Właśnie kończy scenariusz do swojego debiutanckiego filmu długometrażowego pt: "Na Dachu". Będzie to historia młodych Polaków, których rozdziela i łączy emigracja.
To właśnie ten projekt został doceniony w Cannes i zapewnił mieszkającemu w Londynie Rafałowi Kapelińskiemu prestiżowe stypendium Cinefondation Residence, dzięki któremu zrealizuje film przy fachowym wsparciu m.in. znanego francuskiego reżysera Bruno Dumonta. Stypendium zapewnia mu również premierę na festiwalu w Cannes. Nastąpi to prawdopodobnie w 2010 roku.
Polski reżyser zrealizował jak dotąd dziewięć krótkometrażowych filmów fabularnych i dokumentalnych, m.in: "Emilka Płacze" i "Ballada o Piotrowskim". W 1994 roku wyjechał do Stanów Zjednoczonych z marzeniem o pracy w amerykańskim przemyśle filmowym. Nie udało się. Kolejne trzy lata spędził w Szwajcarii, a od dziesięciu mieszka w Londynie. Ukończył Filologię Angielską w Toruniu, Wydział Zarządzania i Administracji Mediami (MBA) w Seattle oraz Londyńską Szkołę Filmową. Przekuł na swoją korzyść każde z tych doświadczeń. W 2004 roku w Wielkiej Brytanii założył firmę wydawniczą Chamberlin & Kapeliński, a rok później, w Polsce – Aurora Film Production. Na życie i realizacje swoich filmów do dzisiaj zarabia pracując jako analityk medialny dla banków inwestycyjnych w Zurychu, Nowym Jorku oraz Londynie.
Z Rafałem Kapelińskim rozmawia Małgorzata Mrozińska.
Małgorzata Mrozińska: Dlaczego tak długo musieliśmy czekać na film o polskich emigrantach Twojego autorstwa? Nie interesowała Cię dotąd ta tematyka?
Rafał Kapeliński: Jeszcze pół roku temu nie widziałem dla siebie tematu w emigracji. Ale gdy pojawiła się okazja realizacji projektu "Na dachu", wykorzystałem ją. Chcę zrobić intrygujący film, który złamie stereotypy powstałe wokół polskich emigrantów. Nie będzie to jednak socjologiczne studium emigracji, ale historia ludzi postawionych w takiej sytuacji.
A jakie kino preferujesz prywatnie?
Mocno awangardowe, np. Irańczyka Abbasa Kiarostami’ego czy Węgra Bela Tarr’a. Nie lubię grania mocnymi emocjami, bo wydaje mi się, że w życiu nie ma ich tak naprawdę zbyt wiele. Jako scenarzysta i reżyser nie mam ani ambicji filozoficznych, ani psychologicznych, czy socjologicznych. Opowiadam historie otwarte, w których albo ktoś się znajduje, albo nie. Wydaje mi się, że proste historie są w kinie znacznie bardziej efektywne.
Jesteś filologiem, reżyserem, prowadzisz firmę produkcyjną, pracując równocześnie jako analityk medialny. Która z tych działalności odgrywa przewodnią rolę w Twoim życiu?
Swój pierwszy, pięciominutowy film, zrealizowałem jeszcze jako nastolatek. Dzięki przynależności do toruńskiego klubu filmowego miałem darmowy dostęp do profesjonalnego w tamtych czasach sprzętu. Na przedmiot swoich studiów na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika wybrałem jednak filologię, ponieważ literatura, szczególnie amerykańska, pasjonowała mnie wówczas równie mocno co filmy. Dalej angażowałem się jednak w działalność filmową i w 1993 roku zostałem dyrektorem biura festiwalowego Festiwalu Operatów Filmowych Camerimage w Toruniu.
Robienie filmów to w moim przypadku nieuleczalna choroba. Jakoś sobie z nią radzę… Pisanie wciąż jest moją pasją. Mam taki zbiór ponad czterdziestu opowiadań, które pisałem na przestrzeni lat i z nich właśnie czerpię inspirację do filmów. Zawarte w nim historie dojrzewają i czekają na swój czas.
Piszesz scenariusze, reżyserujesz oraz produkujesz swoje filmy. Czy za tą niezależnością stoi jakaś żelazna zasada?
Moim marzeniem jest nawiązanie współpracy z osobą, która tak jak ja lubi i potrafi pisać, ale bardzo rzadko wpadają mi w ręce dobre scenariusze. W Londyńskiej Szkole Filmowej miałem zajęcia z adaptacji scenariuszy filmowych i pamiętam, że praca nad historią osoby trzeciej to bardzo fajne, wręcz wyzwalające uczucie. Pozwala skoncentrować się na takich rzeczach jak inscenizacja i sposób opowiedzenia danej historii, podczas gdy praca nad scenariuszem własnym obarczona jest znacznie większą odpowiedzialnością i obciążeniem mentalnym.
Do tej pory nie robiłem filmów wymagających wsparcia finansowego osób trzecich. Produkcja filmu "Emilka Płacze", zrealizowanej na taśmie czarno-białej, kosztowała tyle, co niezłej klasy samochód. Mam jednak kilka droższych pomysłów, na które chciałbym pozyskać pieniądze z zewnątrz. Zależy jednak, na jakich warunkach.
Które z miejsc, w których mieszkałeś okazało się szczególnie inspirujące z punktu widzenia filmowca?
