Charakterystyczne, nieco zaczerwienione twarze z bardzo szerokim uśmiechem i zamglonymi oczami. Każdy, kto choć raz leciał do Krakowa, Wrocławia czy Gdańska, miał przyjemność obcowania z tego rodzaju pasażerami. Wszystko zaczyna się już w samolocie. Widząc niektóre dantejskie sceny, chciałoby się krzyknąć: „Hulaj, duszo, piekła nie ma!”.
Niestety, piekło istnieje, jednak nie dla winowajców tegoż pokazu, ale dla całkiem przypadkowych współtowarzyszy podróży czy – później, kiedy zapada zmrok –współbawiących się w pubach, przechodniów na ulicy czy wreszcie – gdy nogi już całkowicie odmawiają posłuszeństwa – osób, które miały nieszczęście wynająć pokój w tym samym hotelu co nasi główni bohaterowie.
„Stag” i „hen parties”
„Stag” i „hen parties” to nic innego jak nasze wieczory kawalerskie lub panieńskie. Zasada na całym świecie jest taka sama: chodzi o to, żeby się upić i bawić do białego rana.
Polskie wieczory kawalerskie czy panieńskie to zazwyczaj prywatka w domu przyszłej panny młodej/pana młodego lub – co zdarza się coraz częściej – wspólne wyjście do pubu czy dyskoteki. Przyszli nowożeńcy dostają prezenty w postaci erotycznych gadżetów albo śmiesznej bielizny. Towarzyszą temu także liczne zabawy, jak choćby „torebka”. Opiera się ona na stereotypie, że w torebce każdej kobiety jest wiele przedmiotów, które są całkowicie niepotrzebne i przypadkowe. Sama zabawa polega na tym, że kobiety uczestniczące w wieczorze panieńskim wkładają kilka rzeczy ze swoich torebek do jednej papierowej torby, a przyszła panna młoda, wyciągając je po kolei, ma powiedzieć, do kogo dana rzecz należy. To akurat dosyć subtelna zabawa. Wiadomo jednak, że tego typu imprezy to często mniej wyrafinowane pomysły na spędzanie wolnego czasu.
Prawda czy wyzwanie
Jest to kolejna dość popularna gra, która pojawia się na wieczorach panieńskich. Przyszła mężatka ma do wyboru albo odpowiadać na wcześniej przygotowane pytania („prawda”), często dotyczące życia seksualnego lub uczuciowego, albo też wykonać uprzednio wymyślone przez koleżanki zadania („wyzwania”). Prawdą podczas takich wieczorów jest na przykład, że przyszły małżonek dobrze całuje.
Prawdą jest także to, że kompilacja taniego alkoholu i tanich lotów do Polski przyniosła nam wielu przybyszów z Wysp, którzy swoje wieczory kawalerskie spędzają w polskich miastach.
Istnieje wiele oficjalnych firm, które zajmują się organizowaniem tego typu imprez. To zaplanowane weekendy, podczas których można przejechać się na gokarcie, postrzelać na strzelnicy czy pograć w golfa. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że doba to dzień i noc. Kiedy tylko słońce zachodzi i zapalają się lampy uliczne, razem z wieloma nocnymi zwierzętami ukazują się naszym oczom osoby już mocno „wesołe”. Co też oczywiście nie jest czymś nagannym, jednak kiedy te osoby zaczynają biegać nago po ulicach, obmacywać kelnerki, wykrzykiwać wulgaryzmy, wymiotować na środku sali czy wreszcie niszczyć wszystko, co napotkają na swojej drodze, wówczas nie jest to sympatyczne i miłe dla oczu.
Szczerze mówiąc, większość turystów i mieszkańców danego miasta chciałaby, żeby było to nieprawdą.
W całej tej zabawie wyzwaniem dla nas jest to, by przetrwać, nie dać się sprowokować, a najlepiej w ogóle nie trafić na gości z Anglii. Co jest strasznie trudne, bo nawet jeśli ich nie zobaczymy, to na pewno usłyszymy...
Inną i niestety najważniejszą prawdą jest fakt, że Polska dla mieszkańców Wysp jest bardzo tania.
Tanio jak w postsowieckim kraju
Każdy z nas wie, że świat dzieli się na biednych i bogatych. Kraków, Wrocław czy jedno z miast Trójmiasta – jest tam prawie jak w Paryżu czy Madrycie, a… „piwo i kobiety tańsze” – taki komentarz można przeczytać na jednym ze „stagowych” portali. Już za nieco ponad 100 funtów można zorganizować „stag parties” w jednym z polskich miast. Dodatkowo jedno piwo w Polsce to koszt ok. 7 zł. W Paryżu za to samo piwo trzeba zapłacić dwa razy więcej.
