Polacy, Szkoci, Francuzi i Hiszpanie. Salwy śmiechu i owacja na stojąco. Tak zakończyło się jedno z przedstawień polskiego mima Ireneusza Krosnego w ramach festiwalu Fringe w Edynburgu. Przed występem udało nam się porozmawiać z artystą.
Czy to pierwszy Pana pobyt w Edynburgu?
To mój pierwszy pobyt w Edynburgu i zarazem udział w Fringe, ponieważ do tej pory unikałem tego festiwalu. Znając jego rozmiary uznałem, że moja obecność obejdzie się bez echa. Natomiast w ostatnim czasie zaczęliśmy się zastanawiać nad zaistnieniem na rynku brytyjskim. Razem z moim menadżerem przeglądaliśmy życiorysy różnych artystów i okazało się, że w wielu z nich występuje właśnie Fringe. Doszliśmy więc do wniosku, że musimy Fringe „zaatakować” i jesteśmy.
Rozmawiając z Pana menadżerem dowiedziałam się, że wziął Pan udział w przeglądzie Pick of the Fringe, na który sami krytycy zapraszają artystów. Podobno nieźle Panu poszło?
Myślę, że występ był udany. Bardzo się cieszę, że krytycy mnie dostrzegli. Zobaczymy co będzie dalej.
Dzisiaj wieczorem będzie to już Pana szóste przedstawienie na Festiwalu. Jak odbiera Pana edynburska publiczność? Czy wielu Polaków przychodzi na Pana spektakle?
Jest bardzo sympatycznie. Nie jestem w stanie określić ilu Polaków przychodzi na moje przedstawienia, ale z tego co zaobserwowałem publiczność jest bardzo zróżnicowana: przychodzą zarówno Polacy jak i Szkoci, Francuzi czy Hiszpanie.
Jeżeli chodzi o różnice w odbiorze to mogę powiedzieć, że Polacy są publicznością, która dłużej klaszcze po przedstawieniu. To bardzo mnie dziwi, ponieważ często przygotowuję różne gagi na zakończenie i nawet gdy jest owacja na stojąco to bardzo szybko się urywa. Polacy mają większy kredyt na bis, natomiast tutaj czasu jest trochę mniej. To właściwie jest jedyna różnica.
Czy to znaczy, że woli Pan występować przed polską publicznością?
Polską publiczność na pewno lepiej się wyczuwa. Ale grałem również m.in. w Chinach i Ameryce i nie zauważam znaczących różnic.
Czy w czasie tych podróży przytrafiła się Panu jakaś „wpadka” tzn. nie przewidział Pan pewnych reakcji widzów czy nie wziął Pan pod uwagę różnic kulturowych?
Są pewne różnice w odbiorze. Na przykład podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych największym hitem była scenka „Arnold się zbroi”, podczas gdy w Polsce nie wywołała tak dużych emocji. Ale nigdy nie zdarzyła się sytuacja, że zupełnie rozminąłem się z widzami. Ważny jest również dobór tematów. W moim repertuarze znajduje się etiuda „Matura”, której nie mogłem zagrać w Ameryce, ponieważ tam takiego egzaminu nie ma i scenka nie zostałaby do końca zrozumiana. Jednak głównym elementem pantomimy są emocje, a te są uniwersalne na całym świecie.
Podczas przedstawień nie używa Pan dźwięku czy jest to ograniczenie czy wyzwanie?
Czasami używam dźwięk w moich przedstawieniach w formie muzyki czy różnych odgłosów. Natomiast oczywiście nie posługuje się słowem, a jedynie obrazem. Muzyka stanowi tło lub dopowiedzenie do tego co się dzieje. Zdecydowanie wszystko tworzone jest ruchem. To czego staram się unikać to scenografia czy specjalne stroje (cały czas jestem ubrany na czarno). Natomiast zdarzają się rekwizyty, ale są to dosłownie pojedyncze elementy.
Typowy mim kojarzy się z pomalowaną na biało twarzą, rekwizytami. Pan przez wiele lat wypracował swój indywidualny, minimalistyczny styl. Czemu ma służyć ta oszczędność formy?
Wydaje mi się, że w tej oszczędności tkwi siła pantomimy. Od pierwszej sceny zaczynam bawić się światem. Na przykład jeżeli na scenie miałbym piłkę to ona będzie tylko piłką i już nic z nią więcej nie zrobię. Natomiast jeżeli mam piłkę wyimaginowaną to mogę ją przerobić w śrubkę po czym ją wypuścić jako balon. Tego nigdy nie mógłbym zrobić z realnym przedmiotem. Świat pantomimy, jeżeli jest tworzony gestem, jest bardzo plastyczny. Ja nim rządzę, kreuję go. Dla mnie używanie rekwizytów to ograniczanie możliwości.
