Do góry

Marek w Szkocji, czyli rude krowy, osty i zegary na drewnie

Pirografia polega na wypaleniu w drewnie obrazów lub napisów. Aby dzieło wyszło dobrze, trzeba wcześniej przygotować odpowiedni kawałek drewna. Powierzchnia musi być idealnie gładka, żeby każdy, nawet najmniejszy detal, wyszedł jak należy. Gdy drewno jest gotowe, projekt obrazu lub napis wypala się pirografem, czyli wypalarką z rozgrzaną metalową końcówką. Pirografia to wielkie hobby Marka, który od kilku lat mieszka w szkockim Musselburgh.

Zdecydowana większość projektów to pomysły, które dostaję od ludzi, ale często jest tak, że zobaczę ładny rysunek lub zdjęcie albo coś mi nagle wpadnie do głowy i wtedy od razu przerzucam to na kawałek drewna

– mówi Marek Moryc.

Marek Moryc. Fot. Archiwum prywatne

Wśród klientów Marka przeważają Szkoci. Nie dziwi więc, że najczęściej dostaje od nich do wykonania motywy typowo szkockie, w tym tutejsze rude, kudłate krowy (Highland cattle), które są jednym z symboli Szkocji.

Przychodzą i pokazują mi zdjęcie takiej albo innej krowy, więc siadam i im to wypalam. Raz na desce, ale częściej są zlecenia na plastrach, czyli kawałkach drzewa ciętego w poprzek, na których widać słoje. Poza tym zamawiają też inny szkocki symbol – osty. Trafiają się też konie, koty, a nawet żaby, ale te to rzadziej. Często dostaję też do wypalenia loga lokalnych klubów sportowych. Niektórzy zamawiają adresy swoich domów lub nazwy rezydencji, które później przymocowują na bramach lub furtkach.

Marek Moryc ze swoimi pracami. Fot. Archiwum prywatne

Polacy zamawiają u Marka rzadziej, ale jak już to też loga klubów, tyle że polskich.

Jeden zamówił Śląsk-Wrocław, co zajęło mi trochę czasu. Poza tym Polacy lubią konie, więc też trochę wypaliłem. No i portrety bliskich osób oraz zegary. Ostatnio zrobiłem zegar na wieku od beczki po whisky, bo jeden kolega jest fanem tego trunku.

Drewno potrzebne do wykonania prac Marek kupuje w zaprzyjaźnionym tartaku. Czyszczenie, cięcie i szlifowanie odbywa się w warsztacie należącym do firmy, w której na co dzień pracuje. Bo poligrafia to dla Marka dodatkowe zajęcie.

Na życie zarabiam w polskiej firmie Cezar Renovations. Robię przy remontach domów i mieszkań. Jestem taka złota rączka. Potrafię praktycznie wszystko: hydraulika, elektryka, robię podłogi, sufity, ściany, stolarkę drzwiową, ogrodzenia, schody, płoty, deckingi, shedy, czyli takie drewniane szopki. Pirografią bawię się w weekendy albo po pracy.

Samo wypalanie projektów odbywa się u Marka w domu. Zdarza się, że mu coś nie wyjdzie lub zrobi błąd w napisie. Wtedy wszystko musi zaczynać od początku.

Drewno wbrew pozorom to trudny materiał do pracy. Zwłaszcza nasączone żywicą. Bardzo trudno się na takim wypala, a jak się trafi skomplikowany projekt, na przykład portret, to mały błąd i wszystko diabli biorą. Wtedy w złości to potrafię nawet połamać taki kawałek drewna.

Najtrudniejsza do tej pory praca Marka to logo edynburskiego klubu piłkarskiego Hibernian F.C. i wizerunek kapitana drużyny w pozycji klęczącej po zwycięskim dla „Hipsów” meczu.

Tam było sporo szczegółów do naniesienia. Zlecił mi to oczywiście zagorzały kibic tej drużyny, więc wyzwanie było tym poważniejsze. Jeszcze całość musiałem nanieść na potężny plaster. Męczyłem się nad tym z pięć dni, ale efekt wyszedł taki, że Szkot, gdy zobaczył, to aż mu się oczy zaświeciły.

Marek z wypalonym przez siebie logo klubu Hibernian F.C. Fot. Archiwum prywatne

Zaczęło się przypadkowo jeszcze w Polsce, dla zabawy. Gdy już Marek chwycił bakcyla do wypalania, to zepsuła się wypalarka i machnął na pirografię ręką.

Po przyjedzie do Szkocji kolega z pracy chciał, żebym wypalił mu inicjały na drewnianym elemencie jednej z maszyn budowlanych. Kupił mi wypalarkę i zrobiłem te inicjały. Spodobało mu się, więc zaproponował wypalenie jeszcze paru innych rzeczy, w tym portretu. I tak od jednej pracy do drugiej, no i zacząłem znów wypalać. Do tej pory udało mi się zrobić niemal sto prac. Ktoś powie, że to niedużo, ale do wypalania to ja muszę mieć wenę. Nieważne, czy chodzi o napis, czy krowę. Jak nie mam weny, to nic mi nie wychodzi i nie ma radości z pracy.

