Na szkockim półwyspie Machars znajduje się miasteczko Wigtown. Dostać się tam można przemierzając największy leśny teren w Wielkiej Brytanii - park leśny Galloway rozciągający się na prawie 800 km2. Przez miejscowość liczącą sobie ok. 900 mieszkańców przebiega jedna ulica, Main Street. Wigtown ma swoją drugą nazwę, „miasto książek” - na podstawie reportażu Magdaleny Maksimiuk Przekrój.

Historia „miasta książek” rozpoczęła się na początku lat 90. czyli w czasach niezbyt dobrych dla Wigtown. Upadły dwie duże firmy dające pracę mieszkańcom osady. Była to lokalna destylarnia whisky Bladnoch oraz niegdyś świetnie prosperująca mleczarnia. Władze Wigtown musiały wykreować nowy pomysł na miasto i zgłosiły je w plebiscycie na szkockie miasto książek, stolicę czytelnictwa. Włodarze zainspirowali się ogromną popularnością niewielkiej walijskiej wioski Hay-on-Wye, która słynie z ogromnej liczby księgarni i znanego festiwalu książek Hay Literary Festival. Wydarzenie to co roku w ciągu 10 dni ściąga do Hay-on-Wye ok. 80 tys. turystów.

Pomysł wypalił. We wrześniu 1999 r. w Wigtown odbył się pierwszy Wigtown Book Festival. Kolejne edycje festiwalu przyciągają co roku co raz większą ilość gości. W 2018 r. w wydarzeniu uczestniczyło ok. 29 tys. osób, a szkocki budżet wzbogacił się dzięki temu o około 3 mln funtów. Teraz sytuacja w miasteczku Wigtown wygląda tak, że znajduje się tam jeden sklep spożywczy, jedna poczta, ale za to funkcjonuje tam 12 miejsc, gdzie sprzedaje się książki - księgarni i antykwariatów.

W Wigtown mieści się największy antykwariat w Szkocji - „The Bookshop”. Prowadzi go były prawnik Shauna Bythella. Jest tam też bardzo ciekawa księgarnia „The Open Book”. Może tam pracować każdy, kto zrobi sobie rezerwację w serwisie Airbnb. Księgarz - rezydent zajmuje przytulne mieszkanko na pierwszym piętrze kamienicy i spędza tydzień lub dwa w urokliwym miasteczku zajmując się jednocześnie sprzedażą książek. Rezerwacje są już zrobione do końca 2022 r.
Komentarze 10
Swietny pomysl mialo Wigtown.
Podoba mi sie w Szkocji, ze ludzie czytaja I interesuja sie ksiazkami. Np. wieczory autorskie sa biletowane, szok. I ktos placi, zeby posluchac autora/autorki na zywo!
W Polsce 'frekwencje' mialam czasem z lapanki (poczekalnia dentystyczna byla naprzeciwko).
a lajka na fb nie mam?, w autobusie, na chodniku, jak sama nazwa wskazuje, tak czytaja.
Bardzo mi sie podoba to zagranie redakcji, zamienic artykul o Glen Coe na ten o ksiegarniach.
Drobna sugestia dla autora, zeby troszke poczytal zanim popelni kolejny "artykul"?
Zgłoś do moderacji