Po co lecieć do Paryża na weekend, jeśli naszym głównym zajęciem będzie – przepraszam za kolokwializm – chlanie piwa i obmacywanie kelnerek, które, jak niesie wieść ludowa, w Polsce „są łatwe”? To znowu komentarz po wizycie w naszym kraju.
Większość osób, które lecą do Polski na weekendowe stag czy hen parties, nie ma pojęcia o mieście, do którego się wybiera, i o tym, co można w nim zobaczyć. Kiedy zapyta się takiego delikwenta o znane miejsca w Krakowie, nie można liczyć na pełne zachwytu opowieści o budowlach średniowiecznych. Raczej czeka nas odpowiedź godna szczerości małego dziecka, że „można tam kupić tanie piwo”.
Co gorsza, może nas spotkać to, co spotkało Weronikę z Londynu. Kiedy dowiedziała się, że jej współpracownik był w Krakowie, zaczęła wypytywać o Sukiennice, Smoka Wawelskiego, no i oczywiście o Wawel.
„Mój kolega, który był ze mną szczery, nie odwiedził takiego pubu jak Wawel, ale obiecał, że następnym razem, kiedy będzie lecieć do »mojego kraju«, nie omieszka do niego zajrzeć. Cóż miałam odpowiedzieć, uśmiechnęłam się tylko i zaoferowałam pomoc przed następną wizytą w »moim kraju«” – mówi Weronika.
Najazdy zapijaczonych przybyszów z Wysp przeżywa nie tylko Kraków, ale wiele innych miast Europy Wschodniej. Najpopularniejsza w tej chwili jest Ryga, bo podobno tam tak szybko nie stracisz paszportu czy nie pójdziesz do więzienia na 24 godziny, jak w np. w polskim Krakowie. Dużą popularnością cieszy się też Praga, bo tam dodatkowo można legalnie kupić tzw. miękkie narkotyki.
„Swego czasu mieliśmy problem na lotnisku: spora część gości z Anglii miała przy sobie marihuanę. Szybko jednak wytłumaczyliśmy, że w Polsce nie można posiadać żadnej ilości narkotyków, i problemy się skończyły” – mówi rzecznik krakowskiej policji Marek Korzonek.
Nie każdy Anglik to dżentelmen
„Pamiętam, jak byłam jeszcze na studiach i poszłyśmy ze znajomą na stare miasto w Krakowie” – wspomina Kasia, obecnie mieszkająca w Doncaster. – „Chciałyśmy napić się piwa, trochę potańczyć. Niemalże pięć minut po wejściu do pubu dosiedli się do nas bardzo weseli panowie, którzy – jak przynajmniej nam mówili – mieszkają w Manchesterze. Dla nas to była wielka sprawa móc porozmawiać po angielsku z prawdziwymi Anglikami. Wiadomo, to było kilka lat temu. Impreza się rozkręciła, mojej koleżance proponowano seks za pieniądze, mnie nie – ciekawa jestem dlaczego” – żartuje Kasia. – „Wówczas uważałam, że wszyscy Anglicy to dżentelmeni. Jednak odkąd jesteśmy w UE, nasze podejście się zmieniło. Anglicy są takimi samymi ludźmi jak my. Pamiętam, że w trakcie zabawy jeden z Anglików zwymiotował na środku sali. Od razu pojawił się ktoś z obsługi i grzecznie go wyprosił. Wówczas wzbudziło to moją złość, bo po co robić aferę w sumie z niczego. Teraz nie wiem, jak bym zareagowała. Podejrzewam, że inaczej, biorąc pod uwagę to, co się dzieje w wielu polskich miastach, a za czym stoją pijani Anglicy” – kończy.
Poza tym warto pamiętać, kto przyjeżdża do Polski. Coraz więcej osób na całym świecie docenia klimat i ofertę chociażby Krakowa. Ci jednak, którzy przyjeżdżają tu, żeby spędzić dwie upojne noce, to też określona grupa społeczna. Sami Anglicy mówią o tym wyraźnie.
„Niestety, stało się tak, że angielskim turystom przyklejono etykietkę chamskich pijaków” – stwierdza Andy, nauczyciel uniwersytecki. – „To jest bardzo smutne, ale prawdziwe. Sam często słyszałem opowieści o wizycie w Polsce. Aż włos się na głowie jeży! Mam jednak nadzieję, że co bardziej rozsądni Polacy czy mieszkańcy innych państw, które moi rodacy »najeżdżają«, będą pamiętali, że nie wszyscy Anglicy zachowują się właśnie w taki sposób”.
