Piątek, godzina 17, bar na Canary Wharf w Londynie zaludnia się w ciągu kilku minut. Szanse, aby usiąść przy prywatnym stoliku są nikłe, to jednak nikogo nie zniechęca.
Dla londyńczyków piątkowa wizyta w pubie to punkt kulminacyjny tygodnia, nawet jeśli trzeba pić na stojąco, stawiać kufle na wspólnym stole lub nie stawiać ich w ogóle. Tłum w barze przepycha się i przekrzykuje.
Milczenie nie jest dla londyńczyków złotem, jest bowiem temat, który niczym chipsy o smaku octu i soli, przy piwie jest nieodzowny. Tym tematem jest praca.
Już piątek, lecz tyle spraw, które niezwłocznie trzeba omówić; nowe projekty, toksyczni szefowie, stracone premie. Po kilku kieliszkach Sambuci i "ścieżce" kokainy zaczyna się wzajemne rozczulanie nad sobą i stanowczy zamiar rzucenia pracy i założenia własnej firmy. Potem nadchodzi weekend, więcej "drwinkowania" i o wiele więcej narkotyków. Entuzjazm do nowych zamierzeń powoli gaśnie; już niedziela, czas przestać marzyć. Trzeba wyprasować koszulę i położyć się wcześnie spać – jutro poniedziałek, początek kolejnego tygodnia.
W tym samym barze, po północy, barmani z różnych zakątków świata (w tym Polacy) kończą sprzątanie. Szef pozwolił im napić się piwa po pracy. Za piwem podążą kieliszki Tequilli i noc skończy się na niezłej popijawie. Do domu wrócą o wczesnym poranku. W sobotę wstaną po 14, dwie godziny później trzeba już wyjść do pracy na kolejną wieczorną zmianę.
"Co za życie! Wszyscy normalni ludzie mają dzisiaj wolne, tylko nie ja. Od przyszłego tygodnia szykuję cv i przyrzekam sobie, że znajdę inną pracę, najlepiej w biurze" – myślą, przebierając się w roboczy uniform. Nadchodzi poniedziałek – jedyny dzień wolny. Godzina 14, czas zwlec się z łóżka. Jakieś zakupy, przegląd Naszej Klasy, Facebooka i Twittera, film na dvd. Przydałoby się wyjść na jakiegoś drinka, w końcu to jedyny wolny dzień w tygodniu.
Panie i panowie, witajcie w świecie londyńskiego pracusia.
Zestresowana Brytania
W 2003 roku dziennik BBC opublikował sondę, z której wynikało, że zestresowani pracą Brytyjczycy wydają na alkohol więcej pieniędzy niż jakikolwiek inny kraj europejski. Trzy lata później dziennik "The Independent" pisał, że brytyjczycy są jednym z najbardziej zestresowanych narodów w Europie. Według raportu problemy finansowe, długie godziny pracy i rodzina to największe powody niepokoju wyspiarzy. Co piąty Brytyjczyk czuje, że jego życie całkowicie wymknęło się spod kontroli. Organizacja dobroczynna The Samaritans (Samarytanie) zorganizowała sondę wśród 2000 Brytyjczyków, z których aż 16% jest tak zestresowanych, że rozważało nawet odebranie sobie życia.
Dyrektor organizacji Joe Ferns wypowiada się z niepokojem. "Rezultaty tej sondy są niezwykle alarmujące. Nie tylko dlatego, że stajemy się coraz bardziej zestresowani, ale również dlatego, że coraz gorzej radzimy sobie ze stresem. To niebezpieczny cykl, w którym im więcej się stresujemy, tym bardziej jesteśmy skłonni nadużywać alkoholu i narkotyków" – zauważa Ferns.
Jest listopad, rok 2009, a dzienniki nadal rozczulają się nad zestresowanym narodem. Kilka dni temu londyński "Evening Standard" podał, że stolica Wielkiej Brytanii jest na granicy załamania nerwowego. Według wyników sondy przeprowadzonej przez Organizacje Zdrowia i Bezpieczeństwa, długie godziny pracy i wygórowane wymagania od pracodawców w samym Londynie spowodowały ponad 96 800 przypadków zaburzeń lękowych i depresji w 2008 roku.
Bez pracy nie ma kołaczy?
25-letni Jeff, Brytyjczyk pracujący w agencji rekrutującej w londyńskim City nie znosi, kiedy ktoś przerywa jego idealnie rozplanowany, tygodniowy rytuał. Od poniedziałku do piątku budzik dzwoni o 6.40. W pracy zostaje najczęściej do 19.00, czasami dłużej. Każdy dzień jest stresujący, spokojne dni prawie nigdy się nie zdarzają. Codziennie punkt 11.00, Jeff wychodzi na pierwszego papierosa, o 13.00 ma godzinną przerwę na lunch, o 16.00 na kolejnego papierosa. O 20.00 powrót do domu, kolacja i sen o 21.30. Jeśli ktoś lub coś "wypadnie" w ciągu tygodnia, Jeff nie jest zadowolony; najczęściej unika jakichkolwiek spotkań towarzyskich w tygodniu, ponieważ to zakłóciłoby jego rutynę. Zdarza się, że czwartki są luźniejsze – kilka piw w pubie, czasami inne używki, które sprawiają, że nie chce się spać. Czwartki często kończą się późną noc na mieście. Jeśli tak się zdarzy, w piątek Jeff czasem spóźnia się do pracy i jest na kacu. Na szczęście piątki są krótsze, tylko do 17.00. Potem jest już tylko ostra jazda.
