój salon. Stąd nazwa Home4myhair.

Co to znaczy domowa atmosfera w salonie fryzjerskim?
U mnie nie ma czegoś takiego, że jedna klientka siedzi na fotelu z farbą i przepraszam ją, bo właśnie weszła następna osoba. Nie! W salonie zawsze jest tylko jeden klient. Na początku zawsze jest darmowa, trwająca 20 minut konsultacja. Każdy klient umawia się na wizytę online i zawsze będzie jedyną obsługiwaną osobą. Oczywiście może się zdarzyć, że kolejny klient przyjdzie wcześniej, wtedy zapraszam go na antresolę na kawę, udostępniając magazyny modowe. Może też obejrzeć film na Netfliksie.
Mam też jedną zasadę: nigdy nie odbieram telefonów podczas pracy. Jeśli w tym czasie ktoś chce się zapisać na wizytę, to robi to wyłącznie przez stronę internetową mojego salonu. Mam bardzo dogodny system bukowania wizyt. Niewiele salonów dysponuje takim udogodnieniem. System pozwala też sprawdzić, jak długo potrwa dana usługa. To sprawia, że na wizytę u mnie można się zapisać nawet w nocy. Salon otwarty jest od 9:00 do 23:00, siedem dni w tygodniu, także w niedziele.
Pracujesz sam?
Tak, ale rozważam nawiązanie współpracy, aby rozwijać firmę. W planach mam otwarcie większego salonu.
Kiedy odpoczywasz?
Mam wolne, gdy jest mniej zapisów. Podobnie jest z moimi urlopami. Zwykle w styczniu jest mniejsze zainteresowanie usługami fryzjerskimi, wtedy wylatuję na wakacje na dwa, trzy tygodnie.

Jakie są ceny usług w Twoim salonie?
Nieco wyższe niż w innych salonach, ale za ceną idzie wysoka jakość usługi i produktów. To kosmetyki niemiecko-francuskiej marki Labioesthetique Paris, produkowane tylko z naturalnych składników, nietestowane na zwierzętach i bez chemii. Zapakowane są w tworzywa pochodzące z recyclingu rzeczy wyciągniętych z morza. Warto też zaznaczyć, że pracuję z Hairtalkiem. To jedna z najlepszych firm specjalizująca się w materiałach do przedłużania włosów. Robią je z naturalnych włosów, które można prostować, kręcić i farbować. Dodatkowo często wyjeżdżam na szkolenia fryzjerskie, aby zapewnić najlepsze usługi, być na bieżąco z trendami i nowymi technikami. Półtoragodzinne strzyżenie i modelowanie damskie kosztuje u mnie 60 funtów. Męskie strzyżenie to 40 funtów i trwa godzinę, w tym jest mycie zarówno przed, jak i po strzyżeniu.
Kto odwiedza Twój salon?
Na początku w większości były to Polki. W tej chwili to wachlarz wszystkich nacji żyjących w Edynburgu. Panowie stanowią około 25 procent klientów.

