Prezydent Lech Kaczyński wręcza Władysławowi Frasyniukowi Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski z okazji 26. rocznicy wydarzeń Sierpnia 1980.
Władysław Frasyniuk - jeden z najwybitniejszych działaczy opozycyjnych. Znalazł sobie miejsce także poza polityką. Odnosi sukcesy. Patrzy z dystansem na wydarzenia polityczne w kraju.
Sylwia Milan: Co odciągnęło pana od polityki?
Władysław Frasyniuk: Nie poszedłem do Sejmu X kadencji, bo uważałem, że przywódcy robotników powinni zostać z robotnikami. Wychowany w kraju komunistycznym miałem świadomość, że w Polsce funkcjonują określenia: "my" i "oni". Gdy się idzie do władzy, to staje się "oni". Dla mnie ważne było, żeby został zachowany kontakt z opozycyjną reprezentacją i "Solidarnością", która jest w zakładach pracy.
Władysław Frasyniuk:
Polityk, przedsiębiorca, działacz opozycji w PRL. Były przewodniczący UW i Partii Demokratycznej. Współzałożyciel Ruchu Obywatelskiego Akcja Demokratyczna. Poseł na Sejm I, II i III kadencji. Obecnie właściciel firmy zajmującej się spedycją, logistyką i transportem. Wrocławianin. Odznaczony m.in. Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski
Pana bardziej interesowało budowanie gospodarki, aniżeli struktur politycznych?
W pewnym sensie tak. W wolnym kraju otworzyłem własną firmę przewozów międzynarodowych.
Jest pan jednym z nielicznych, którzy potrafili odnaleźć się poza polityką. Wielu pańskich kolegów nie miało pomysłu na życie, więc desperacko uciekali z partii do partii, żeby tylko pozostać w grze.
Bo dla nich bycie w parlamencie, nie jest awansem społecznym, tylko finansowym. To powoduje, że mamy teraz tak negatywny dobór ludzi do tego zawodu. Kreatywni poszli do biznesu.
Wrócą?
Nie, bo zajmując się biznesem przez 20 lat, jeszcze nie byli w stanie zbudować firmy, która ma na tyle duże poczucie stabilności, że jej właściciel może się oderwać, by zająć czymś innym. Oni do śmierci będą budować solidne podstawy swojego biznesu. Być może ich dzieci zaczną interesować się działalnością publiczną i zechcą wykorzystać własny kapitał i wiedzę. Brakowało tego w sejmie przez wszystkie lata, kiedy koło Balcerowicza nie mogli zasiąść silni gracze z rynku. Gdy tworzy się budżet, ważne jest, by w debacie brali udział ludzie żyjący w tej gospodarce, zatrudniający ludzi.
Pańskim zdaniem, jak długo to potrwa?
Trzy pokolenia.
Jak pan świętował 4 czerwca?
Wspaniale. Otrzymałem bardzo dużo zaproszeń, w tym wiele ze szkół. Wie pani, w Polsce brakuje radosnego święta. Wszystkie są ponure, a 4 czerwca nie. Wydawałoby się, że sierpień powinien być najweselszym miesiącem. Nigdy nie było takiej pozytywnej energii jak wówczas. Z całą pewnością bez sierpnia nie byłoby Okrągłego Stołu. Sierpień stworzył dekalog społeczeństwa obywatelskiego i uruchomił tęsknotę za przyzwoitością. W nas istnieje wielka potrzeba pokazania, że tak naprawdę jesteśmy lepsi, niż o sobie myślimy.
A jak tłumaczyć sytuację, w której pokazujemy, że jesteśmy gorsi, niż w istocie?
Ktoś na Zachodzie powiedział mi, że u nich, gdy politycy nie mają nic do powiedzenia, to zaczynają mówić o konstytucji, a u nas o przeszłości. Stąd wytworzył się termin historia polityczna. Ujawniły się też kompleksy nieobecności po 13 grudnia. Gdyby cofnąć czas do tego dnia, to pewnie 10 mln ludzi poszłoby do podziemia. Ale wtedy wyobraźnia pracowała i wiadomo było, czym można za to zapłacić, nie tylko więzieniem, również śmiercią. Kiedy zrozumieli koszty, to zrezygnowali z działalności, a dzisiaj mają kompleks.
Ci, którzy się wtedy wystraszyli, dziś wysuwają najwięcej oskarżeń.
Intelektualnie muszą zaznaczyć swoją obecność i nie są w stanie uwierzyć, że Wałęsa był mądrzejszy od nich i miał rację.
Ile miał pan lat, gdy włączył się w działalność opozycyjną?
