Polacy, którzy zarejestrowali się w swoich okręgach wyborczych pójdą dziś do urn. - Nie jesteśmy już "polish migrants", ale "UK tax payers and EU citizens" – uważa Wiktor Moszczyński, wieloletni działacz Zjednoczenia Polskiego w Wielkiej Brytanii.
Uprawnieni do głosowania mieszkańcy Wielkiej Brytanii wybiorą dziś członków lokalnych samorządów. Najwięcej emocji budzi wybór nowego burmistrza Londynu. Stawką jest zarządzanie największym miastem Europy o rocznym budżecie sięgającym 15 miliardów funtów.
Wiktor Moszczyński. Fot. Robert Rewiński
Jak bardzo liczy się głos Polaków w tegorocznych wyborach burmistrza Londynu?
Wiktor Moszczyński: Mamy ok. 92 tys. polskich wyborców, to przeszło 1,5 proc. wyborców Londynu. Dlaczego więc nie mamy mieć wpływu na polityków brytyjskich?
Dlaczego jednak kandydaci nie zwracają się do nas, prosząc o nasze głosy, wiedząc, że możemy odegrać kluczową rolę? Bo wiedzą, że Polacy nie głosują. W 2008 r. Hammersmith & Fulham Council sprawdził, ile różnych kategorii wyborców brało udział w głosowaniu. Okazało się, że Polaków było tylko 19 proc.
Jakie sprawy rzeczywiście nas dotyczą?
Z pewnością, jak wszyscy inni, chcemy tańszych podróży po Londynie. Chcemy dostawać tańsze i bardziej higieniczne mieszkania, czuć się bezpieczniej na ulicach. Chcemy więcej policji, również mówiącej po polsku. Pomocy od samorządów w ulokowaniu przyszłych szkół polskich. Czy chcemy trzeci pas startowy w Heathrow, czy nowy pas gdzie indziej?
Ważne jest też zapewnienie, że wszystkie londyńskie firmy będą płacić London Living Wage, która jest wyższa od National Minimum Wage. Te zagadnienia nas jak najbardziej dotyczą.
Czy kandydaci starają się jeszcze o nasz głos?
Na ostatnich wyborach słychać było wciąż o rzekomym kluczowym polskim głosie. 41 tys. polskich obywateli w Londynie ma prawo głosu. Jak zagłosują? Kokietowano nas i wydawano ulotki dla polskich wyborców, często nawet w języku polskim.
Do POSK-u na spotkanie z polskimi wyborcami przybył ze swoją jasną, rozwichrzoną czupryną kandydat torysόw Boris Johnson i licytował się ze słuchaczami na temat tego, ile niemieckich samolotόw zestrzelili polscy piloci w obronie Anglii.
Zaraz po nim przydreptał były policjant Brian Paddick, kandydat lib-demόw, na spotkanie z polską prasą. Ken Livingstone, ktόry odwiedził POSK w poprzednim roku, zawitał na spotkanie z Polakami w „Orle Białym” na Balham. Kandydaci i Polacy kłaniali się nawzajem, gotowi do tańca.
A teraz? Nic. Absolutnie nic. Polskie organizacje nie spieszą się na spotkanie z kandydatami. Kandydaci i partie polityczne ignorują polski głos. W końcu wynik wyborόw dalej wisi na włosku. Każdy głos jest ważny. (...)
Kiedy chodziłem po domach wyborcόw na Ealingu jako kandydat w wyborach samorządowych dwa lata temu i trafiałem na dom nowej Polonii, pierwszą reakcją było: „Jakie wybory? Co nas to obchodzi?”.
Głosował będzie może polski przedsiębiorca czy rodzina z dzieckiem w angielskiej szkole. Dla nich to już ma jakiś sens, bo mają tu korzenie i przyszłość. Ale globalnie jesteśmy poza nawiasem.
Londyńczycy będą zabierać głos w sprawie tego, czy chcą mieć więcej policjantόw na londyńskich ulicach, tańszy transport miejski, samorządowe stypendia dla londyńskich studentόw, stołeczną organizację wynajmu mieszkań, w przyszłości lotnisko nad Tamizą.
Ale nowej Polonii to nie obchodzi. A przecież są to dla niej kluczowe kwestie bytowe. Psychicznie dalej żyje ona na walizkach, ale praktycznie wie, że zostanie tu przynajmniej jeszcze 10 lat. To jest już jej Londyn i Londyn jej dzieci.
Jeżeli chcemy, aby politycy brytyjscy nas bronili i kochali, to musimy stawiać na twardą miłość. My będziemy im grozić, że będziemy głosować na ich przeciwników, a wtedy oni będą do nas pałać miłością, aby zdobyć nasze głosy. Tylko że wtedy musimy rzeczywiście być gotowi głosować. I wtedy dopiero zdobędziemy w tym środowisku jakiś respekt dla nas i dla naszych zażaleń oraz postulatów.
Komentarze 1
Czyżby kandydował nasz staryv znajomy?
Zgłoś do moderacji