"Czasem w ogóle nie trzeźwieję podczas weekendu. Wykorzystuję każdą wolną chwilę, bo wiem, że w tygodniu mi tego nie wolno." Zapytany czy takie życie go uszczęśliwia, Jeff odpowiada: "Nie do końca. Mam dopiero 25 lat, ale czuję, jakbym miał dwa razy tyle. Cierpię na bóle pleców i karku, wypadają mi włosy, a moje czoło jest pomarszczone jak u 60-latka. Moja praca jest bardzo stresująca, ale tak na razie musi być. Muszę się poświęcić, aby w przyszłości otworzyć własną firmę. Owszem, moje życie prywatne cierpi; zerwałem z dziewczyną, którą nadal kocham, ponieważ nie mam ani krzty cierpliwości czy zdolności, aby zaopiekować się drugą osobą. Chcę i muszę być teraz sam.
Takich jak Jeff jest w Londynie więcej. Sonda przeprowadzona wśród 8 tys. Brytyjczyków przez Instytut Personelu i Rozwoju podaje, że 1 na 3 osoby pracuje na Wyspach ponad 48 godzin tygodniowo i przyznaje, że jest uzależniona od swojej pracy. Jedna na sześć osób natomiast pracuje ponad 60 godzin tygodniowo i tylko 1/3 z nich dostaje za to wynagrodzenie.
Do niedawna wielu uważało pracoholizm za cechę pozytywną. Obecnie jednak owa kondycja uważana jest za poważny problem w społeczeństwie i powstaje wiele nowych teorii mających na celu ustalenie motywów działania pracoholika. Niektóre widzą pracoholizm jako strategię, która ma na celu zamaskować pewne problemy emocjonalne, takie jak lęki, niska samoocena, depresja, czy też zaburzenia obsesyjno-kompulsywne.
Pracoholizm pod kontrolą
Wygląda na to, że rodacy, którzy pracują na wysokich stanowiskach w stolicy Wielkiej Brytanii radzą sobie z nadmiarem pracy dużo lepiej niż Brytyjczycy.
Marcin Perzanowski, radca prawny w międzynarodowej kancelarii prawniczej w Londynie, w pełni akceptuje swój pracoholizm, wierząc, że taka jest cena kariery. "Wielu moich znajomych z pewnością uważa mnie za pracoholika, ponieważ czasem zostaję w pracy do 11.00, 12.00 w nocy i często pracuję w weekendy. Lecz to nie jest tak, że ja pracuję, bo nie mam co ze sobą zrobić. Szefowie i klienci również dużo pracują i takie są wymagania. Zgadzam się, że praca w dużych bankach i kancelariach prawniczych w pewien sposób zachęca do pracoholizmu, a z pewnością do tego, aby spędzać w pracy długie godziny.
"Uważam, że praca w Londynie jest bardzo ekscytująca, a środowisko, w którym pracuję motywujące. Banki i kancelarie zajmują się transakcjami wartymi miliardy funtów i często pracujemy nad projektami, o których później mówią media. Myślę, że praca w Londynie niewiele różni się od pracy w innych dużych miastach Europy. Z drugiej strony, tak intensywny tryb życia bez wątpienia odbija się na życiu osobistym. Są osoby, które mogą czuć się samotne, a nawet popaść w depresję, ale nie spotkałem jeszcze tak tragicznych przypadków" – wyznaje Marcin.
"Czasami chciałbym kończyć pracę wcześniej i mieć bardziej intensywne życie towarzyskie. Każdy sobie radzi ze stresem na różne sposoby i raczej nie uważam, żeby to był mój główny problem. Pracuję najlepiej jak potrafię, nie mam sobie nic do zarzucenia, więc nie widzę powodów do stresu – dodaje Marcin.