Ten postulat jest spójny z liczbą osób, które dołączyły choćby do profilu „boozed up Britons abroad” (nawaleni Brytole za granicą), jaki powstał na jednym z portali społecznościowych. Tylko 634 osoby, czyli w sumie mało jak na kilkudziesięciomilionowy kraj.
Niestety, smutna prawda jest też taka, że Polacy sami zachęcają Wyspiarzy do takich zachowań. Nawet jeśli ktoś bierze udział w kulturalnym zwiedzaniu miasta z przewodnikiem, to może usłyszeć, że nieopodal jest dom uciech albo bardzo tanie piwo.
„Przecież nie po to wynająłem przewodnika, żeby informował mnie o tego typu miejscach” – żali się Thomas, mieszkaniec Leeds.
Czy Thomas jest wyjątkiem? „Nie, zdecydowanie nie” – odpowiada rzecznik prasowy Urzędu Miasta w Krakowie Filip Przatanik.
Ulotki i ostrzeżenia
„Nasze miasto, owszem, miało duży problem z pijanymi Anglikami, ale to było kilka lat temu. Obecnie to nawet nie jest procent osób, które przyjeżdżają do Krakowa. Kiedy tylko pojawiła się fala przybyszów z Wysp, od razu zareagowaliśmy. Były specjalne ulotki w języku angielskim, które dostarczyliśmy do hoteli i na lotnisko w Balicach. Informowaliśmy w nich o ewentualnych konsekwencjach niekulturalnego zachowania w miejscach publicznych. Poza tym zobowiązaliśmy właścicieli restauracji na Starym Rynku, którzy mają ogródki kawiarniane, żeby bezwzględnie reagowali na niestosowne zachowanie.
Kraków w ciągu minionego roku odwiedziło ponad 8 milionów ludzi z całego świata. Dlatego zależy nam na dobrej opinii naszego miasta. Nie możemy sobie pozwolić na tego typu ekscesy, które są naprawdę już w tej chwili sporadyczne” – kończy rzecznik prasowy Urzędu Miasta w Krakowie.
„Niestety, nawet ten promil wystarczy, by popsuć najmilszy wieczór” – twierdzi Monika, mieszkanka Krakowa. – „Ja sama większość czasu spędzam na Kazimierzu, ale czasami kiedy spaceruję przez główny rynek, to widzę naszych gości z Anglii. Ich siła polega na tym, że są głośni i jest ich zazwyczaj kilkunastu. Dodatkowo wszyscy są tak samo ubrani, np. w stroje supermenów z gołymi pupami. Oczywiście teraz się to zmieniło, ale nadal nie jest to miły widok. Chyba trzeba nam się do tego przyzwyczaić” – stwierdza smutno na koniec.
Nieco innego zdania jest Justyna, która pracuje w jednym z pubów na Starym Rynku: „Nic się nie zmienia, cały czas słychać te same chamskie komentarze i próby umówienia się z którąś z nas. Zmieniło się tylko to, że mój szef zrozumiał, że bardziej mu się opłaca nie wpuścić spitych Wyspiarzy, niż pozwolić na to, by zdemolowali cały lokal”.
Nie wszystko, co zagraniczne, jest godne naśladowania
Cieszyć może nas fakt, że władze Krakowa i kilku innych polskich miast dały sobie radę z problemem pijanych Anglików. Martwić musimy się tym, że wpisując w polską wyszukiwarkę internetową hasło: „wieczór kawalerski”, można znaleźć oferty podobne do angielskich „stag” i „hen parties”. Nie chodzi mi o zwyczaj zagranicznych wyjazdów, ale o sposoby spędzania czasu za granicą. Stałoby się bardzo źle, gdyby nagle na francuskich, niemieckich czy hiszpańskich ulicach zagościli przybysze z Polski z upodobaniami podobnymi do Wyspiarzy.
Komentarze 15
niestety miałam "okazję" widzieć takich zapijaczonych Brytoli w Krakowie widok obleśny...
Przynajmniej dresy z Nowej Huty beda mieli zabawe kiedy w centrum miasta na plantach mozna bedzie stluc kilku pijanych frajerow:)!
W imie ojczyzny ma sie rozumiec:P
bez przesady,a my nie chlejemy i nie rzygamy w UK? zdrówko dla wszystkich!
no luty mów za siebie ja obory nigdzie nie robię stąd taki mój komentarz