A propos białej twarzy. Jestem jej zdecydowanym przeciwnikiem. Marcel Marceau – słynny francuski mim był prekursorem malowania twarzy. Jednak dla mnie jest to rodzaj sztucznej maski. Jeżeli dla przykładu gram maturzystę to łatwiej jest mi wywołać skojarzenie czy więź emocjonalną między widzem a postacią kiedy ma ona normalną twarz. Dlatego absolutnie odrzuciłem makijaż.
Co jest najtrudniejsze w Pana pracy, a co sprawia Panu największą przyjemność?
Największą przyjemnością jest udany spektakl, wspólne przeżycie z widownią. Natomiast najtrudniejszą częścią jest twórczość tzn. wymyślanie nowych pomysłów. Największym wyzwaniem jest stworzenie nowej premiery. Pracuje już od 16 lat, więc tytułów trochę się nazbierało, w takiej sytuacji nie jest łatwo stworzyć coś nowego.
Skąd czerpie Pan inspiracje do swoich przedstawień i jak powstaje scenariusz?
Trudno to jednoznacznie określić. Czasami wpadnie mi coś przypadkowo do głowy. Natomiast najczęściej jest tak, że mam zeszyty, w których zapisuję wszystkie swoje pomysły, urywki, słowa, a kiedy przychodzi czas premiery zaczynam je przeglądać i wybierać to co najciekawsze. Wszystkim twórcom polecałbym takie rozwiązanie, ponieważ takie zapiski po kilku latach czyta się jakby ktoś inny je napisał.
Podczas festiwalu Fringe zagra Pan ponad 20 przedstawień - to ponad trzy tygodnie pracy w każdy wieczór. Czy jest nie jest to dla Pana męczące? Jak Pan sobie z tym radzi?
Dużo śpię. Na razie nie odczuwam negatywnych skutków. Ale rzeczywiście jest to mój najdłuższy wyjazd. Nawet jak latałem do Chin czy Ameryki zawsze starałem się zmieścić w dwóch tygodniach. Pobyt na festiwalu Fringe jest dla mnie trochę za długi, ale takie są wymogi organizatorów.
Kim byłby Ireneusz Krosny gdyby nie był mimem?
Moją drugą pasją, którą amatorsko kontynuuję jest muzyka. Średnio co drugi dzień spędzam trochę czasu przy klawiaturze i gram. To jet moje hobby, które również wykorzystuję w pracy, ponieważ prawie cała muzyka obecna w moich przedstawieniach jest stworzona przeze mnie.
Czy mógłby nam Pan zdradzić swoje plany na najbliższą przyszłość?
Wszystko zależy od festiwalu Fringe, zobaczymy co się będzie działo. Chcemy otworzyć tutaj rynek europejski. Gramy w wielu miejscach na świecie, ale nigdy nie staraliśmy się na poważnie zaistnieć w konkretnym kraju. Fringe jest najlepszym do tego miejscem. Chciałbym żeby za trzy lata przeciętny Brytyjczyk wiedział kim jest Ireneusz Krosny.
Tego więc Panu życzę. Dziękuję serdecznie za rozmowę.
Komentarze 5
Byłam na przedstawieniu - było bardzo śmieszne! Polecam - jeśli macie okazję wybierzcie się. To spektakl dla każdego, a mim jest niesamowity...Powinien spróbować sił w UK - on przekracza granice językowe!
ja bylem na jego wystepach w Sopocie...ze smiechu omal sie nie posikalem...srednio kilka razy w tygodniu ogladam go na You Tube...dla mnie to absolutny odlot :) : ): ): )
Dawaj Irek... Jesteś świetny, masz szansę podbic brytyjskie (i nie tylko) sceny. Trzymam kciuki!
Warte spacerku, i paru funtow, przedstawienie bardzo dobre, czasami zwalnialo tempo, ale ogolnie ubaw az po pachy:D. Polecam.
Nie tylko swietnie gra, ale tez jest bardzo sympatyczna osoba. Mialam okazje rozmawiac z nim przez chwile i wywarl na mnie bardzo pozytywne wrazenie. Uwazam, ze tacy ludzie zasluguja by osiagnac duzy sukces na skale swiatowa :) Powodzenia Irku!