W Polsce Marek był frezerem narzędziowym. Przez lata pracował w jednej z firm w Lublinie, skąd pochodzi. Gdy w latach 90. w Polsce nastał kryzys i okazało się, że pracy dla frezerów już nie ma, zaczął pracować w hurtowni piwa. Miał papiery na wózek i przejeździł nim 18 lat. W końcu i tam zrobili reorganizację, więc odszedł.

Żona się zapytała, co zamierzam dalej robić, więc zrobiłem remont całego mieszkania. Wszystko, włącznie z glazurą. No, ale co dalej? Pewnego dnia zjawił się sąsiad, który wcześniej wyjechał do Szkocji. Młody człowiek w wieku jednego z moich synów. Siedzimy, pijemy piwo, a ja nagle tak palnąłem: Michał, a tam w tej Szkocji nie znalazłaby się dla mnie jakaś robota? To było bardziej dla żartu niż na poważnie.

Tylko że po dwóch tygodniach Marek ze skrzynki wyciągnął list. W środku był bilet na samolot ze Świdnika do Glasgow.

Zaniemówiłem. To przysłał Michał. Gdy powiedziałem o tym żonie, to omal nie dostała zawału. Tak się przejęła, że wzięła podwójną dawkę na ciśnienie, bo tak jej skoczyło. Gdy w końcu się odezwała, to tylko zapytała: Co ty tam będziesz robił?!

W Szkocji Marek wylądował w piątek, 13 maja 2016 roku. Taki dzień nie wróżył niczego dobrego, ale w pierwszym okresie na obcej ziemi pomogli mu polscy znajomi. Zwłaszcza w załatwianiu formalności, przez które każdy, kto chce być na Wyspach legalnie, musi przejść.

Te wszystkie „inszurensy” i konta bankowe. Bez Michała i paru innych dobrych ludzi nie dałbym tu sobie sam rady. Bo ja niestety nie znałem wtedy w ogóle angielskiego. Zresztą wciąż mam z nim spore problemy, bo głównie obracam się wśród Polaków. Coś tam rozumiem, ale z mówieniem to już jest kłopot. Ale to, co chcę bardzo podkreślić, to podejście Polaków. My to lubimy sami się dołować i przedstawiać siebie w negatywnym świetle, że Polak Polakowi wilkiem i takie tam pierdoły. Tymczasem ja tu spotkałem samych dobrych Polaków. Jestem bardzo zbudowany postawą rodaków w Szkocji. Cały czas jestem otoczony ludźmi, którzy mi pomagają i jestem im wszystkim za to bardzo wdzięczny.

Nowe życie w Szkocji Marek zaczął od pracy w Tesco jako cleaner. To było w ciągu dnia. Popołudniami pracował w pizzerii. W aktualnej firmie pracuje cztery lata.

Gdybyś mógł cofnąć czas i wrócić do maja 2016 roku, podjąłbyś taką samą decyzję? Rozmawialibyśmy w Szkocji?

Tak! Bez wahania to mówię: Tak! To była słuszna decyzja. Aż się nawet czasem dziwię, dlaczego ja tu wcześniej nie przyleciałem, nie pomyślałem o emigracji. I pewnie, gdyby nie to przypadkowe spotkanie z Michałem, to by mnie tu dziś nie było.

W Polsce została twoja żona, dwóch synów i wnuki. Tęsknisz?

Pewnie, że tak. Teraz z żoną jesteśmy trochę takim małżeństwem na odległość: ona w Polsce, a ja tu. Teresa była u mnie dwa razy, ja regularnie do niej latam i posyłam pieniądze. Coraz częściej mówi mi jednak, że tęskni i żebym już wracał. Kiedyś to nastąpi, ale jeszcze nie wiem, kiedy. Ja wciaż się cieszę, że trafiłem do tego pięknego kraju, gdzie jest nie tylko cudna natura, zapierające dech w piersiach krajobrazy, ale przede wszystkim wspaniali ludzie. Bardzo polubiłem Szkotów. Oni są tacy luzaccy i mili. Tu nikt się nie spieszy, nikt nie pędzi za Bóg wie czym. Lubię taki styl życia. Jest spokojniej niż to, do czego przywykłem w Polsce. No i tu ludzie częściej się uśmiechają.

Prace Marka można podziwiać na jego profilu na Facebooku. Nazywa się Wooden Marek.

Prace Marka Moryca. Fot. Archiwum prywatne

Katalog firm i organizacji Dodaj wpis

Komentarze 2

Profil nieaktywny
Delirium
#124.12.2021, 09:22

Bo my, tą Szkocją, otwieramy oczy niedowiarkom. ;)

Ważne, żeby w życiu pasję jakąś mieć.

Pozdrawiam pana Marka, nie tylko świątecznie.

Negocjator
8 097 9
Negocjator 8 097 9
#224.12.2021, 13:29

Marek uważaj z tą piłą i nie patrz po dziewuchach, bo aby zamówić pięć piw możesz wymagać dwóch rąk!