Nowy brytyjski rząd wyciągnął wnioski z błędów popełnionych przez Blaira w Iraku oraz w Afganistanie i w inwazji na Libię, jak dotąd, ustrzegł się politycznych pułapek. Usunięcie Kadafiego okazało się łatwe. Jednak demokratyzacja i stabilizacja Libii może się okazać znacznie trudniejszym wyzwaniem.
Kolejna, trzecia w ostatniej dekadzie, inwazja Zachodu na kraj arabski przebiegała według zupełnie innego scenariusza niż ataki na Iraki i Afganistan. Wnioski z krwawej łaźni w Bagdadzie i Kabulu zostały wyciągnięte. Tym razem Zachód nie zdecydował się na inwazję lądową, poczekał z atakiem na poparcie ONZ, a na pierwszy polityczny i rewolucyjny plan wysunął libijskich rebeliantów.
Cameronowi, Sarkozemu a także kryjącemu się w cieniu Wielkiej Brytanii i Francji Obamie sprzyjała również międzynarodowa opinia publiczna, która inaczej niż podczas ataków na Irak oraz Afganistan w zdecydowanej większości opowiedziała się za interwencją.
Cameron ustrzegł się także imperialnego triumfalizmu. Zamiast jak Bush, który w 2003 roku po obaleniu Saddama Husajna ogłosił "misję zakończoną" premier Wielkiej Brytanii wciąż powtarza, że teraz w Libii "najważniejsza jest stabilizacja, demokratyzacja i wolne wybory".
A tego bez zachodniego wsparcia osiągnąć się nie da. Bo chociaż Cameron udział wojsk brytyjskich w tej wojnie domowej stara się skryć za stwierdzeniem, że „to nie była nasza rewolucja” to jednak nie ulega wątpliwości, że bez militarnego wsparcia Zachodu Kadafi zdusiłby rebeliantów bez większych problemów. Dlatego też Cameron nie może uniknąć odpowiedzialności za polityczne i społeczne następstwa wynikłe po upadku dyktatora. I tutaj zaczynają się schody.
Od nalotów do okupacji
Kilka miesięcy temu nic nie zapowiadało, że Wielka Brytania będzie miała na głowie kolejny pustynny problem. Rezolucja ONZ mówiła jedynie o "ochronie libijskich obywateli". Brytyjczycy i Francuzi naciskali zaś na ustanowienie "strefy zakazów lotów" aby "powstrzymać atak na Bengazi". Jednak szybko "ochrona ludności cywilnej" przemieniła się w bombardowania Trypolisu oraz próby obalenia Kadafiego.
Stało się jasne, że w libijskiej wojnie domowe siły NATO opowiedziały się za jedną ze stron konfliktu. Bez dwudziestu tysięcy nalotów, dostaw broni, wsparcia logistycznego, szkoleń, koordynacji ataków i działań wywiadowczych triumfalny pochód rebeliantów do pałaców Kadafiego nie byłby możliwy. Zachodni przywódcy gratulują sobie nawzajem z wynalezienia nowej formuły usuwania niebezpiecznych reżimów bez większego ryzyka. Liberalny interwencjonizm w przeciwieństwie do kowbojskiego imperializmu w stylu Busha zdał egzamin. Przynajmniej na razie.
Konsekwencje wydają się jednak identyczne. NATO zaatakowało Irak głównie po to aby "znaleźć broń masowego rażenia", a Afganistan po to żeby "wyeliminować bazy Al-Kaidy". Jednak po osiągnięciu oficjalnych celów inwazji wojska zachodnie ugrzęzły w tych krajach na lata "żeby utrzymać stabilizację".
Podobnie będzie z Libią zwłaszcza, że już teraz po cichu mówi się o potrzebie przywrócenia zachodnich baz wojskowych nie tylko po to aby wspierać nowy, słaby rząd, ale także by zabezpieczyć handlowe kontrakty i bogate libijskie złoża ropy. Za udziałem natowskich oddziałów w procesie stabilizacyjnym w Libii przemawiają także doświadczenia innych krajów, w których wybuchła "arabska wiosna".
Rewolucja pałuje swoje dzieci
W Egipcie po rewolucyjnym obaleniu prezydenta Murburaka władzę przejęła Najwyższa Rada Sił Zbrojnych czyli po prostu generalicja, a zapowiadany proces demokratyzacji wciąż nie może nabrać rozpędu. Początkowo wybory miały się odbyć we wrześniu, ale przesunięto je na październik lub listopad. Wynika to głównie z tego, że tzw. polityczne siły prozachodnie są słabo zorganizowane oraz pozbawione struktur i obawiają się miażdżącej porażki z Partią Wolności i Sprawiedliwości – politycznej reprezantacji Bractwa Muzułmańskiego.
Zamęt wywołują również Salafi – muzułmańscy integryści, którzy nawołują do konfrontacji z Zachodem i domagają się wprowadzenia w Egipcie zasad szariatu w wyniku czego rośnie napięcie między muzułmanami a chrześcijanami. Między zwolennikami obu religii dochodzi do cyklicznych walk ulicznych, a kościoły i meczety stają w płomieniach co tylko nakręca spiralę agresji oraz wzajemnej niechęci. Rządzące Egiptem wojsko zaprosiło także do kraju ponad 3 tysiące muzułmańskich ekstremistów, których to Murburak umieścił na "czarnej liście" Pół roku po rewolucji znacznie pogorszyła się sytuacja ekonomiczna kraju.