Pokonać apatię
26-letnia Marta skończyła w Polsce studia, do Londynu przyjechała wierząc, że tu czeka ją lepsza kariera. Od dwóch lat czuje jednak, że jej życie jest męczące i brak w nich jakichkolwiek perspektyw. "Od poniedziałku do piątku pracuję w barze. Pracuję w ciągu dnia, ale kiedy o 18 wracam do domu na nic nie mam już siły. Moje życie to tylko praca, zakupy i dom. Skończyłam w Polsce studia kulturoznawcze i tkwię tutaj czując, że życie przechodzi mi między palcami. Zdaję sobie sprawę z tego, że muszę coś zmienić, ale brakuje mi motywacji. Jestem przemęczona i w dni wolne od pracy mam ochotę tylko oglądać telewizję i spać. Często odwołuję nawet spotkania z przyjaciółmi. Zastanawiam się nad tym, po co wyjechałam z Polski, skoro życie w Londynie jest tak nużące. Z drugiej strony, nie wyobrażam sobie powrotu do kraju. Londyn daje nam coraz więcej możliwości rozwoju, ale wielu z nas nadal z tego nie korzysta, ponieważ z jakiś powodów brakuje nam energii do działania, boimy się zmian i wyzwań i pozostajemy w miejscach pracy, które wysysają z nas resztki energii" – podsumowuje Marta.
Krystyna Walewska-Huseynov, psychoterapeutka pracująca w Londynie rozumie dylematy Polaków, którzy stracili kierunek w życiu, mieszkając na Wyspach.
"Bardzo wielu Polaków żyjących w Londynie czuje się zagubionym i samotnym. Życie w nowym kraju z daleka od bliskich ludzi i znajomych miejsc nie należy do łatwych. Jeśli jeszcze do tego dodamy obcy język to obraz, który niejako sam maluje się przed naszymi oczami nie będzie wyglądał zbyt pogodnie i radośnie.
Pomimo to, ci którzy tu się znaleźli, podjęli właśnie taką a nie inną decyzję. Co jest również bardzo istotne to fakt, że w każdej chwili możemy podjąć decyzję o zmianie trybu życia. Czy jest to łatwe? "Nie, nie jest łatwe, ale możliwe do zrobienia i na pewno korzystniejsze niż zamiana życia na egzystencję" – tłumaczy psychoterapeutka.
Wielokulturowość lekiem na stres?
Nie sposób zignorować stresu i niepokoju, z jakim zmagają się londyńczycy, szczególnie intensywnym w czasie recesji. Często jednak zapominany o zaletach mieszkania w takim mieście jak Londyn. Tą największą zaletą okazuje się niezwykła wielokulturowość stolicy, która bezustannie wpływa na nasze samopoczucie. Mamy możliwość uczestnictwa w egzotycznych kursach tańca takich jak salsa czy flamenco, afrykańskich zajęć aerobiku, hinduskiej jogi, brazylijskiej sztuki walki, arabskiego tańca brzucha czy nawet polskiego tańca tradycyjnego. Dużo łatwiej być optymistycznym i pełnym energii w ciepłym, słonecznym kraju, prawdziwe wyzwanie pojawia się jednak, kiedy musimy opanować sztukę pozytywnego myślenia w takim mieście jak Londyn.
Krystyna Walewska-Huseynov dodaje: – Sławny dr Samuel Johnson powiedział kiedyś – "Jeśli ktoś jest znudzony Londynem, znudzony jest sobą, swoim życiem". Londyn jest miejscem, gdzie każdy coś dla siebie może znaleźć: rozrywkę, naukę, sztukę, sport.
W naturze człowieka leży, aby szukać winnego. Z zewnątrz. Krytykowanie siebie samego jest niezwykle bolesne. Aby doprowadzić do zmian należy zastanowić się, dlaczego ja tu jestem? Jaki jest cel mojego istnienia? Jeśli nie podoba mi się świat, w którym żyję, postarać się go zmienić. "Motywacja do zmian?" Jak z kolei powiedział kiedyś Michał Anioł: "Nie ma większej krzywdy niż marnowanie czasu" – podsumowuje Krystyna Walewska-Huseynov.
Komentarze 8
Masz komenta karolina i sie ciesz
Drugi artykuł skopiowany z onet? WTF
http://wiadomosci.onet.pl/1587323,2...
Żenada.
"Entuzjazm do nowych zamierzeń powoli gaśnie; już niedziela, czas przestać marzyć. Trzeba wyprasować koszulę i położyć się wcześnie spać – jutro poniedziałek, początek kolejnego tygodnia."
Masakra - nie przezylabym chyba takiego stresu... Naprawde biedny narod... Nie moge... Wychodzi na to ze w Chinach na przyklad ludzie luzik maja...
To proste i logiczne jak budowa cepa, że na koniec tygodnia wszyscy ciągną do pubów i dyskotek aby odreagować miniony tydzień.
Londyńczycy, w tym przypadku, Ameryki nie odkryli :)
I polemizowałabym nad tym kto więcej alkoholu wypija :)
Bartosz Milewski
#2 | Wczoraj - 21:47
Drugi artykuł skopiowany z onet? WTF
http://wiadomosci.onet.pl/1587323,2...
Żenada.
nie skopiowany z onetu, a wziety z tygodnika Cooltura (co jest wyraznie napisane w gornym prawym rogu), ktory wspolpracuje z portalami takie jak Onet czy Emito i umieszcza na nich swoje artykuly...autor ten sam zauwaz, wiec jak artykul moze byc skopiowany?