Miejsca związane z dzieciństwem, czyli Toruniem. Potem już chyba żadne. W 1994 roku wyjechałem do Stanów z marzeniem o pracy w przemyśle filmowym. Jeszcze podczas jednego z festiwali Camerimage w Toruniu poznałem amerykańskiego operatora Conrada Halla, znanego m.in. ze zdjęć do "Butch Cassidy", "Tequila Sunrise", czy wreszcie "American Beauty". Wyjeżdżając miałem nadzieję zostać jego asystentem. Stało się jednak inaczej. Zacząłem myśleć bardziej pragmatycznie: jak przeżyć i z czego żyć. W Stanach Zjednoczonych to nie są żarty, szczególnie, że byłem tam zdany na siebie.
Polska nie jest rajem dla młodych filmowców. Coraz częściej możliwości robienia ambitnego kina absolwenci polskich szkół filmowych szukają więc w Londynie…
Niestety nie znam żadnego Polaka, któremu udałoby się zrealizować te marzenia. Robienie filmów to bardzo ciężki kawałek chleba. Nikt nigdy nie przyzna się do tego, ile wyrzeczeń kosztuje praca nawet nad niskobudżetowym filmem. Szczególnie trudno jest wyżyć z kina artystycznego. Większość osób, która je tworzy, utrzymuje się z robienia reklam.
Twoim zdaniem to nie jest dobry pomysł?
Reklama rządzi się zupełnie innymi prawami niż film, szczególnie artystyczny. Dlatego łatwo jest nabrać pewnych reklamowych nawyków, które później widać w filmach. Do tej pory nie nakręciłem żadnej reklamy, bo bałem się, że zniekształci to mój sposób robienia filmów. Teraz jestem już warsztatowo trochę bardziej ukształtowany, zbieram pieniądze na następny projekt i dlatego też chyba jestem bardziej otwarty na robienie reklam.
Tymczasem utrzymujesz się głównie z pracy jako analityk medialny dla banków inwestycyjnych. Na czym polega ten zawód?
Analizuję europejski rynek medialny, na który składają się radio, telewizja, prasa i kino. Obserwuję firmy działające w tym sektorze i piszę raporty o tym, jak sobie radzą. Czytają je później osoby zarządzające portfelami klientów danego banku i doradzają im, w które firmy warto zainwestować. Nie jest to najciekawsza praca na świecie, ale jest wymagająca intelektualnie, pozwala płacić rachunki i robić filmy.
Pomimo że z Polski wyjechałeś już czternaście lat temu, swoje dwa ostatnie filmy ("Emilka Płacze", "Ballada o Piotrkowskim") stworzyłeś nad Wisłą. Dlaczego?
W Londyńskiej Szkole Filmowej, w ramach ćwiczeń, postanowiłem zrealizować historię osadzoną w latach 80. w Polsce, w realiach angielskich. Praca nad tym projektem szła mi jednak bardzo opornie, zupełnie nie mogłem odnaleźć się w wymyślonej przez siebie samego historii. Szybko straciłem do niej serce, zapał i w końcu w ogóle zrezygnowałem z kontynuacji tego pomysłu. To była dobra lekcja, która pozwoliła mi uniknąć podobnego błędu przy tworzeniu "Emilki".
Ten scenariusz też na początku chciałem zrobić w Anglii, ale wzbogacony szkolnym doświadczeniem doszedłem do wniosku, że historia opowiadająca o Polakach i Polsce musi być realizowana w tym właśnie kraju. Każdy film ma duszę i jeśli robi się film w sposób organiczny i nie próbując iść na skróty, to atmosfera filmu odczuwalna jest od pierwszych ujęć. Mam nadzieję, że taki efekt udało mi się uzyskać w "Emilce".
Gdybyś miał szansę pracować przy kolejnym filmie z kimkolwiek tylko chcesz – kogo poprosiłbyś o współpracę?
Moim marzeniem jest zrobienie filmu, w którym zagraliby moi rodzice. Mam już nawet scenariusz do takiego projektu, nazywa się "Konfident". Mama mnie jednak ostatnio poprosiła, żebym to jednak jeszcze dobrze przemyślał..
Komentarze 27
przestan facet nagrywac glupoty ani to sie nie wzbogacisz ani tez nikt nie zmieni zdania o polakach daj se luz
bedzie nastepny "prawdziwy obraz polskiej emigracji"
Tak Londyńczycy tylko teraz pełnometrażowi powstana super, dobry temamt bo wzbudza poruszenie a o to chodzi... W PL napewno z zciekawieniem znowu sobie pooglądaja i pośmieja się troche lub pozazdroszcza i potem wejda na onet no i sobie bzety popisza. Bo co za różnica pracować w PL w Tesco czy w na wyspach gdzieś w Burger Kingu czy McDonalds ???? Jedna kasa... A podejrzewam właśnie że to tacy bezroborni lub tez Ci którzy w Biedronkach pracują najwiecej się zawsze wypowiadaja.
Pozdrawiam
a kolek jeden z drugim jeszcze minuty filmu nie widzial, ale juz oczywiscir bedzie krytykowal. nic nowego!
Co to jest kolek... ? Wiem że kołki są na przykład po to aby je umieścić w ścianie naprzykład. Dlatego że ten film będzie zapewne taki jakby pokazali tylko pozytywy to nikt by nie chciał oglądać bo za nudne było by to.