Wzrost gospodarczy z 5 proc. spadł do zaledwie 1 proc. a ludzie czują się coraz bardziej sfrustrowani. Wciąż dochodzi do zamieszek. Pod koniec lipca w Kairze podczas akcji protestacyjnej przeciwko nowej władzy w wyniku brutalnych działań sił porządkowych rannych zostało trzystu demonstrantów, którzy zostali rozjechani przez wozy opancerzone. Kiepsko wygląda również sytuacja kobiet, które były twarzą i siłą napędową egipskiej rewolucji.
Egipcjanki przez nową władzę czują się prześladowane, upokarzane i dyskryminowane. Zatrzymane po rozpędzeniu jednej z demonstracji kobiety były np. poddawane testom na dziewictwo. Pięć miesięcy po euforii spowodowanej upadkiem Murburaka Egipt jest w stanie permanentnego polityczno społecznego chaosu, na który rządząca krajem armia oprócz brutalnej siły nie ma żadnego antidotum. Jeszcze gorzej wygląda sytuacja w Tunezji, która to zapoczątkowała łańcuch rewolucyjnych przemian w świecie arabskim.
Wybory miały się odbyć latem, ale zostały przesunięte ze względu na to, że 30 proc. uprawnionych do głosowania nie figuruje w żadnych rejestrach, a do demokratycznego wyścigu do władzy przystąpiło osiemdziesiąt jeden partii. Sfrustrowanych brakiem obiecanych przemian wiecujących Tunezyjczyków policja przepędza za pomocą armatek wodnych, pałek i gazów łzawiących. W kraju dochodzi do krwawych bitew między siłami bezpieczeństwa, a grupami uzbrojonych cywilów. Chaos potęgują także strajki służb publicznych i policji. W Tunezji rządzący również nie mają pomysłu jak sobie poradzić z polityczno społecznym kryzysem. Jak dotąd potrafili jedynie wprowadzić godzinę policyjną, która to niewiele ma wspólnego z "demokratyzacją".
Narzucanie wartości
Interweniując w Libii, mimo, że po cichu i bez błysków fleszy, Zachód wziął na swoje barki odpowiedzialność za przyszłość kraju. Wielkiej Brytanii oraz Francji trudno się będzie teraz wycofać nie oferując nowemu libijskiemu rządowi politycznego, logistycznego i militarnego wsparcia. Trypolis staje się zależny od Londynu i Paryża, ale również dwie stolice europejskie stają się zależne od Trypolisu.
Zarówno zwycięstwa jak i ewentualne porażki w "przywracaniu porządku" i "demokratyzacji" będą szły na konto Sarkozego i Camerona. Nie wiadomo też jak na nowy rząd po euforycznym, rewolucyjnym triumfalizmie zareagują zwykli Libijczycy. Czy uznają jego władzę, czy też podobnie jak ludność w Iraku oraz w Afganistanie będą go postrzegali jako narzucony przez Brytyjczyków i Francuzów.
Czy Libia będzie marionetkowym krajem, bastionem zachodnich interesów w regionie stając się przy okazji magnesem przyciągającym zwolenników antyzachodniej krucjaty tj. wcześniej Irak, Liban i Afganistan? Czy też rozwinie się w pełną dojrzałą nowoczesną demokrację bez udziału Londynu, Waszyngtonu i Paryża?
Problem polega na tym, że jak dotąd wszystkie arabskie rewolucje, te spontaniczne i te wspomagane przez Zachód, sprowadzają się do rozpędzenia krwawych reżimów i kreowania chaosu oraz politycznej próżni, którą zazwyczaj zagospodarowują islamscy ekstremiści. Strategie stabilizacyjne nie działają. Demokratyzacja nie postępuje. Autorytarne rządy upadają uwalniając przy okazji jeszcze bardziej niebezpieczne siły.
Cameron za wszelką cenę chciał uniknąć błędów popełnionych przez Busha i Blaira. Jak na razie może być zadowolony. Miękkim interwencjonizmem doprowadził do upadku Kadafiego, dzięki czemu wygrał swoją pierwszą pustynną bitwę. Jednak jeśli w Libii nie uda się sprawnie przeprowadzić demokratyzacji przegra kolejną arabską wojnę. Tak jak wcześniej Bush i Blair.
Komentarze 36
Zatem czy swiat dazy do islamizmu?
Nie to islamizm dąży do świata ) I to wielkimi krokami )
co za bzdury piszecie .to USA dazy do opanowabnia calego swiata i narzucenia swoich rzadow .
No tak. Europa im na sile instaluje "d***kracje" a oni nam w europie instaluja islam.
Wczoraj w wyniku bombardowan NATO w Syrcie zginelo ok. 350 cywilow.Gratulujemy panie Cameron napasci na suwerenne panstwo!Razem z Sarkozim stanowicie panowie zgrany team o charakterze przestepczym.