Byłem bardzo młodym człowiekiem. Miałem 26 lat i znakomicie sobie radziłem w warunkach komunistycznych. Przed strajkami zarabiałem trzykrotnie więcej niż nauczyciel.
Więc dlaczego pan się zbuntował?
Odruch młodości, reakcja na to, co się działo. Wydawało mi się, że gdyby w zakładach była lepsza organizacja pracy, gdyby postawiono na ludzi kompetentnych, a nie na miernych, lecz wiernych członków PZPR, to ludzie nie musieliby strajkować i wieszać na postulatach: "Żądamy podwyżki".
Kiedy wybuchł strajk, to w komitecie strajkowym znalazły się osoby, które świetnie radziły sobie w tamtych czasach. Wielu ze średnim wykształceniem, dobrze zarabiający.
To mieliście dużo do stracenia.
Nie mieliśmy nic do stracenia. Młodzi mogą tylko wygrać. To jest przywilej młodości.
To znaczy, że gdyby wówczas miał pan 46 a nie 26 lat, to dłużej zastanawiałby się, czy wejść do "Solidarności"?
Starsze pokolenie miało za sobą bagaż negatywnych doświadczeń, więc wypychali młodszych, do których mieli zaufanie. Pamiętam, kiedy czerwoni zaproponowali nam negocjacje, tak jak w Szczecinie, myśmy odmówili, popierając negocjacje w Gdańsku. To było mądre posunięcie, ale w historii tego okresu Wrocław jest pomijany.
Telewizja pokazuje porozumienia w Gdańsku i Szczecinie, ale nie może pokazać we Wrocławiu, bo ich nie było. Dolnośląskiej "Solidarności" tak nie widać, a to był fenomen. Jedyne miasto, które w trakcie strajku zniszczyło podziały klasowe, bo tu mieszka ludność napływowa, nie ma zasiedziałych od pokoleń zamkniętych kast. To taki tygiel jak w Nowym Jorku i Londynie.
Komentarze 4
I to niby ma byc wywiad z 'autorytetem' ? Kazdy, kto interesowal sie zagadnieniami transportu w latach 90 -tych doskonale pamieta w jakich okolicznosciach powstala firma p.Frasyniuka 'Fracht' , ze pierwsze ciezarowki 'udostepnil' mu inny znany biznesman Solorz... Na lamach Polskiego Trakera kierowcy opisywali metody zarzadzania firma (jazda non stop 24/7). Same poczatki tez stanowia ciekawa lekture... zwlaszcza to kto panu Frasyniukowi zaszczepil bakcyla trakera... kogo ochranial itd.
Dlatego Mr Frasyniuk nie wraca do polityki, zeby mu prasa nie wyciagnela brudow. Mozna by powiedziec "takie byly czasy" i ze kazdy musial kombinowac, zeby wyjsc do przodu. Ale robic od razu autorytet?
Pana Frasyniuka na pewno nikt nie pozbawi statusu znanego i zaangazowanego opozycjonisty i nie mozna miec pretensji,ze zajal sie biznesem. Jak prowadzi sie interesy w Polsce wszyscy wiedza. Jak to powiedzial Pan Psikutas bez S "w zyciu trzeba byc rekinem,bo inaczej zjedza cie inne rekiny".
Z Frasyniukiem byl jeden problem, nigdy nie odgrywal znaczacej roli w latach 90-tych, nawet kiedy pozniej byl przewodniczacym UW. Koledzy za bardzo sie nie interesowali i zostal na lodzie. Pewnie sam tez zrozumial,ze nie ma sensu sie nadwyrezac za kilkanascie tysiecy pensji i sluchac bzdur z poselskiej trybuny.
Najgorsze,co stalo sie w Polsce to to,ze nie odsunieto betonu od wladzy na co najmniej 10 lat i pozbawienia prawa zajmowania publicznych stanowisk. Teraz mielibysmy niezly i pelny obraz tego,czego dokonali ludzie walczacy z poprzednim systemem. Niestety dogadali sie przy Okraglym Stole, zaproponowali element Grubej Kreski i tym samym pozbawili sie 100% wplywu na nowa polityke Polski.
najgorsze w tym w szystkim jest to ze przeszłość cały czas modeluje teraźniejszość w tym ludzie od ciemnych interesów.Paru cwanych takich jak frasyniuk dosć mieli opozycji i przeszli na drugą stronę. Konsekwencją tego jest nie tylko gruba kreska ale stała ochrona tych którzy budują w Polsce drugą Argentynę Bieda i ciemnota.
Zgłoś do moderacji