Mimo wysokich cen, nie narzekasz na brak klientów. Dodatkowo znalazłeś czas, aby rozpocząć biznes w nowej branży.
Zacząłem inwestować w nieruchomości. Miały na to wpływ dwie rzeczy: własne doświadczenia z wynajmowania mieszkania, a także książka Roberta Kiyosaki „Bogaty Ojciec Biedny Ojciec”. Zmieniła moje nastawienie i otworzyła mi oczy. Wyjaśnia tam wiele istotnych kwestii dotyczących inwestycji, podatków i zmienia podejście do biznesu. Jednocześnie zauważyłem, jak duży potencjał drzemie w rynku nieruchomości, zwłaszcza tu w Wielkiej Brytanii. Ceny domów i mieszkań bardzo szybko idą w górę, więc jest to dobry sposób inwestowania pieniędzy, a nie trzymania ich na koncie w banku, z marnym oprocentowaniem.
Kiedy zacząłeś inwestować w nieruchomości?
Jeszcze mieszkając w Polsce kupiłem mieszkanie, więc można to uznać za pierwszą inwestycję. Po przyjeździe do Szkocji wynajmowałem mieszkanie, co pomogło mi na początku się tu utrzymać. Jednak, aby inwestować w Wielkiej Brytanii musiałem najpierw zbudować zdolność finansową. Trzeba się do tego wcześniej dobrze przygotować, w tym zdobyć odpowiednią wiedzę. Książka Roberta Kiyosaki dużo mi w tym pomogła, ale nie tylko. W życiu stawiam na rozwój osobisty i w tej dziedzinie również musiałem odpowiednio się wyszkolić.
Kiedy kupiłeś pierwszą nieruchomość w Szkocji?
W 2019. To było mieszkanie na własne potrzeby. Kupiłem je posiłkując się kredytem. Uważam, że nawet gdy się ma odłożone duże pieniądze, to nie warto wydawać wszystkich na nieruchomość. Lepiej wziąć kredyt. Powód jest prosty: oprocentowanie kredytu inwestycyjnego to 3 proc., a inflacja jest teraz na poziomie 5,4 proc. Lepiej więc zainwestować w nieruchomość pieniądze pożyczone od banku, a swoje oszczędności pomnażać w kolejnych inwestycjach.
Można powiedzieć, że inwestowanie w nieruchomości stało się Twoim drugim zajęciem?
Działalność założyłem rok temu i w dwanaście miesięcy kupiłem kolejne dwa mieszkania. Wyremontowałem je i teraz oba wynajmuję, a one generują mi dochód. Dzięki temu za jakiś czas będę mógł kupić kolejne mieszkania. Działam na zasadzie „buy to let”, a wynajmuję długoterminowo, tzn. na przynajmniej sześć miesięcy. W mieszkaniach przeprowadzam generalny remont i dbam, aby były dobrze urządzone. Nie oszczędzam na wyposażeniu. Wszystko jest nowe. Telewizor czy suszarka do włosów muszą być u mnie dobrej jakości. Żadnej taniej tandety.
Łatwo jest kupić mieszkanie na wynajem?
Procedura jest o wiele łatwiejsza niż w Polsce. Zwłaszcza gdy ma się biznes, tak jak ja mam mój salon. Jeżeli on dobrze prosperuje, to banki nie robią żadnych problemów z udzieleniem kredytów inwestycyjnych. Dzięki temu ja buduję sobie portfolio pod inwestowanie w kolejne nieruchomości typu „single let”, czyli pod najem długoterminowy.
W działalności inwestycyjnej też działasz jako singiel, czy ktoś ci pomaga?
Działam sam. Prowadzę spółkę jednoosobową, w której jestem dyrektorem. W ten sposób realizuję swoje marzenia, żeby być niezależnym, zwłaszcza finansowym wymiarze. Nie można się bać, tylko próbować. W Wielkiej Brytanii są bardzo dobre warunki dla tych, którzy chcą się rozwijać, zwłaszcza biznesowo. Tutaj pomaga się młodym przedsiębiorcom, czego sam doświadczyłem. Nie ma co liczyć na to, że wygra się w Lotto i w jeden dzień zostanie milionerem. Trzeba mieć odwagę i zaryzykować. Nawet tak jak ja, w pojedynkę. Jeszcze pięć lat temu znałem po angielsku kilka słów, a teraz mam w Edynburgu kilka mieszkań. Za chwilę będę miał ich jeszcze więcej.
Co będziesz robił za pięć lat?
Mam zamiar budować domy na wynajem w okolicach Edynburga. W tym roku chcę kupić lokal dla mojego salonu Home4myhair. Będzie większy niż obecny i będzie już moją własnością. I oczywiście kupię nowe mieszkania.
Ponad pół miliona zarejestrowanych wyborców. W Szkocji – prawie 14 tysięcy
Cyberatak na Marks & Spencer. Wyciekły dane klientów4
Starmer chce radykalnie ograniczyć migrację do UK6
Polska orkiestra wystąpi w sierpniu na Edinburgh Tattoo
Szkocja: Kobiety transpłciowe nie wejdą już do damskich toalet51